Jeden z bohaterów - reżyser Bergman (gra go bergmanowski aktor - Erland Josephson) pisze scenariusz o rozpadzie małżeństwa. Pracuje z aktorką, która jest jednocześnie tworem jego wyobraźni. Dzięki temu pomysłowi historia nabiera głębszego znaczenia - wkraczamy w świat starszego mężczyzny, który rozlicza się ze swoją przeszłością.

Głosy prasy

Ten pressbook może zdradzać kluczowe elementy filmu

Ingmar Bergman w swoim najnowszym scenariuszu opowiada o piekle, jakie mogą rozpętać zazdrość i niewierność. Nietrudno zgadnąć jakie są źródła scenariusza Wiarołomnych. W 1949 Bergman roku przeżył romans z dziennikarką Gun Hagberg (opisał to w jednym z rozdziałów swojej autobiografii "Laterna magica"). Hagberg była pierwowzorem wielu postaci kobiecych w jego filmach: Karen Lobelius w Kobiety czekają, Agdy w Wieczorze kuglarzy, Marianne w Lekcji miłości i Desiree Armfeldt w Uśmiechu nocy. Jedna z bohaterek filmu Sceny z życia małżeńskiego, w którym zagrała Liv Ullmann, również przypomina Gun (…). Liv Ullmann wie, że Hagberg jest pierwowzorem postaci Marianne w Wiarołomnych. Ullmann, podobnie jak dziennikarka związała się kiedyś z Bergmanem. Mieszkali razem na Farö - dalekiej wyspie położonej między Rosją a Szwecją, gdzie kręcono Personę w 1966 roku (…). Wiarołomni należą do gatunku kina artystycznego. Film ma powolne tempo, jest w nim dużo dialogów, ale jego intensywność emocjonalna zapiera dech w piersiach.

Geoffrey Macnab "Sight and Sound" 12/2000

Wielbiciele wspaniałego szwedzkiego reżysera Ingmara Bergmana z przyjemnością obejrzą nowy film nakręcony według jego scenariusza. Ten osobisty film opowiada o niszczycielskiej sile emocji wyzwolonych przez zdradę (…). Bergman pokazuje w nim reżysera, który pisze scenariusz oparty na swych doświadczeniach. Jest on pełen cytatów i odniesień do filmów, które Bergman reżyserował, a także, jak się zdaje do jego życia (…). Scenariusz Bergmana jest wzruszający i robi ogromne wrażenie. Reżyser przedstawia kolejne etapy niewierności niemal z chirurgiczna precyzją. W filmie widoczne są także akcenty autobiograficzne, demony przeszłości, które reżyser próbuje odpędzić (…). Ullmann jest wspaniałym reżyserem (…). Endre, która przez większość filmu jest widoczna na ekranie, nadaje szerokiej gamie emocji swej bohaterki niezwykłą głębię wyrazu. Doskonale przekazuje tragizm i namiętność granej przez siebie postaci (…). Film choć skromny, został wspaniale zrobiony. W niektórych scenach zaskakują widza niezwykłe efekty oświetleniowe, których autorem jest Jörgen Persson.

