Reamake filmu z lat 50. Mars umiera. Nie chcąc podzielić losu swej planety, mieszkające tam istoty przylatują na Ziemię. Po kilku godzinach z miejsc, w których spadły dziwne meteoryty, wychodzą gigantyczne trójnożne maszyny atakujące ludzi. Pomimo zaciekłej obrony, najeźdźcy szybko niszczą ziemską obronę, a ludzie by przeżyć, muszą się ukrywać.

Kamery i pre-wizualizacja: Jak wyglądała „Wojna Światów”

Przy pomocy setek statystów, członków ekipy filmowej, ciężarówek i sprzętu filmowego ruszyły prace nad największą sekwencją filmu – pierwszym spotkaniem Ray’a z pojazdem przybyszów z kosmosu – Tripodem.

Steven Spielberg zapoznał się wnikliwie ze skrzyżowaniem w Newark i kilkoma innymi kluczowymi lokalizacjami filmu zanim jeszcze ruszyły kamery. Pracował nad tym surowym materiałem na komputerze w procesie nazywanym fachowo pre-wizualizacją. Proces ten polega na tym, że klasyczne storyboardy zostają poddane animacji i przerobione na trójwymiarowe sekwencje, które pokazują nie tylko to, jak wygląda z grubsza scena, ale również ujawniają każdy aspekt danej lokalizacji, w tym planów filmowych, aktorów, ustawienia kamer i ekipy.

O ile Spielberg często korzystał z pomocy komputerów na etapie przedprodukcji, chcąc dokonać wizualizacji pewnych scen, to jednak: „Jest to pierwszy film, przy którego tworzeniu wykorzystywałem komputer do dokonania animacji wszystkich storyboardów”. Reżyser odwiedzał właśnie swojego dobrego znajomego George’a Lucasa, kiedy ten pokazał mu jak wykorzystuje ten proces przy tworzeniu własnych filmów. „Udało mi się skorzystać z wiedzy i doświadczenia w tej dziedzinie wszystkich ekspertów pracujących w ILM przy „Gwiezdnych wojnach”, I, II i III odcinku najnowszej trylogii George’a. Kiedy zakończyli swoje wcześniejsze zadania natychmiast ich przejąłem do naszego projektu”, mówi Spielberg.

Z kolei producentka Kathleen Kennedy dodaje: „Wykorzystanie pre-wizualizacji było dla nas fantastycznym narzędziem komunikowania się. Kiedy w sierpniu odwiedziliśmy wszystkie potencjalne lokalizacje zeskanowaliśmy dane terenu i otoczenia na komputer, budując kolejne sekwencje wokół rzeczywistych plenerów. Steven dosłownie zamieszkał w tym samym pomieszczeniu, gdzie specjaliści ILM tworzyli swój pre-wizualizacyjny materiał. Stworzona w ten sposób reprezentacja rzeczywistości, bardzo przydała się przy kręceniu zdjęć.”

Nadzorujący prace pre-wizualizacyjne Daniel D. Gregoire był jednym z czołowych specjalistów zespołu animatroniki pracującego przy dwóch ostatnich częściach „Gwiezdnych wojen”. Jak tłumaczy: „Tworzenie materiału prewizualizacyjnego zaczyna się podobnie, jak tworzenie paragrafu tekstu. Dajmy na to chcemy w założeniu pokazać sekwencję ‘Tripod unosi się nad ziemią w Newark, w New Jersey’. Steven ma to dokładnie ułożone w głowie i wszystko niby dobrze, ale jak wytłumaczyć to innym zaangażowanym w kręcenie tej sceny osobom, poczynając od szeregowych pracowników pomocniczych. Zatem nasze zadanie polegało na zbudowaniu trójwymiarowej wersji skrzyżowania w Newark i każdy, kto zobaczył naszą prezentację zdawał sobie sprawę z tego, o czym mówi Steven.”

Pre-wizualizacja umożliwiała również aktorom zobaczenie tych elementów, których tak naprawdę przy kręceniu poszczególnych scen nie było. Jak mówi Spielberg: „Zaprosiłem aktorów przed ekran komputera w czasie kręcenia zdjęć i pokazałem im jak wygląda cała ta sekwencja. Znali zatem dokładnie rozmiary Tripodów, z którymi mieli się zmierzyć, jak również miejsce ich położenia.” Steven zawsze pokazywał nam ten rodzaj animowanego materiału, kiedy mieliśmy kręcić zdjęcia z kosmitami, których w rzeczywistości na planie nie było widać”, mówi Dakota Fanning. „Pokazywał nam dokładnie jak to wszystko będzie wyglądać, co było dla nas nieocenioną wskazówką.”

