Jest wiernym adaptacyjnie i sprawnym technicznie, lecz zbyt bezpiecznym, aby naprawdę zaistnieć jako dzieło samodzielne. Nie obraża inteligencji widza, ale też jej nie prowokuje. 5
W świecie, w którym animacja komputerowa już dawno udowodniła, że potrafi być pełnoprawnym językiem filmowym, moda na aktorskie remake'i coraz częściej przypomina nie tyle artystyczny wybór, co zwykły skok na kasę. Jak wytresować smoka w wersji live action, wyreżyserowane ponownie przez Deana DeBloisa, jest najnowszym i jednym z bardziej znamiennych przykładów tego trendu.

Od strony konstrukcyjnej trudno filmowi coś poważnie zarzucić. To wierna adaptacja oryginału z 2010 roku, momentami wręcz scena po scenie, z zachowaną dramaturgią, tonacją emocjonalną i co najważniejsze oryginalną muzyką Johna Powella, która wciąż potrafi poruszyć. Zmiany są tak naprawdę kosmetyczne, bowiem mogę wymienic co najwyżej kilka dodatkowych scen walk na arenie, lekko pogłębioną relacja Sączysmarka z ojcem czy odrobinę bardziej wyrazistą Astrid. Problem w tym, że największe atuty tej produkcji pochodzą bezpośrednio z animowanego pierwowzoru.
Oczywiście technicznie film robi wrażenie i w moim mniemaniu przewyższa wiele produkcji live-action Disneya. Efekty wizualne są solidne, a świat Berk przeniesiony został do świata fizycznego z dbałością o szczegóły. Całości brakuje jednak iskry, która uczyniła z oryginału współczesny klasyk. Przeniesienie animacji 1:1 do live action okazuje się nie tylko estetycznie problematyczne, ale i emocjonalnie puste. Tam, gdzie animacja pozwalała na ekspresję, tu dominuje realizm - zimny, poprawny i pozbawiony polotu. Wygląda to co prawda nieco lepiej, ale od razu do głowy przychodzi na myśl chociażby Król Lew.

Casting aktorów również wypada nierówno. Mason Thames jako Czkawka jest poprawny, ale bez tej ironicznej nieporadności, którą wnosił głos Jaya Baruchela w oryginalnej animacji. Nico Parker ma ekranową charyzmę, lecz jej Astrid to postać bardziej zarysowana fizycznie niż psychologicznie. Co więcej Astrid z animacji można było polubić, czego nie mogę powiedzieć o nowej wersji tej postaci. Z drugiego planu wyróżnia się Julian Dennison jako Śledzik i Nick Frost jako Pyskacz, przemycający nieco życia do chwilami statycznej narracji.
Jaki mam największy zarzut do tego filmu? Jak wytresować smoka nie opowiada niczego nowego. Jest bardziej rekonstrukcją niż reinterpretacją, a przecież już animacja było adaptacją powieści. Zabrakło odwagi, aby spojrzeć na historię z innej perspektywy, choćby z punktu widzenia innego bohatera, albo chociaż poprzez jakiś inny styl wizualny. DeBlois, który jako twórca oryginału mógł sobie pozwolić na większą swobodę, postawił na bezpieczne odtwórstwo. Rezultat? Film dłuższy, ale nie głębszy. Głośniejszy, ale nie bardziej emocjonalny.

Nie jest to jednak remake katastrofalny, czego dokonał Disney przy okazji chociażby Śnieżki. To profesjonalnie zrealizowane, przewidywalne kino familijne, które spełni oczekiwania widzów nieznających oryginału, a zapewne również usatysfakcjonuje młodszych fanów smoków. Ale jednocześnie to film, który podobnie jak wiele współczesnych aktorskich wersji rodzi pytanie: czy naprawdę potrzebowaliśmy tej wersji? Jak wytresować smoka jest wiernym adaptacyjnie i sprawnym technicznie, lecz zbyt bezpiecznym, aby naprawdę zaistnieć jako dzieło samodzielne. Nie obraża inteligencji widza, ale też jej nie prowokuje. Dla niektórych będzie to wystarczające. Dla innych zbyt mało, aby chcieć wracać. Ja jestem w drugiej grupie osób i wybieram oryginalną animację.