Podczas wojen napoleońskich brytyjska fregata "HMS Surprise" i o wiele większa francuska jednostka wojenna wyposażona w działa o wielkim zasięgu, zapędzając się w walce przybliżają się do wybrzeża Ameryki Południowej. Russell Crowe występuje jako kpt. Jack Aubrey. Nazywany przez załogę "Lucky Jack" jest lubianym i darzonym zaufaniem człowiekiem, nawet po walce, która rozpoczęta z pobudek osobistej zemsty doprowadza niemal do ruiny statku.

Dobór obsady

Ogniwem, które spaja kolejne tomy powieściowego cyklu O'Briana, jest przyjaźń łącząca dwóch skrajnie różnych bohaterów: Lucky Jacka Aubrey’ego i doktora Stephena Maturina. Przyjaźń tak barwna i zaskakująca, że trudno o podobną w całej współczesnej literaturze. Niezwykła oryginalność oraz odmienność obu postaci tłumaczy fakt powstania aż dwudziestu tomów powieści. Jack Aubrey łączy w sobie najlepsze cechy autentycznych komandorów – to prawdziwy wilk morski i nieustraszony wojownik, który niechętnie podporządkowuje się cudzym rozkazom. Jak przystało na marynarza z krwi i kości jest energiczny, hałaśliwy i rubaszny. Z kolei Stephen to uzdolniony chirurg i przyrodnik, a przy tym zdeklarowany szczur lądowy, który jednak nie ustępuje Jackowi odwagą. Idealnym odtwórcą roli żywiołowego Jacka Aubreya okazał się Russell Crowe. Powieści O'Briana wiele zawdzięczają ciekawemu rysunkowi dwóch głównych bohaterów. Autor zderza dwie barwne osobowości: dynamicznego komandora z całkowicie od niego różnym, choć nie mniej dzielnym i mężnym lekarzem okrętowym. W roli spokojnego lekarza, dr Stephena Maturina, wystąpił Paul Bettany. Russell Crowe przyznaje, że zawsze chciał pracować z Weirem: Od dawna należę do zagorzałych wielbicieli talentu Petera – mówi. – Wychowałem się na jego filmach. Do dziś pamiętam, co czułem, gdy jako nastolatek oglądałem w kinie Ostatnią falę. Crowe przyznaje, że w równym stopniu, co dorobek reżysera zafascynowała go postać Jacka. We współczesnym świecie nie ma już takich ludzi. Jack to prawdziwie nietuzinkowa osobowość – mówi Crowe. – Jeśli wziąć pod uwagę obyczaje panujące w marynarce królewskiej, trzeba przyznać, że Aubrey był wyjątkowo niesubordynowanym podkomendnym. Z drugiej strony charakter wykonywanej przez niego misji dopuszczał swobodę działania, o ile sankcjonowały ją tak zwane wyższe cele. Według Petera Weira Russell Crowe jest wymarzonym odtwórcą roli Jacka. Russell posiada wrodzoną energię i autorytet, dzięki którym od pierwszej chwili przejął dowództwo nad okrętem. Sam aktor wyznaje, że niektóre aspekty bycia dowódcą wyjątkowo przypadły mu go gustu. Wystarczyło, że rankiem wychyliłem się z przyczepy, a już ze wszystkich stron słyszałem: dzień dobry, panie komandorze – wspomina. – Muszę przyznać, że z żalem rozstawałem się z mundurem: czułem się w nim doskonale.

Russell Crowe z radością powitał na planie Paula Bettany'ego, z którym zagrał wcześniej w Pięknym umyśle, gdzie Bettany cielił się w postać jego wyimaginowanego współlokatora. To, że aktorzy pracowali już ze sobą okazało się wielkim atutem przy budowaniu postaci bohaterów "Pana i władcy". Jak mówi Russell Crowe: Pracując ze sobą w "Pięknym umyśle" nauczyliśmy się porozumiewać niemal bez słów, co bardzo przydało się na planie "Pana i władcy" i pozwoliło nam szybko i wiarygodnie uchwycić dynamikę relacji pomiędzy Jackiem a Stephenem. Byłem bardzo zadowolony, że Peter obsadził w swoim filmie Paula. Muszę przyznać, że doskonale się rozumiemy. Zdarza się, że grając z kimś w jednej scenie trzeba ją przerwać i omówić najpierw z partnerem. Natomiast z Paulem błyskawicznie osiągaliśmy efekt, który z kimś innym byłby możliwy po wielu godzinach ciężkiej pracy, a i to pewnie nie do końca. Z wielką przyjemnością obserwowałem jak Paul wchodzi w rolę Maturina, jak zawłaszcza tę postać, nie tracąc przy tym żadnego z walorów, w jakie wyposażył swego bohatera Patrick O'Brian – mówi Weir. – Russell i Paul, choć bardzo odmienni pod względem charakteru, doskonale się uzupełniają, a przy tym łączy ich prawdziwa przyjaźń. Zagrany przez Paula doktor Maturin jest uosobieniem człowieka nowoczesnego, natomiast Jack w interpretacji Russella to bohater minionych czasów. Paul Bettany wyznaje, że w "Panu i władcy" zafascynowały go dwa elementy: fabuła i sylwetki głównych bohaterów. Wielbiciele Patricka O'Briana doskonale wiedzą, że jego książki czyta się od deski do deski – mówi Bettany. – Film, który powstał na podstawie jednej z nich, jest wspaniałym widowiskiem, a przy tym przynosi wnikliwy obraz męskiej przyjaźni wystawionej przez życie na ciężką próbę. Według mnie to bardzo intrygujące połączenie. Przyjaźń Stephena Maturina i Jacka Aubrey’ego osiąga punkt krytyczny po tym, jak w wyniku niespodziewanego ataku ze strony francuskiego statku korsarskiego ich jednostka zostaje poważnie uszkodzona, a wielu członków załogi odnosi groźne rany. Mimo to niezrażony przeciwnościami (albo wręcz nimi sprowokowany) Lucky Jack decyduje się kontynuować misję, której celem jest zniszczenie bądź przejęcia statku wroga. Stephen Maturin nie potrafi zrozumieć egoistycznych pobudek, które każą Jackowi szukać odwetu za wszelką cenę. Stephen Maturin analizuje ludzkie charaktery w taki sam sposób, w jaki bada organizmy zwierząt; z całą pewnością bierze pod lupę także swego przyjaciela Jacka – mówi Bettany. – Wydaje mi się, że Stephena intryguje fakt, iż Jack nie potwierdza reguły w myśl której "władza demoralizuje" – Jack mądrze korzysta ze swoich przywilejów. Film pokazuje chwilę próby dla obu przyjaciół. Stephan zaczyna podejrzewać, że chęć schwytania Acherona przeradza się u Jacka w obsesję zagrażającą bezpieczeństwu załogi.

