Film Mniejsze zło w podstawowej warstwie ma być opowieścią o młodym studencie, owładniętym chęcią zostania pisarzem, który w latach 1980 – 82, a więc w realiach późnego PRL-u, zaczyna funkcjonować jako uznany autor. I choć nie napisał samodzielnie żadnej książki udaje mu się lawirować i nieźle prosperować finansowo.

Cały czas

Film Janusza Morgensterna jest swobodną adaptacją książki Janusza Andermana pod tytułem „Cały czas”, w której pisarz portretuje bohatera będącego mutacją Nikodema Dyzmy i Obywatela Piszczyka. Akcja wydawnictwa rozpoczyna się dużo wcześniej niż historia ekranowa czyli na początku lat siedemdziesiątych. Wciąż jednak jest to opowieść o autorze, który nie napisał żadnej książki. Za to bez skrępowania podpisywał się pod twórczością innych. Był też kobieciarzem, uwodzącym przede wszystkim najbardziej wpływowe mężatki. W efekcie sztukę iluzji na swój własny temat doprowadził do perfekcji. Hochsztaplerstwo i nikczemność uczynił natomiast swoją życiową filozofią. Książkowy bohater, w przeciwieństwie do filmowego, robi rozrachunek z samym sobą w chwili, kiedy tuż przed maską jego samochodu rośnie w sylwetka potężnej ciężarówki.

Mniejsze zło

Kamil, student Uniwersytetu Warszawskiego, pragnie za wszelką cenę zostać pisarzem i to najlepiej od razu rozpoznawalnym. Wydaje nawet swój pierwszy tomik - poezji konkretnej, ale to wciąż za mało, aby liczyć się w literackich, i nie tylko, kręgach. Tymczasem komplikuje się jego sytuacja na studiach. Brak zaliczeń i zdanych egzaminów grożą mu skreśleniem z listy studentów. W roku 1980 szansą na załatwienie nawet najbardziej „niezałatwialnych” spraw było z kolei małżeństwo z PRL-owską nomenklaturą. Wiązało się z przywilejami, ale też zakontraktowanym w „partnerskim akcie” pewnym rygorystycznym obowiązkiem. Mężczyzna w końcu decyduje się na inne, odważne i równie częste rozwiązanie. Symuluje chorobę psychiczną dzięki czemu unika tyleż chwalebnej, co obowiązkowej służby w Wojsku Ludowym. Podczas pobytu w szpitalu staje przed możliwością szybkiego awansu w pisarskim światku. Decyduje się na krok, który będzie miał wpływ na jego dalsze życie. Powtórzy to raz jeszcze. Później będzie musiał jednak za wszystko zapłacić wysoką cenę.

Streszczenie

Film „Mniejsze zło” w podstawowej warstwie ma być opowieścią o młodym studencie, owładniętym chęcią zostania pisarzem, który w latach 1980 – 82, a więc w realiach późnego PRL-u, zaczyna funkcjonować jako uznany autor. I choć nie napisał samodzielnie żadnej książki udaje mu się lawirować i nieźle prosperować finansowo. Motorem działania głównego bohatera jest obsesja bycia k i m ś, osiągnięcia znaczącego, powszechnie zauważalnego sukcesu. W tamtej epoce pozycję zapewniał sam fakt bycia pisarzem. Bohater sięga więc po odpowiednie sposoby, nie cofając się przed plagiatem. Zyskuje status znanego prozaika i autora nadawanego w zachodnich rozgłośniach słuchowiska. Bogata paleta chwytów zastępuje jednak prawdziwą twórczość, bowiem bohater nie potrafi pisać. Utwory, dzięki którym funkcjonuje, po prostu w sprzyjających okolicznościach wykorzystał. Nie miał skrupułów, bo bacznie obserwował otoczenie, od własnego ojca poczynając i łatwo pojął, że najszybciej pną się w górę cwaniacy i że w bagnistych realiach PRL-u takim jest najłatwiej. Wyrzuty sumienia wyklucza dzięki obłudnemu przekonaniu, że przecież nikomu nie robi krzywdy, a wykorzystane utwory nie mogłyby zaistnieć, gdyby ich pod swoim nazwiskiem nie opublikował. Funkcjonowanie ułatwia mu termin-klucz, który stale z różnych ust słyszy: owo „mniejsze zło”. Relatywizm moralny, który się za nim kryje daje wygodę, uspokojenie i pozwala się wyzbyć wątpliwości. Jednak przychodzi opamiętanie. Do myślenia daje mu wybuch pogardliwej złości pokornej dotąd matki, która nie wytrzymuje zakłamania ojca. Potem, podczas stypy po pogrzebie ojca, bohater dowiaduje się szczegółów z przeszłości zmarłego i robi to na nim duże wrażenie, bo o takie wybory życiowe ojca-karierowicza nawet nie podejrzewał. Przeżywa też wizytę w posierpniowym Gdańsku, spotkanie z matką zastrzelonego w 1970 stoczniowca, udział w manifestacji 11 listopada. Wreszcie następuje szok po wprowadzeniu stanu wojennego. W bohaterze powoli dojrzewa przemiana. Próbuje naprawić dawne grzechy, a ich ostatecznym odkupieniem stanie się pobyt w więzieniu, z którego wychodzi odmieniony i gotowy do poświęceń.