David Stratton, "Variety" 22- 28.V. 2000

Bergman napisał nowe Sceny z życia małżeńskiego, Liv Ullmann je wyreżyserowała. Film poruszający jak najszczersza rozmowa z widzem i ze sobą. Z wieczornego pokazu filmu Liv Ullmann Wiarołomni, według scenariusza Bergmana, wychodzimy na bulwar Croisette. Tam - zgiełk, jakby toczyły się ciężkie walki uliczne. Słychać krzyki, szpalery policjantów powstrzymują tłum. Na kogo czekają? Nikt nie umie powiedzieć. Przed chwilą byłem w samotni Bergmana na wyspie Farö. Głównym bohaterem tego filmu jest on sam, reżyser o nazwisku Bergman mieszkający samotnie nad brzegiem morza, rozmawiający z fantomami. Gra go Erland Josephson, jeden z bergmanowskich aktorów fetyszy. Broniłem się przed tym filmem, próbowałem się wobec niego zdystansować. W ciągu pół wieku Bergman zdążył nas przyzwyczaić do swojego ekshibicjonizmu. Znamy dobrze jego rozpacz, poczucie obcości, pustki, braku Boga, braku miłości - napisano na ten temat całe tomy. Buntowano się przeciw Bergmanowi już 40 lat temu. Cóż z tego? Sztuka jest u niego funkcją biologiczną - Bergman jak pająk wysnuwa z siebie wciąż tę samą nić, łapie nas w swoje sieci i zaraża trucizną. Czy nie jest imponujące, że tu, w canneńskim tłumie, przeżywamy tragedię, stworzoną w gotlandzkiej samotni 1000 km stąd? Więc tragedia jest jeszcze w kinie możliwa? Więc czyjś ból może nas fizycznie zaboleć? Nie ma w tym filmie epatowania brutalnością, są tylko słowa. One ranią najgłębiej. Powstaje wrażenie, jakbyśmy wysłuchali czyjejś spowiedzi. Nie religijnej, ale międzyludzkiej, w której nie ma innego rozgrzeszenia jak poczucie współuczestnictwa. Bergman przerzuca na widzów własny ból. Niosłem go z sobą długo przez Croisette. Historia Wiarołomnych przypomina Sceny z życia małżeńskiego (1972). Ta anatomia zdrady małżeńskiej zaopatrzona jest w motto z Botho Straussa: "...rozwód to jedna z najgłębszych ran, jakie możemy sobie zadać...". Bergman wie, o czym mówi. Był wielokrotnym rozwodnikiem. Teraz jest wdowcem. Nie mógł powierzyć scenariusza nikomu innemu jak tylko Liv Ullmann, która w latach 60. była jego odkryciem (Persona), towarzyszką życia (ale nie żoną), a która ostatnio porzuciła aktorstwo dla reżyserii. Wiarołomni są jej czwartym filmem. Bergmanolodzy znajdą autobiograficzny klucz do tej historii, która wydaje się syntezą wszystkich jego małżeńskich zdrad. Jednak nie jest ważne, kto tu jest kim naprawdę - wszystkie postacie, łącznie z tytułową wiarołomną, są nim samym. To aktorzy jego wewnętrznego teatru. Sztuka, jaką grają, uderza swoją trywialnością, mimo że jej bohaterowie są subtelnymi i wybitnymi artystami: Marianna jest aktorką, jej mąż Markus - sławnym dyrygentem, kochanek David - reżyserem filmowym i teatralnym (Bergman z wielkim okrucieństwem parodiuje swoje własne inscenizacje teatralne, robiąc z niego nieudacznika). Kiedy Markus zastaje Mariannę i Davida in flagranti, scena ta przypomina złą farsę, jej uczestnicy na przemian śmieją się i szlochają. Jeżeli w ogóle jest coś takiego jak dobra spowiedź, to chyba polega ona na tym, żeby penitent nie uwznioślał swojej winy, nie analizował siebie zbyt głęboko, bo za samooskarżeniem kryje się często pycha - ale przyjął swoją winę po prostu jako obiektywny fakt. Jeśli tak - to Wiarołomni są dobrą spowiedzią. Za pośrednictwem Liv Ullmann, przed którą raczej nie mógłby kłamać, Bergman przygląda się sobie z zewnątrz i dopuszcza nas do tego aktu introspekcji. Prostota tej historii kryje skomplikowaną figurę narracyjną: widzimy, jak Bergman, pracując nad scenariuszem, powołuje do życia Mariannę Vogler, jak przetwarza własne życie w sztukę, jak rozmawia ze swoim głosem wewnętrznym. Szuka w sobie istoty "bez imienia, bez tożsamości", czystej jaźni, na której mógłby się oprzeć. Film jest zgrzebny, odarty z bergmanowskiego symbolizmu. Jedynym znakiem, zresztą enigmatycznym, są zmiany koloru nieba i morza za oknem, w które patrzy Bergman-Josephson. Więc nie ma żadnego pocieszenia ani w sztuce, ani w wierze? Melodia z "Czarodziejskiego fletu", który Bergman kiedyś sfilmował jako akt wiary w miłość, brzmi w tym filmie jak echo czegoś, co odeszło. A może nie było tego motywu w scenariuszu? Może to Liv Ullmann nakręca pozytywkę nadziei z arią Mozarta, żeby przypomnieć Bergmanowi momenty szczęścia? Ale w Wiarołomnych nie ma sentymentalnego uniku. Żeby poczuć moment ulgi, trzeba z całą odwagą powiedzieć sobie wszystko do końca. Bergmana na to stać, Liv Ullmann pomaga mu to zrobić. Gdyby ta spowiedź dotyczyła tylko układów damsko-męskich, nie byłaby taka dotkliwa - w końcu wszyscy oni są siebie warci, jednakowo zatruci. Zdradzony mąż sam okazuje się zdradzającym. Ale jest tam przez cały czas obecny ktoś, kto jest niewinnym, cierpiącym świadkiem małżeńskiej tragifarsy. Tym kimś jest dziecko, córeczka Marianny i Markusa, prawdziwa ofiara zdrady. Tak, jakby Bergman mówił sobie: nie ty, stary egotysto, jesteś główną ofiarą swoich win, tylko twoje dzieci! To najbardziej bolesne, ale to dopiero przynosi ulgę.

Tadeusz Sobolewski, "Gazeta Wyborcza" 15.V.2000

(…) zacznę od najlepszego filmu festiwalu, Wiarołomnych Liv Ullmann według scenariusza Ingmara Bergmana. Na Boga, jakże mogło jury, nagradzając swą Grand Prix nieudolne Demony u progu, przejść obojętnie wobec tak oczywistej nieskazitelności? Na argument, że obsypany nagrodami Bergman nie potrzebuje jednej więcej, łatwo odpowiedzieć, że chodzić mogło również o pewność reżyserskiej ręki Ullmann, o wyborne role Leny Endre (Wiarołomna) i Erlanda Josephsona (sam Bergman), czy choćby stylowe zdjęcie Jörgena Perssona. Czyż w końcu jury nie jest od nagradzania filmów najlepszych? Bez trudu wyczuwa się w Wiarołomnych osobiste doświadczenia egzystencjalne Bergmana (i Ullmann, tyle lat związanej z nim uczuciowo). Film nie jest relacją z wydarzeń, raczej stopniowym układaniem faktów według ich niezbędności. Bergman, piszący na samotnej wyspie, rozmawia z Marianne, która jest nie tylko żywą postacią, ale także wytworem pisarskiej wyobraźni, zmiennej i ruchliwej. Stosownie do zwierzeń bohaterki Bergman konstruuje jej losy: aktorki, szczęśliwej małżonki wybitnego dyrygenta, matki rezolutnej córeczki, nagle zakochanej w filmowcu, najlepszym przyjacielu męża. W tym trójkącie Ullmann sytuuje córeczkę Marianne i analizuje jej reakcje na rozwód rodziców ("najgłębszą ranę, jaką może zadać życie"). Film mistrzowsko wyzyskuje dialog, nie tylko żeby pokazać, że bohaterowie mówią wcale nie to, co myślą, ale również, żeby wypowiadane kwestie zaświadczyły, jak protagoniści zmieniają zdanie w trakcie ich wypowiadania i jak zręcznie usiłują to ukryć. Jak to w życiu, film kończy się źle. Scenarzysta Bergman (czyli Erland Josephson) jeszcze to sprawdza, zapytując Marianne: "A więc utopiłaś się?". "Tak!" - odpowiada bohaterka swemu twórcy. Został tu osiągnięty jakiś szczyt psychologicznego wyrafinowania.