„Żałuję, że nie miałem czegoś takiego przy kręceniu Bliskie spotkania trzeciego stopnia, mówi reżyser. „Przy kręceniu tamtego filmu aktorzy musieli w pełni polegać na swojej i mojej wyobraźni. Ja sam też nie do końca wiedziałem jak będą ostatecznie wyglądać moi kosmici, a zdjęcia musiały być już kręcone. Musiałem powiedzieć ‘No cóż, wyobraźcie sobie, że tam na górze jest wielki metalowy talerz’. I to wszystko. Teraz aktorzy mają wizualny punkt odniesienia. Mogli z grubsza zobaczyć jak będą wyglądać poszczególne sekwencje, kiedy film zostanie już ukończony. Było to dla wszystkich bardzo pouczające i ekscytujące doświadczenie.”

Po wielu tygodniach pracy z udziałem trójwymiarowych modeli sekwencji rozgrywającej się na skrzyżowaniu, reżyser udał się w końcu na miejsce kręcenia zdjęć. Jak wspomina Rick Carter: „Steven przyszedł na główne skrzyżowanie filmu i patrzył teraz na nie swoim reżyserskim okiem w rzeczywistym wymiarze. Zastanawiał się prawdopodobnie, jak to wszystko pokazać w filmie. Zapytałem go, ‘Co ci się bardziej podoba? Wersja cyfrowa, czy też realne skrzyżowanie?’ Początkowo powiedział ‘cyfrowa’, następnie ‘nie, realna’. Za chwilę ‘Nie, obie wersje mi odpowiadają’. Był po prostu rozdarty miedzy dwoma opcjami, z których każda wydawała się dobra.”

Niezależnie od ulewnego deszczu, setek gapiów i tłumu paparazzi, tygodniowa praca zaplanowana na skrzyżowaniu poszła wyjątkowo sprawnie. „Nakręciliśmy sekwencję skrzyżowania w ciągu sześciu dni, nigdy jednak nie mieliśmy poczucia, że gdzieś się spieszymy, czy też jesteśmy nie do końca przygotowani”, mówi Cruise. „Byliśmy skupieni na tym, co robimy – wiedzieliśmy dokładnie, co chcemy osiągnąć każdego dnia. Z pomocą pre-wizualizacji mogliśmy zobaczyć, co nas tak naprawdę czeka i jaki powinien być efekt naszej pracy.”

Poczynając od lokalizacji po kostiumy i rekwizyty, stałym zadaniem i punktem odniesienia filmu była rzeczywistość. Rzeczywistość zaczyna się w filmie cierpką refleksją nad otaczającym nas światem, zmieniającym się jednak stopniowo wraz z pojawieniem się na pełną skalę inwazji kosmitów. Projektantka kostiumów do filmu, Joanna Johnson stworzyła 60 różnych wersji skórzanej kurtki Ray’a, aby oddać właściwie stopień zużycia tego ubrania w miarę przemieszczania się i trwania wymuszonej atakiem kosmitów podróży, od jej samego początku do końca. Jak tłumaczy Johnson; „Tom zaczyna podróż mając na sobie kurtkę, bluzę z kapturem i dwa t-shirty. Stopniowo, pozbywa się ich, czy też siłą rzeczy zużywają się one, aż w końcu widzimy go jedynie z t-shirtem i w dżinsach. W moim mniemaniu wygląda to jakbyśmy mieli do czynienia z bohaterem w starym stylu, rodzącym się w głównej postaci filmu.”

Rachel, w wykonaniu Dakoty Fanning, również przechodzi metamorfozę, która przemienia ją z ‘typowej dziewczęcej dziewczynki’ ubranej w słodkie róże w dziecko coraz bardziej brudne i w zużytej garderobie. Jeden z fragmentów garderoby, który ma szczególne znaczenie w trakcie rozwoju akcji filmu to lawendowa torebka dziewczynki. „Chciałam, żeby dziewczynka miała przy sobie coś, co będzie jej zapewniać chociażby w minimalnym stopniu poczucie bezpieczeństwa, jakąś małą rzecz, z którą mogłaby spać i położyć sobie pod głowę”, mówi Johnson. „Stąd Właśnie wzięła się w filmie ta torebeczka. Uwiązaliśmy ją dodatkowo na tasiemce, a Dakota przewiązała ja sobie przez ramię, tak że gadżet ten towarzyszył jej przez cały czas.”

