Łucja, Edmund, Zuzanna i Piotr, czwórka rodzeństwa, podczas zabawy w chowanego, wkracza przez tajemniczą, starą szafę znajdującą się w wiejskiej posiadłości tajemniczego profesora, do magicznego świata Królestwa Narnii. Oczarowane dzieci odkrywają tam cudowną i, zdawać by się mogło, spokojną krainę zamieszkałą przez mówiące zwierzęta, krasnoludki, fauny, centaury i olbrzymy. Kraina ta spowita jest jednak wieczną zimą za sprawą złej Białej Czarownicy - Jadis. Dzieci postanawiają pomóc mieszkańcom krainy w pokonaniu czarownicy.

Bez infantylnych chwytów!

Reżyser deklarował, że film adresowany jest zarówno do dzieci, jak i do towarzyszących im dorosłych. Twórcy "Opowieści…" postawili przed sobą zadanie powołania do życia całkowicie wiarygodnego świata Narnii, co stało się możliwe dzięki nowoczesnym technikom komputerowym. Sam twórca tego świata, Lewis, miał - jak powszechnie wiadomo - sceptyczny stosunek do kina. Twierdził, że gdy pojawia się kamera, umiera wyobraźnia. Adamson i jego współpracownicy bardzo pragnęli udowodnić, że jednak się mylił. Ich ambicją było zwłaszcza to, by fantastyczne stworzenia wyglądały jak najbardziej naturalnie i by nie przypominały infantylnych zabawek z dziecinnego pokoju. Nie biorę się za projekty, do których nie jestem przekonany - mówił Adamson. - Uważam, że reżyser, choć bierze pod uwagę także takie rzeczy, jak na przykład badania rynku, ostatecznie musi oprzeć się na własnym smaku i instynkcie. Na szczęście, otrzymałem taką możliwość. Słowa Adamsona potwierdził jeden z producentów filmu, Mark Johnson ("Rain Man"): Andrew był naprawdę prawdziwym artystycznym i duchowym liderem tego filmu. Bez wahania można powiedzieć, że to jego własna, autorska wersja i osobiste odczytanie wizji Lewisa. Czy reżyserowi z jego doświadczeniem w komputerowej animacji nie sprawiło kłopotu połączenie dotychczasowego sposobu pracy z obecnością żywych aktorów na planie? Myślę, że proces twórczy jest całością - tłumaczył Adamson. - Rzecz jasna, zmieniają się techniki, lecz cel pozostaje ten sam. Pracując nad "Shrekiem" traktowałem animowane postaci jak prawdziwe. I tu, i tam chodzi przecież o to samo - o prawdę emocji. Dostrzegam tylko jedną istotną różnicę: pracując nad animacją, koncentrowałem się zwykle nad jedną postacią. Tu zaś miałem na głowie komputerowe postaci, dzieciaki, dorosłych aktorów, a często jeszcze ze 150 statystów, biegających w gumowych maskach.

Dean Wright i Richard Taylor, eksperci od efektów specjalnych, którzy pracowali przy trylogii "Władca pierścieni", mieli za zadanie stworzyć maski dla statystów za pomocą animatroniki. Kluczową rolę odegrał też Howard Berger, odpowiedzialny za wygląd fantastycznych stworów. To przedsięwzięcie o wiele większe, niż "Władca pierścieni"; największe w historii kina - mówił. - W tamtej trylogii mieliśmy do czynienia z dwoma podstawowymi gatunkami fantastycznych istot - orkami i goblinami. Tutaj mieliśmy ich aż 23!

Dean Wright wspominał, że jednym z zadań, do których przywiązywano największą wagę, było stworzenie Aslana. Było to trudniejsze i jednocześnie łatwiejsze niż w przypadku Golluma z "Władcy Pierścieni". Łatwiejsze, bo Aslan nie jest humanoidem, tylko wspaniałym zwierzęciem obdarzonym głosem. Zatem fałsz w mimice twarzy byłby mniej dostrzegalny. Zarazem chodziło o to, by stworzyć wizerunek, będący kwintesencją wspaniałości lwa, bez popadania w śmieszność.

