Niezły bigos z więziennego kotła 7
Kolejny raz Carpenter udowadnia, że jest reżyserem wielkiego formatu, proponując film inteligentny, zabawny, ekscytujący zarówno dla widzów takich jak ja, którzy film widzieli wielokrotnie, jak dla kolejnych pokoleń, które się z nim spotykają po raz pierwszy.
Film w dowcipny sposób opowiada o tym, jak potoczyła się historia najsławniejszej w świecie metropolii – Nowego Jorku. Wyspa Manhattan została zamieniona w globalne więzienie w związku z tym, że skala przestępczości z USA wzrosła o 400%. Na wyspie nie ma żadnej straży. Więźniowie samodzielnie tworzą swoją społeczność i zdani są na siebie. Akcja filmu rozpoczyna się w chwili, gdy prezydent Stanów Zjednoczonych leci odrzutowcem na ważne międzynarodowe spotkanie, lecz jego samolot zostaje uprowadzony przez terrorystów i rozbija się o jedną z wież WTC, prowokacyjnie sterczącą ponad Manhattanem. Prezydent katapultuje się w kapsule bezpieczeństwa, ale od razu dostaje się w ręce nie mających niczego do stracenia recydywistów.
Rozpoczyna się misja ratunkowa, do której zostanie pod przymusem wysłany niedoszły skazaniec, słynny bohater wojenny, pilot Plissken, zwany Snake z powodu wytatuowanego na torsie węża. Plisskenowi wstrzyknięto w tętnice ładunek wybuchowy, na wypadek gdyby przyszedł mu do głowy jakiś niespodziewany pomysł. Ma niespełna 24 godziny, aby wrócić z prezydentem i ocalić życie. Gra jest o dużą stawkę – jeśli przeżyje i podoła misji, będzie uwolniony od kary dożywotniego więzienia w żywym grobie. Zanim Snake, niewzruszony w każdych okolicznościach, w widowiskowy sposób upora się z zadaniem, będzie się musiał zmierzyć z wieloma przeciwnościami, w tym z przywódcą skazańców – nieznającym zmiłowania czarnoskórym Duke’m.
„Ucieczka z Nowego Jorku” łączy w sobie elementy kilku gatunków: komiksu, komedii, filmu Sci-Fi oraz thrillera, przez co niezawodnie przyciąga uwagę wielopokoleniowej widowni. Choć trudno ten film zaliczyć do dzieł kinematograficznych, jednak dzięki interesującemu, trzymającego w napięciu scenariuszowi autorstwa Carpentera, malowniczej, grundge'owej scenografii Joe Alvesa stanowi nieskomplikowaną rozrywkę na przyzwoitym poziomie. Do tego sprytnie wmontowana w zdjęcia ścieżka dźwiękowa skomponowana przez Carpentera, bazująca na krótkim rockowym temacie, oparta na prostych, zapętlających się schematycznych samplach, dodaje mrocznej barwy przygnębiającej atmosferze zdewastowanego miasta, zarazem udowadniając, że muzyka filmowa nie musi być zawiłą, rozbudowaną partytura z pretensjami do wielkiej sztuki.
Najmocniejszym atutem tej produkcji jest jednak dosadna charakterystyka postaci i mocna obsada aktorska. Mamy tutaj wachlarz rozmaitych indywiduów. Poczynając od samego Snake’a (Kurt Russel) – jednookiego anarchistę w lotniczej kurtce wystylizowanego na harleyowca, następnie dziwacznego, lekko pomylonego taksówkarza (Ernest Borgnine), poprzez zimnego psychopatę - „Księcia” Nowego Jorku (Isaac Hades) i jego świtę złożoną z nawiedzonych punków, podłego Harolda „Brain’a” (Harry Dean Stanton), aż po twardego komisarza policji Hauka (Lee Van Cleef), Donalda Pleasance’a jako tchórzliwego, pozbawionego honoru prezydenta i Adrienne Barbeau w roli lafiryndy z charakterem.
Zaproponowanie tego przerysowanego barwnie, kiczowatego folkloru wyszło filmowi zdecydowanie na dobre, bo otrzymaliśmy coś więcej niż pospolity film akcji – polityczną satyrę, drwiącą z amerykańskiej administracji i nagradzającą gromkim śmiechem wysiłki jej wymiaru sprawiedliwości.
W sumie cieszę się, że ten film obejrzałem. Oceniam go jako dobry, ale jakoś po latach nie mogę się oprzeć wrażeniu, że w pewnych momentach ociera się o kino klasy B.