Jerzy Płażewski, "Kino" 7/8/2000

(…) Jest w tej historii wszystko: szczęście i nieszczęście, prawda i kłamstwo, determinacja i zwątpienie. Są skomplikowane ludzkie związki, namiętność, zazdrość, poświęcenie, egoizm, samotność. Ale w rękach Ullmann ta zwyczajna, a jednocześnie mroczna Bergmanowska opowieść, rzeczywiście zyskała nowe podteksty. Kobieta reżyserka mocno zaakcentowała problem dziecka - dziewczynki, która przeżywa może największy ze wszystkich dramat i wreszcie postawiona jest w sytuacji ostatecznej, zmuszona do decyzji znacznie przekraczających jej dziewięcioletnie życiowe doświadczenie. Wiarołomni to chyba pierwszy film tego festiwalu [MFF Cannes 2000], który zelektryzował publiczność. Niejednoznaczność, subtelność psychologicznego rysunku wciągają widza w grę, jaką prowadzą między sobą bohaterowie filmu. A stary człowiek, alter ego Bergmana, który wysłuchuje opowieści kobiety, nadaje tej opowieści dodatkowych znaczeń, przynosi dystans i pytania, co w życiu wydaje się naprawdę ważne. Nie doraźnie, ale potem, z perspektywy lat. Nawet jeśli nie ma na te pytania jednoznacznej odpowiedzi, to przecież trzeba je zadawać.

Barbara Hollender, "Rzeczpospolita" 16.V. 2000

Wiarołomni są historią małżeńskiej zdrady, pokazują miłość jako uczucie o destrukcyjnej sile (…). Od strony filmowego języka Wiarołomni są widowiskiem skromnym, wręcz ascetycznym. To jakby spektakl z Teatru Telewizji - kilka dekoracji, brak drugiego planu, kamera skupiona na twarzach aktorów. Ale film ogląda się z zapartym tchem. Ullmann pokazuje bowiem prawdziwe uczucia, odmalowuje ich najdrobniejsze niuanse. Dzięki temu psychologicznemu realizmowi uzyskuje niezwykle silny efekt emocjonalny. Widz jest zafascynowany opowieścią, ale jednocześnie czuje się z lekka zawstydzony - ma bowiem wrażenie, że podgląda ten trójkąt, poznając jego najintymniejsze tajemnice.

Elżbieta Ciapara, "Film" 7/2000

Mówi Liv Ullmann

Ten pressbook może zdradzać kluczowe elementy filmu

W swoim najnowszym scenariuszu Bergman opowiada o ludziach, którzy nie potrafią być sobie wierni. Ranią się nawzajem, chociaż tak naprawdę tego nie chcą. Koniec tysiąclecia to epoka, w której coraz więcej ludzi wybiera życie w wolnym związku. Zmieniają się zasady moralne. W filmie dwóch mężczyzn i kobieta prowadzą grę. Lubią podejmować ryzyko. "Kochajmy się, bądźmy szczęśliwi, zapomnijmy o tym co dobre i co złe." Nagle ich szczęście znika. Dochodzi do tragedii, ponieważ nie potrafią być wierni. Prawdziwą ofiarą jest jednak dziecko, uwikłane w grę dorosłych. Obserwujemy namiętności trojga bohaterów i widzimy jak dziecko patrzy na nich i próbuje zrozumieć sytuację. Ważną postacią w scenariuszu jest Bergman. Kiedyś uwodził kobiety, a teraz ma poczucie winy, że zranił osobę, którą kochał. Wiarołomni opowiadają o prawdziwym wydarzeniu z życia Bergmana. Reżyser przez lata próbował o tym napisać. Stało się to możliwe dopiero kiedy znalazł właściwą aktorkę. Była ona jego inspiracją, kiedy tworzył scenariusz i zagrała główną rolę kobiecą. Między innymi o tym jest film. Erland Josephson gra starzejącego się Bergmana. Lena Endre jest aktorką, która odwiedza reżysera, pracującego nad scenariuszem i jednocześnie kobietą, którą kiedyś kochał. Krister Henriksson wystąpił w roli kochanka bohaterki, a Thomas Hanzon zagrał jej męża - światowej sławy dyrygenta. Dla mnie - reżysera filmu - najważniejsze w tej opowieści jest to, że chociaż z czasem zapominamy o długich godzinach cierpienia, musimy pamiętać, czego nas nauczyły.

O filmie

Ten pressbook może zdradzać kluczowe elementy filmu

Wiarołomni to drugi film Liv Ullmann nakręcony według scenariusza Ingmara Bergmana. To współczesny dramat psychologiczny, opisujący skomplikowane relacje pomiędzy trójką bohaterów uwikłanych w burzliwy związek. Prawda i kłamstwo, ludzkie słabości, silne uczucia oraz skomplikowane emocje, to wszystko sprawia, że Wiarołomni są opowieścią o wymiarze uniwersalnym. Sam Bergman wyznaje, że Wiarołomni to "dramat namiętności", "prawie thriller", oparty w dodatku na motywach autobiograficznych.

Jeden z bohaterów - reżyser Bergman (gra go bergmanowski aktor - Erland Josephson) pisze scenariusz o rozpadzie małżeństwa. Pracuje z aktorką, która jest jednocześnie tworem jego wyobraźni. Dzięki temu pomysłowi historia nabiera głębszego znaczenia - wkraczamy w świat starszego mężczyzny, który rozlicza się ze swoją przeszłością.