Zadanie wyszukania odtwórców ról drugoplanowych przypadło w udziale Mary Selway, brytyjskiej szefowej castingu, z którą Peter Weir przez cały czas ściśle współpracował. Twórcy starali się wybrać jak najlepszych aktorów, którzy zarówno fizycznie, jak i psychicznie mogli podołać trudom półrocznej pracy na planie, a przy tym posiadali warunki zewnętrzne odpowiednie dla czasów, w których toczy się akcja. Wśród aktorów, którzy wystąpili w "Panu i władcy", są: Billy Boyd (znany z Władcy Pierścieni), James D'Arcy, Bryan Dick, Lee Ingleby, George Innes, Mark Lewis Jones, Chris Larkin, Richard McCabe, Ian Mercer, Robert Pugh i David Threlfall. W ramach przygotowań do pracy nad filmem Peter Weir zwiedził Muzeum Marynarki Wojennej w Greenwich oraz dwa statki: HMS Victory oraz USS Constitution. Dwukrotnie opłynął wybrzeża Australii na replice statku Endeavor. Dodatkowo zapoznał się z niezliczoną ilością książek – głównie pamiętników oraz autentycznych zapisków z epoki – i obejrzał wiele obrazów o tematyce marynistycznej. Oglądając obrazy, na których pokazano sceny bitew morskich, nabrałem przekonania, że muszę znaleźć aktorów i statystów o twarzach jakby żywcem wyjętych z tamtej epoki – mówi Weir. Tak oto trafił do Polski, gdzie, jak wspomina: miałem nadzieję znaleźć ludzi niewykarmionych na zachodniej diecie, nienawykłych do sztucznych uśmiechów przed obiektywem oraz pozbawionych cynizmu cechującego współczesną cywilizację Zachodu. Wynalezienie 130 mężczyzn mających wystąpić w roli załogi zyskało rangę sprawy pierwszej wagi. Poszukiwaniem "osiemnastowiecznych twarzy" zajęła się Judy Bouley, która spotkała się z ponad siedmioma tysiącami kandydatów. Za punkt odniesienia służyły nam wspomniane obrazy oraz szkice z epoki, a także zbiór unikalnych fotografii brytyjskich rybaków, sfotografowanych w połowie lat czterdziestych XIX stulecia przez Davida Octaviusa Hilla i Roberta Adamsona – mówi Weir. Szukaliśmy tych ludzi po całym świecie – wspomina producent Duncan Henderson. – Nasi statyści pochodzą z Polski, Senegalu, Australii i Sudanu – przyjechali ze wszystkich zakątków globu, żeby wystąpić w naszym filmie. Niektórzy z nich byli najprawdziwszymi marynarzami pływającymi na żaglowcach. Niewiarygodna wprawa, z jaką wspinają się po masztach lekceważąc prawa grawitacji to jeszcze jeden z elementów budujących autentyzm filmu.

Kostiumy, fryzury, charakteryzacja

Zespół kierowany przez kostiumolog Wendy Stites przygotował ponad dwa tysiące mundurów oraz strojów dla oficerów, żeglarzy i załogi żaglowców Surprise i Acheron. Przygotowując projekty, Stites korzystała ze szczegółowych opisów zawartych w powieściach O'Briana. Właśnie stamtąd dowiedziała się, że dwieście lat temu ubrania marynarzy szyto z materiału uzyskanego z włókien konopnych. Brytyjskie Narodowe Muzeum Morskie okazało się kopalnią wiedzy na temat mundurów. W klimatyzowanych muzealnych salach filmowcy dokładnie oglądali i brali do ręki strój komandora, by osobiście przekonać się, ile ważył i jak był uszyty. Pomocnicy Stites robili szczegółowe notatki oraz kopiowali wzory epoletów, guzików, klamer i haftów. Przygotowując kostiumy, szwalnia używała materiałów sprowadzanych z Pakistanu, Indii, Szkocji, Irlandii, Anglii oraz Chin. Jako ostatnie przygotowano mundury dla najmłodszych aspirantów. Chłopcy rośli bowiem tak szybko, że pod koniec zdjęć niektórzy powyrastali ze swoich kostiumów. Szacowna brytyjska firma tekstylna Abimelech Hainsworth, która od 1783 roku produkuje najlepsze gatunkowo wełny, dostarczyła materiałów na oficerskie surduty, mundury zaś uszyła znana londyńska pracownia kostiumów teatralnych M.B.A Costumes. Walijka Kristi Buckland, której rodzina od trzystu lat trudni się wyrobem wełnianych czapek dla marynarzy, wykonała 150 nakryć głów zgodnie z fasonami sprzed dwustu lat. Dużym wyzwaniem okazało się postarzenie i konserwacja strojów. Ubieraliśmy aktorów w ich kostiumy, a potem postarzaliśmy je i sztucznie niszczyliśmy, tak by widać było na nich ślady zużycia – mówi Stites. – Braliśmy pod uwagę rodzaj pracy, którą wykonywał dany człowiek i robiliśmy wszystko, co w naszej mocy, by jego ubranie było odpowiednio znoszone. Zespół garderobianych pracował nad tym przez siedem dni w tygodniu. Ciało Jacka Aubreya jest dosłownie pokryte bliznami. W związku z tym przed każdą sceną z udziałem Russella Crowe'a charakteryzatorzy "malowali" na jego ciele mapę blizn - pamiątkę po licznych potyczkach komandora. Szef ekipy charakteryzatorów Edouard Henriques oraz jego współpracownicy musieli ucharakteryzować 26 aktorów oraz 100 statystów. Przygotowywali się do tego zadania, oglądając obrazy oraz czytając powieści O'Briana.

