RECENZJA DVD: Gejsza 0

Zrecenzowanie tego filmu będzie chyba największym wyzwaniem w mojej redaktorskiej karierze. Pierwszy raz bowiem dostałem zadanie zrecenzowanie kilku filmów na DVD, na życzenie dystrybutora. I mam jakiegoś niezwykłego pecha, bo jeden z nich jest kompletną katastrofą.

Przeglądam właśnie notatki, które sporządzałem podczas seansu. I w sumie, nie wiem co mam o tym napisać. W jaki sposób uchwycić skalę tragedii, jaką jest film w reżyserii Radosława Markiewicza? Jak zacząć recenzję filmu, który nie działa na absolutnie żadnym poziomie? Ktoś może zażartować, że może od początku… Dobrze, spróbujmy od początku.

Pierwsze dwa punkty: Mocny. Sprytny początek. Lepiej opowiadać niż pokazywać. Coś w tym jest.

Początek Gejszy jest zdecydowanie najlepszym elementem w całym filmie. Czuć mroczną atmosferę, która wydziera z ekranu w hektolitrach. Nasz bohater, Jakub "Kolos" Garda, siedzi właśnie w więzieniu. Dotychczas pracował w klubie ze striptizem o nazwie Gejsza, ale pewnego dnia wykopał z lokalu gliniarza, który rzucał się do dziewczyn. Więc ten w odwecie zapuszkował naszego bohatera.

Wszystko to pokazane jest nam bez słów. W sumie zapowiada się naprawdę bardzo dobrze. Ma się takie dobre wrażenie, że film nie traktuje widza jak idioty. Wszystkiego można się domyślić, bo film zostawia poszlaki. Super. Za wstęp piątka z plusem. Tylko zaraz po nim, wszystko zaczyna się psuć…

Czwarty punkt w moich notatkach brzmi "wyjątkowo niejasna historia". I to jest chyba największy problem filmu. To, co na początku wygląda jak inteligentne podejście do opowiadania historii, z czasem staje się wyjątkowo leniwą opowieścią o niczym. Bo w filmie absolutnie nic się nie dzieje. Jakieś rzeczy się zdarzają a film, jakby nie miał ochoty tego tłumaczyć.

I owszem, można podejść do tematu, mówiąc "No, przecież film traktuje cię jak mądrego widza". No owszem, można, ale nie wydaje mi się, by miało to miejsce. Wynika to z samej specyfiki scen. Nagle się okazuje, że przeszłość naszego bohatera nie jest jedynym elementem, który twórcy postanowili opowiedzieć bez słów. Cały film jest opowiedziany przez dziwne połączenie niezbyt komfortowego milczenia oraz kompletnie bezsensownych scen.

Punkt numer sześć i pierwsza wzmianka o Marianie Dziędzielu. To chyba oznacza, że możemy pomówić o bohaterach. Jeśli w ogóle jacyś w tym filmie istnieją. Oglądając Gejszę, nie mogłem pozbyć się wrażenia, że postaci na ekranie po prostu są. Często używa się tego typu zwrotu, gdy bohater w filmie jest nijaki. Ale przeważnie możemy przynajmniej wywnioskować czy jest dobry, czy zły. Tutaj zaś wszyscy po prostu egzystują. Można się sprzeczać czy nie jest to sukces w kreowaniu świata, gdzie nie ma nic bezpośrednio dobrego ani złego, ale postaci w filmie nie mają absolutnie żadnych cech charakteru.

Następne trzy punkty znowu dotyczą historii. Najwidoczniej musiałem być mocno skonfundowany skalą niestaranności w budowaniu fabuły. W pewnym momencie trudno jest domyślić się czegokolwiek. Hajs korzysta z pomocy głównego bohatera do prostych zadań jak na przykład wyjazd do Media Marktu. A pamiętajmy, że mówimy o mrocznych sprawkach ulicznych gangsterów. Dysonans jest więc tym większy, bo jak inaczej mówić o sytuacji gdzie w jednej scenie wymuszamy haracz od prostytutek, tylko po to, by chwilę później kupować konsolę? Brak logicznego połączenia poszczególnych wydarzeń.

Punkt dziesiąty zwraca uwagę na dialogi. W sumie dziwię się jakim cudem, bo film praktycznie ich nie posiada. Wiem, trudno w to uwierzyć, ale w tym filmie praktycznie nikt nic nie mówi. Więcej dialogów widziałem w kinie niemym. Komunikacja między postaciami zachodzi w formie prostych słów, ewentualnie chrząknięć lub westchnięć. Kiedy zaś pojawiają się faktyczne dialogi, możemy zrobić dwie rzeczy. Albo zacząć chwalić pana, bo w końcu ktoś wykorzystuje struny głosowe, albo złapać się za głowę, bo dialogi są do prawdy żałosne. Jest taka scena w filmie, gdzie Hajs zleca Kolosowi prostą robotę – ma odebrać haracz. Musi znaleźć się w konkretnym punkcie w ciągu dwudziestu minut. Kolos jednak zwraca uwagę na fakt, że nie posiada samochodu i nie zdąży. Odpowiedź ze strony Hajsa brzmi "Wiedziałem, że mogę na tobie polegać".

Chciałbym zobaczyć scenarzystę, który siedzi nad skryptem do tego filmu, i myśli tak samo ciężko, jak ja myślę o napisaniu tej recenzji bez inwektyw, o tym, jakże mądrym dialogiem. To takie moje małe marzenie.

