W Rosji dochodzi do przewrotu wojskowego. Światu grozi wybuch III wojny światowej. Amerykański podwodny okręt atomowy zostaje wysłany do patrolowania przybrzeżnych wód Rosji. Komandor Frank Ramsey (Gene Hackman) i jego pierwszy oficer znajdują się w samym centrum globalnego kryzysu. Odcięci od swego dowództwa, dwaj oficerowie muszą sami zdecydować czy przystąpić do ataku, który z pewnością byłby katastrofalny w skutkach dla całego świata, czy też pozwolić, by zrobiła to strona przeciwna.

Efekty specjalne

Większą część filmu nakręcono w dwóch studiach. Jedno z nich trzeba było przebudować, aby pomieściło największą ruchomą platformę hydrauliczną, jaką kiedykolwiek stworzono. Została ona specjalnie zaprojektowana przez Ala DiSarro Jr. i Dennisa DeWaaya, twórców symulatora ruchów łodzi podwodnej dla potrzeb filmu Polowanie na Czerwony Październik. Platforma osiągała nachylenie do 30 stopni w przód i w tył. Mogła także gwałtownie zatrzymywać się w trakcie przechyłu, kiedy reżyser chciał pokazać np. odpalanie torped. Realizatorzy mogli nią również obracać. Platforma, kwadrat o boku długości ponad trzynastu metrów, została zawieszona pięć metrów nad ziemią na podnośniku hydraulicznym. Jej budowa trwała sześć tygodni.

Zdjęcia na platformie i oświetlenie niewielkich, ciasnych dekoracji narzucały reżyserowi Tony'emu Scottowi i operatorowi Dariuszowi Wolskiemu spore ograniczenia. - Tony chciał uzyskać poczucie klaustrofobii - wyjaśnia Wolski. - Trudno to było osiągnąć przy tak ciasnej scenografii. Po prostu nie mieliśmy dość miejsca na zainstalowanie oświetlenia. Musieliśmy zawieszać nasz sprzęt dwa metry nad platformą. Myślę, że łatwiej byłoby oświetlić trzy ulice nocą, niż jedną łódź podwodną. - Okręt podwodny z samej swej natury jest bezdusznym, sterylnym miejscem - dodaje Scott. - Zatem nieco zmniejszyliśmy szerokość dekoracji w stosunku do jej pierwowzoru. Przez większość czasu używaliśmy też bardzo ostrego światła i obiektywów o długiej ogniskowej.

Ponieważ większość widzów nie zna rozkładu wnętrz okrętów podwodnych, Scott i Wolski zdecydowali się użyć koloru do oznaczania poszczególnych pomieszczeń. - Oglądaliśmy mnóstwo fotografii i dzięki temu wpadłem na pomysł wykorzystania odcienia zieleni, aby wnętrza kojarzyły się z wojskiem - mówi Wolski. - Cały koncept wziął się właśnie z tego. Pomieszczenie sonarowe nakręciliśmy w tonacji błękitno-zielonej, spodobało się nam to i poszliśmy dalej w tym kierunku. W ten sposób wyrzutnia stała się czerwona i tak dalej. Efekty podwodne są dziełem Dream Quest Images. Wykorzystano do nich między innymi grafikę komputerową, cyfrową obróbkę obrazu, zdjęcia miniaturowych modeli, nakładki i animację.

Ostatniego dnia zdjęciowego Scott i dwudziestu pięciu członków jego zespołu przywdziało wodoszczelne kombinezony, aby nakręcić scenę zalania zęzy Alabamy. Zespół spędził ponad czternaście godzin - także w nocy - w wodzie basenu miejskiego Culver City. Konsultantami filmu było dwóch oficerów Marynarki Wojennej w stanie spoczynku: komandor Mal Wright, były dowódca Złotej Załogi USS Alabama, współpracował ze scenarzystą Schifferem podczas pisania scenariusza, zaś komandor Skip Beard, były dowódca Błękitnej Załogi USS Alabama, służył radą reżyserowi i aktorom na planie filmowym.

Filmowy USS Alabama to okręt podwodny klasy Ohio, przenoszący pociski Trident I C-4. Obecnie istnieje siedem podobnych okrętów. Wysoki na sześć pięter, długości 168 metrów i szerokości 12.6 metra, każdy okręt klasy Ohio ma 18700 ton wyporności, cztery wyrzutnie rakietowe i jest przystosowany do przenoszenia 24 pocisków Trident I C-4. Każdy z tych pocisków może mieć do ośmiu głowic jądrowych, o mocy stukrotnie przewyższającej ładunek bomby, zrzuconej na Hiroszimę. Jedynym celem istnienia i misją Alabamy jest pełnienie roli odstraszającej przed ewentualną wojną.