Aby pokazać, jak pod wpływem ekstremalnych warunków zewnętrznych zmienia się wygląd bohaterów, Henriques korzystał z różnych rodzajów makijażu. Używaliśmy wodoodpornych kosmetyków, którymi wyostrzaliśmy aktorom rysy twarzy. Domalowywaliśmy świeżą opaleniznę, przemalowywaliśmy na czerwono ich nosy i uszy. Żeby wyglądali wiarygodnie, po pewnym czasie opalenizna musiała zbrązowieć. Specjaliści od charakteryzacji musieli przyciemnić i sztucznie "zniszczyć" zęby aktorów. Dla odtwórców głównych ról przygotowano specjalne korony z zabarwionego plastiku, które wkładali każdego dnia. Przez sześć miesięcy codziennie charakteryzowano 120 osób – przyciemniano im zęby, brudzono ręce, paznokcie i twarze, doprawiano blizny. Do finałowej sceny bitwy morskiej trzeba było odpowiednio przygotować czterysta osób. Szefowa perukarni, Yolanda Toussieng szczegółowo studiowała obrazy, portrety i ryciny z epoki. Oglądała zdjęcia peruk, nożyc i brzytew wydobytych z wraków zatopionych statków. Również dla niej nieocenionym źródłem wiedzy okazały się opisy postaci stworzone przez O'Briana. Właśnie z książek dowiedziałam się, jak wyglądała higiena na okręcie – mówi Toussieng. – Marynarze zaplatali sobie nawzajem włosy. Golili się raz albo dwa razy w tygodniu, raz w tygodniu myli włosy. O ich zwyczajach higienicznych decydował ograniczony zapas wody. Yolanda Toussieng oblicza, że w czasie zdjęć zużyła czterysta pukli sztucznych włosów, co daje pięć sztuk na osobę. Przyklejała je albo zgrzewała z włosami aktorów.

Muzyka

Muzykę do filmu skomponowała trójka znanych australijskich artystów – Iva Davies, Richard Tognetti i Christopher Gordon. Wszyscy oni pracowali już ze sobą wcześniej, gdyż organizatorzy uroczystości upamiętniających początek nowego milenium w Sydney zamówili u nich utwór zatytułowany "The Ghost of Time" ("Duch czasu"). Kompozycja tak bardzo spodobała się Peterowi Weirowi, że poprosił twórców o napisanie muzyki do swojego najnowszego filmu. W muzyce przeplatają się motywy zaczerpnięte ze "Starego" i "Nowego Świata", ujawniając zainteresowania muzyczne i artystyczną klasę twórców. Iva Davies chętnie czerpie zarówno z współczesnego popu, jak i muzyki klasycznej; Richard Tognetti, ceniony wirtuoz skrzypiec wprowadził Russella Crowe w tajniki gry na tym wymagającym instrumencie; komponujący muzykę telewizyjną i filmową Christopher Grodon opracował partie orkiestrowe. Biorąc po uwagę okres historyczny, o którym opowiada film, nie trudno się dziwić, że twórcy sięgnęli po utwory klasyków, jak choć suitę na wiolonczelę Jana Sebastiana Bacha oraz fragmenty kompozycji Mozarta. W muzyce "Pana i władcy" dominuje dźwięk bębnów. To one sygnalizują, że okręt nieustępliwie posuwa się naprzód – mówi Davies – że uparcie kontynuuje swoją misję. Bębny nie pozwalają się zdekoncentrować. Największym zaskoczeniem zdaje się być użycie syntezatorów. Peter nie należy do reżyserów, którzy tworzą swoje dzieła w klasyczny, przewidywalny sposób – mówi Davies. – I z tego powodu poprosił nas o skomponowanie muzyki nieco innej niż ta, jakiej można by się podziewać. Chciał, żeby motyw muzyczny podkreślał "futurystyczny" klimat niektórych scen – co miało symbolizować to, że dziewiętnastowieczni żeglarze byli pionierami nowych czasów.