Wiarołomni są refleksją na temat mrocznej strony ludzkiej duszy. Utwór przypomina wcześniejsze dzieła Bergmana: Sceny z życia małżeńskiego (1974), Hańbę (1968) i Namiętność (1969). Ze względu na precyzyjne opisy postaci, szczerość i wnikliwość spojrzenia, a także siłę oddziaływania Wiarołomnych można śmiało porównać z wielkimi dramatami Ibsena i Strindberga. Dla tych, którzy znają utwory Bergmana z lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, najnowsze dzieło tego twórcy nie będzie zaskoczeniem. To kolejna refleksja na temat zwątpienia, tchórzostwa i konsekwencji rozwodu. Ta prosta historia opowiada o tym jak zdrada, kłamstwo, zazdrość i chęć zemsty doprowadzają do rozpadu małżeństwa. Liv Ullmann z wrażliwością ukazuje różne stany emocjonalne bohaterów. Udało jej się stworzyć portrety ludzi z krwi i kości.

Znawcy Bergmana doszukają się w utworze wątków autobiograficznych, ale widz nie musi być tego świadom, żeby docenić całość.

Światowa premiera filmu odbyła się podczas ostatniego festiwalu w Cannes, gdzie pokazane w konkursie dzieło Ullmann zostało entuzjastycznie przyjęte przez krytykę.

Twórcy

LIV ULLMANN

Urodzona 1938 roku w Japonii. Dzieciństwo spędziła w Norwegii. Studiowała aktorstwo w Londynie. W późnych latach pięćdziesiątych zagrała w sztuce "Krystyna, córka Lawransa", adaptacji znanej powieści Sigrid Undset. Był to początek jej kariery teatralnej. Ingmar Bergman odkrył Liv Ullmann w latach pięćdziesiątych. Pasowała idealnie do ról skomplikowanych kobiet w jego filmach. Wieloletnia współpraca Bergmana i Ullmann zaowocowała takimi filmami jak: Persona, Szepty i krzyki, Sceny z życia małżeńskiego, Jesienna sonata. Role w tych filmach przyniosły aktorce światowy rozgłos. Za kreacje w filmach Jana Troella Emigranci i Pionierzy otrzymała Złoty Glob. Ullmann występowała m.in. w teatrach Londynu i Nowego Jorku. Mając za sobą trzydziestoletnią karierę aktorską zaczęła reżyserować filmy. Jej debiut reżyserski Sofie otrzymał trzy główne nagrody na festiwalu w Montrealu.

JÖRGEN PERSSON

Urodzony w 1936 roku. Jeden z najbardziej cenionych w Szwecji operatorów. Pracował z najlepszymi szwedzkimi reżyserami m.in. z Bo Widerbergiem, Roy'em Anderssonem, Vilgotem Sjömanem, Bille Augustem. Z Liv Ullmann spotkał się po raz pierwszy przy okazji jej debiutu reżyserskiego Sofie.

LENA ENDRE

Urodzona w 1955. Zwróciła na siebie uwagę kreacją Julii w "Romeo i Julia" w Teatrze Dramatycznym w Sztokholmie. Grała w sztukach reżyserowanych przez Ingmara Bergmana. Zdobyła wiele nagród teatralnych, a także filmowych m.in. za rolę w filmie Bille Augusta Jerusalem.

ERLAND JOSEPHSON

Jeden z najbardziej cenionych aktorów szwedzkich; także reżyser filmowy i teatralny, pisarz. Ingmar Bergman powierzał mu liczne role w swoich filmach i sztukach teatralnych. Grał również w filmach takich reżyserów, jak Peter Greenaway, Andriej Tarkowski czy István Szabó. Z Liv Ullmann pracował już przy Sofie i Krystynie, córce Lawransa. Opublikował kilka powieści oraz autobiografię.

KRISTER HENRIKSSON

Urodzony w 1946 roku. Karierę aktorską rozpoczął jeszcze podczas służby wojskowej, następnie ukończył szkołę teatralną w Malmö. Występował przez prawie 20 lat w teatrze w Sztokholmie. Jego role są wysoko oceniane zarówno przez publiczność, jak i krytyków.

THOMAS HANZON

Urodzony w 1962 roku. Zaczynał we własnej grupie teatralnej w 1982. Od 1989 roku występuje w Teatrze Dramatycznym w Sztokholmie. Zagrał kilka ról w sztukach wyreżyserowanych przez Bergmana. W filmie pojawił się m.in. Zwierzeniach w reżyserii Liv Ullmann.

Wywiad z Liv Ullmann

Ten pressbook może zdradzać kluczowe elementy filmu

Jakie to uczucie brać udział w konkursie festiwalu w Cannes?

Liv Ullmann: Zwyczajne. Moim zdaniem dzieła sztuki nie powinny ze sobą konkurować, ale jestem szczęśliwa, że ten film został pokazany w głównej części festiwalu. To duża szansa dla Wiarołomnych, bo im większe zainteresowanie mediów towarzyszy takim artystycznym przedsięwzięciom, tym lepiej. Tego rodzaju filmy mogą dawać publiczności tyle przyjemności i zadowolenia, co inne produkcje. Trzeba je tylko odpowiednio prezentować.

W 1997 roku na festiwalu filmowym w Cannes pokazała pani film Zwierzenia również na podstawie scenariusza Bergmana. Poruszał on podobne tematy: niewierność i zdradę. Co tak panią zafascynowało w Wiarołomnych, że postanowiła pani wyreżyserować ten film?