Realizacja

Właśnie autentyzm konfliktu, przedstawionego w scenariuszu "The Crimson Tide", zwrócił na niego uwagę znanych hollywoodzkich producentów, Dona Simpsona i Jerry'ego Bruckheimera. - Była to po prostu znakomicie opowiedziana historia, mocno osadzona w rzeczywistości - mówi Don Simpson. - Obaj z Jerrym lubimy takie filmy, zaś biorąc pod uwagę obecną sytuację w Rosji i rosnącą popularność Żyrynowskiego, coś podobnego z łatwością może się zdarzyć. Atmosfera nadciągającej katastrofy, wiszące w powietrzu zagrożenie i nieprzewidywalność całej sytuacji zachwyciły reżysera Tony'ego Scotta. - Zawsze interesowali mnie ludzie, balansujący na krawędzi - potwierdza. - Jest w nich coś niesamowitego i mrocznego. Fascynują mnie ludzie, którzy z własnej woli zanurzają się pod wodę na 75 dni. To dla mnie coś zupełnie obcego.

Producentów zaintrygowało także nietypowe miejsce akcji. - Stale poszukujemy nowych rozwiązań - twierdzi Jerry Bruckheimer. - Lubimy ukazywać widzom coś, czego najprawdopodobniej sami nigdy by nie ujrzeli, na przykład atomowy okręt podwodny. Choć lokalizacja stanowi integralną część filmu, producenci podkreślają, że jest to przede wszystkim historia zderzenia dwóch osobowości. - To opowieść o dwóch mężczyznach, zamkniętych w metalowej puszce setki metrów pod wodą, którzy dzierżą w dłoniach przyszłość całego świata. Obaj wierzą, że podejmują właściwe decyzje, że działają w słusznej sprawie, tyle tylko, że inaczej ich wyszkolono. Tony Scott zgadza się z tym stwierdzeniem. - Oba ich punkty widzenia mają swoje mocne strony i widz nigdy nie jest pewien, którego z bohaterów popierać. Wzbogaca to dramatyzm całej sytuacji. - To opowieść o ludziach odkrywających siebie na nowo w warunkach olbrzymiego napięcia - wyjaśnia scenarzysta Michael Schiffer. - Zupełnie jak Dwunastu gniewnych ludzi na pokładzie okrętu podwodnego. Choć w filmie pojawia się mnóstwo technicznych gadżetów, gwizdków i dzwonków, w rzeczywistości nie technika jest najważniejsza - chodzi o konstrukcję moralną dwóch oddanych swej pracy ludzi.

Producenci Simpson i Bruckheimer po raz pierwszy współpracowali z Tonym Scottem przy realizacji Top Gun, superprzeboju kasowego, który zarobił na całym świecie ponad 470 milionów dolarów. Wkrótce ponownie połączyli swoje siły, kręcąc "Gliniarza z Beverly Hills II" i "Szybkiego jak błyskawica". - Tony jest jednym z najbardziej pracowitych reżyserów w tym biznesie - podkreśla Bruckheimer. - Ma ogromny talent, a my lubimy pracować z utalentowanymi ludźmi. Razem odnieśliśmy ogromne sukcesy i mamy nadzieję, że tak będzie dalej. - Dorastałem u boku Dona i Jerry'ego - potwierdza Scott. - To właśnie oni jako pierwsi w Hollywood dali mi szansę po moim debiucie filmowym. Angażując mnie do realizacji Top Gun podjęli wielkie ryzyko. Obaj po prostu żyją kinem i mają niesamowity talent do kompletowania odpowiedniej ekipy. Wiedzą, jak połączyć ze sobą pewnych reżyserów, aktorów, montażystów, scenografów i kompozytorów tak, by najlepiej rozwinąć ich twórze zdolności. To wielki dar, odbijający się w ich osiągnięciach.

Na początku grudnia 1993 roku Simpson, Bruckheimer, kierownik produkcji Lucas Foster i scenarzysta Michael Schiffer w towarzystwie grupki dyrektorów wytwórni Hollywood Pictures znaleźli się na pokładzie USS Florida, uzbrojonego w balistyczne pociski jądrowe okrętu podwodnego, pełniącego misję patrolową w okolicach Bangor w stanie Washington. - Było to ekscytujące i przerażające zarazem - mówi Bruckheimer - Nie przepadam za zamkniętymi przestrzeniami, nie zachwyca mnie też idea zamknięcia w stusiedemdziesięciometrowej rurze, lecz zwiedzanie łodzi i obserwowanie załogi przy pracy było naprawdę ciekawym przeżyciem. - Dzień, spędzony pod powierzchnią oceanu w towarzystwie ludzi, którzy przez następnych sześć miesięcy nie zobaczą swych żon i dzieci, wśród smarów i hałaśliwych maszyn, oddychając odnawianym powietrzem, - oto moja prywatna wizja piekła. Przynajmniej jednak nie brakowało pizzy - dodaje ze śmiechem Don Simpson.