Na planie

Pomimo trudności i ograniczeń związanych z udziałem w tak wielkiej produkcji, aktorzy i twórcy filmu potrafili znaleźć czas na przyjemności. Chętnie uczestniczyli w meczach rugby organizowanych przez Russella Crowe, który chciał w ten sposób przygotować wszystkich kondycyjnie do finałowej sceny bitwy morskiej. W przerwach pomiędzy ujęciami członkowie zespołu spotykali się w "Małpim Barze" (The Monkey Bar), który Peter Weir kazał zorganizować w wydzielonej części studia. Reżyser chciał, żeby aktorzy mieli gdzie usiąść i porozmawiać. W ten sposób nawiązywały się między nimi koleżeńskie relacje, które później przenosili na plan. Pomyślałem sobie, że ludzie spędzający tak wiele czasu poza domem muszą mieć miejsce, do którego mogą zawsze przyjść. Coś w rodzaju angielskiego klubu dla dżentelmenów – mówi Weir. – Uparłem się jednak, żeby w naszym barze nie było telewizora, radia ani głośnej muzyki. To miało być spokojne miejsce przeznaczone do rozmów. Można tam też było pograć w bilard czy szachy albo wypić filiżankę cappucino. Pewnego dnia podczas kręcenia zdjęć do drugiej części filmu pracujący w studiu twórcy dostrzegli przepływający obok żaglowiec Rose. Jednostka, która zakończyła już swój udział w zdjęciach, wracała właśnie do suchego doku w San Diego. Kiedy mijała swoją "bliźniaczą" siostrę, czyli makietę okrętu Surprise, Peter Weir i konsultant historyczny Gardo Laco kazali pożegnać ją wystrzałem z dział. Po chwili żaglowiec odpowiedział im podobnym salutem. Wspominam tę scenę jako bardzo wzruszający moment – mówi Laco. – Wielu z nas miało łzy w oczach. Byłem dumny z tego, że udało nam się przekształcić Rose w najprawdziwszą fregatę, ale w głębi serca żałowałem, że cenne doświadczenie, jakim była praca nad tak niezwykłym filmem, właśnie dobiega końca. Szczególnie mocno odczuła to załoga, od wielu lat związana z Rose. Dla Petera Weira zakończenie zdjęć oraz praca nad montażem stanowiła kulminację trzyletniej podróży, której efektami chciał teraz podzielić się z publicznością. Mam nadzieję, że wielbicielom dynamicznego kina spodoba się emocjonujący pościg od wybrzeży Brazylii, przez przylądek Horn, aż do Wysp Galapagos. Chciałbym, żeby oglądając go poczuli się tak, jakby sami płynęli HMS Surprise.

Najbardziej realistyczny sztorm w historii kina

Według Petera Weira główna rola nowoczesnych efektów specjalnych (w "Panu i władcy" wykorzystano je w 750 ujęciach) polega na tym, by stały się absolutnie niezauważalne. I to bez względu na trud, z jakim powstawały. Peter postawił sobie za cel, że "Pan i władca" nie stanie się kolejną super produkcją naszpikowaną trickami z komputera – mówi Stefen Fangmeier kierujący ekipą od efektów specjalnych w ILM. – Jeśli żaden z widzów nie powie: "O, tutaj pomogli sobie komputerem", będzie to dowód, że dobrze wywiązaliśmy się zadania, które powierzył nam Peter. Zespół specjalistów pod wodzą Fangmeiera entuzjastycznie przyjął propozycję pracy nad filmem historycznym. Dla nas taka okazja była niczym powiew świeżego powietrza – wspomina Fangmeier. – Widzowie zdążyli już przyzwyczaić się do laserowych mieczy i gwiezdnych wojen. Udział w produkcji "Pana i władcy" dawał nam, twórcom efektów specjalnych, niepowtarzalną możliwość odtworzenia realiów świata, o którego istnieniu dawno zapomnieliśmy. Z punktu widzenia twórcy to dużo ciekawsze zadanie niż kreowanie kolejnej międzygalaktycznej bitwy. "Niewidzialne" efekty specjalne przydały się podczas realizacji scen, w których okręt walczy z potężnym tajfunem. Podobnych ujęć nie pokazano dotychczas w żadnym filmie. Kiedy ścigający Acherona komandor Jack Aubrey dociera do przylądka Horn, następuje gwałtowne załamanie pogody. Wicher i morskie fale nacierają na Surprise z niespotykaną siłą, a Jack przygotowuje się do podjęcia największego wyzwania w swym żeglarskim życiu. Zrealizowane w studiu efekty specjalne włączono do ujęć nakręconych podczas sztormu szalejącego nad przylądkiem Horn. Dzięki temu zabiegowi tajfun, który pokazano na filmie, w pełni oddaje grozę prawdziwego kataklizmu. Zanim przystąpiliśmy do kręcenia scen burzy morskiej, musieliśmy dobrze zabezpieczyć kamery i cały sprzęt – wspomina kierownik zdjęć Russell Boyd. – Zamknęliśmy je w specjalnych obudowach z hydroflexu, dzięki czemu mogliśmy bezpiecznie kręcić nawet wtedy, gdy chłopcy od efektów wylewali na nas hektolitry wody.