Kłopoty sprawiały też centaury. By pół-ludzie, pół-zwierzęta wyglądali naturalnie, nie można było obejść się bez kaskaderów, którzy w niewygodnych kostiumach musieli przemieszczać się w niebezpiecznym górskim terenie. Początkowo mieli być wyposażeni w buty na wysokich koturnach, ale to mogło ograniczyć ich ruchliwość i narazić na kontuzje; w końcu zbudowano specjalne platformy, po których kaskaderzy biegali do woli. Następnie komputerowo zespolono nakręcone w ten sposób sekwencje z pejzażami.

Bardzo pracochłonnym zadaniem była budowa dekoracji, nad którą czuwał Roger Ford. Stworzył on w Nowej Zelandii imponującą siedzibę Białej Czarownicy. Budowa samego tylko dziedzińca pochłonęła aż osiem tygodni - także dlatego, że musiało go zapełnić aż sześćset zamrożonych postaci: stworzeń z Narnii, na które Czarownica rzuciła czar. Artyści z Nowej Zelandii pracowali nad nimi pięć tygodni.

Przy takim rozmachu produkcja musiała się posuwać wielotorowo - mówił producent Mark Johnson. - Były takie dni, że trwały zdjęcia w Nowej Zelandii, druga ekipa kręciła w Londynie, jednocześnie szukano dodatkowych plenerów w Czechach, a w kilku studiach pracowano nad efektami komputerowymi.

Gdy znalazłam się po raz pierwszy na planie, wśród dekoracji, efekt był oszałamiający - wspominała Swinton. - Po prostu czułam się jak w innym świecie, w prawdziwie magicznej krainie.

Zgadzali się z nią młodzi aktorzy. William Moseley, grający Piotra, wspominał, że potężne dekoracje bardzo pomogły mu w grze, a to dlatego, że większość komputerowo wygenerowanych postaci powstała już po zdjęciach z udziałem aktorów. Trzeba było rzucać kwestie w powietrze. Dlatego dekoracje naprawdę pomagały wyobraźni pracować - mówił.

Szefowie studia nie zapomnieli o tym, że "Opowieści z Narnii" traktowane są przez krytykę i wielu odbiorców jako chrześcijańska alegoria. Lewis był przecież człowiekiem głęboko religijnym i w religii szukał odpowiedzi na najważniejsze pytania. Do dziś trwają spory, czy ostatecznie przeszedł z anglikanizmu na katolicyzm. Jego światopogląd znalazł odzwierciedlenie w każdym z jego utworów. "Narnia" to przede wszystkim rzecz o sile rodziny - tłumaczył Adamson. Do promocji filmu zaangażowano firmę Motive Marketing, która odegrała znaczącą rolę przy promocji "Pasji" Mela Gibsona. Urządzono też pokazy testowe zarówno dla przedstawicieli 30 wyznań chrześcijańskich z USA, jak i dla wielbicieli fantasy i komiksów oraz znawców mitologii Narnii. Jeden ze współproducentów filmu, Douglas Gresham, pasierb Lewisa, zapewniał: Nie będziemy zmieniać intencji mistrza, a nawet, w miarę możliwości - jego słów.

Czarownica jak się patrzy

O rolę Białej Czarownicy starała się ponoć usilnie Nicole Kidman, lecz wybrano Tildę Swinton, znaną doskonale z teatru, filmów Dereka Jarmana, "Orlanda" Sally Potter, czy (ostatnio) "Młodego Adama". Adamson tak to komentował: Szczerze mówiąc, gdy mowa była o tym, kto zagra Jadis, padały różne propozycje. Jednak na wiadomość, że wybraliśmy Tildę, większość rozmówców reagowała podobnie: No jasne, Tilda Swinton jest po prostu idealna!

Aktorka żartowała, że filmów, w których zagrała, jak dotąd nie oglądały jej dzieci, i że być może "Opowieści z Narnii" także nie zobaczą, ponieważ nie chciałaby, aby ujrzały ją w roli złej czarownicy. Jestem w tym filmie bardzo wysoka, bardzo szczupła i bardzo, ale to bardzo zła - mówiła.

