Może zadowolić zagorzałych fanów uniwersum, ale dla widzów oczekujących nowej jakości czy świeżego spojrzenia na świat Wicka będzie to raczej zawód niż objawienie. 4
Nie ma co się oszukiwać - John Wick od ponad dekady przyciąga widzów nie tylko z powodu imponujących scen akcji, ale również dzięki swojej stylizacji i tajemniczemu, niemalże mitologicznemu podejściu do świata płatnych zabójców. Jednak najnowszy rozdział tej franczyzy, czyli spin-off zatytułowany Ballerina, rodzi w mojej głowie pytanie, czy aby ta seria nie doszła już do momentu przesycenia. Bo właśnie głównie to czułem oglądając film w reżyserii Lena Wisemana.

Akcja filmu rozgrywa się gdzieś w okolicach trzeciego Johna Wicka. Tym razem główną bohaterką jest Eve Macarro (Ana de Armas) - młoda kobieta szkoląca się w morderczych tradycjach Ruskiej Romy. Z czasem kobieta wybiera brutalną drogę zemsty, która ma zakończyć żywot człowieka, który zabił jej ojca. Scenariusz, za który odpowiada Shay Hatten, stara się nawiązać do znanego klimatu serii, jednocześnie próbując wprowadzić nową bohaterkę i jej osobistą motywację. Niestety, mimo potencjału, jaki tkwił w tej historii, Ballerina w dużej mierze przypomina "John Wick 3.5" niż pełnoprawny i przede wszystkim autonomiczny rozdział. Co więcej, sam John Wick także zalicza dosyć znaczący występ gościnny, co nie jest żadnym spoilerem, bowiem dystrybutor bardzo mocno reklamował film Lena Wisemana pojawieniem się kultowego bohatera.
Ballerina oczywiście oferuje kilka efektownych scen walki - z wykorzystaniem łyżew, granatów, a nawet talerzy! - i stara się zachować brutalny rytm znany z poprzednich odsłon. Jednak trudno nie odnieść wrażenia, że formuła powoli się wyczerpuje. Wydłużony czas trwania i przewidywalna fabuła pozbawiona emocjonalnego ciężaru sprawiają, że seans może wywołać zmęczenie nawet u wiernych fanów cyklu. To, co kiedyś było świeże i nowatorskie, dziś zdaje się być kolejną kalką.

Ana de Armas jako główna bohaterka wypada solidnie, choć nie udaje się jej wnieść do roli tyle charyzmy i charakterystycznej surowości, jaką wnosił Keanu Reeves. Zresztą w momencie pojawienia się tego aktora na ekranie czuć niesamowitą aurę, która od niego bije, a przecież Reeves nadal gra tego samego, niemalże robotycznego bohatera, który wypowiada słowa bez większych emocji. Wracając jednak do Any de Armas. Jej Eve staje się niemal natychmiast niepokonaną maszyną do zabijania, co nie jest tak przekonujące, jak analogiczna przemiana Wicka. Problemem jest również powierzchowna charakterystyka postaci, zarówno Eve, jak i drugoplanowych bohaterów, którzy pojawiają się tylko po to, aby odhaczyć kolejne elementy scenariusza.
Wizualnie film też nie dorównuje najlepszym momentom serii. Mimo prób uchwycenia dynamiki i stylu poprzednich odsłon przez reżysera, Ballerina nie ma własnego języka wizualnego ani wyrazistej tożsamości. Owszem, znajdziemy tu elementy dobrze znane fanom Hotelu Continental, czyli system zleceń i zakazane punkty regulaminu, ale jednak całość wydaje się wtórna i pozbawiona głębi. Ballerina to dokładnie ten sam film, co poprzednie, tylko zamiast Johna Wicka w roli pierwszoplanowej, mamy Johna Wicka na trzecim planie. I ten tytuł też ma się nijak do tego, co zostało zaprezentowane na ekranie, bowiem nie wiele baleriny w Ballerinie.

Film sprawia wrażenie, jakby powstał bardziej z potrzeby kontynuacji niż z autentycznego pomysłu. Choć niektóre elementy, takie jak udział postaci znanych z poprzednich odsłon (Keanu Reeves, Anjelica Huston, Lance Reddick, Ian McShane), są miłym dodatkiem, to nie zmienia to faktu, że Ballerina nie wnosi wiele nowego do uniwersum. Przypomina to nieco losy produkcji Continental, serialu, który zadebiutował z rozmachem, ale nie doczekał się kontynuacji.
Ballerina to poprawny film akcji, ale niewyróżniający się w zasadzie niczym. Może zadowolić zagorzałych fanów uniwersum, ale dla widzów oczekujących nowej jakości czy świeżego spojrzenia na świat Wicka będzie to raczej zawód niż objawienie. Próba rozszerzenia franczyzy tym razem nie przyniosła spodziewanego efektu.