Dla Robbiego Johnson wybrała podświadomie styl podobny do reprezentowanego przez jego ojca. „Być może oni sami nie zdają sobie z tego sprawy, ale są do siebie w stylu bardzo podobni. Obaj noszą luźne bluzy z kapturami, dżinsy i czapki baseballowe – czapki jednak reprezentują zupełnie różne drużyny.”

Johnson miała możliwość porównania swoich notatek i spostrzeżeń odnośnie kostiumów bohaterów z Ann Robinson, która zagrała jedną z głównych bohaterek pierwowzoru filmowego - adaptacji książki Wellsa z 1953 roku, a tym razem wystąpiła w jednej z epizodycznych ról. „Ann zwróciła uwagę, że szykujemy tysiące kostiumów i powiedziała mi, że w 1953 roku ona i jej asystentka po prostu zakupiły tylko dwa kostiumy w firmie May Co. – te dwa kostiumy były w użyciu przez cały czas kręcenia zdjęć do filmu”, mówi aktorka.

Scenograf filmu, Carter, zauważa, że reżyser Steven Spielberg podszedł do najnowszego projektu i samego ataku kosmitów z równa starannością i wrażliwością, jak do scen przedstawianych w epickich obrazach z czasów II Wojny Światowej. „Kiedy Steven pojawił się w kluczowym miejscu filmu – na skrzyżowaniu ulic, wyglądało to mniej więcej tak, jakby był na plażach Normandii”, mówi Carter. Spielberg w swojej najnowszej produkcji skorzystał również z talentu i doświadczenia operatora wcześniejszego filmu – Szeregowiec Ryan, Janusza Kamińskiego, chcąc osiągnąć podobną siłę i wymowność obrazu. Faktycznie, nagrodzony wcześniej Oscarem Kamiński, współpracował z reżyserem przy jego dziewięciu ostatnich filmach. Nadzorowana przez niego praca kamery z ręki miała być częścią starannie zaplanowanego obrazu, w swojej wymowie zarówno przerażającego, jak i niezwykle wiarygodnego.

Spielberg chciał, żeby widzowie mieli wrażenie uczestniczenia w wydarzeniach przedstawionych w filmie. Jak mówi sam reżyser: „Janusz dobrze wiedział, o jaki rodzaj wiarygodności i realności obrazu mi chodziło – nie typowy rzut oka z lotu ptaka na to, co się dzieje na dole, ale spojrzenie oczami prawdziwego człowieka, a nawet dziecka. Wszystkie nasze wspólne zabiegi operatorskie dały w rezultacie obraz bardzo naturalny, o rzeczywistym i wiarygodnym oświetleniu.

„To już mój trzeci film, przy którym mam okazję współpracować z Januszem i jego ekipą. Steven trochę mnie przebija, bo razem mają na koncie dziewięć filmów”, mówi Tom Cruise i dodaje: „Janusz jest prawdziwą osobowością świata filmu, a do tego prawdziwym artystą. Steven w założeniu chciał, aby ten film miał nieco mroczną wymowę, ale był zarazem prawdziwy. Naturalnie, wszystko to musiało być dodatkowo zgrane z efektami wizualnymi. Janusz świetnie sobie poradził z obydwoma tymi elementami.”

„Praca, którą przyszło mi wykonywać przy tym filmie pod wieloma względami bardzo różniła się od tego, co wcześniej kręciliśmy ze Stevenem przy poprzednich jego filmach”, mówi Kamiński. „Pod względem wizualnym jest to bardzo wyszukany, wręcz powiedziałbym wyrafinowany film. Ma przepiękną paletę barw w momencie rozpoczęcia akcji – przepiękne błękity, które z czasem przechodzą w bardziej różnorodne odcienie. Jest to obraz nieco wystylizowany, ale pozostający nadal w ryzach realności obrazu. A do tego oświetlenie – to naprawdę bardzo interesujący element tego filmu”.

Poczynając od świateł na niebie, przez pełzające cienie w niewielkiej piwnicy, po trzymane w ręku latarnie i latarki rzucające światło i oświetlające drogę uciekinierom, reżyser i autor zdjęć wspólnym wysiłkiem i z ogromną zręcznością połączyli ze sobą elementy postaci aktorów, statystów, efekty specjalne (m.in. dymy i ogień) oraz otaczają ich realną scenerię, sprawiając, że rzeczy z gatunku fantastyki wydawały się być całkowicie realne. W jednej z takich scen, Ray i jego rodzina przemieszczają się minivanem, kiedy to napotykają na swojej drodze coraz liczniejszą grupę uchodźców, wałęsających się w poszukiwaniu schronienia grupki ludzi, która z czasem przemienia się w ludzką wezbraną rzekę. „Janusz i Steven chcieli osiągnąć efekt z udziałem wielu interaktywnych świateł w tej scenie, zatem daliśmy każdemu ze statystów różne rodzaje świateł, poczynając od lamp naftowych, do olejowych lampionów, latarek i innych źródeł światła”, wspomina rekwizytor Dough Harlocker. „Zabieg taki wpłynął niesamowicie na charakter tej sceny, dając wrażenie szaleństwa, chaosu, niebezpieczeństwa widzianego z perspektywy podróżujących samochodem osób.”