Swinton żartowała również, opowiadając o pracy z Adamsonem: My, aktorzy, czuliśmy się naprawdę wyróżnieni, ponieważ byliśmy pierwszymi żywymi istotami, z którymi zdecydował się pracować. Niesamowite stworzenia, które zapełniają ekran, i cała ta wielka maszyneria efektów specjalnych, to było oczywiście dla niego bardzo ważne, ale okazało się, że interesowaliśmy go także i my, zwykli ludzie. Aktorka dodawała też: Może zdarzyć się tak, że kolejnym jego filmem będzie skromny, niezależny projekt, z jednym pokojem i piątką aktorów. Chyba, że podpisze kontrakt na realizację kolejnej części "Opowieści...". Sam reżyser nie wyklucza takiej możliwości, ale zapewnia, iż nie ma zamiaru stać się niewolnikiem planowanej serii.

Swinton przyznała w wywiadzie udzielonym Simonowi Bannerowi, że jako dziecko nie znała utworów Lewisa. Jestem jedną z tych nielicznych osób wychowanych w Wielkiej Brytanii, które nie przeczytały w dzieciństwie ani jednej książki o Narnii. Zapoznałam się z tym światem całkiem niedawno, czytając "Narnię" moim sześcioletnim bliźniakom, Honor i Xavierowi. To było coś na kształt testu. A że im się spodobało, zaczęłam na serio myśleć o tym filmie - mówiła i śmiała się: - Dzieci będą mnie omijać do końca życia! Pamiętam pewną historię, którą opowiedział mi mój przyjaciel Derek Jarman. Kiedyś, jak był mały, jechał nowojorskim metrem. Naprzeciwko niego siedziała jakaś kobieta, która nagle niesamowicie go przeraziła, a on nie miał pojęcia czemu. W chwilę po tym, gdy wysiadła z wagonu, zorientował się, że to właśnie ona grała złą wiedźmę z zachodu w "Czarowniku z krainy Oz". Będę przerażać każde dziecko, które mnie zobaczy, do końca swoich dni… ale jestem na to przygotowana!

Czasami myślę, że ja naprawdę nie wiem, jak powinien zachowywać się prawdziwy aktor! - kontynuowała aktorka. - Chyba od samego początku drażniłam producentów, którzy byli trochę zawiedzeni. Pewnie spodziewali się, że z nikim nie będę rozmawiać i w jakiś sposób będę odzwierciedlać osobowość Białej Czarownicy także poza planem. Myślę, że najpiękniejszą sprawą dla każdego, kto pracuje przy filmie (przede wszystkim dla dzieci) jest to, że poznają trochę ten fach i dowiadują się, że to wszystko jest udawaniem. Pięknym udawaniem, ale jednak.

Co sprawiło Tildzie największą trudność w czasie pracy nad rolą Białej Czarownicy?

Jej wygląd - odpowiada Swinton. - To coś, o czym myśleliśmy bardzo długo i nad czym bardzo ciężko pracowaliśmy. Jadis stworzyła Narnię jako stan umysłu, a potem go zamroziła. W związku z tym wyobrażałam sobie nawet, że ona wcale nie ma ciała. Jest jakimś stworzeniem, które wie, że musi się ubrać, więc nosi na sobie jakby kawałek Narnii. Tak więc suknia zrobiona jest z materiału, który przywodzi na myśl niesamowity wodospad, który widziałam w Nowej Zelandii. Biała Czarownica jest stworzona z wody albo lodu, dymu i może czegoś jeszcze. A ponieważ jest kwintesencją wszelkiego zła, ma na sobie futro. Jej włosy wcale nie wyglądają jak włosy, lecz jak coś, co pochodzi z ziemi, jak korzenie. Jej korona jest zrobiona z lodu, który topnieje w miarę, jak rozwija się historia. Tak więc nie będzie wyglądała jak w kostiumie, który wyjęła z jakiejś szafy. I naprawdę wolałabym, żeby ten kostium był wygenerowany komputerowo, bo strasznie trudno się go nosiło.

