Dzieło Josephine Bornebusch nabierze realnego sensu dopiero wówczas, gdy pani reżyser uzasadni, czemu jej bohaterka w samotności i z godnym lepszej sprawy uporem tak zapalczywie walczy. 6
„Chcę rozwodu.” – mówi Gustav. Stella nie wierzy własnym uszom. Oboje są małżeństwem z niekrótkim stażem, wychowują spore już dzieci. Kilkunastoletnia Anna szykuje się na osobliwy konkurs. Dziewczyna jest tancerką, ale dyscyplina, w jakiej będzie startowała, dostarcza skojarzeń zgoła dwuznacznych. „To przecież jest jak striptiz” – komentuje bliska rodzina. Anna zatańczy na rurze. Asysta familijna ma swoją moc sprawczą, jeśli jest szczera i kompetentna. Dorastająca córka wyczuwa jednak fałszywe nuty w zachowaniach rodziców. Wszyscy w komplecie zapakowali się do auta. Pojazd pęka w szwach od rodzinnych niesnasek. Na miejscu okazuje się, że zabrakło najważniejszego elementu. Nie zostały zabrane akcesoria niezbędne Annie podczas występu konkursowego. Temperatura sporu członków eskapady sięga zenitu, gdy niemal jawną okaże się główna przyczyna nerwowości uczestników podróży. Gustaw tuż przed wyjazdem oznajmił Stelli hiobową wiadomość o rozwodzie. Sukces odniesiony na miejscu nie oznaczać będzie wygranej w ogólnym rozdaniu.
„Ma szczęście, że cię znalazł.” – cieszy się teściowa Stelli podczas rutynowej wizyty dzieci i wnuków. Babcia docenia wiodącą rolę żony swojego syna w cementowaniu rodziny. Dzieci nie informują o właśnie rozgorzałym kryzysie związku z kilkunastoletnim stażem. Gustav dotąd sprawdzał się na froncie zabezpieczania środków finansowych, ale w życiu codziennym dzieci wnikliwiej nie uczestniczył. To mama angażowała się w ich wychowanie oraz doraźne potrzeby. „Ale z dziećmi się nie rozwiedziesz.” – wyrzuca Stella wiarołomnemu mężowi, który znalazł już ukojenie w ramionach innej kobiety. Babcia nie zna podstawowych danych. W małżeństwie jej syna nie dzieje się najlepiej. Dzieci są świadkami karczemnej awantury, jaka odbywa się w drodze na konkurs. Rodzice, widziani z perspektywy samochodu, kłócą się na nieodległym parkingu, gestykulując i ciskając w siebie telefonami. Taniec na rurze to nie będzie najbardziej ekscytujący punkt nadchodzącego wieczoru.
Czasem trzeba odpuścić to tytuł, jaki zawiera w sobie spory ładunek wyjaśniający intencje jego realizatorów. Do pewnego miejsca film w reżyserii Josephine Bornebusch (zarazem Stelli na ekranie) opowiada o godzeniu się z traumą rozstań i rozstrzygnięć, zaistniałych wbrew woli jednego z małżonków. Banał narracji o ratowaniu związku dla dobra dzieci i nostalgicznej przeszłości sukcesywnie wyczerpuje swoje moce. Wtedy reżyserka włączy dodatkowy generator, jaki usprawiedliwi natrętną kontynuację przynudzającego story z zawartą w nim wizją wiadomej, przewidywalnej i podlukrowanej pointy. Dzieło Josephine Bornebusch nabierze realnego sensu dopiero wówczas, gdy pani reżyser uzasadni, czemu bohaterka grana przez nią samą, w samotności i z godnym lepszej sprawy uporem, tak zapalczywie walczy o swój związek oraz kuratelę Gustava nad dojrzewającymi dziećmi.
„Nie rodzisz się w piekle, sam je sobie stwarzasz.” – czyta Anna tuż przed kulminacyjnym występem. Stella właśnie podsunęła córce kartkę z niniejszym mottem. Obie stają przed kluczowymi dla siebie egzaminami życiowymi, choć są na odmiennych etapach kobiecych doświadczeń. Zupełnie inne zagrożenia będą płynąć z porażki w tych rywalizacjach. Piekło może być zupełnie jednakowe.