Kamiński był odpowiedzialny również za stworzenie wizualnej spójności materiału filmowego kręconego na Wschodnim Wybrzeżu oraz na scenach dźwiękowych studio filmowych, a w przynajmniej w jednym przypadku również planu filmowego składającego się z trzech elementów – plenerów Wschodniego i Zachodniego Wybrzeża oraz sceny dźwiękowej. „Jest w filmie jedna bardzo interesująca scena, której kręcenie rozpoczęliśmy w Wirginii – tam właśnie nasi bohaterowie rozpoczynają pieszą ‘pielgrzymkę’ wzdłuż drogi, kierując się w stronę wzgórza, a w tym czasie nadciągają uzbrojone oddziały”, opisuje Kamiński. „Widzimy setki, tysiące statystów kierujących się właśnie w stronę wzgórza. Nadaliśmy tej scenie nazwę Doliny Ognia. Rozpoczęliśmy kręcenie zdjęć do tego ujęcia w Wirginii, zakańczając całą sekwencję na scenie dźwiękowej. Następnie, udaliśmy się w plenery kalifornijskie, gdzie dokańczaliśmy całe ujęcie. W tym przypadku musieliśmy sobie poradzić z trzema zupełnie odmiennymi rodzajami zjawisk atmosferycznych, trzema różnymi warunkami oświetlenia i otoczenia.”

Carter z wielkim uznaniem wyraża się na temat kunsztu Spielberga jeśli chodzi o łączenie realizmu scen z elementami fantasy, co w filmie odbywa się w sposób niezauważalny. „On nie daje nam samym, jak i widzom właściwie szansy na domyślenie się, czy też zgadnięcie przy pierwszym oglądaniu tego, w jaki sposób dokładnie zostało to wykonane”, twierdzi Carter. „On sam miksuje to wszystko od samego początku, nie dlatego, że chciałby się zagłębić w jakieś tajniki technicznych nowinek, czy też sztucznie zaimponować widzom, ale dlatego, że jego wyobraźnia tak to właśnie widzi.”

Kompletowanie zespołu twórców filmu: Rozpoczyna się etap przedprodukcji

Produkcja nabrała dość zawrotnego tempa w momencie, kiedy Tom Cruise i Steven Spielberg zdecydowali się skupić swoją uwagę na „Wojnie Światów”. Producentka Kathleen Kennedy wspomina rozmowę, jaką odbyła ze Spielbergiem na początku etapu przygotowań do filmu. „Steven powiedział do mnie, ‘Ok. nakręcimy ten film, ale musimy to zrobić szybko, zaczynamy kręcenie zdjęć za trzy tygodnie. Nie oszalej jednak, kiedy trafi w twoje ręce scenariusz filmu. Po prostu zwróć uwagę na to, że tam są tylko trzy zasadnicze osoby – one stanowią jądro filmu, a tylko od czasu do czasu będziemy potrzebować około 1.000 ludzi, żeby przebiegli gdzieś z tyłu podczas kręcenia scen zbiorowej ucieczki.”

Na jesieni 2004 roku zespół produkcyjny szybko został skompletowany po obu stronach wybrzeża Stanów Zjednoczonych, Wschodnim i Zachodnim, przygotowując się do rozpoczęcia zdjęć, wyszukując odpowiednich lokalizacji, przygotowując sceny dźwiękowe i plenery, które ostatecznie miały być wykorzystane w filmie, po tym jak ekipa wróciła do Los Angeles wkrótce po zakończeniu zimowych ferii. „Na Wschodnim Wybrzeżu praca szła już pełną parą”, wspomina Kennedy, „nieco później, równolegle rozpoczęła swoje działania ekipa Zachodniego Wybrzeża, kładąc podwaliny pod dalsze działania.”

Etap przedprodukcyjny zajął w przybliżeniu połowę czasu potrzebnego normalnie do wykonania tego typu zadania, przy takiej skali i zakresie projektu. Spielberg zauważa jednak: „Nie było to wyjątkowe osiągnięcie. Prawdę mówiąc w mojej karierze ostatnich 12 lat był to najdłuższy czas przedstartowy. Pracowaliśmy przy „Wojnie Światów” powoli i z rozmysłem.”

