„Margot i Alma” jest filmem o beznadziei wynikłej z chwilowego powodzenia, które rodzi nieoczekiwane dylematy 6
„The future is now” – takiej treści plakat wisi w kuchni Almy (Deborah Lukumena). Dziewczyna otrzymała właśnie życiową szansę. Zawodowo się nie spełnia, jest kelnerką, ale wygrała niniejszym casting na wiodącą rolę teatralną. Alma wraz ze swoją przyjaciółką Margot (Souheila Yacob) uczestniczyły w tego typu przedsięwzięciach od dawna. Tym razem los uśmiechnął się do nich obu. Alma zagra jako aktorka pierwszego planu, Margot, także kelnerka, będzie jej dublerką. „Przyszłość jest teraz” – zdają się mówić oblicza rozentuzjazmowanych dziewczyn. Margot szydzi sama ze swojej dotychczasowej kariery: „Cóż mogę wpisać we własne CV? Że byłam kelnerką w dwunastu knajpach?”. Odtąd dziewczyny mogą obrać optymistyczny kurs. Premiera sztuki nastąpi niebawem, a potem inaczej potoczy się los. Ten jednak jest nieubłagany. Na drodze Almy staje skrzętnie skrywana przed bliskimi choroba. Dziewczyna nie zagra swojej wymarzonej roli, przynajmniej nie teraz. Margot musi się zmierzyć sama ze sobą: czy dochować lojalności przyjaciółce, czy wypełnić zobowiązanie kontraktowe i zastąpić Almę na scenie?
Margot i Alma w reżyserii Anaïs Volpé to produkcja nieskomplikowana. Główne bohaterki czyhają na swoją życiową szansę, lecz muszą się zmierzyć z konsekwencjami jej pochodnych. „Nie mogę uwierzyć, że to ukryłaś” – mówi zaskoczona chorobą swojej przyjaciółki Margot. „A co ty byś zrobiła?” – odpowiada rzeczowo Alma. Jeśli druga z kobiet wróci do zdrowia, zagra swoją wymarzoną rolę, jeśli nie, dublerką zostanie Margot. Oczywiście o ile pokona skrupuły moralne. Margot miota się pomiędzy wyborami. Wszystkie wydają się złe. Jeśli wykaże solidarność z przyjaciółką, rola teatralna przepadnie, weźmie ją kto inny. Jeżeli Margot wypełni kontrakt, zabierze Almie kreację oraz, co ważniejsze, życiowy cel.
Film Anaïs Volpé to wzruszające studium spraw nierozstrzygalnych. Jego filmowe postaci miotają się powodowane emocjami. Z zaistniałych okoliczności chcą wyjść z twarzą. Wszelkie wybory obarczone będą jakąś skazą. Margot i Alma jest filmem o beznadziei wynikłej z chwilowego powodzenia, które rodzi nieoczekiwane dylematy. A jednak obraz Anaïs Volpé nie przytłacza swoją minorową wymową. Alma należy do gatunku wojowniczek. Nie przez przypadek na jej koszulce widnieje wizerunek Arnolda Schwarzeneggera. „Jak ja będę wyglądała w trumnie, skoro mam klaustrofobię?” – pyta schorowana Alma swojej przyjaciółki. Margot wie, że prawdopodobnie musi nie tylko dźwignąć brzemię utraty kogoś bliskiego, ale także zmierzyć się z rolą, która nie jej była przypisana.
Wokół Margot krąży odtwórca głównej roli w sztuce, która czeka na swoją premierę. Niko gra tam Ludwika XVI. Między parą rodzi się uczucie. Niko wcielając się w postać, musi włożyć na głowę perukę rodem z epoki królewskiej. „Fajnie wyglądasz bez niej” – przyzna bezwiednie Margot. Chwilę potem zreflektuje się nad właściwym sensem swoich słów. Alma ma raka i musi w tajemnicy kryć głowę pod ciężarem obfitej peruki.
Nazbyt melodramatyczny epilog filmu Margot i Alma mógłby zniweczyć całe poprzednie sekwencje. Jednak stara mądrość wyrażona słowami: „spieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą” chcieliby pewnie twórcy filmu zastąpić inną: kochajmy bliskich, znikają w tak bezsensownym momencie.