Komornik

7,3
Lucjan jest człowiekiem pozbawionym wszelkich uczuć. Pracuje on jako komornik. Bez skrupułów i żalu odbiera biednym ludziom ich ostatnie 'deski ratunku'. Kiedy pewnego dnia grono nieszczęść spada mu na głowę, mężczyzna przechdzi kryzys i... zaczyna być dobrym. Swoim dorobkiem życiowym odpłaca wszystkim swoje złe czyny. Czy może czyjaś śmierć go tak zmieniła? Czy może miłość do pewnej kobiety... Co mogło być tak wielkim nieszczęściem dla bezlitosnego komornika?!

Biedy prowincjonalne?

Ten pressbook może zdradzać kluczowe elementy filmu

W scenariuszu Łoszewskiego miejsce akcji filmu jest wyraźnie określone – to Wałbrzych wraz z jego wysokim bezrobociem i społecznymi problemami (choć o najgłośniejszym – biedaszybach – autor nie wspomina). Jakkolwiek film kręcono w Wałbrzychu, Feliks Falk unika jednoznaczności we wskazywaniu miejsca – i słusznie. Problemy opisane na ekranie i dylematy, przed którymi stają bohaterowie, mają wymiar uniwersalny. Twórcy zasypują widza pytaniami już od pierwszej sceny, w której Lucjan Bohme, tytułowy komornik, zajmuje sprzęt szpitalny na oddziale intensywnej terapii. Po czyjej stronie leży racja – urzędnika sądowego, wykonującego swe obowiązki, czy pracowników służby zdrowia? Na pierwszy rzut oka funkcjonariusze resortu sprawiedliwości – od sędziów po adwokatów – wydają się oderwaną od rzeczywistości enklawą, choć na co dzień stykają się z ludzkimi problemami. Szybko jednak widz odkryje, że jest świadkiem niezwykłej – być może zgodnej z prawem, ale wyraźnie sprzecznej z etyką lub raczej poczuciem społecznej sprawiedliwości – gry, w której stawką jest realizacja jak najbardziej partykularnych interesów. Po czyjej stronie stoi Bohme? Po stronie prawa, ludzi, w których imieniu windykuje długi, czy też może po swojej własnej? Jakiego wstrząsu trzeba będzie, by się opamiętał, przestał grać i trzeźwo spojrzał na otoczenie? O ile w ogóle potrafi przejrzeć na oczy. Między Lucjanem Bohme i Lutkiem Danielakiem jest wiele podobieństw, ale i wiele różnic. Jedna z nich polega na tym, że sam potrafi się zatrzymać w swoim pędzie do – właśnie, do czego? – do kariery, władzy, a może do zwykłej pychy, buty i arogancji, jaką daje majątek i poczucie wyższości. „Wodzireje” początku XXI podobnie jak ich koledzy sprzed 30 lat nie przebierają w środkach, ale w nowej rzeczywistości społecznej zachowują zdolność do refleksji. Czyżby walczyli o wyższą stawkę?

Mówi Feliks Falk

Ten pressbook może zdradzać kluczowe elementy filmu

„Komornik" jest w pewnym stopniu współczesnym echem mojego filmu z lat 70., „Wodzireja". Tak jak tam, bohater jest wyrazisty, dynamiczny i bezwzględny w swoim dążeniu do celu. Różni się jednak tym, że działa otwarcie, nie ukrywając swoich intencji ani metod. Najważniejsza jednak różnica to ta, że następuje w nim przemiana. Lucek mimo nieudanej próby ekspiacji i zadośćuczynienia krzywdom swoich ofiar, a także przyzwolenia na kontynuację swoich metod przez ludzi, z którymi współpracuje, nie wróci już na tę samą drogę. Bohater znajduje w sobie siłę, żeby zbuntować się i przeciwstawić złu. Dzięki temu film uzyskuje inny wymiar; pokazuje widzowi, że istnieje „światełko w tunelu", że są wartości, do których zawsze można wrócić.