„Są pewne powody, dla których byliśmy w stanie nakręcić ten film w takim szybkim tempie”, podkreśla jednak autor zdjęć, długoletni współpracownik Spielberga, Janusz Kamiński. „Przede wszystkim, pracowaliśmy z reżyserem, który zabiera się do materiału filmowego z ogromną pewnością, który zna się na gatunku i wie doskonale jak się kręci tego typu filmy. Wszyscy zgodnie przyznają, że jest niewielu reżyserów z takim doświadczeniem i wizją realizacji projektu o podobnej skali i zakresie, a jednocześnie czyniącego to z taką zręcznością. „To przerażające, ponieważ wszystko odbywa się w zawrotnym tempie. Jednocześnie, jest to niezwykle mobilizująca i energetyzująca siła”, mówi projektantka kostiumów Joanna Johnston. „Nie znam osobiście nikogo, kto pracowałby w takim zawrotnym tempie, jak robi to Steven. On doskonale zdaje sobie sprawę z tego, co chce osiągnąć”, dodaje. Jasność co do realizowanego przedsięwzięcia, zdecydowanie, znakomita komunikatywność i kontakt z zespołem pracującym przy filmie, z którym reżyser wielokrotnie wcześniej spotykał się na planie filmowym, sprawiły, że projekt mógł być zrealizowany nie przekraczając wyznaczonych wcześniej ram czasowych.

Kompetencja zespołu twórców filmu na etapie przedprodukcyjnym była w dużej mierze wynikiem znajomości stylu pracy reżysera. „Większość z zatrudnionych na planie ludzi, stojących na czele poszczególnych dużych działów produkcji, łącznie ze mną, współpracuje ze Stevenem od 15-20 lat”, mówi Kennedy.

Wiele z tych osób współpracowało ze Spielbergiem w ciągu ostatnich lat przy licznych projektach: producentka Kathleen Kennedy (15 wspólnych filmów), producent Colin Wilson (10 filmów), operator Janusz Kamiński (9 filmów), scenograf Rick Carter (6 filmów), montażysta Michael Kahn (19 filmów), kompozytor muzyki filmowej John Williams (21 filmów), nadzorujący pracę zespołu efektów wizualnych Dennis Muren (10 filmów), projektantka kostiumów Joanna Johnston (4 filmy), koordynator zespołu kaskaderskiego Vic Armstrong (5 filmów), dekoratorka planu Anne Kuljian (3 filmy), rekwizytor Doug Harlocker (2 filmy) oraz pracujący nad dźwiękiem mixer Ron Judkins (11 filmów).

Jak mówi producent Colin Wilson: „Przypisuję zasługę realizacji naszego projektu w tak krótkim czasie umiejętności skompletowania zaufanego i kompetentnego zespołu realizującego przedsięwzięcie”. Sam Wilson zaczynał współpracę ze Spielbergiem jako montażysta, a następnie z czasem zajął się produkcją obrazów reżysera. Wyjątkowa umiejętność reżysera w znajomości świata efektów specjalnych i pracy kamery znalazła swoje miejsce i miała ogromne znaczenie na wstępnym etapie produkcji filmu. Harmonogram kręcenia zdjęć pokazywał, że reżyser zdaje sobie sprawę, że więcej czasu na realizację swoich zadań będą potrzebować specjaliści Dennis Muren, Pablo Helman wraz z zespołem Industrial Light & Magic na wykonanie skomplikowanych efektów wizualnych.

„Zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że mamy w filmie dość sporą liczbę efektów specjalnych, a mamy znacznie ograniczony czas przeznaczony na etap postprodukcji”, mówi Kennedy. „Wiedzieliśmy też od razu, że z punktu widzenia realizacji filmu ważne jest aby duże sekwencje wymagające nakładu pracy i czasu zostały zawczasu zrealizowane, co pozwoliłoby na wprowadzenie ich do filmu w odpowiednim momencie. Dawało to czas ILM realizacji tego zadania przed rozpoczęciem sekwencji na Wschodnim Wybrzeżu – sekwencji na skrzyżowaniu dróg, gdzie ogromny tłum ludzi współgra z efektami specjalnymi.”