Wywiady

„Sukcesem jest dobrze dobrać ludzi, z którymi się pracuje”

Rozmowa z Januszem Morgensternem, reżyserem i współautorem scenariusza

Po latach powraca Pan na ekran filmem zrealizowanym na podstawie prozy Janusza Andermana. Co Pana skłoniło do nakręcenia tego obrazu?

Janusz Morgenstern: Ja po prostu zawsze chciałem mówić o tym, co jest prawdziwe i leży w kręgu mego zainteresowania. Chodzi o to, żeby nie szukać jakiś drętwych argumentów, aby je potem za wszelką cenę uzasadniać tylko móc ustosunkować się do postawionej w filmie tezy. Moją zasadą jest tworzyć kino, które powoduje takie napięcie, że nie można oderwać od tego wzroku. Tym się też kieruję przy wyborze projektu. Musi być to coś, co będę mógł dać widzowi i co jest dla mnie interesujące.

Czy w takim razie oczekiwanie na przyjęcie przez widzów jest dla pana czymś niepokojącym?

Biorąc pod uwagę mój ulubiony film „Do widzenia do jutra” czy ostatni, „Mniejsze zło” widać, jak różnią się one od siebie. Za każdym razem starałem się odkrywać coś nowego. Opowiadać inną historię. Przy tym „Do widzenia...” nie od razu wszystkim się podobało. Młodzież ten film kupiła, starsi już mniej. Po latach jednak jest on doceniany, a nawet uważany za kultowy. Przyjęcie może być więc różne, ale wszystko może się też w międzyczasie zmienić.

Obecny film to wartko opowiedziana historia, którą dobrze się ogląda. Wydaje się mieć on spory potencjał na solidną widownię?

Nie mam nic przeciwko temu, że ktoś robi rzeczy komercyjne. To jego sprawa. Poza tym to też jest potrzebne. Tymczasem rozdźwięk moich filmów jest bardzo obszerny. „Mniejsze zło” różni się wyraźnie nie tylko od „Do widzenia do jutra”, ale też „Trzeba zabić tę miłość” czy „Życie raz jeszcze”. W swoim najnowszym filmie bardzo wiele zmieniłem w stosunku do książki. Jest to bardzo gęsty tekst, mocno opisowy. W scenariuszu skróciłem okres rozgrywania się akcji. Sama historia natomiast wydała mi się niezwykle ciekawa. Miałem tu okazję zrobienia bardzo wielu swoich scen, przeze mnie, a nie przez kogoś innego, wymyślonych.

Robienie filmów dziś, a dawniej?

Większość moich projektów było ocenzurowanych. Dlatego nie robiłem zbyt wielu filmów. W końcu, po kolejnych odrzuconych scenariuszach zrozumiałem, że w ten sposób przegrywam. Wtedy praca była też inna. Współpracowaliśmy ze sobą, dzieliliśmy się spostrzeżeniami, co do obsady, ekipy, tekstów. Toczyła się wówczas nieustanna burza mózgów. Munk, Wajda, Kutz, Kawalerowicz czy Konwicki i paru innych mocno się wspieraliśmy, aby przebrnąć przez tamtą nomenklaturę. Ale i tak był to naprawdę dobry okres naszego kina. Mieliśmy dużo czasu, były też pieniądze, kręciło się filmy. Dziś jest już inaczej. Obecna produkcja to ciągły pośpiech.

Pana powrót na plan.?

Każdy film jest trochę inny. Zawsze pojawi się coś, co zaskakuje. Takie jest też „Mniejsze zło”. Sukcesem jest dobrze dobrać ludzi, z którymi się pracuje. Na przykład w przypadku muzyki, moje pierwsze filmy robiłem z Komedą. Potem on wyjechał do Stanów, ale ja dalej miałem swoje wyobrażenie o muzyce więc musiałem dobrać kogoś takiego, kto będzie mi bliski w tym, co robi. Stąd też w obecnym filmie autorem muzyki jest Michał Lorenc.