Postać Lucka jak w kropli wody skupia nasze doświadczenia związane ze współczesnością. W filmie starałem się powiedzieć, że przemiany ustrojowe w Polsce nie zlikwidowały automatycznie konfliktów społecznych, biedy, niesprawiedliwości, nie zlikwidowały wad ludzkich jak zawiść, bezwzględność, pazerność czy dążenie do kariery za wszelką cenę. Może nawet bardziej je wyeksponowały. „Komornik" ukazuje świat skorodowany, w którym jedni ludzie gnębią innych, świat w którym dla słabych nie ma miejsca. Akcja scenariusza rozgrywa się w regionie (Wałbrzych), który szczególnie doświadczył tych przemian i kryzys trwa tam do dzisiaj. Nie chodzi mi jednak o to, żeby epatować nędzą i słabościami natury ludzkiej, ale żeby pokazać, że w tym świecie biedy i zła istnieje również miejsce na odrobinę dobra. Głównego bohatera zagrał Andrzej Chyra. Myślę, że jest to jeden z nielicznych aktorów, który posiada bardzo zróżnicowane środki wyrazu. Chciałbym, żeby bohater czyniąc zło , nie wywoływał u widza totalnej niechęci; Andrzej Chyra bardzo dobrze odpowiada moim oczekiwaniom i jak sądzę, wywiązał się z powierzonego mu zadania bez zarzutu.

Film jest dynamiczny, bohater działa szybko i zdecydowanie zarówno w pierwszej części jak i w drugiej, kiedy próbuje odkupić swoje winy. Dlatego kamera próbuje dostosować się do jego rytmu i sceny często są fotografowane kamerą z ręki, ale unikamy demonstracji i dla zwykłego widza będzie to prawie niezauważalne. Mimo że podjąłem próbę opisania świata i bohaterów w sposób nieco przerysowany, sama rzeczywistość jest czytelna i nie ma przeszkód, aby się z nią w pełni identyfikować.

(eksplikacja reżyserska do filmu „Komornik”) * - Jak na pański film zareagowało środowisko prawnicze, a konkretnie komornicy?

- Komornicy to dość specyficzna grupa zawodowa, specyficzna i zarazem dość pociągająca. O ich bezwzględności i zdecydowaniu, o ich zarobkach krążą mity, powielane zwłaszcza teraz, w kontekście kroków podejmowanych przez komorników wobec zadłużonych szpitali. Aby nakręcić film o komornikach, nawet jeśli przybiera on nieco bajkową formę przypowieści, musiałem ich pracę i środowisko zdokumentować możliwie dokładnie. Wiem, że zarabiają sporo, ale wiem też jak wysokie są koszty ich działalności – nie tylko egzekucji, ale choćby utrzymania biura, wiem też, jakimi środkami prawnymi dysponują, by ochronić swoje ofiary-dłużników przez tragedią. Nie tak dawno TVP pokazała dokumentalny serial „Komornicy”, obserwacje realizatorów w sporej części pokrywają się z moimi. Przyznam, że nie robiliśmy specjalnego pokazu filmu dla komorników. Ale kiedy „Komornika” pokazywano latem na festiwalu w Kazimierzu, Andrzej Chyra spotkał kilku panów gorąco dyskutujących na jego temat - jeszcze przed pokazem. Okazało się, że to właśnie komornicy. Następnego dnia zaprosili go do swego stolika w kawiarni i zaoferowali pomoc w przyjęciu do swej korporacji. - Co czuje reżyser wracający za kamerę po tak długiej przerwie?