Scenograf filmu Rick Carter wspomina jak zadzwonił do niego Steven Spielberg na kilka miesięcy zanim produkcja ruszyła pełną parą. „Wskoczyłem wtedy szybko do samolotu i wróciłem do New Jersey, gdzie miano kręcić sceny rozgrywające się w filmie. Pierwszego dnia poszukiwań planów filmowych odwiedziłem okolice Newark. Tam znalazłem idealne miejsce, w którym rozgrywają się początkowe sceny „Wojny Światów” – spotkanie z kosmitami na ogromnym przecięciu pięciu ulic.” Trzy miesiące później ekipa filmowców zapełniła miejsce w Ironbound, niewielkiej, blisko żyjącej ze sobą społeczności w Newark, w stanie New Jersey. Upstrzona portugalskimi i brazylijskimi restauracyjkami, barami i piekarniami lokalizacja wybrana do początkowych sekwencji filmu przypadła do gustu szczególnie Tomowi Cruise’owi, który dwukrotnie mieszkał w New Jersey. Jak mówi: wychowywałem się i dorastałem w miejscach takich jak te.”

Nienaturalne w naturalistycznym świecie: tworzenie Tripodów z „Wojny Światów”

Wspomniana wcześniej, nieoceniona z punktu widzenia twórców filmu technika prewizualizacji, pozwalająca reżyserowi na kompleksowe zaprojektowanie każdego z ujęć, przed jego rzeczywistym nakręceniem, odegrała również ważną rolę w opracowywaniu licznych aspektów, związanych z obecnością na ekranie przybyszów z kosmosu. Jak tłumaczy Spielberg: „Przyglądaliśmy się uważnie wszystkim elementom związanym z tworzeniem Tripodów, kosmitów i światem, z którego przybyli. To były dla nas kluczowe elementy, które niewiele miały wspólnego z techniką tworzenia dwuwymiarowego wizerunku, jak miało to miejsce 30 lat temu, kiedy kręciłem inne swoje filmy. Teraz należało to pokazać najpierw w trzech wymiarach i w kolorze.”

Przy tworzeniu postaci kosmitów oraz ich pojazdów – Tripodów, Spielberg pracował z grupą różnorodnych artystów. Na czele tej grupy stanęli Rick Carter, Dennis Muren, Doug Chiang z zespołu konceptualnego designu Iceblink, oraz przedstawiciele ILM Ryan Church i Daniel D. Gregoire, wraz z zespołem zajmującym się prewizualizacją. Jak mówi sam reżyser: „Tworząc Tripody miałem okazję zetknąć się z grupą naprawdę niewiarygodnie kreatywnych artystów, do tego potrafiących pracować w grupie i wspólnie motywujących się do tworzenia nowych pomysłów. Musieliśmy wspólnie opracować prawdopodobnie około 20-30 postaci kosmitów, poczynając od tych najbardziej wysublimowanych, po zupełnie niewiarygodne. Był to niezwykle interesujący proces twórczy, polegający czasami na łączeniu elementów z różnych źródeł – coś nam się podobało stąd, a co innego stamtąd.”

Jak mówi Muren: Praca nad tworzeniem Tripodów była niezwykle ekscytująca. W pracy ze zróżnicowaną grupą artystów, o różnym podejściu chodziło jak najbardziej o swobodę twórczą, tak, żeby można było zobaczyć pełne spektrum możliwości, pozostając jednocześnie w ryzach potrzeb opowiadanej na ekranie historii, a także konkretnego momentu w historii rozwoju współczesnego kina.” Muren podkreśla, że Spielberg jest typem reżysera, który doskonale wie, czego chce; zadanie polega jedynie na podsunięciu mu właściwych elementów. Jak mówi: „Nasza praca, jako zespołu wspomagającego reżysera polega zatem na tym, żeby stworzyć pewien kolaż różnych elementów i zaprezentować końcowy efekt Stevenowi. On natomiast, zgodnie ze swoją wizją wybierze element A, B i C, złoży je razem i w ten sposób pokaże o co mu chodziło. Praca z takim reżyserem to prawdziwa przyjemność, ponieważ nie ma tu miejsca na zbędne wahania. Proces decyzyjny jest dopracowany idealnie.”

Jeśli chodzi o pojazdy zwane Tripodami, to zostały one konkretnie opisane w powieści H.G. Wellsa. Spielberg chciał, żeby, podobnie jak w wersji książkowej, przede wszystkim budziły one grozę. Jak mówi: „W zamierzeniu wiedziałem, że muszą być to machiny przerażające, ponieważ reprezentują kierującą nimi siłę zła. Tak naprawdę to chciałem, żeby widzowie od samego początku byli pod wrażeniem tego, jak te pojazdy wyglądają z zewnątrz.”