Jego kompozycje przypominają ten charakter utworów Komedy tak, jak Pana film przywołuje najlepsze lata Polskiej Szkoły Filmowej.

Cała linia dramaturgiczna, to jak zmieniłem bohatera, było efektem warunków pod jakimi robiłem ten film. Wiele rzeczy było dla mnie nie do przyjęcia, dlatego nie mogłem zrobić tego obrazu w ciemno. Musiałem to dostosować do swojej wrażliwości i wyobraźni. Nawet na planie zdarzało mi się coś zmieniać. Zależało nam na czystości każdego słowa czy zdania. Na co dzień nie mogę słuchać tych bluzgów, ma się tego normalnie dosyć. Zależało mi też na zindywidualizowaniu tego bohatera. Istotne są przecież jego relacje z kobietami. Również koniec wymagał osobnego podejścia, na który było wiele pomysłów.

„Mniejsze zło” przywodzi na myśl obrazy z nurtu kina moralnego niepokoju. Czy dziś nie jest ono tym bardziej aktualne?

Niestety nie mogę się do tego ustosunkować. Nigdy nie byłem wielkim admiratorem kina moralnego niepokoju. Po prostu nie jest to kierunek, który mnie interesował.

„Tęskni się za takimi planami filmowymi“

Rozmowa z Lesławem Żurkiem, odtwórcą głownej roli- Kamila Nowaka

Janusz Morgenstern, reżyser- legenda. Jakie było to dla Ciebie spotkanie?

Lesław Żurek: Wszyscy byliśmy pod dużym wrażeniem pracy z Januszem Morgensternem. Byliśmy jakby zanurzyli się w czymś czego istnienia nie byliśmy świadomi. Chodzi o sposób pracy charakteryzujący się między innymi niezwykłym spokojem na planie. Normalnie na polskim planie jest nerwowo, pośpiech. Typowy młody, drastyczny kapitalizm. Tu było inaczej. Działała siła autorytetu pana Janusza. Ta atmosfera bardzo się wszystkim udziela. Było to naprawdę niesamowite. Z czymś takim nigdy się nie spotkałem. Trudno jest mi też oceniać i porównywać metody pracy z innymi reżyserami. Ja miałem od początku bardzo dobry kontakt z panem Januszem. Podobnie zresztą, jak i inni aktorzy. Z Januszem Morgensternem rozmawialiśmy na najróżniejsze tematy, nie tylko na temat filmu, choć o oczywiście też dużo dyskutowaliśmy.

Rozmawialiście o tej postaci na długo przed rozpoczęciem zdjęć?

Tak. Zastanawialiśmy się na przykład czy powinienem czytać tę książkę czy nie. Stwierdziliśmy, że jednak nie. Scenariusz znacznie się od niej różni, sama postać jest młodsza. Chodziło o to, żeby nie sugerować się energią zawartą w książce. Dlatego przeczytałem ją już po nakręceniu filmu. Poza tym pan Janusz był bardzo otwarty na wszelkie zmiany w scenariuszu podobnie zresztą, jak jego współautor Janusz Anderman. Obaj byli wyczuleni na uwagi aktorów. Stąd wszystko tam ewoluowało. Dziś mogę powiedzieć śmiało, że za takimi momentami i planami naprawdę się tęskni.

Dużo zmienialiście w scenariuszu?

Historia została bez zmian, podobnie główne wątki. Chodziło przede wszystkim o pewne słowa, wyrażenia jeśli wydawały się nam zbyt przesadzone lub w ogóle niepotrzebne.

Rolę Kamila Ci zaproponowano czy musiałeś o nią powalczyć?

Odbywały się castingi, ale z góry wiedziałem, że pan Janusz myśląc o tej roli myślał o mnie. Mimo zdjęć próbnych nie opuszczało mnie wrażenie, że już gram w tym filmie. Wyczuwaliśmy się z reżyserem i trudno było sobie wyobrazić, że mogłoby być inaczej. Ja to przynajmniej odbierałem tak, że zostało mi to wszystko zaproponowane.

Akcja tego filmu rozgrywa się na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych. Jednak historia ta zawiera w sobie wiele kwestii aktualnych również dzisiaj. Ty sam wydajesz się nie odkrywać człowieka z epoki...