- To nie było tak, że ja przez te dziewięć lat, jakie upłynęły od mojego ostatniego filmu kinowego, nic nie robiłem. Stałem jednak za kamerą, nakręciłem choćby serial „Twarze i maski”, który bardzo sobie cenię. Moja satysfakcja z pracy nad „Komornikiem” płynęła przede wszystkim z tego, że miałem do czynienia z dobrym scenariuszem. Ekipa czuła to samo, więc wspólna praca nad filmem byłą dla nas przyjemnością. A to, czy była to przerwa dziewięcio- czy pięcioletnia, naprawdę nie ma większego znaczenia. Zresztą, tych lat wcale nie uważam za stracone. Jakkolwiek muszę przyznać, że z początku miałem obawy, czy moje przyzwyczajenia w pracy na planie, moja wiedza praktyczna na temat robienia filmów, nie wiąże się z nazbyt tradycyjnym widzeniem. Chciałem przecież nakręcić film nie tylko interesujący, ale i nowoczesny. Dlatego do pracy nad „Komornikiem” ściągnąłem ludzi takich jak operator Bartek Prokopowicz, o których wiedziałem i czułem, że mogą mi pomóc w trochę innym opowiedzeniu tej historii. Wiele wniósł też Andrzej Chyra – jeden z najbardziej kreatywnych, obok Jerzego Stuhra i Andrzeja Seweryna, aktorów, z jakimi miałem szczęście pracować. Obecność w ekipie ludzi młodych, z innego niż moje pokolenia, potraktowałem jako rodzaj eksperymentu, co z kolei okazało się dodatkową mobilizacją.

- Planuje pan następny film?

- Chciałbym, ale trochę obawiam się, że nie znajdę dobrego scenariusza. Zależy mi na zrobieniu czegoś, co przyniesie jakąś satysfakcję i mnie, i widzom. Czytam sporo scenariuszy, trudno jednak trafić na tekst, który sprosta moim wymaganiom – nawet wśród tych, jakie później zrealizowali inni reżyserzy. Ja wolę czekać na „swój” scenariusz, mam nadzieję, że krócej niż dziewięć lat.

Od „Świąt polskich” do „Komornika”

Ten pressbook może zdradzać kluczowe elementy filmu

W marcu 2003 roku ogłoszono wyniki XII polskiej edycji Międzynarodowego Konkursu Scenariuszowego o Nagrodę Hartley-Merrill. Jego zwycięzcą okazał się Grzegorz Łoszewski, scenarzysta od kilku lat współpracujący z Telewizją Polską, współautor takich seriali jak „Miodowe lata”, „Kasia i Tomek” czy „Camera Cafe”. Jednak najbardziej owocnym pomysłem Łoszewskiego był telewizyjny cykl „Święta polskie” – kilkanaście filmów ukazujących nie tyle polską tradycję, ile odbicie współczesności w codziennych rytuałach Polaków. Sam Łoszewski jest – jak dotąd - autorem dwóch pozycji z cyklu, zaliczanych jednak do najciekawszych: „Noc świętego Mikołaja” (nagroda za scenariusz na FPFF w Gdyni, 2000) i „Wszyscy Święci”. Przedstawiony w konkursie Hartley-Merrill scenariusz miał być kinowym debiutem autora. Nosił tytuł „Komornik” a w wypowiedzi dla portalu internetowego www.stopklatka.pl Grzegorz Łoszewski przedstawiał go w sposób następujący: „Opowieść ta zamyka się praktycznie w jednym dniu. Są to 24 godziny z życia wałbrzyskiego komornika. Lucek to młody, ambitny 30 latek. Odniósł już życiowy sukces, bo uciekł z biedy górniczego przedmieścia. Ale to za mało. Rzutki, błyskotliwy, pełen dowcipu, już w pierwszym kontakcie potrafi oczarować każdego rozmówcę. Jest to jednak tylko poza. Pod nią kryją się przebiegłość i bezwzględność. Jego zawodowy sukces wynika z faktu, że poznał w swoim życiu i biedę i upokorzenie. Dziś obnaża je u innych. Pewny siebie, biegnąc "po trupach" nie zauważa, jak zostaje osaczony. Jego rozgrywka z silniejszymi kończy się nagłą i niespodziewaną porażką. Wydaje się, że Lucek znów sięgnie dna. Podejmuje ostatnią, szaloną próbę, ostatni "kant", który ma mu ocalić skórę – rozdaje gigantyczną łapówkę ludziom, na których dokonywał egzekucji. Ale oni – pazerni i wystraszeni, nie staną w jego obronie. To rozczarowanie jest szokiem i chwilą wewnętrznej przemiany – ożywczym, pozytywnym odkryciem, które daje Luckowi nową siłę”.