Projektant koncepcji filmowych Doug Chiang tłumaczy w jaki sposób starał się stworzyć obraz Tripodów: „Każdy z nas ma nieco odmienne wyobrażenie o ‘wizerunku zła’. My ze swojej strony staraliśmy się stworzyć Tripody jako wyobrażenie tego, co dla mnie, czy też dla Ricka (Cartera) jest przerażające. Być może nie na każdym zrobi to wrażenie, ale z naszego punktu widzenia, uchwyciliśmy esencję czyhającego na ludzi niebezpieczeństwa.”

W momencie, kiedy Tripody nabrały już w miarę realnych kształtów, plany ich wizerunku zostały przekazane w ręce nadzorującego prace ekipy animatorów Randy’ego M. Dutra i jego zespołu w ILM. Dutra, który miał okazję współpracować ze Spielbergiem przy dwóch pierwszych częściach „Jurassic Parku” starał się nadać machinom ruch, który byłby przekonujący w naszym codziennym świecie, a jednocześnie zwiastowałby coś nieziemskiego. Jak mówi Dutra: „Steven od samego początku akcentował ze stanowczością, że ważne jest, aby twory te miały w sobie coś organicznego. Ja również mam wiele szacunku do otaczającej nas natury, podobnie zresztą jak sam Steven. Kiedy pracuję z animatorami, zawsze staram się wprowadzić jakieś elementy wskazujące na więź z naturą. Myślę, że w tym przypadku chodzi również o wiarygodność i wyjątkowość tworzonych przez nas filmowych wizerunków.”

Muren z kolei zauważa, że Tripody w sposobie poruszania się mają wyrażać „zadziwienie, niebezpieczeństwo i małość istot ludzkich. To tak, jakby na twojej drodze stanęło coś, z czym nie jesteś sobie w stanie poradzić. To oni są tu teraz panami, oni kontrolują sytuację. Pokazanie tego w filmie było dla nas nie lada wyzwaniem. Cała reszta, pozostawała już w rękach aktorów, którzy musieli odpowiednio zareagować w momencie zetknięcia się z tymi nieziemskimi postaciami. Ponieważ koniec, końców jest to historia o życiu człowieka, jego strachu i relacji w stosunku do własnych dzieci. To właśnie chcieliśmy pokazać w naszym filmie.”

Strona praktyczna i wyimaginowana: Efekty wizualne

Przy udziale setek statystów, krzyczących i biegających w ogniu i dymie, zasadnicze elementy każdej z ważniejszych scen powstawały przy pomocy komputera. „Kiedy zdecydowałem się przenieść ponownie na ekrany „Wojnę Światów”, jeden z pierwszy telefonów jakie wykonałem szukając współpracowników, był do Dennisa Murena”, wspomina reżyser Spielberg.

Laureat ośmiu Nagród Amerykańskiej Akademii Filmowej za osiągnięcia w dziedzinie efektów specjalnych (z czego trzy za pracę przy filmach Spielberga – E.T., Indiana Jones i Świątynia Zagłady oraz Park Jurajski), Dennis Murren jest nadal jedną z wiodących sił napędowych całej współczesnej sztuki efektów specjalnych.

Jak mówi scenograf filmu Rick Carter, który współpracował z Murenem przy kilku innych projektach: „To, co Dennis Muren i cała ekipa ILM wnoszą do filmu, to umiejętność zobaczenia w naszym codziennym świecie tego, czego nigdy w innych okolicznościach nie bylibyśmy w stanie zauważyć. Na ekranie zostaje to sfilmowane w taki sposób, że wydaje nam się jakby istniało tam od zawsze.”

Jak mówi Muren: „Zawsze staram się znaleźć coś nowego do wykorzystania w filmie. Jak tylko uda mi się zakończyć jedno przedsięwzięcie filmowe, natychmiast nachodzi mnie myśl ‘Ten film jest już przestarzały. Takie efekty już były, co w tym nowego?’ i staram się wtedy wpaść na jeszcze bardziej nowatorskie rozwiązania. Sam pomysł nakręcenia „Wojny Światów” wydawał mi się ekscytujący, a to za sprawą książkowej wizji wszystkich tych kosmicznych machin wojennych. Sądzę, że mam pojęcie o tym, co ludzie już wcześniej widzieli na ekranie, a co jest zupełnie świeżym pomysłem. Mam bowiem tę wadę, że nudzę się pewnymi rzeczami prędzej niż ma to miejsce w przypadku samych widzów. Wiele czasu poświęciliśmy na etapie przedprodukcji stworzeniu interesujących pomysłów na wygląd Tripodów, czy też nawet samych kosmitów. Nie skorzystaliśmy skwapliwie z pierwszych, drugich, czy tez nawet dziesiątych pomysłów, które przyszły nam do głowy. Szukaliśmy czegoś, co z naszego punktu widzenia byłoby idealne.”

