Piszę, bo wszystko inne mniej lubię. Piszę w przerwach od fantazjowania o upiciu się z Billem Murrayem... albo odwrotnie.

Recenzja: Paryż 05:59 1

Kilka godzin może być wycinkiem z życia dwóch osób albo wycinkiem z początków ich wspólnego. Film Paryż O5:59 w bardzo skromny i bezpretensjonalny sposób pokazuje co do minuty powstawanie na naszych oczach nowej relacji. Niuanse i romanse, a nocne przygody mają często większy ciężar, niż seks bez zobowiązań… nawet w XXI wieku moi drodzy.

Film zaczyna się od sceny z, bez przymrużenia oku i rumieńców na twarzy, męskiej orgii. Mnóstwo pożądania, męskich ciał, jeszcze więcej samotności i tylko tej dosłownej nagości. Wprowadzenie jak do filmu LGBT, który za jedyny cel weźmie sobie bieganie z szyldem: homoseksualista to też człowiek, samemu wpadając w garść powtórzeń. Nie pary homoseksualne są tutaj tematem, a napotkane osoby nie są zgorszone zachowaniem naszych bohaterów. To film nie do nauki tolerancji, a wiary w miłość, która naprawdę może się zacząć, podczas jakiegoś tam walk of shame. Miłość czujemy wszyscy tak samo, jej zapowiedź i pierwsze objawy nie. Płeć jest tutaj przezroczysta, jesteśmy świadkami jak każda sekunda, słowo, dotknięcie ma swoje konsekwencje. Nawet jeżeli nasi funkcjonują w epoce, gdzie umówienie się na seks zajmuje kilka sekund, to pewne rzeczy się nie zmieniły – bliskości drugiej osoby tylko dla ciebie.

Kilka godzin, o wiele więcej rozmów i wsuniętych pod drzwi komunikatów o potrzebie siebie nawzajem. Po drodze spotyka ich pewna trudność, która jak na początek „czegoś” może albo zacieśnić ich więzi albo sponiewierać skutecznie entuzjazm. To film drogi, ale do siebie nawzajem, a nie tej dosłownej na kebaba czy wspólne śniadanie. Nie ma przy tym wielkich deklaracji, a mistyka miłości zostaje zastąpiona jej prawdziwym wymiarem – nie umniejszającym uczuć ani trochę, ale komunikującym się bardziej z nami.

„Pożądanie jest głupie” mówią w pewnym momencie nasi bohaterowie. Otumania, obezwładnia, ale nie jest drwiną z szansy na prawdziwą relację. Dlatego szczerość tego filmu opiera się na wywołaniu uczucia, jak gdyby oglądaliśmy to na żywo. Oni sami nie wiedzą kiedy nie wystarczy im tylko rozbieranie z ubrań, a zaczną z emocji, wspomnień, trudnych przeżyć.

Nikt też tutaj nie mitologizuje miłości, a w sposób bardzo oszczędny nawet zakłada jej śmiertelność. Reżyser pięknie, za pomocą jedności czasu, miejsca i akcji niemalże tworzy niewinne spotkanie jak z „Niewinnych Czarodziejów” i parafrazuje tezę, że warto wejść w coś, nawet jeżeli się skończy. Jak mówił Marquez: "Nie płacz, że coś się skończyło, tylko uśmiechaj się, że ci się to przytrafiło." Paryż O5:59 w sposób nad wyraz inteligentny, czarujący i niehisteryczny proponuje nam historyjkę, która może zamienić się w wielką historię miłosną. Tylko, że to już nie ma znaczenia – tutaj chodzi o nieporadność w zbliżaniu się do drugiej osoby i że jest to sprawa globalna.

Ocena: 7/10

Zostań naszym królem wirtualnego pióra.
Dołacz do redakcji FDB

Komentarze 1

Jan_777

Przecież sam pomysł pokazywania uprawiających "seks" ze sobą facetów jest odrażający, a próba zrobienia z tego czegoś normalnego jest zbrodnią na ludzkości. Od kiedy to pornos gejowski zasługuje na miano filmu i może zostać postawiony na półce obok np. Listy Shindlera? Bez przesady!

Proszę czekać…