Piszę, bo wszystko inne mniej lubię. Piszę w przerwach od fantazjowania o upiciu się z Billem Murrayem... albo odwrotnie.

Recenzja: Hiszpański temperament 0

Komedie, które czerpią ze stereotypów i niechcący zamiast je obalać to w tej maszynce do produkowania salw śmiechu „żerują” wręcz na nich, czasami robią więcej szkody niż pożytku. Podobnie rzecz się ma z Hiszpańskim temperamentem, gdzie jest temperament i Hiszpania, bez falsyfikowania. Wszystko zostaje nam zaprezentowane w formie farsy, a tak naprawdę jak zawsze chodzi o miłość. To przyjemne kino, gdzie czujemy ciepło i przebojowość innej kultury, ale filmowo to jedno, wielkie deja vu.

Nasza temperamentna Amaia z kraju Basków (i trochę niezrównoważona) zostaje pozostawiona przez narzeczonego. W przypływie odreagowania zasypia u (nie z nim) Andaluzyjczyka – Rafy. Pochodzenie w tej historii będzie miało największe znaczenie – bo na nim będzie opierać się cała struktura humoru i nastroju. No i na kilku ogranych konwencjach charakterystycznych dla komedii omyłek.

Rafa zakochuje się w naszej bohaterce i rusza, by ją rozkochać w sobie, jednak zostaje uwikłany w coś, co z miłością mało będzie miało wspólnego – wspólna intryga jednak też może być dobrą grą wstępną. Do Amai właśnie przyjeżdża ojciec, który dowiedział się, że ta bierze ślub – nie wie o sytuacji bieżącej. Ta, unikając katastrofy w tak wyświęcającej rodzinę kulturze, odstawia szopkę z Rafą, robiąc z niego (próbując właściwie) Baska. Jakby było tego mało to przy okazji nasz bohater niechcący stanie się przywódcą lokalnych rozruchów, walczących o niepodległość Basków, mimo że sam wcześniej był nafaszerowany wszelkimi uprzedzeniami oraz pozna kobietę, która w całej tej hucpie będzie udawać jego matkę, z wielką wiarygodnością i przyjemnością.

Hiszpański temperament opiera się na różnicach kulturowych i prześciga się w tym, kto jest bardziej uprzedzony do kogo i jak z tego komiczne sytuacje mogą wynikać. Raz jest mało śmiesznie, raz jeszcze mniej, ale zdarzają się perełki. Mimo dosyć topornej i mało zgrabnie skonstruowanej fabuły film wypełnia obietnicę z tytułu – opowiada o hiszpańskim temperamencie w wysokiej temperaturze, ale narracyjne wychładza. To tylko „kolejny” film, nie kolejny rozdział Dzikich historii, a mniej żywiołowa i spięta hiszpańska wersja Mojego wielkiego greckiego wesela.

Ocena: 5/10

Zostań naszym królem wirtualnego pióra.
Dołacz do redakcji FDB

Komentarze 0

Skomentuj jako pierwszy.

Proszę czekać…