Pomimo zaangażowania Murena w tworzenie najwyższej klasy technologii efektów wizualnych, prowadził on bliską współpracę z reżyserem Spielbergiem, mając w założeniu zastosowanie najbardziej odpowiedniej techniki do każdego z ujęć związanych z efektami specjalnymi, nie polegając bezkrytycznie jedynie na wygenerowanych komputerowo obrazach. Jak mówi Muren: „Ja sam jestem dzieckiem ery miniaturyzacji, nie mam zatem problemu z powiedzeniem: ‘No dobra, spróbujmy to pokazać w pomniejszonej skali, albo z wykorzystaniem grafiki komputerowej, w zależności od tego, co będzie korzystniejsze z punktu widzenia ujęcia. Mamy w naszej ekipie naprawdę znakomitych specjalistów, ludzi, którzy znają się na budowaniu modeli. Wiemy, jak posługiwać się nimi w poszczególnych scenach. Przy filmie takiego kalibru ważne jest bowiem, żeby korzystać z całej szerokiej palety możliwości, jakie daje współczesna technika, nie tylko zaś ze zdobyczy grafiki komputerowej, choć niewątpliwie trudno byłoby sobie wyobrazić kręcenie tego rodzaju filmu bez jej użycia.”

Spielberg, Muren i Kamiński przez cały czas pracy nad filmem prowadzili ze sobą bliską współpracę, starając się jak najbardziej idealnie zsynchronizować wszystkie elementy składowe obrazu. Jak mówi Spielberg: „Film ,takiego kalibru i rozmachu jak „Wojna Światów”, wymaga niewątpliwie niesamowitej koordynacji wielu elementów, o czy przekonałem się już wcześniej kręcąc „Bliskie spotkania” i „Jurassic Park”. Żonglujemy tymi wszystkimi elementami, co wymaga zwinności linoskoczka – najpierw kręcenie wstawek, potem rzut obrazu w specjalnej kolorystyce, następnie scenę na tle promu, a za chwilę z udziałem promu, ale który już odpływa, a następnie z udziałem miniaturowych modeli. Niejednego mogłoby to przyprawić o zawrót głowy. A do tego za chwilę wchodzą specjaliści z dziedziny obróbki cyfrowej. Często myślę o tym procesie jak o przygotowywaniu wielkiej sałatki. Wszystkie ze składników trzeba potraktować oddzielnie, ale z równą troską i atencją. A na koniec, kiedy wszystkie różnorodne kawałki zostały już ze sobą połączone, polewasz to dodatkowo jakimś sosem. No i jeśli połączenie jest odpowiednie i proporcje zachowane, w nagrodę otrzymujemy prawdziwą ucztę. Tak właśnie było i z naszym filmem.”

Napięty harmonogram nie dawał twórcom filmu luksusu swobodnego i niespiesznego korzystania z uroków etapu postprodukcji. Zamiast tego wiele z części składowych należących do postprodukcji było wykonywanych praktycznie równolegle z kręceniem zasadniczych zdjęć do filmu. Jak wspomina Muren: „Za każdym razem, kiedy kręciliśmy zdjęcia w plenerze, natychmiast pędziliśmy z kasetą wideo do tej, czy innej pracowni. Sprawiało to, że proces toczył się szybko, ale zasadniczo zaoszczędziło nam to wielu, wielu tygodni pracy. Udało nam się bowiem poprowadzić wiele prac równolegle po obu stronach Stanów, uzyskując przy tym zatwierdzenie wielu elementów przez Stevena od razu na planie. Dawało to nam poczucie dobrze wykonanej roboty i było naprawdę wspaniałe.”

Działo się tak, ponieważ Spielberg oprócz kręcenia zasadniczej części zdjęć, zajmował się również montażem, przekazywaniem ujęć do obróbki w ILM i zatwierdzaniem scen, w momencie, kiedy przechodziły pozytywną weryfikację. Nadzorujący pracę ekipy efektów wizualnych Pablo Helman zauważa: „Spośród osób, z którymi przyszło mi do tej pory pracować, Steven jest pierwszym reżyserem, który zakończył pracę właściwie przed zaplanowanym czasem. Kiedy bowiem zakańczaliśmy prace nad zasadniczą częścią zdjęć, natychmiast niemalże udało się również zamknąć prace efektów wizualnych. To naprawdę ewenement.”

Więcej informacji

Proszę czekać…