„Szczęście Mikołajka” to animowana opowieść o tym, jak doszło do postawienia milowego kroku w dziejach francuskiej, a wręcz globalnej popkultury 7
„Nazywam się Hector Duval. A wy?” – pręży przed chłopcami z turnusu swoje muskuły nauczyciel wychowania fizycznego, musztrując grupę kolonijną gdzieś na Lazurowym Wybrzeżu. „A my nie!” – wypali Mikołajek. Ten niespełna dziesięciolatek zawsze był prowodyrem, koledzy więc rechoczą z ciętej riposty swojego nieformalnego lidera. Nauczyciel wolał się dłużej nie narażać na dalsze drwiny grupy uczniów, wśród których prym wiedzie Mikołajek. „Trzeba mu wymyślić kolegów” – proponuje René Goscinny, twórca znanych we Francji komiksów. Jego współpracownik Jean-Jacques Sempé przystaje na tę propozycję. Komitywa między twórczym duetem zacieśnia się w latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku. Komiks jest wówczas zjawiskiem raczkującym, Obaj Francuzi są tego gatunku właściwymi pionierami, a seria o „Mikołajku” okazuje się strzałem w dziesiątkę.

„Alcest? Bawisz się w Moliera?” – nie dowierza ilustrator Sempé na sposoby realizacji wziętej potem wśród dzieci komiksowej sagi. Czy tak można nazwać bohatera współczesnej opowieści? Goscinny słusznie obstaje przy swoich pomysłach. „Mikołajek” debiutuje na początku lat sześćdziesiątych, ale wkrótce jego zasięg odbiorczy wzrasta, trzeba zatem historię niesfornego chłopca rozszerzyć o wiele nowych wątków, zdarzeń i postaci. Dojdą więc nieobecni wcześniej kumple, nieoczekiwane przygody, niepodjęte uprzednio tropy. W sumie obrosną pięcioma książkami, z których wszystkie pozostaną dla dzieci kultowe. Molier mógłby tylko pozazdrościć inwencji, choć przecież sam też nie narzekał na brak powodzenia literackiego.
„Miałem się spotkać z Waltem Disneyem, ale on o tym nie wiedział” – wyznaje autoironicznie Gościnny. Animator gatunku przebył długą drogę, zanim wszedł w orbitę takich jak on pasjonatów komiksu, zjawiska, które dopiero wkraczało na ścieżkę wznoszącą. Odkąd Jean-Jacques poznał Rene Goscinnego, poszło z górki. Partnerzy wydali wspomnianego „Mikołajka”. Teraz, niejako zza grobu ten pierwszy wspomina przyjaciela i pioniera, który przywołał też do zbiorowej, małoletniej świadomości cykl komiksów o Asteriksie i Lucky Lucku.

Benjamin Massoubre oraz Amandine Fredon zrobili wszystko, by z sympatycznej i wciąż chętnie czytanej lektury „Mikołajka” nie uronić nic z jej nostalgicznej nuty i niewinnego humoru. Udało się dopisać niniejszym animowaną glossę do pozornie zapomnianego dzieła, nie uszczknąwszy wszelako jego klimatu. Szczęście Mikołajka to zatem opowieść o tym, jak doszło do postawienia milowego kroku w dziejach francuskiej, a wręcz globalnej popkultury. Przedśmiertna narracja dokonana ustami niedawno zmarłego Jean-Jacques Sempé pod adresem przyjaciela to świadectwo wzruszające. Zarówno dzieci, jak i dorośli „kupią” je zapewne z entuzjazmem. „Ty też z nim rozmawiasz?” – pyta Sempé Goscinnego. Obaj wykreowali Mikołajka. Trudno, by przeszli do porządku nad jego osobą i zlekceważyli los, jaki stał się już tajemnicą publiczną.
„A czy ja kiedyś umrę?” – dopytuje dociekliwy Mikołajek. „Ty? Ty nigdy” – zapewnia współautor żywota tego, który zawsze już zawrze się w młodym ciele, a starość po prostu nie jest mu pisana. Nauczycielka Mikołajka i jego krnąbrnych kolegów ze szkoły miewała zwyczaj chować się za biurko, by tam skryć swą wesołość, a przy tym nie zdradzić, że do łez bawią ją wygłupy mikołajkowej ferajny. Nobliwa pani profesor chciała zachować swój autorytet, a publiczny grymas uśmiechu mógłby ją zdekonspirować. Widownia podczas filmu Benjamina Massoubre’a oraz Amandine'a Fredona nigdzie chować się nie musi. Ciemna sala kinowa skrzętnie skryje łzy wzruszenia świadków brewerii nieletniego urwisa.