Zwierzenia zostały wspaniale przyjęte i miały świetne recenzje. Dotyczyło to zwłaszcza Pernilli August, znakomitej aktorki, która zagrała główną rolę. Nie sądzę jednak, by te filmy poruszały te same tematy. Zwierzenia były oparte na życiu rodziców Bergmana, choć dla mnie była to po prostu historia o miłości. Tamten film był także osadzony w innych czasach, na przełomie dziewiętnastego i dwudziestego wieku. Wiarołomni mają bardziej mroczny nastrój. Ingmar w scenariuszu, nie oznaczył czasu w którym rozgrywa się ta historia. Ja rozszerzyłam go i nadałam większe znaczenie takim postaciom, jak sam Bergman i dziecko. Według mnie, jednym z bohaterów Wiarołomnych jest pisarz próbujący wspominać przeszłość i tworzyć. Dzięki opowieści aktorki, nadaje swojej historii inny charakter od tego, jaki miałaby, gdyby pisał w samotności.

Na czym tak naprawdę oparty jest film?

Sadzę, że niektóre elementy są oparte na wydarzeniach z życia Bergmana sprzed wielu lat. Jestem jednak pewna, że wiele z nich to także czysta fikcja. To fragment z jego życia, który bardzo długo nim wstrząsnął i który ciągle w nim tkwi.

Czy Bergman miał jakikolwiek wpływ na pani interpretację scenariusza?

Nie, nie wiedział w jaki sposób go realizuję, co było dla mnie bardzo ważne. Już wcześniej powiedziałam mu: "To bardzo osobisty film i powinieneś sam go realizować." On jednak twierdził, że sobie z nim nie radzi. Zaproponowałam więc, żeby zajął się kompletowaniem obsady i montażem, podczas gdy ja mogłabym zastąpić go na planie. Nie chciał się zgodzić więc w końcu oświadczyłam, że w takim razie film jest mój i to ja będę decydować, w jaki sposób go zrealizuję. Zgodził się, bo uważał, że w ten sposób film stanie się bardziej interesujący. Nic o nim nie wiedział, aż do momentu kiedy film został ukończony.

Film bardzo silnie działa na emocje. Zaczyna się od erotycznej gry pomiędzy dwoma mężczyznami i kobietą, a kończy tragedią. Tak jak w przypadku większości rozwodów zakładnikiem i ofiarą dorosłych staje się dziecko. Jaki jest pani stosunek do zachowania Marianny? Czego nas może nauczyć jej historia?

Pisząc scenariusz Ingmar widział tylko jedną ofiarę tej historii - kobietę. Uważał za niewybaczalne, że kochanek nie okazał jej więcej miłości i troski. Może to rzeczywiście prawda, ale nie można zapominać o tym, jaką krzywdę matka wyrządziła córce. To jest równie niewybaczalne. Wszyscy ją skrzywdzili. Nie tylko matka, ale także ojciec i kochanek matki. Wszyscy byli wobec niej wiarołomni. Ta gra prowadzona przez dorosłych sprawiła, że także dziewczynka stała się nieświadomie wiarołomna. Wiedziała, co się dzieje, a postanowiła milczeć. Oglądając film widz może pomyśleć: "Będę poświęcał ludziom wokół mnie więcej uwagi. Będę się zastanawiał nad swoimi decyzjami i tym jak mogą wpłynąć na życie innych osób". Takie jest przesłanie filmu, choć tak na prawdę nie uważam, że filmy muszą zawierać jakiekolwiek przesłanie.

Czy to prawda, że Bergman napisał scenariusz z myślą o Lenie Endre?

Podczas pisania scenariusza zawsze zastanawia się kogo chciałby widzieć w głównych rolach. Również dla mnie Lena była wymarzoną aktorką do tej roli. Byłam bardzo szczęśliwa, że się zgodziła. W Wiarołomnych stworzyła najlepszy portret kobiety, jaki kiedykolwiek widziałam.

Jej interpretacja roli jest znakomita dlatego, że obdarzyła bohaterkę prawdziwym ciepłem i dodała lekkości scenariuszowi. Sama jest pani aktorką. Jakich wskazówek jej pani udzieliła i w jaki sposób udało się pani z niej wydobyć tyle emocji?

Jestem kobietą i druga kobieta niczego przede mną nie ukryje. Lena jest wspaniałą aktorką teatralną. Wiedziała jednak, że gdy będzie próbowała grać zamiast być prawdziwą, od razu to zauważę, bo ja także mam teatralne przygotowanie. Byłam z niej bardzo dumna, bo udowodniła że potrafi być w filmie prawdziwą kobietą. Jestem pod ogromnym wrażeniem jej talentu. Na przykład scenę jej pożegnania z córka nakręciliśmy tylko dwa razy. Za pierwszym razem dała zdumiewający pokaz gry. Pomyślałam wtedy: "Co za wspaniała aktorka!" Za drugim razem pokazała mi kobietę i postanowiłam, że właśnie taki efekt chciałam uzyskać. To niezwykła sytuacja oglądać coś takiego w filmie. Zaufałyśmy sobie od samego początku. Lubię pracować z aktorkami teatralnymi, bo są bardzo zdyscyplinowane. Lena świetnie znała tekst i kiedy proponowałam by pociągnąć scenę trochę dalej zawsze się zgadzała, ponieważ była znakomicie przygotowana. Praca z nią była niezwykle przyjemna.

Czy to było wasze pierwsze spotkanie?

Nie, pracowałyśmy już razem przy moim drugim filmie Krystyna, córka Lawransa. Mamy podobną wyobraźnię. Obie jesteśmy szalone. Rozumiemy się bez słów i często działamy spontanicznie. Czasami każdy ma potrzebę by dać się ponieść emocjom.

W jaki sposób wybrała pani pozostałych aktorów?