Kiedy aktorzy i filmowcy zajęli miejsca na planie urządzonym w makiecie statku, specjaliści od efektów przystąpili do pracy. W kilka minut nad głowami ekipy filmowców rozpętało się prawdziwe morskie piekło. Najpierw symulatory ruchu zakołysały statkiem. Następnie uruchomiono urządzenia wytwarzające sztuczne fale i wiatr. Dwa silniki odrzutowe rozbijały strugi wody na miliardy drobinek, tworząc tumany wodnej pary, a cztery potężne wiatraki udawały wicher, który siekł marynarzy strugami sztucznego deszczu. W końcu na pokład statku spłynęło 36000 litrów wody, niemal zatapiając aktorów i członków ekipy. Ryk silników odrzutowych, wycie sztucznego wichru, terkotanie wiatraki i szum lejącej się z góry wody sprawiały, że na planie panował piekielny hałas. Wspomniane efekty odegrały kluczową rolę podczas kręcenia imponujących rozmachem scen morskich. Jednak nie mniej ważne okazało się wmontowanie do materiału autentycznych zdjęć nakręconych przez Paula Atkinsa, który klika miesięcy wcześniej przeżył prawdziwy sztorm, gdy na pokładzie Endeavor opływał przylądek Horn. Połączenie tego materiału z efektami specjalnymi zrealizowanymi w studiu oraz ujęciami wygenerowanymi komputerowo przypadło w udziale pracownikom studia Asylum. Zacznę to tego, że mieliśmy szczęście dysponować zdjęciami prawdziwego sztormu – mówi Nathan McGuinness, kierujący w Asylum zespołem specjalistów od efektów wizualnych. – Peter prosił, żeby poszczególne elementy utworzyły maksymalnie jednolitą całość. Chodziło o to, żeby modele i komputerowe makiety Surprise były na ekranie nie do odróżnienia. Studio ILM zrealizowało efekty do jeszcze jednej z najważniejszych scen – finałowej bitwy pomiędzy Surprise i Acheronem. Użycie komputerowych oraz miniaturowych modeli obu statków ułatwiło dynamiczną pracę kamerze. Sztab ludzi pilnował, żeby wszystkie wizerunki okrętów – i te z komputera, i te realne, zbudowane przez Weta Workshop – nie różniły się niczym od makiety Surprise. Jednym z subtelnych zabiegów wykonanych komputerowo było usunięcie ze scen kręconych w basenie widocznej w oddali linii brzegowej Meksyku. Specjaliści od obróbki cyfrowej usuwali ją klatka po klatce. Inne zadanie polegało na komputerowym wydłużeniu trzech masztów i takielunku, które ze względu na ciężar makiety statku twórcy musieli znacznie skrócić.

Plan zdjęciowy

Kolejnym poważnym wyzwaniem dla twórców był wybór statku, który odegrałby w filmie rolę HMS Surprise, wojennej fregaty o sile dwudziestu ośmiu dział, dowodzonej przez komandora Jacka Aubreya. W trakcie przygotowań do realizacji Peter Weir wybrał się w podróż do Europy, by zwiedzić odrestaurowany okręt HMS Victory, którym podczas bitwy pod Trafalgarem dowodził lord Nelson. Oprócz tego oglądał parady żaglowców i spotykał się członkami ich załóg.

W roku 2000 dołączył do kapitana Chrisa Blake’a (który później został jednym z doradców technicznych ekipy) i odbył wraz z nim rejs wokół wybrzeży Australii na posiadającej wartość muzealną replice statku Endeavour, dowodzonego w swoim czasie przez legendarnego kapitana Cooka. Rok później powrócił na pokład Endeavour, tym razem w towarzystwie producenta Duncana Hendersona, kierownika produkcji Alana Curtissa oraz autora zdjęć Russella Boyda. Zależało mi, żeby zdobyli pewne doświadczenia zanim wyruszymy w naszą "podróż"- wspomina reżyser.

Drobiazgowe poszukiwania zaprowadziły Petera Weira do portu w Rhode Island, gdzie cumował amerykański drewniany trójmasztowiec Rose, będący dwudziestowieczną repliką brytyjskiego żaglowca, który około roku 1800 wchodził w skład brytyjskiej floty wojennej. Amerykanie przez długie lata wykorzystywali statek do celów szkoleniowych, zgodzili się jednak odsprzedać go wytwórni Twentieth Century Fox. Po zakończeniu zdjęć do filmu "Pan i władca" przedstawiciele wytwórni przekazali żaglowiec towarzystwu historycznemu.

Rose opuściła port na Rode Island i po przepłynięciu Kanału Panamskiego dotarła na Zachodnie Wybrzeże. Ze spotkania z huraganem wyszła z jednym złamanym masztem, lecz w końcu szczęśliwie zacumowała w suchym doku portu w San Diego, gdzie dokonała się jej transformacja w HMS Surprise.

W swoim nowym wcieleniu Rose została przede wszystkim przygotowana do wielotygodniowych zdjęć na pełnym morzu. Jedyny w swoim rodzaju pływający "plan zdjęciowy" został odpowiednio postarzony, tak by ściśle odpowiadał wizerunkowi żaglowca z epoki napoleońskiej. Jego wnętrze i pokład dostosowano do potrzeb ekipy filmowej, czyli aktorów, producentów, kamerzystów, charakteryzatorów, kostiumologów i rekwizytorów. Autentyczna załoga żaglowca sterowała nim, gdy przemierzał wody Południowej Kalifornii. Russell Crowe również nauczył się sztuki nawigacji i wielokrotnie stawał za sterem.

Po żmudnych pracach technicznych udało nam osiągnąć wysoki stopień historycznego autentyzmu – twierdzi Leon Poindexter, jeden z konsultantów historycznych oraz technicznych, kierujący ekipą dwudziestu cieśli okrętowych, którzy pod jego okiem przebudowali Rose w San Diego, a potem pomogli przeprowadzić ją do Ensenada w Meksyku, gdzie kręcono zdjęcia. - Brytyjska admiralicja przekazała nam pełną dokumentację techniczną dotyczącą budowy swoich żaglowców. Do tego stopnia dbaliśmy o wszystkie szczegóły, że przy pomocy matematycznych wzorów ustalaliśmy wielkość kotwicy – mówi Poindexter. – Zajrzeliśmy we wszystkie zakamarki, łącznie z miejscem zamocowania lin cumowniczych.