Udział w wielkiej hollywoodzkiej produkcji to dla Swinton nowość i ta praca wciągnęła ją zupełnie. Interesujące jest to - podkreślała - że przy Andrew Adamsonie codziennie odkrywasz coś nowego na planie. Wszyscy pracowaliśmy na najwyższych obrotach. Czułam się, jakbym grała w filmie eksperymentalnym, tyle że z większą liczbą ludzi.

Aktorka twierdziła, że z wielką niecierpliwością czeka na końcowy ekranowy efekt. To naprawdę jest Narnia, ta sceneria, te postaci, to miejsce. Ludzie czekają na Narnię od pokoleń! Jestem przekonana, że Andrew Adamson był najlepszą osobą, która mogła zrobić ten film. Któregoś dnia na planie pojawił się Doug Gresham - pasierb autora cyklu, C.S. Lewisa, i przed wyjazdem powiedział mi, jak bardzo się cieszy. Czekał tak długo na odpowiednich ludzi! Wyjeżdżał teraz z poczuciem, że dokonano właściwego wyboru. Moim zdaniem, to wisienka na tym naszym torcie.

Długodystansowy sprint

Pracę nad dwiema częściami "Shreka" porównałbym do wyczerpującego maratonu - wyznał reżyser. - Jeśli chodzi o "Opowieści...", to był to raczej sprint długodystansowy. Szczerze mówiąc, od początku przygotowań, poprzez realizację, aż po długi proces postprodukcji, cały czas myślałem o Narnii i o tysiącu najróżniejszych szczegółów. Gdy jadłem, gdy byłem w domu, nawet gdy spałem - bo śniąc, śniłem o Narnii. Oczywiście, towarzyszyła temu emocjonalna huśtawka. Czy moje pomysły są dobre, czy może trzeba coś zmienić, czy jest na to jeszcze czas? Każdy reżyser przeżywa podobne wahania. Bardzo chciałem - i myślę, że cała ekipa miała podobne pragnienie - stworzyć coś niezwykłego. Mam nadzieję, że nam się udało.

Kumpel Tolkiena

Zamierzona filmowa seria jest adaptacją siedmioczęściowego cyklu powieściowego autorstwa Clive’a Staplesa Lewisa (1898-1963), angielskiego pisarza, filozofa i wykładowcy literatury renesansowej na uniwersytetach w Oksfordzie i Cambridge. Książki o fantastycznej krainie Narnii powstały w latach 1950-56 i osiągnęły wielki sukces w Europie i USA. Przetłumaczono je na 29 języków, sprzedano ponad 85 milionów egzemplarzy. Są od lat doskonale znane w Polsce, także dzięki znakomitemu tłumaczeniu Andrzeja Polkowskiego i wydawnictwu Media Rodzina. Przedtem ukazywały się nakładem wydawnictwa PAX. Lewis był przyjacielem J.R.R. Tolkiena, autorem wielu prac naukowych i esejów dotyczących kultury, religii i teologii. Początkowo sceptyk i ateista, odegrał później wielką rolę w intelektualnych debatach jako obrońca chrześcijaństwa – był autorem popularyzatorskich książek na temat wiary we współczesnej cywilizacji oraz błyskotliwych esejów. W swoich utworach często świadomie zacierał granice pomiędzy powieścią, filozoficznymi rozważaniami i refleksją na temat wiary i kultury, za co z jednej strony go chwalono, z drugiej – czyniono mu zarzuty. Jego powieści doceniano za niepowtarzalną atmosferę i zręczne przeplatanie etycznych refleksji z wciągającą akcją. Krytykowano je zaś (m.in. Tolkien) za zbyt chętne wykorzystywanie popularnych motywów literatury fantastycznej i przygodowej.

Na wątkach z biografii Lewisa oparto sztukę teatralną Williama Nicholsona oraz film Cienista dolina Richarda Attenborougha, gdzie rolę pisarza zagrał sir Anthony Hopkins.