Zrobiłabym wszystko dla Erlanda Josephsona, który gra Bergmana, by tylko móc z nim pracować. Kto inny mógłby zagrać kogoś, który nosi takie nazwisko? Był idealny do roli mężczyzny, który żyjąc samotnie na wyspie starzeje się, wspomina, tęskni i tworzy. Z Kristerem Henrikssonem, który gra kochanka, nigdy wcześniej nie pracowałam, ale moim zdaniem to jeden z najlepszych aktorów scenicznych w Szwecji. Grał również w wielu filmach. Ma wspaniałe poczucie humoru, które bardzo się przydaje, gdy gra się tak mroczną rolę. W filmie jest go o wiele więcej niż w oryginalnym scenariuszu Bergmana. Zamiast scen w których bohaterka opowiada, co się wydarzyło, po prostu to pokazujemy. Z Thomasem Hanzonem pracowałam już przy Zwierzeniach. Byłam nim zachwycona i bardzo chciałam by wziął udział również w tym filmie

A jak było z autorem zdjęć?

Z Jörgenem Perssonem pracowałam przy moim pierwszym filmie Sofie. Kiedy robiłam Wiarołomnych Sven Nykvist chorował. Ze Svenem doskonale się rozumiemy. Z Jörgenem czasami mieliśmy odmienne zdania, ale to znakomity operator. Zarówno przy Sofie jak i teraz osiągnął wspaniały efekt.

Wiarołomni są filmem opartym na długich monologach. Jaki był pani pomysł na to by nadać mu tempo i uczynić go bardziej atrakcyjnym wizualnie?

To rzeczywiście nie było łatwe, bo miałam w głowie określoną wizję filmu. Cały czas musiałam dbać o to, by była ona we mnie żywa. Nawet gdy szłam na jakiś kompromis, musiałam być pewna, że nie zaszkodzi on mojej ostatecznej wizji. Jestem bardzo dumna z Wiarołomnych, bo jest on bardzo dobry technicznie. Nie wiedziałam, czy potrafię zrobić coś takiego. Wiem, jak pracować z aktorami, jak kadrować sceny, by osiągnąć pożądany efekt, ale nie spodziewałam się, że będę umiała płynnie przechodzić miedzy scenami w pracowni, w Paryżu i łączyć je ze zbliżeniami twarzy Marianny. Ale udało się, po raz pierwszy jestem dumna ze swojego rzemiosła.

W jakim stopniu uczestniczyła pani w montażu?

Nie odchodziłam od stołu montażowego. Przecież to właśnie tam wizja, którą się ma, zamienia się w film. Poprzednio pracowałam z różnymi montażystami, ale teraz byli zajęci. Dlatego do Wiarołomnych wybrałam Sylvię Ingemarsson. To, że jest kobietą jest bardzo ważne, bo to przecież bardzo kobiecy film. Jestem bardzo zadowolona z tego wyboru. Nie rozumiem reżyserów, którzy nie biorą udziału w montażu swoich filmów, bo to na tym etapie wizja filmu nabiera jasnych kształtów.

Wiarołomni przywołują takie filmy Bergmana z pani udziałem jak Persona, Sceny z życia małżeńskiego czy Jesienna sonata. Jakie elementy z aktorskiej przeszłości przeniosła pani do swojego filmu?

Na przykład bohaterka ma na imię Marianna i moim zdaniem nie jest to przypadek. Każdy korzysta ze swoich doświadczeń, a ja doskonale wspominam pracę przed kamerą. Próbowałam przekonać Pernillę August i Lenę Endre, że kamera jest ich przyjacielem i pokocha je jeśli nie będą niczego udawać.

Co sprawia pani więcej przyjemności - aktorstwo czy reżyserowanie?

Zdecydowanie reżyserowanie. Siedzisz z tyłu i oglądasz to co dzieje się na planie. Nigdy nie zależało mi na tym, by aktorzy grali tak, jak ja bym to zagrała. Nigdy się nie wtrącam, chyba, że pracuję z kiepskim aktorem, któremu muszę pokazać, jak ma zagrać.

Ingmar Bergman kiedyś powiedział: "dla mnie kino jest ważniejsze od teatru". Zgadza się pani z tym?

Nie, absolutnie. Teatr jest fantastyczny, jest mostem pomiędzy twórcą i publicznością. Teatr ożywa tylko podczas przedstawień. Film jest doświadczeniem, jakie ludzie mogą wspólnie przeżywać bez przerwy, za każdym razem gdy film jest wyświetlany. Tkwiąca w nim prawda ma tylko taką siłę, jaką raz jej nadano. To wspólne doświadczenie w dzisiejszych czasach jest rzadkością. Ludzie są samotni przed komputerami. Teatr nie jest naszą relacją z Bogiem, stanowi jedynie jej część.

Film kręcony był w wielu różnych miejscach. Czy to było przyjemne? Jak długo trwały zdjęcia?

Bardzo podobały mi się sceny kręcone w Paryżu. Najpierw pojechaliśmy tam, by wybrać miejsca do zdjęć i dopiero potem opracowałam scenariusz pod ich kątem. W scenariuszu Bergmana tych scen nie było. Spędziliśmy tam trzy wspaniałe dni. W filmie wykorzystaliśmy tylko połowę nakręconego materiału. Szkoda, że tak mało. Zdjęcia trwały dwa i pół miesiąca. Skończyliśmy je dzień przed planowanym zakończeniem i nie przekroczyliśmy budżetu.

Jakie są pani plany na przyszłość?