Uwielbiałem żeglować na Rose – wyznaje Russell Crowe, który zdobywał żeglarskie szlify pływając po burzliwych wodach wokół Fijii (na łodzi, która, nomen omen, nosiła nazwę "Surprise"), co było częścią jego przygotowań do roli Jacka Aubreya. Wspinaczka na najwyższy masz Rose, by z wysokości ponad czterdziestu metrów spojrzeń na pełne morze, była dla mnie niezapomnianym przeżyciem i największą atrakcją. To były fantastyczne dni. W miarę, jak oddalaliśmy się od lądu rosło w nas poczucie całkowitej wolności.

W ciągu czterech miesięcy filmowcy zbudowali wierną, sześćdziesięciotonową makietę HMS Surprise, którą umieścili w gigantycznym basenie na terenie Fox Studios Baja, tym samym, w którym kręcono zdjęcia do Titanica. Model Surprise został odtworzony z niezwykłą dbałością o najdrobniejsze szczegóły, począwszy od latarni i hamaków marynarzy, poprzez drobiazgowo odtworzone zużycie kadłuba i żagli, niszczonych przez wichry i morską sól.

W tym samym czasie nowozelandzkie studio efektów specjalnych Weta Workshop, znane ze swej rewelacyjnej pracy przy Władcy Pierścieni, przygotowało wierne miniatury okrętu. Zbudowany przez ekipę studia żaglowiec miał siedem i pół metra długości. Komputerowe wersje Surprise powstały w studiu Asylum.

Tymczasem w Meksyku makieta okrętu został podłączona do gigantycznego symulatora ruchu, największego, jaki kiedykolwiek wykorzystano dla potrzeb filmu. Potężny hydrauliczny mechanizm wprawił w ruch urządzenie, które symulowało ruchy okrętu unoszącego się na falach.

Tańczyliśmy w tej puszcze rock'n'rolla od Brazylii po Wyspy Galapagos – mówi Weir.

Kierujący zdjęciami Russell Boyd wspomina, że dzięki symulatorowi ruchu filmowcy pracujący na makiecie czuli się tak, jakby płynęli po pełnym morzu. Symulator wprawiał w ruch cały plan zdjęciowy, który zachowywał się jak statek tańczący na fali – mówi Boyd. – Szczerze mówiąc, już na tym etapie pracy musieliśmy uporać się z chorobą morską i nauczyć poruszania po pokładzie. Boyd i jego ludzie używali specjalnego wysięgnika, który umożliwiał ruchy kamerą w poziomie, w przód i w tył, by w ten sposób równoważyć gwałtowne ruchy statku.

Drugi symulator ruchu zamontowano na pokładzie, na którym znajdowały się działa bojowe Surprise, i z którego rozciągał się widok na ocean. Również ten plan zdjęciowy, podobnie jak cała makieta statku, mógł być wprawiany w ruch. Trzeci symulator, zamontowany na Poziomie 3, obsługiwał koje, czyli ciasne pomieszczenia pod pokładem, gdzie wisiały hamaki marynarzy i gdzie znajdowała się kantyna. Dolny, najniżej położony pokład Surprise, czyli Poziom 4 zagrał również stanowisko ogniowe wrogiego Acherona i był terenem, na którym rozegrała się większość walk wręcz.

W halach zdjęciowych wytwórni Fox Baja ustawiono makiety poszczególnych pomieszczeń statku, łącznie z Kabiną Komandora umieszczoną na Poziomie 2. Właśnie w tej Kabinie znajdowały się prywatne pokoje Jacka Aubreya. Tu zjadał posiłki ze swymi oficerami i chronił się, gdy chciał w samotności przemyśleć swoje problemy. Tu wreszcie spotykał się na wspólnym muzykowaniu z doktorem Maturinem, z którym grał duety na skrzypce i wiolonczelę.

W ciągu siedmiu miesięcy na olbrzymim parkingu przed budynkami wytwórni wzniesiono makietę Acherona, którą następnie podzielono na cztery części i za pomocą dźwigu przetransportowano do basenu, gdzie nakręcono sceny decydującej bitwy.

Żeby sceny powstające w atelier wypadły realistycznie, aktorzy grający oficerów i marynarzy przeszli specjalne szkolenie, które miało przybliżyć im rygory życia na okręcie. Wprawiali się również w pełnomorskiej żegludze na pokładzie Rose, wspinali na maszty, poznawali tajniki nawigacji, uczyli się obsługi dział i fechtunku. Musieli też zapoznać się z wojskową etykietą i nauczyć wiarygodnego wykonywania prac, którymi zajmowali się grani przez nich bohaterowie.