Dlatego, że aż tak daleko od tych czasów nie odeszliśmy. Patrząc na otoczenie jest to odtworzenie tamtych lat, ale mentalnie już nie. Ja próbowałem tylko wyobrazić siebie w sytuacji panujących wtedy restrykcji. Kiedy wojsko było na ulicy i panowało uczucie osaczenia, lęku. Dla mnie było to akurat obce.

Wreszcie „Mniejsze zło” to także, a może przede wszystkim film o podwójnej moralności.

Faktycznie dyskutujemy w tym filmie o moralności. Są pokazane możliwości, ale już nie wskazujemy na właściwy wybór. Mam wrażenie, ze reżyser podpuszcza widza tym, że ten słuszny wybór nie został wybrany przez bohatera. Jednocześnie nie wmawia nikomu, że takie rozwiązanie byłoby jedynie słusznym i pożądanym. Gdzieś tam dryfujemy na tym głównym nurcie, nie mając tak naprawdę siły, żeby z nim wygrać. Raz ruszymy trochę w lewo innym razem w prawo, ale i tak będziemy tą naszą tratwą płynąć głównym nurtem. Ostatecznie okazuje się, że te małe ruchy mogą ostatecznie prowadzić do jakiegoś większego celu. Taka jest też puenta tego filmu. To nieukierunkowane miotanie się powoduje, że bohaterowi wyrasta w końcu moralny kręgosłup. Zaczyna on rozumieć, co jest dobre, a co złe. Wciąż pozostaje pytanie czy na pewno jest to dobre.

Zrobiliście film odnoszący się do pewnej epoki. Przed Wami stoi dzisiejsza, współczesna publiczność. Nie uważasz, że to pewne wyzwanie?

Cały czas się nad tym zastanawiam. Jest to film, który skłania do głębszej myśli. Narzuca pytanie czy współczesny polski widz lubi tego typu kino. A może jest on już ukierunkowany zupełnie inaczej? Sam jestem ciekaw, jak zostanie on odebrany. Mi bardzo brakowało takiego kina. W tej chwili mam przesyt nadekspresyjności w kinie. Ładuje się w nas szybkimi obrazami, kaskadą dźwięku, całą gamą efektów. Nie mam nic przeciwko takiemu kinu, ale na ten czas czuje już nim przesyt. Ten film pomaga mi się wyciszyć, pozwala na spojoną analizę bez żadnych nacisków i manipulacji. Fajnie, że pojawił się taki właśnie drugi biegun w naszych kinach.

Będąc aktorem młodego pokolenia udało Ci zagrać dla paru naprawdę dużych nazwisk. Jak Ci się to udaje?

Mam szczęście i na tym polegam. Gdybym uwierzył, że jestem dobry chyba nie było najlepiej. Wydaje mi się jednak, że był to zbieg okoliczności. Poza tym tak to funkcjonuje, że jak zagra się u jednego takiego twórcy jest się potem lepiej postrzeganym. Zresztą w ten sposób zauważył mnie pan Janusz, który oglądał film Loucha.

W filmie masz na sobie charakterystyczną zieloną kurtkę...

M65...

No właśnie. Kto ją nosił...?

M65 jest kurtką kultową. Wielu ją nosiło.

Mi chodzi o Zbigniewa Cybulskiego...

On, ale też Krzysztof Kieślowski. W „M.A.S.H” ją widać.

Tak. Z tym, że nie przypadkiem wspominam tutaj Cybulskiego...

To prawda. Cybulski grał w „Do widzenia do jutra” Morgensterna. Też o tym myślałem, kiedy zastanawialiśmy się, jak ubrać tego mego bohatera. Trzeba było podkreślić jego charakter w stroju i od razu przyszła mi do głowy M65. Wtedy mi się wszystko połączyło. To, że Zbyszek Cybulski grał u Morgensterna, że rzecz rozgrywa się w takich czasach. Przypomniałem sobie również „Aktorów prowincjonalnych”, gdzie Tadeusz Huk chodzi w takiej właśnie kurtce. Był to znak tamtych czasów, również snobizmu artystycznego. Była to trudna do ściągnięcia kurtka, na co nie wszyscy mogli sobie pozwolić. Takie możliwości mieli wówczas akurat artyści. Taki znak rozpoznawczy, a Kamil jakby nie było próbuje być takim właśnie artystą.

Myślisz, że „Mniejsze zło” to już ostatni film Polskiej Szkoły Filmowej?

Nie chciałbym, aby tak się stało. Prawdą jest jednak, że dziś takich filmów już się nie robi.

Więcej informacji

Proszę czekać…