Jeszcze przed ukończeniem Wiarołomnych napisałam scenariusz oparty na historii Anny Frank. Mam też w planach wspaniałą historię norweskiego skrzypka Bulla, który żył sto lat temu. Chciałabym też nakręcić film o starszych ludziach, który opisywałby inną miłość. Znam wielu wspaniałych starszych aktorów, zupełnie niewykorzystanych - zwłaszcza kobiety. Wielkim wyzwaniem byłaby dla mnie praca z aktorami, którzy tyle wiedzą o życiu. Teraz jednak pragnę odpocząć, rozmyślać i "poczuć wreszcie zapach kwiatów"...

Zbrodnie i wykroczenia

Ten pressbook może zdradzać kluczowe elementy filmu

Geoffrey Macnab: Czy znała pani Gun Hagberg [dziennikarka, z którą Ingmar Bergman miał romans w 1949r.], pierwowzór postaci Marianne?

Liv Ullmann: Nie, ale Bergman opowiadał mi o Gun wiele razy. Miał obsesję na jej punkcie. Dziwi mnie to, ponieważ był związany z wieloma kobietami. Często porzucał swoje partnerki. Ranił je.

Co Bergman mówił o Gun?

Opowiadał jak bardzo czuł się upokorzony, kiedy wróciła ze spotkania z mężem i powiedziała, że z nim spała. Bergman był wściekły. Mówi, że nie może sobie tego wybaczyć. Myślę, że wciąż jest zazdrosny. Gun potraktowała go w taki sposób, w jaki on traktował kobiety przez całe życie.

Czy rozumie pani jego uczucia?

Kiedy byłam młoda związałam się z pewnym mężczyzną. Nigdy przedtem nie znałam takiej namiętności. Pojechaliśmy na wyspę do jego przyjaciółki. Byłam bardzo szczęśliwa. Pewnego dnia wracałam ze spaceru i zobaczyłam mojego ukochanego z inną kobietą. Kochali się pod drzewem. Nigdy tego nie zapomnę. To jedno z moich najboleśniejszych wspomnień. Byłam wtedy zrozpaczona - tak, jakbym przestała istnieć. Być może to samo przeżył Bergman, ale nie przyznaje się do tego. Wyrzuca sobie, że był taki agresywny.

Myśli pani, że miał prawo tak się zachować?

Młodzi ludzie, którzy obejrzeli film uważają, że to naturalne. Marianne i jej mąż uprawiali seks kilka razy podczas spotkania. Jeśli kobieta zostaje zgwałcona, nie idzie do mieszkania mężczyzny i nie czeka aż upokorzy ją jeszcze raz. Markus mówi: "chcę, żebyś miała orgazm". Zadawala ją. Nie można tego nazwać gwałtem.

Kto z bohaterów ponosi winę za to co się stało?

Nie tak łatwo zranić dorosłą osobę. Każdy z nas wie, co to znaczy być porzuconym. Kiedy kochamy, przyjmujemy cierpienie, które przychodzi wraz z miłością. Ale dzieci łatwiej skrzywdzić.

A więc to dziecko jest ofiarą.

Marianne nie miała być pozytywną postacią. Nie rozumiem jej zachowania i nie potrafię jej współczuć. Dlatego pokazałam tyle scen z dzieckiem. Dziewczynka nie dokonuje wyborów. Dorośli cierpią, ponieważ kochają, ale Marianne nie zastanawia się jaką krzywdę wyrządza córce. W poprzednich filmach Bergmana o rodzinie ofiarą jest reżyser - dziecko, które wyrosło i zaczęło robić filmy.

Jak Bergman zareagował na to, że pani pokazała w filmie tyle scen z dzieckiem?

Kiedy obejrzał film, powiedział: "Cholera! Dlaczego sam na to nie wpadłem?"

Czy praca nad scenariuszem była łatwa?

Na początku temat wydawał mi się mało interesujący. To mroczna opowieść, w której nie ma mowy o przebaczeniu. Przez pierwszy rok pracowaliśmy nad szczegółami scenariusza. To było trudne. Historia, którą opisał Bergman jest bardzo osobista. Zaproponowałam, że zastąpię go na planie. On zająłby się wszystkim innym - kompletowaniem obsady, montażem… Bergman uważał, że to zły pomysł. Zdecydowałam, ze wyreżyseruję film po swojemu i Bergman był zadowolony.

Jakiej reakcji publiczności spodziewała się pani?

Ludzie mogą czuć złość, smutek, przeżyć katharsis… Ale to nie jest film, który podnosi na duchu. Myślę, że po obejrzeniu go widzowie mogą zadać sobie ważne pytania: co to znaczy być wiernym i zdradzać? Jakie wartości są najważniejsze w życiu?

Czy współczuje pani Marianne?

Żal mi jej w scenie, kiedy siedzi pod oknem i płacze, wyrzucając sobie, że skrzywdziła córkę. Ale powinna płakać nad sobą.

Jak wpadła pani na pomysł z pozytywką?

Przez przypadek. Pojechałam do Paryża i szukałam miejsc na zdjęcia. W drodze powrotnej, jadąc na lotnisko wstąpiłam do sklepu i kupiłam pozytywkę. Uwielbiam pozytywki. Kiedy otworzyłam pudełeczko, usłyszałam melodię z "Czarodziejskiego fletu". "Muszę umieścić to w filmie" - pomyślałam. Wymyśliłam, że Marianne da pozytywkę w prezencie Davidowi. W jednej ze scen pozytywka pojawia się na stole pisarza. Dla mnie od początku było jasne, że starzejący się pisarz i David to ta sama osoba. Ale wielu ludzi nie zrozumiało filmu w ten sposób. Pozytywka wygrywa tylko jedną melodię - coraz wolniej w miarę upływu czasu. Bergman starzeje się. Być może staje się bardziej łagodny. Tęskni za swoim dawnym życiem. Pewnego dnia mechanizm przestaje działać. To straszna chwila. Nie chodzi mi o to, że pozytywka jest symbolem kończącego się życia. Bergman jest niezwykle energicznym człowiekiem. Smuci mnie to, że wielu młodych ludzi nigdy o nim nie słyszało.