Powieść Patricka O'Briana

Patrick O'Brian należy do grona najwybitniejszych, choć wciąż stosunkowo mało znanych pisarzy dwudziestego wieku. Często porównywany do Jane Austen, a nawet samego Homera, był błyskotliwym erudytą, który w swoim literackim dziele wydobył z mroków niepamięci i szczegółowo opisał niezwykły świat – czyli brytyjską flotę wojenną z epoki wojen napoleońskich. Prócz ogromu wiedzy historycznej godnej prawdziwego naukowca, O’Brian zawarł w swoich powieściach wnikliwą analizę psychologiczną postaci. Jego książki skrzą się błyskotliwym dowcipem, a dzięki dynamicznej, świetnie poprowadzonej akcji od pierwszych stron przykuwają uwagę czytelnika. W artykule opublikowanym 6 stycznia 1991 roku na łamach The New York Times Book Review krytyk literacki Richard Snow napisał, że powieści wchodzące w skład cyklu Aubrey/Maturin są najlepszymi książkami historycznymi w dziejach literatury. Na każdej ze stron swego dzieła O'Brian w subtelny i artystyczny sposób przypomina nam jedną z najważniejszych historycznych prawd: tę mianowicie, że czasy się zmieniają, lecz ludzie pozostają tacy sami; że smutki i radości, zwycięstwa i porażki naszych przodków są w rzeczywistości mapami naszego własnego życia. Z kolei Ken Ringle, publicysta Washington Post napisał w artykule z 2 sierpnia 1992 roku, iż wielotomowy cykl Aubrey/Maturin daleko wykracza poza ramy kroniki wydarzeń historycznych. Przez każdą z części dzieła przetacza się ponadczasowa fala ludzkiego charakteru i męstwa. Oprócz wspomnianego cyklu powieści historycznych pisarz ma w swym dorobku biografie Josepha Banksa i Picassa. Jego pierwsza powieść zatytułowana Świadectwa (tytuł oryginału: Testimonies) ukazała się nakładem wydawnictwa HarperCollins, podobnie jak późniejszy Zbiór opowiadań. O'Brian, który zajmował się także tłumaczeniem z francuskiego, ma na swoim koncie przekłady powieści i pamiętników Simone de Beauvoir oraz pierwszego tomu biografii Charlesa De Gaulle’a autorstwa Jeana Lacouture’a. W roku 1995 jako pierwszy pisarz w historii został uhonorowany nagrodą Heywood Hilla, przyznaną mu za wieloletnią działalność literacką. W tym samym roku został Komandorem Orderu Imperium Brytyjskiego. W 1997 Trinity College w Dublinie uhonorował go tytułem doktora honoris causa w dziedzinie literatury. Patrick O'Brian zmarł w 2000 roku.

Realia historyczne

Peter Weir starał się pokazać widzom fragment autentycznego życia marynarzy na wojennym okręcie sprzed dwustu lat. W niestrudzonym dążeniu do autentyzmu wspomagał go sztab konsultantów historycznych. W owej odległej epoce po pokładach ogniowych okrętów biegali mali, czasem niespełna ośmioletni chłopcy, którzy dostarczali obsłudze dział proch strzelniczy. Z kolei większość oficerów wywodziła się z dobrych, często szlacheckich rodzin. Ci młodzi mężczyźni przechodzili pod komendę dowódcy statku, gdzie jako aspiranci poznawali tajniki żeglugi oraz samodzielnie kontynuowali naukę, którą na lądzie odebraliby w którejś z prywatnych szkół. Zdarzało się, że aspiranci nie mieli więcej niż dwanaście lat. Tak było w przypadku lorda Blakeneya, którego zagrał debiutujący na dużym ekranie Max Pirkis. Weir rozbudował sceny z udziałem młodych aktorów, by widzowie mogli zobaczyć, iż pomimo swego wieku najmłodsi marynarze byli traktowani tak samo jak reszta załogi. Pracowali na statku, walczyli w bitwach, odnosili rany jak dojrzali mężczyźni – mówi Weir. Rok 1805 był czterdziestym piątym rokiem panowania króla Jerzego III. W tym właśnie czasie błyskotliwa kariera legendarnego lorda Nelsona dobiegła końca. Admirał miał wkrótce zginąć w bitwie pod Trafalgarem, a wojna brytyjsko-francuska, która toczyła się nieprzerwanie przez całe jego życie, ciągnęła się aż do roku 1815. Russell Crowe podzielał pasję, z jaką reżyser starał się odtworzyć historyczne realia. Postawił sobie za cel, by grany przez niego bohater był równie wiarygodny. Prawda jest taka, że nieodłączną towarzyszką życia marynarza jest samotność – mówi aktor. – Opowiadało mi o tym wielu kapitanów, z którymi rozmawiałem, przygotowując się do roli Jacka. Jeden z nich podzielił się ze mną takim powiedzeniem o dowódcy – "nie zawsze nieomylny, ale zawsze zdecydowany" – co oznacza, że w trudnych, zagrażających życiu okolicznościach dowódca nie może okazać słabości. Crowe zapoznał się z historią żeglarstwa oraz zwyczajami panującymi w brytyjskiej marynarce wojennej. Dowiedział się, jakich umiejętności oczekiwano od dowódcy okrętu. Poznał tajniki budowy statku, nauczył się chodzić po takielunku i wspinać na maszty. W przygotowaniach do roli pomagał mu doświadczony instruktor żeglarstwa, kapitan Andrew Reay-Ellers.

Pomogliśmy Russellowi odtworzyć przebieg dwudziestoletniej kariery Jacka Aubreya – mówi Reay-Ellers. – Każdego dnia spędzaliśmy ze sobą wiele godzin, ucząc się kolejno o wszystkich węzłach i rodzajach lin na żaglowcu, o manewrowaniu statkiem, strategii wojskowej i komendach wydawanych przez dowódcę. Russell domyślał się, że Jack, który jako komandor nie musiał pomagać w podnoszeniu żagla, sam był przecież kiedyś aspirantem, musiał więc posiadać wszystkie praktyczne umiejętności wymagane od marynarza. Russell chciał mieć w małym palcu wszystko to, czego uczyłem jego filmowych podkomendnych. Dlatego podaliśmy mu w pigułce wiedzę, którą zdobywa się pływając całe życie na statku. Determinacja, z jaką Russell Crowe zgłębiał nową wiedzę, wywarła na instruktorze wielkie wrażenie. Godzinami ślęczał nad mapami nawigacyjnymi, czytał fachową literaturę dotyczącą nawigacji oraz strategii. Muszę powiedzieć, że sprostał temu niełatwemu zadaniu. Jednocześnie uczył się gry na skrzypcach i pobierał lekcje fechtunku, koncentrując się zwłaszcza na sposobach walki właściwych dla dowódców z tamtej epoki. To niewiarygodne, ilu rzeczy naraz musiał nauczyć się ten człowiek! Zależało mu na tym, żeby zdobyć ten stopień pewności, jaką musiał mieć człowiek taki jak Jack. Człowiek, który znał statek jak własną kieszeń. Lekcje gry na skrzypcach wzięły się stąd, iż Jack Aubrey grywał na tym instrumencie i od czasu do czasu muzykował wspólnie z doktorem Maturinem, który grał na wiolonczeli. Przez siedem miesięcy Crowe pobierał lekcje gry u swego wieloletniego przyjaciela, a przy tym czołowego australijskiego wirtuoza skrzypiec, Richarda Tognettiego (który pomagał skomponować muzykę do filmu). Współpracował też ze skrzypkiem Robertem E. Greenem, którego poznał na planie Pięknego umysłu. Przygotowujący się do roli doktora Maturina Paul Bettany zgłębiał w tym samym czasie tajniki dziewiętnastowiecznej medycyny. Wraz z Peterem Weirem wybrałem się do londyńskiego Royal College of Surgeons, gdzie czekał na nas Mick Crumplin, chirurg i historyk medycyny – wspomina Bettany. – Mick przybliżył mi ówczesne procedury medyczne, tak bym mógł potem wiarygodnie odtworzyć je w filmie.