Powrót „Wodzireja”?

Ten pressbook może zdradzać kluczowe elementy filmu

Nagrodzony scenariusz trafił w ręce Feliksa Falka – reżysera i dramaturga, który od niemal dziesięciu lat nie nakręcił filmu kinowego. Jak sam wyznał w jednym z wywiadów – dlatego, że nie znalazł wcześniej odpowiedniego scenariusza, który opowiadałby o polskiej transformacji (scenariusz jego „Powtórki”, pisany z zamiarem włączenia do cyklu „Święta polskie”, ostatecznie został zrealizowany jako spektakl Teatru TVP). Kiedy przegląda się filmografię Falka, widać, że reżysera interesują przede wszystkim relacje międzyludzkie, ale rzucone na wyraziste tło społeczne. Jego „Wodzirej” z 1977 roku stał się symbolem kina moralnego niepokoju – nurtu zrodzonego w drugiej połowie lat 70. z potrzeby odreagowania propagandy sukcesu i lansowanych wówczas wzorców osobowych: młodych, zdolnych, przebojowych, ale przede wszystkim bezwzględnych ludzi sukcesu. Odarty z nimbu sukcesu Lutek Danielak, bohater „Wodzireja”, okazywał się drobnym karierowiczem, człowiekiem małym i pozbawionym zasad, tym bardziej więc niebezpiecznym w świecie rozchwianych reguł i moralnego relatywizmu, jakim zdawał się PRL czasów późnego Gierka. Danielak wrócił w filmie „Bohater roku”, którego akcja rozgrywała się w połowie lat 80. – w PRL-u postgierkowskim, tkwiącym w traumie stanu wojennego, który, mimo społecznego wstrząsu, niewiele zmienił w relacjach międzyludzkich. A jak zachowywałby się Lutek Danielak w chwili gospodarczej i społecznej transformacji przełomu lat 80. i 90.? Na to pytanie Falk nie miał okazji odpowiedzieć – aż do czasu „Komornika”.

Przez ostatnie dziesięć lat reżyser poświęcił się głównie pracy w teatrze, inscenizując na scenach całej Polski zarówno amerykańską klasykę, jak i nowe dokonania dramaturgiczne. Niejako owocem tego teatralnego doświadczenia był telewizyjny serial „Twarze i maski” – ukazujący 30 lat z życia polskiego teatru: od lat 70. po właśnie okres transformacji. Bohaterowie serialu są wprawdzie aktorami, ale nie żyją w próżni – ich udziałem stają się doświadczenia całego społeczeństwa.

Feliks Falk przyznaje, że scenariusz „Komornika” zainteresował go z kilku co najmniej powodów. Przede wszystkim dlatego, że stanowi interesującą próbę opisania polskiej rzeczywistości – i to na przykładzie, który jak w soczewce skupia nasze bolączki: przez pryzmat losów komornika, pracującego w jednym z najbardziej dotkniętych biedą rejonach Polski. Warto też przyjrzeć się tytułowemu bohaterowi scenariusza Łoszewskiego: pod wieloma względami przypomina Lutka Danielaka, jakkolwiek działa w innych okolicznościach i stawia sobie inne cele.