O filmie

Film opowiada historię czwórki rodzeństwa – Łucji, Zuzanny, Edmunda i Piotra – które odnajduje drogę do tajemniczej krainy Narnii zamieszkałej przez mityczne stworzenia i mówiące zwierzęta. Bramą do tego niezwykłego świata okazuje się stara szafa w wiejskim domu należącym do nieco dziwacznego Profesora. Narnia od stu lat znajduje się we władzy złego czaru, a jej mieszkańcy żyją w ciągłym strachu. Dzieci pomagają prawowitemu władcy - Lwu Aslanowi – pokonać Białą Czarownicę, która zamieniła bajkową Narnię w kraj zła i wiecznej zimy.

Opowieści z Narnii: Lew, Czarownica i Stara Szafa to jedna z najbardziej oczekiwanych premier filmowego sezonu 2005/2006 i jednocześnie najbardziej prestiżowa z ostatnich produkcji wytwórni Disney’a. Jej koszt wyniósł ponad 150 milionów dolarów. Przygotowania do produkcji trwały dwa lata, zdjęcia – 18 miesięcy. Kręcono je głównie w Nowej Zelandii, a także w Czechach i… w Polsce.

Obsada z klasą

Do ról dziecięcych przeprowadzono casting, dzięki któremu wyłowiono młodych aktorów spośród dwóch tysięcy kandydatów. Poszukiwania trwały aż dwa lata. Specjaliści od odkrywania talentów (a z nimi często sam Adamson) przemierzyli Anglię dosłownie wzdłuż i wszerz, odwiedzając szkoły i kółka dramatyczne. Ostatecznie do roli Łucji wybrano dziewięcioletnią debiutantkę, Georgie Henley. Skandar Keynes (13 lat) zagrał Edmunda, szesnastolatka Anne Popplewell (która wystąpiła wcześniej m.in. w "Dziewczynie z perłą") wcieliła się w postać Zuzanny, a William Moseley (17 lat) został filmowym Piotrem.

William wspominał: To nie żaden chwyt reklamowy. Podczas tej długiej pracy bardzo zbliżyliśmy się do siebie i powstały między nami prawdziwe więzi, jak w rodzinie. Potwierdzała to Anne: Georgie była jak moja siostrzyczka, a chłopaki jak bracia.

Dzieci dobrze znały książki Lewisa. Tak swoją przygodę z jego prozą wspominał Will, który jest synem znanego operatora Petera Moseleya: Mama czytała mi "Opowieści...", albo puszczała taśmę na dobranoc, gdy miałem dziesięć lat. Szczerze mówiąc, zawsze po jakichś dziesięciu minutach zasypiałem, choć lubiłem tę historię. Mama zaczęła mnie namawiać do samodzielnej lektury, gdy miałem piętnaście lat. Opierałem się - wiecie, w tym wieku nie za bardzo zwracamy uwagę na sugestie rodziców. Ale któregoś razu wziąłem się jednak za czytanie i od razu połknąłem cztery rozdziały. Wsiąknąłem w ten świat.

Anne Popplewell cieszyła się z wielkiej filmowej przygody. Mówiła, że oglądanie samej siebie w zwiastunach pozostawia dziwne wrażenie. Przede wszystkim jednak dostrzegła w utworach Lewisa ważne przesłanie. Myślę, że ciągle chcemy do nich wracać nie tylko dlatego, że opisują fascynujący, fantastyczny świat, lecz także z tego względu, że wyrażają głębokie przekonanie, iż trzeba przezwyciężyć lęk i starać się zwyciężać zło dobrem, bo jeśli się opuści ręce, to świat, podobnie jak i Narnia, może zniknąć - mówiła.

Adamson nie obawiał się pracy z młodymi aktorami. Oczywiście, czasem zdarzały się kłopoty, ale wszyscy wnieśli ze sobą na plan mnóstwo naturalności i energii. Naprawdę dużo więcej nam dali, niż otrzymali od nas w formie podpowiedzi i wskazówek. Może dlatego, że tak jak do Anny, przemówiło do nich to, co napisał Lewis.

Młodym aktorom początkowo sprawiało trudność granie do zielonych ekranów zastępujących fantastyczne postaci. Zgodnie przyznawali, że było to trochę zabawne, a trochę przerażające. Często więc zdarzało się, że ich partnerem zostawał reżyser lub jego asystenci. Stopniowo jednak praca z ekranami zaczęła wyzwalać ich wyobraźnię i fantazję.