Prócz medycyny Bettany poznawał wiedzę z zakresu botaniki i biologii. Musiał zorientować się, co wiedzieli naukowcy na temat żywych organizmów w epoce poprzedzającej odkrycia Darwina. Zespół filmowców współpracował z liczną grupą konsultantów czuwających nad tym, by w filmie wiernie oddano realia epoki. Prócz doświadczenia i wiedzy specjalistów, filmowcy mieli do dyspozycji bogaty wybór źródeł historycznych, udostępnionych przez muzea. Twórcy zapoznawali się z przedmiotami codziennego użytku, obrazami, pamiętnikami, rysunkami, zapiskami z dzienników pokładowych oraz mapami – czyli z tym wszystkim, z czego swego czasu korzystał Patrick O’Brian. W jednym ze studiów zgromadzono bogatą bibliotekę, do której mógł sięgnąć każdy zainteresowany.

Wyspy Galapagos

"Pan i władca" jest pierwszym filmem fabularnym realizowanym na Wyspach Galapagos. Należąca do Ekwadoru grupa wysp stanowi naturalne środowisko wielu unikalnych gatunków roślin i zwierząt, w tym znajdującego się na skraju wyginięcia gigantycznego żółwia morskiego (stąd druga nazwa, Wyspy Żółwie). Kiedy w 1885 roku do brzegów Galapagos dotarł okręt HMS Beagle, płynący na jego pokładzie angielski przyrodnik Charles Darwin odkrył tu nieprzebrane bogactwo fauny i flory, które stało się dla niego żywym laboratorium badawczym. Wnioski, które wyciągnął analizując rozwój zwierząt zamieszkujących wyspy, zostały później wykorzystane podczas prac nad teorią ewolucji i selekcji naturalnej. Zanim filmowcy przystąpili do zdjęć, przez wiele miesięcy prowadzili rozmowy z władzami Ekwadoru oraz przedstawicielami Parku Narodowego. Podczas rozmów szczegółowo ustalono zakres prac, które ekipa mogła wykonać na terenie Parku. Określono też sposób prezentacji wysp. Gdy marynarze z HMS Surprise przybijają do wybrzeży Galapagos, po raz pierwszy i jedyny opuszczają swój zamknięty świat, by zejść na suchy ląd. Dzieje się tak między innymi dzięki determinacji doktora Maturina, który jako przyrodnik marzy o tym, by zwiedzić wyspy. Podoba mi się ten rys postaci Maturina – mówi Weir. – Dzięki niemu możemy zorientować się, co w tamtej epoce uchodziło za nowoczesne. Razem z nim poznajemy odkrycia przyrodnicze i naukowe sprzed dwustu lat. Właśnie wtedy świat otwierał się dla wiedzy, rodziła się nowoczesna nauka. Zainteresowania Stephena są niejako zapowiedzią tego, co pojawiło się wraz z Darwinem i jego późniejszymi odkryciami. Peter Weir wraz z nieliczną grupą filmowców przez siedem dni kręcił zdjęcia na wyspach. Aktorzy Paul Bettany, Max Pirkis, John DeSantis oraz 36 członków ekipy zamieszkało w tym czasie na małym statku wycieczkowym M/V Santa Cruz, którym można opłynąć wyspy. Tam też przechowywano niezbędny sprzęt, który codziennie rano przewożono małymi łodziami na plan zdjęciowy, by wieczorem znów zabrać go na statek. Podczas gdy reżyser realizował ujęcia w autentycznych plenerach, w komputerach studia Digital Backlot powstawała wirtualna wersja wysp. Zadanie obróbki ujęć kręconych w studiu Fox Baja przypadło w udziale Robertowi Strombergowi. To on zmienił szare klify wybrzeży Meksyku w kipiące zielenią wzgórza Galapagos i dodał intensywności cudownie błękitnemu niebu nad wyspami. Do scen nakręconych w studiu dodano sylwetki zwierząt i ptaków zamieszkujących Galapagos. Zdaniem Roberta Stromberga wykorzystanie materiału zrealizowanego na wyspach okazało się świetnym posunięciem. Tak naprawdę są to jedyne sceny, w których widać stały ląd – mówi. – Właśnie te zdjęcia są najpiękniejszym fragmentem filmu. To istne dzieło sztuki. Peter chciał pokazać, że w oczach marynarzy z Surprise piękne, zielone wyspy Galapagos wyglądały jak obca planeta.

Więcej informacji

Proszę czekać…