Punkt jedenasty i znowu wracamy do Hajsa. Tym razem w kontekście rozwoju postaci. Bo twórcy założyli, że nasi bohaterowie przechodzą jakąś drogę, uczą się czegoś o sobie… Tyle że nic takiego nie ma miejsca. Film nie potrafi nam zakomunikować takich prostych rzeczy, jak fakt, że Hajs jest ślepy. Moje pytanie brzmi dlaczego? Znowu, rozumiem, że film chce, by widz trochę ruszył szare komórki, ale są pewne rzeczy, których kompletnie nie tłumaczy. Jedyną wskazówką, że coś jest nie tak z postacią graną przez Dziędziela, jest jego dziwne zachowanie w drugiej połowie filmu.

Albo postać Velvet, granej przez Martę Żmudę Trzebiatowską… Jedyna godna zapamiętania rzecz dotycząca jej postaci to widok jej biustu. Podobno z czasem zakochuje się w głównym bohaterze, ale wszystko następuje zerojedynkowo. Raz jest tak, raz jest inaczej. I co najgorsze, nawet wydarzenia w samym filmie zdają się nie mieć na nic wpływu. Jest pewna scena pod koniec drugiego aktu, która idealnie mogłaby wywrócić dynamikę między Velvet a Kolosem. A nie robi absolutnie nic. Absolutnie. Velvet nadal jest zapatrzona w naszego protagonistę niczym w jakiegoś bożka, a widz zaczyna się zastanawiać, czy na tym etapie, jest jakikolwiek sens martwić się o losy naszego bohatera?

Punkt dwunasty. Ten film tak bardzo chce być, jak Drive. I to widać. Markiewicz tak chętnie zrzyna od Nicolasa Windinga Refna, że to aż bolesne. Staje się to szczególnie widoczne, gdy nasz bohater dostaje do dyspozycji samochód. Klasyczny Ford Mustang, pierwszej generacji. Piękna rzecz. "Fajna, nowa" jak to opisuje ją Kolos w jednym z dialogów. I to jest w sumie jedyne zadanie tego samochodu. Ma ładnie wyglądać, szczególnie w tych scenach, gdy Kolos podróżuje sobie przez polskie ulice, patrząc tępo w dal, jakby kontemplował smutną mroczną naturę swojego żywota. Do tego mnóstwo filtrów, szczególnie gdy jesteśmy w tytułowym klubie. Wszędzie jednoznaczne kolory i jakaś dziwnie monotonna muzyka. Jedyne czego brakuje to właśnie utwory Kavinsky’ego, a mielibyśmy zrzynkę, która przynajmniej jest kompletna. Bo ta muzyka, która jest w Gejszy, to taka trochę lipna jest.

Punkt 15. Przez jakiś czas wydawało mi się, że to, co się dzieje, ma jakiś sens. Ale nagle twórcy wywracają wszystko do góry nogami i w sumie pozostaje mętlik w głowie. Kiedy już wyrabiasz sobie jakąś teorię na temat wydarzeń na ekranie, twórcy czują potrzebę by znowu skonfundować widza, i niemiłosiernie mnie to drażni. Można było to zrobić lepiej. Możliwości było mnóstwo. Ale twórcy pojechali po bandzie, po drodze niszcząc wszystko, co dotychczas mogło mieć sens. Ale czemu mnie to dziwi? To jest film, który z jakiegoś powodu stara się unikać dialogów.

Ostatnie kolejne 4 punkty odnoszą się do zakończenia. Dlaczego? Jak? Po co? Tyle różnych pytań ciśnie się na usta widza. Owszem, w wielu filmach to dobra rzecz. Dobrze jest trzymać widza w niepewności, zmusić do myślenia. Ale jeśli przez cały film brakowało nam spójnej historii, która dałaby nam podwaliny pod fabularny finał, niewyjaśnianie absolutnie nic, tylko zaszkodzi filmowi. O ile można bardziej zaszkodzić kryminałowi, w którym nie ma ani sensownych dialogów, ani sensownej fabuły.

Ostatni punkt. To chyba największy gwóźdź do trumny Gejszy. Jakim cudem, ten film ma dwóch scenarzystów? Jak to się stało? Dlaczego? Brakuje mi odpowiedzi. Brakuje mi nawet chęci by je odnaleźć. Nie wiem. Nie rozumiem.

Próbuję sobie wyobrazić widok dwóch scenarzystów, w pocie czoła siedzących nad skryptem, i rozmawiających o koncepcji. I próbuję sobie wyobrazić, jak mogło wyglądać pisanie tych "pamiętnych" dialogów, albo układanie sensownej chronologii wydarzeń. I nic. To jest dla mnie niepojęte. Gdyby film był napisany przez jedną osobę, jeszcze bym zrozumiał. Pewnie się obijał. Ale scenariusz napisało dwóch ludzi. W tym reżyser tego "dzieła". A ja tylko powtarzam dwa pytania. Jak? Dlaczego?

Nie będę ukrywał, Gejsza bardzo mocno mnie rozczarowała. Kiedy dostałem do recenzji trzy płyty DVD, Gejsza wydawała mi się najciekawszą pozycją do obejrzenia. Chciałem, by ten film był dobry. Ale… Nie wyszło.

Podobno Radosław Markiewicz to utalentowany reżyser. Ponoć stworzył kilka ciepło przyjętych krótkich metraży. Ale jego pełnometrażowy debiut w postaci Gejszy to kompletna katastrofa. Przez cały seans albo siedziałem w oniemieniu, próbując zrozumieć, co autor miał na myśli, albo śmiałem się z nieporadności twórców. To ewidentne, że twórcy bardzo starali się stworzyć film, który zapisałby się na kartach historii. I w pewnym stopniu im się to udało.

Gejsza na pewno zostanie zapamiętana jako jeden z najgorszych filmów 2016 roku. A jest dopiero Wrzesień…

1/10

Zostań naszym królem wirtualnego pióra.
Dołacz do redakcji FDB

Komentarze 0

Skomentuj jako pierwszy.

Proszę czekać…