Anne była zresztą zdania, że film w którym występują, bardzo różni się od cyklu przygód Harry'ego Pottera czy adaptacji Tolkiena. Mamy tu do czynienia z prawdziwymi postaciami, nie ma w nich nic umownego. Działają w fantastycznym świecie, ale ich charaktery są uchwycone w najdrobniejszych szczegółach.

Wszyscy bez wyjątku byli zachwyceni Tildą Swinton. Gdy zobaczyłam ją po raz pierwszy w kostiumie, byłam przerażona, ale zrozumiałam też, że nie jest jakimś tandetnym wcieleniem zła - mówiła Anne. - Ma w sobie tyle dystynkcji, subtelności. Zadziwiające, że prywatnie Tilda jest bardzo mało podobna do swoich postaci. Mocno stąpa po ziemi, jest zwyczajna, przyjacielska, i zupełnie nie onieśmiela.

Do współpracy pozyskano też wielu znakomitych aktorów, z reguły brytyjskich, znanych głównie z wybitnych kreacji teatralnych, jak Ray Winstone, Jim Broadbent, Rupert Everett.

Polskie tropy

Tylko nieliczni wiedzieli do tej pory, że oprócz Nowej Zelandii i Czech, gdzie powstała większość zdjęć, ekipa "Narnii" odwiedziła także Polskę. Miało tu miejsce kilkanaście dni zdjęciowych, głównie nad zamarzniętym jeziorem Siemianówka. Polska producentka Marianna Rowińska z Ozumi Films, która uczestniczyła w tym gigantycznym przedsięwzięciu, mówi: Od początku zależało mi na tym, by przenieść część produkcji do Polski i zatrudnić tu jak najwięcej osób - tak, by "Narnia" choć częściowo zyskała status polskiego projektu. I to się udało! Pracowaliśmy z polską ekipą, na polskim sprzęcie. Gdy Andrew Adamson pierwszy raz do nas przyjechał, spotkaliśmy się z nim w Kudowie, na granicy polsko-czeskiej. Cała amerykańska ekipa miała już za sobą dokumentację na terenie Czech. Czesi bardzo zabiegali o to, by ekipa w pierwszej kolejności odwiedziła ich kraj. Byli przekonani, że nic nie przebije ich oferty. Jednak to, co pokazaliśmy Adamsonowi w Polsce, zrobiło na nim naprawdę duże wrażenie. Znaleźliśmy na niego sposób! Ujęliśmy go polską gościnnością, wspaniałymi krajobrazami i zabytkami. A takim osobom jak Adamson nie jest łatwo zaimponować… Staraliśmy się podbić reżysera i jego ekipę nie luksusem, lecz spontanicznością, prostotą, swojskimi klimatami. Organizowaliśmy ogniska, zapraszaliśmy muzyków, grających na żywo. Zaaranżowaliśmy niezwykły koncert w kościele w Świdnicy. Atmosfery tamtego misterium Amerykanie długo nie mogli zapomnieć.

To w Polsce powstała jedna z najbardziej dramatycznych scen z udziałem Białej Czarownicy. Zdjęcia miały być realizowane nad jeziorem Siemianówka, na północ od Puszczy Białowieskiej - opowiada Marianna Rowińska. - Jedynym warunkiem była pogoda: jezioro musiało zamarznąć. Gdyby tak się nie stało, zdjęcia w ogóle by odwołano. Na szczęście Siemianówka zamarzła. To były bardzo trudne zdjęcia, wymagające doskonałego przygotowania. Chodziło o jedną z kluczowych scen filmu, w której dzieci mogą albo biec naokoło jeziora, ukrywając się przed Białą Czarownicą, albo też zaryzykować i przedostać się jego środkiem, dzięki czemu mogłyby prędzej pospieszyć na ratunek bratu. W tym wypadku grozi im jednak schwytanie przez czarownicę. Mimo to, dzieci wybierają drugą możliwość i biegną przez gigantyczne, owalne, zamarznięte jezioro. Scena ta była kręcona przy użyciu bardzo skomplikowanego sprzętu. Kamery zainstalowano na śmigłowcach, skuterach śnieżnych, poduszkowcach i specjalnych platformach.