Czy uważa pani, że żyjemy w epoce schyłku kina artystycznego, któremu Bergman był wierny?

Z całą pewnością. Niektórzy porównują dzieła Bergmana do sztuk teatralnych. Ci ludzie nie rozumieją na czym polega robienie filmów. Myślą, że chodzi o szybką akcję i świetne zdjęcia. To nieprawda. Człowiek po obejrzeniu filmu powinien mieć świadomość, że dowiedział się czegoś nowego o życiu. Dla niektórych ludzi liczy się tylko szybka akcja, przemoc i seks.

Niektórzy ludzie mogą widzieć w pani artystkę, która naśladuje wielkiego mistrza - Bergmana. Nie obawia się pani tego?

Beze mnie Wiarołomni byliby czymś zupełnie innym. Umiem reżyserować filmy i mam świadomość, że zrobiłam to dobrze.

Dlaczego nakręciła pani jedną z najbardziej wstrząsających scen - kiedy Markus przyłapuje Marianne i Davida in flagrante - tak jakby to była farsa?

Ludzie śmieją się na pogrzebach, ponieważ są w szoku. Aktor, który grał męża Marianne nie wiedział, że pozostałych dwoje się śmieje. Nie mógł zrozumieć, dlaczego psują scenę, która była dla niego tak ważna. Był wściekły i dzięki temu wypadł wspaniale przed kamerą.

Czy mężczyźni oglądając film reagowali inaczej niż kobiety?

Więcej mężczyzn niż kobiet przejęło się losem dziecka. Byli zdumieni, że coś takiego mogło się wydarzyć. Autor scenariusza ma inny pogląd na ten temat. Bergman należy do pokolenia, w którym ojcowie traktowani byli inaczej niż dziś. W epoce współczesnej ludzie utracili Boga i moralność, ale dzieci są dla nich święte.

Erland Josephson wielokrotnie współpracował z Bergmanem i w końcu go zagrał. Czy udało mu się pokazać, jaki reżyser jest naprawdę?

Erland nie próbował wcielić się w postać Bergmana. Znał go jeszcze w czasach, kiedy byli młodzi i starał się wykorzystać tę wiedzę. To widać, kiedy ogląda się film. Czy twórczość Strindberga był inspiracją dla Bergmana, kiedy tworzył scenariusz? Bergman i Strindberg podobnie odbierają świat. Ale Strindberg nienawidził kobiet. Bergman jest bardziej wyrozumiały wobec płci przeciwnej. Gdyby Strindberg pisał scenariusz, bohaterka byłaby z pewnością podobna do Davida, a on byłby ofiarą.

Jak traktują panią w Norwegii?

Do tej pory nienawidzili mnie. Teraz, kiedy mam sześćdziesiąt jeden lat i starzeję się, zaczynają mnie akceptować. Ostatni raz zagrałam w norweskim filmie, kiedy miałam dwadzieścia dziewięć lat. To był największy sukces filmowy moich rodaków. Byłam wtedy młoda, ładna i popularna. Miałam pozycję gwiazdy. Gdyby angażowali mnie w filmach, mogliby sprzedać je za granicą. Ale od tamtego czasu nie zaproponowano mi żadnej roli w Norwegii. Jedynym filmem, jaki tam wyreżyserowałam była Krystyna, córka Lawransa. Obejrzała go połowa mieszkańców kraju, ale przez te wszystkie lata ani razu nie zaproponowano mi, żebym nakręciła coś w Norwegii. Nie narzekam. Miałam bardziej interesujące propozycje. Ale nie jestem popularna we własnej ojczyźnie.

W swojej autobiografii "Laterna magica" Bergman pisze, że jest perfekcjonistą. Kiedy coś mu nie wychodzi, cierpi na ból żołądka. Jak pani znosi stresy?

Mam zdrowy żołądek. Kiedyś myślałam, że bycie perfekcjonistą pomaga w konsekwentnym realizowaniu swojej wizji. Ale człowiek, który udaje, świat zewnętrzny nie istnieje, musi odizolować się od innych ludzi. Życie takiego człowieka jest bezsensowne.

Czy Bergman odizolował się od innych ludzi?

Nie mogę mówić za niego. Nie wiem, co tak naprawdę myśli. Czyta. Słucha muzyki. Codziennie rano ogląda wschód słońca. Robi rzeczy, które świadczą o tym, że kocha życie. Wiele lat temu występowałam w musicalu na Broadway'u. Pojechaliśmy na występ do Filadelfii. Byliśmy tak przejęci tym głupim musicalem, że nie dotarła do nas wiadomość o wycieku w elektrowni atomowej. Nie chcę być taką osobą.

Ale pani praca wymaga skupienia i poświęcenia.

Być może geniusz to człowiek, który nie ma serca. Trzeba dokonać wyboru - czy być wielkim artystą, czy zwyczajnym człowiekiem, który żyje zgodnie z tym, w co wierzy. Ja wybrałam to drugie. Z pewnością istnieją artyści więksi ode mnie, ale ja staram się nie ranić innych ludzi.

Z Liv Ullmann rozmawiał Geoffrey Macnab, "Sight and Sound" 12/2000

Więcej informacji

Ogólne

Czy wiesz, że?

  • Ciekawostki
  • Wpadki
  • Pressbooki
  • Powiązane
  • Ścieżka dźwiękowa

Fabuła

Multimedia

Pozostałe

Proszę czekać…