"W ukryciu" zapowiadał się jako film łączący osobistą pamięć z wielką historią. Niestety, mimo wyraźnych ambicji i kilku poruszających momentów, ostatecznie pozostawia uczucie niedosytu. 4
Wchodzący na ekrany kin, jako adaptacja nagradzanej książki Christiana Boltanskiego, W ukryciu zapowiadała się jako film łączący osobistą pamięć z wielką historią. Niestety, mimo wyraźnych ambicji i kilku poruszających momentów, ostatecznie pozostawia uczucie niedosytu.

Akcja owej historii rozgrywa się w Paryżu, w maju 1968 roku, gdzie dziewięcioletni Christophe trafia pod opiekę ekscentrycznej rodziny. W dusznym mieszkaniu zderzają się wielopokoleniowe duchy przeszłości i teraźniejszości takie, jak wojenne wspomnienia, echa antysemickiej traumy oraz protesty społeczne, z którymi Francuzi musieli się borykać w drugiej połowie lat 60. Owe mieszkanie, to przestrzeń, która miała stać się bohaterem samym w sobie, z ukrytymi pokojami, zakamarkami i historią zapisaną w ścianach. No właśnie, miała.
Film Lionela Baiera zdaje się jednak nie umieć zdecydować, co i jak chce opowiadać. Sceny zmieniają ton z teatralnej farsy na dramat psychologiczny, z refleksji nad historią na nostalgiczną komedię. Gubi się rytm, a struktura narracyjna, zamiast intrygować, rozprasza. To, co w książce można uznać za intrygującą mozaiką wspomnień, tutaj staje się zbiorem epizodów o nierównej sile, żeby nie powiedzieć chaotycznym nie wiadomo czym.

Mimo wszystko na uwagę zasługują kreacje aktorskie. I tutaj przodują zwłaszcza Dominique Reymond jako babcia o stalowym spojrzeniu i Michel Blanc w swojej ostatniej filmowej roli. Ich obecność wnosi do filmu powagę i autentyczność, której reszcie obsady czasem brakuje. Gdzieś tam w tle kroku wspominanej dwójce próbuje dotrzymać Liliane Rovère jako prababcia z Odessy, postać niesamowicie wyrazista, ale niestety zbyt rzadko eksponowana, o co również mam trochę pretensję do reżysera tego filmu. Sceny z udziałem Rovère uważam za najlepsze w tym trwającym niespełna 90 minut filmie.
Formalnie W ukryciu prezentuje się przyzwoicie. Zdjęcia są poprawne, aczkolwiek czasami nieco telewizyjne w złym słowa tego znaczeniu - wiecie o co chodzi, czasami oglądająć film ma się wrażenie, że z ekranu bije jakaś dziwna taniocha i tak właśnie momentami czułem się oglądając dzieło Lionela Baiera. Kostiumy są przekonujące, a scenografia oddaje ducha epoki. No, ale tak jak napisałem wcześniej. Problem leży w tym, że za tą warstwą wizualną trudno znaleźć emocjonalny rdzeń. Reżyser zbyt często prowadzi widza za rękę, tłumacząc, zamiast opowiadać obrazem. Aż za bardzo chciałoby się w pewnych momentach przypomnieć krzykiem o zasadzie "pokaż, nie mów!".

Żeby była jasność. W ukryciu nie jest złym filmem. Jest to niestety film, który nie znalazł własnego języka. Chciał być zarówno kroniką pokoleniową, jak i poetycką alegorią o dziedziczeniu traumy, ale nie do końca poradził sobie z pogodzeniem tych ambicji. Pozostaje kilka znakomitych scen, kilka myśli, które wybrzmiewają z siłą. Reszta, choć niepozbawiona uroku, niestety się rozmywa. W ukryciu można by porównać do rodzinnego albumu ze zdjęciami albo jakiegoś rodzinnego archiwum, które są pełne potencjalnie cennych pamiątek, ale wymagają większego uporządkowania, aby naprawdę poruszyło. I taki to jest właśnie film.