- Zademonstrowano nam ćwiczenia rakietowe, dokładnie takie same, jakie później wykorzystaliśmy w filmie - mówi Bruckheimer. - To było naprawdę niesamowite widowisko - uzupełnia Schiffer. - W powietrzu aż iskrzyło od napięcia. Kiedy w rozmowie pojawiają się nazwiska gwiazdorów filmu, Denzela Washingtona i Gene'a Hackmana, najczęściej używanym przymiotnikiem jest "doskonały". - Obaj to znakomici aktorzy i chcieliśmy ujrzeć ich razem na ekranie - potwierdza Jerry Bruckheimer. - Tworzą naprawdę niezwykły duet. - Denzel to aktor światowej klasy - dodaje Simpson. - Jest prawdziwym artystą. Co do Gene'a, to po prostu ucieleśnienie naszego kapitana. Nie potrafiliśmy wyobrazić sobie w tej roli nikogo innego. - Obsadzanie filmu przypomina malowanie obrazu - tłumaczy reżyser Scott. - Trzeba wyczuć emocjonalne odcienie ludzi. Gene i Denzel wydali się nam interesującą parą, ponieważ tak bardzo się od siebie różnią. Ich kontrastujące osobowości dodają filmowi dynamiki.

- Komandor podporucznik Hunter to człowiek inteligentny i oddany swej pracy. Jest dobry w tym, co robi, pewnego dnia sam zostanie dowódcą własnego okrętu - opisuje swą postać Denzel Washington. - Kiedy przyjąłem tę rolę i zacząłem dowiadywać się czegoś więcej o sile niszczącej pocisków, uświadomiłem sobie, że jeśli podobna wojna kiedykolwiek wybuchnie, będzie to oznaczało koniec znanego nam świata. Choć nigdy nie służyłem w marynarce i nie miałem palca na "Guziku", myślę, że w takich okolicznościach podjąłbym identyczne decyzje, co mój bohater. - Komandor Ramsay jest zawodowym oficerem, bezwzględnie oddanym przepisom. W czasie wojny ktoś taki byłby idealnym dowódcą; wszystko poświęca pracy i nie znosi głupców - mówi Gene Hackman. - Jednak jego nieustępliwość obraca się przeciw niemu - ślepo posłuszny przepisom, nie dostrzega rzeczywistości. Sądzę, że wiele osób uzna, że to on ma rację, zależy to jednak od tego, co dany człowiek myśli o wojsku i wojnie. - Nie wiem, czy mamy tu do czynienia z moralnym przesłaniem. Dla mnie to po prostu ciekawa historia - twierdzi Washington.

Washington i Hackman zgadzają się z reżyserem Scottem, że moc całej opowieści opiera się nie na scenach akcji, lecz na relacjach między dwoma bohaterami. - Jednym z powodów, dla których zainteresował mnie ten scenariusz był fakt, iż przypomina on niemal sztukę teatralną - wyjaśnia Washington. Hackman przytakuje. - "Crimson Tide" to wspaniały dramat. Po wprowadzeniu kilku drobnych zmian łatwo dało by się go wystawić na scenie. Choć jest to film zrealizowany z rozmachem, panuje w nim niemal intymna atmosfera. - Film ten z pewnością stanowił dla mnie pewne wyzwanie, ponieważ opiera się wyłącznie na grze aktorskiej - podkreśla Tony Scott. - Zawsze próbuję odnajdować w moich filmach coś, czego wcześniej nie robiłem, tym razem jednak miałem przed sobą szczególnie trudne, a jednocześnie fascynujące zadanie, bowiem nie mogłem odwołać się do sztuczek używanych przy kręceniu długich sekwencji akcji. W tym filmie nie ma jej jednak zbyt wiele; cały ciężar spoczywa na barkach aktorów. Ryzykuje się, że w rezultacie zamiast widowiska otrzymamy same gadające głowy. Jednak kiedy ujrzałem dynamikę, panującą między Denzelem i Genem, poczułem napływ sił twórczych. Odtąd wiedziałem już, jak podejść do kolejnych scen.

Więcej informacji

Proszę czekać…