Przypadki Lucjana Bohme

Ten pressbook może zdradzać kluczowe elementy filmu

Lucjan Bohme ma lat około trzydziestu i jest komornikiem, pracującym w jednym z dolnośląskich miast u podnóża Sudetów. Miasto było niegdyś prężnym ośrodkiem przemysłowym, dziś boryka się z biedą i bezrobociem – komornik ma więc szerokie pole do popisu. Bohme cieszy się uznaniem nie tylko swoich zwierzchników, ale i całego miejscowego środowiska prawniczego: osiąga znakomite wyniki, może się poszczycić 80-procentową ściągalnością długów. Ale młodemu i ambitnemu Luckowi to nie wystarczy. Wkracza do miejscowego szpitala, by zająć na poczet długów aparaturę na oddziale intensywnej terapii. Starcie z lekarzami i dyrekcją szpitala ujawnia nie tylko jego bezwzględność, ale i pychę, w jaką coraz wyraźniej popada.

Arogancja i nonszalancja, z jaką odnosi się do swoich ofiar – dłużników, przenosi się na ogół relacji Bohmego, także ze środowiskiem prawniczym. Robiący błyskawiczną karierę komornik cieszy się poparciem miejscowych notabli – prezesa sądu i przewodniczącego komorniczego samorządu, podziwia go także pani mecenas Anna Zemke, jego ustosunkowana kochanka. Bohme kieruje się swoiście pojmowaną zasadą równości – jest równie bezwzględny dla rodziny, która kupiła na raty sprzęt AGD w imieniu zmarłej babci, jak i przebiegłego przedsiębiorcy, który ucieka od długów w zaplanowane bankructwo, które pomoże mu zalegalizować nielegalnie pozyskaną linię produkcyjną. Ujawnienie machinacji z ratami prowadzi do załamania kariery obiecującego piłkarza, przedsiębiorca zrazu straszy komornika, później wszak sugeruje komornikowi porozumienie na korzystnych warunkach. Bohme udaje otwarcie na propozycję, przyjmuje też neseser z pieniędzmi – ma zamiar za kilka dni zwrócić pieniądze przedsiębiorcy i w ten sposób udaremnić całą przestępczą intrygę.

Tymczasem Lucek spotyka na ulicy Gosię, swoją pierwszą miłość. Młoda kobieta podobnie jak on wróciła w rodzinne strony, ale powodzi się jej znacznie gorzej. Bohme przekonuje się o tym, gdy próbuje przeprowadzić egzekucję długów w domu jednego z ubogich dłużników. Próbę zajęcia koncertowego akordeonu – jednej z niewielu radości ciężko chorej dziewczynki – udaremnia pojawienie się Gosi, jej matki. Zszokowany Lucek wraca do biura, gdzie czeka go jeszcze jedna przykra niespodzianka: przed drzwiami kancelarii powiesił się młody piłkarz.

Bohme przeżywa głęboki wstrząs, zachodzi w nim oczyszczająca przemiana. Nie bacząc na ostrzeżenia Anny o szykowanej na niego pułapce prawniczego środowiska, pieniądze z łapówki przedsiębiorcy rozdaje w nocy osobom, które – w swoim pojęciu – skrzywdził najbardziej. Rano zostaje aresztowany pod zarzutem przyjęcia korzyści majątkowej. Jego wyjaśnienia zostają przyjęte przez prokuratora i członków miejscowej palestry jako nazbyt naiwne, zwłaszcza że nikt z obdarowanych nie kwapi się ze zwrotem gotówki czy złożeniem wyjaśnień. Kiedy jednak u prokuratora zjawia się Gosia z zamiarem oddania pieniędzy, ten odsyła ją do domu, nie próbując nawet jej wysłuchać. Czas spędzony w celi jest dla Bohmego gorzką lekcją: jego kariera legła w gruzach. Chyba że – jak sugerują mu to koledzy prawnicy – przyjmie obowiązujące w środowisku reguły gry i przestanie się obnosić ze swoją bezkompromisowością. W całej zaaranżowanej przez nich sprawie chodziło przecież właśnie o to: by stał się jednym z nich. Śledztwo zostaje umorzone, zaś Bohme zwolniony z aresztu. Wydaje się, że Lucek już się poddał, ale to pozór - jeszcze zerwie się do buntu.

Więcej informacji

Proszę czekać…