Spec od "Shreka"

Reżyserem filmu jest Andrew Adamson, Nowozelandczyk, współreżyser pierwszej i drugiej części "Shreka", który opracował adaptację powieści Lewisa. Brano pod uwagę i innych reżyserów: Johna Boormana ("Generał", "Excalibur") i Roba Minkoffa ("Stuart Malutki 2"). Adamson, który poznał powieści Lewisa jako dziecko, mówił, że powrót do nich po latach był ciekawym i pouczającym doświadczeniem, pozwalającym zauważyć rzeczy, które wcześniej przeoczył. To klasyka w prawdziwym sensie tego słowa. Pamiętam, że przez okrągły rok, gdy rodzice czytali mi te książki, żyłem głównie w fantastycznym świecie Narnii. W dużej mierze ukształtował on moją wyobraźnię. Pewnie zabrzmi to tak, jakbym się przechwalał, ale ten film robię przede wszystkim dla siebie - koniec końców, inaczej nie da się pracować. Można się tylko poddać własnemu instynktowi. Robię więc film, który jest oparty na moim wspomnieniu o tej książce, na tym, czym ta książka była dla mnie. Staram się też wejść głębiej w postaci. Ale oczywiście jestem przekonany, że to historia, która świetnie przemówi i do dzieci, i do dorosłych - tłumaczył swe zamiary Adamson. Sam Lewis miał nadzieję, że jego powieści będą "książkami wielokrotnego użytku". Liczne zastępy wielbicieli Narnii i kolejne wznowienia tych opowieści potwierdzają, że tak właśnie się stało.

Twórcy

Tilda Swinton (Biała Czarownica)

Właśc. Katherine Matilda Swinton. Angielska aktorka i producentka. Urodziła się 5 listopada 1960 r. w Londynie. Pochodzi z jednego z najstarszych rodów w Szkocji, o silnych tradycjach wojskowych - jej ojcem był generał John Swinton. Do szkoły średniej uczęszczała z Dianą Spencer, późniejszą lady Dianą. Ukończyła studia w Cambridge (nauki społeczne i literatura angielska), potem studiowała w Royal Shakespeare Company. Wzięła udział miedzy innymi w inscenizacjach "Snu nocy letniej", "Księżniczki Malfi" i "Komedii omyłek". Następnie związała się z teatrem niezależnym: wystąpiła m.in. jako Mozart w inscenizacji "Mozarta i Salieriego" Puszkina i w sztuce "Man to Man". Rozgłos przyniosła jej ścisła wieloletnia współpraca z filmowcem-eksperymentatorem Derekiem Jarmanem. Wielkie uznanie zdobyła tytułową rolą w filmie "Orlando" Sally Potter, według prozy Virginii Woolf. Udział w filmie "Na samym dnie" przyniósł jej nominację do Złotego Globu. Była współproducentką filmu "Thumbsucker" (2005). Poświęcono jej film dokumentalny "Tilda Swinton: The Love Factory" (2002). Wystąpiła w teledysku grupy Orbital "The Box" (1997). Jej mężem jest aktor John Byrne, mają dwoje dzieci - Xaviera i Honor.

Andrew Adamson (reżyser)

Nowozelandzki reżyser pracujący w USA. Urodził się 1 grudnia 1966 roku w Auckland w Nowej Zelandii. Początkowo pracował jako specjalista od efektów specjalnych, miedzy innymi przy filmach "Zabaweczki" (Toys, 1992) Barry'ego Levinsona, "Batman Forever" (1995), "Czas zabijania" (A Time to Kill, 1996) oraz "Batman i Robin" (Batman & Robin, 1997) - wszystkie trzy w reżyserii Joela Schumachera. Był współreżyserem i współscenarzystą wielkich przebojów - "Shreka" oraz "Shreka 2". W obu filmach o zielonym ogrze użyczył głosu epizodycznym postaciom: w pierwszej części Dulocowi Mascotowi, w drugiej - kapitanowi gwardii. Do pierwszego "Shreka" napisał też piosenkę "Merry Men".

Więcej informacji

Proszę czekać…