Dylana Southerna traktować trzeba chyba jako psychologiczne memento nad tragicznym aktem, w którym nieustanne umartwianie się niczego dobrego nie przyniesie. 5
„Możesz robić głosy?” – dopytuje jeden z synów zasłuchanych w bajkę czytaną przez tatę. „Mama tak robiła” – wyjaśnia dziecko. Niniejsza trójka została opuszczona przez najbliższą osobę. Matka chłopców zmarła w młodym wieku, a jej mąż pozostał sam na sam z synami. Chłopcy nie rozumieją jeszcze rozmiaru tragedii, jakiej są świadkami. Mężczyzna robi dobrą minę do złej gry, ale tak naprawdę nie radzi sobie ze swoimi emocjami oraz obowiązkami domowymi. Podstawowe kwestie codzienne wymykają się wdowcowi z rąk. Dzieci przyzwyczajone były jadać na śniadanie płatki owsiane z mlekiem. To jednak skisło w lodówce i nie nadaje się do spożycia. Mama dotychczas ogarniała wszystkie podstawowe zadania. Czytając bajki, umiała się wcielić w ich bohaterów, naśladując kolejne głosy. Tacie to nawet nie przyszło do głowy.
Mężczyzna pozostaje w emocjonalnym letargu. Większość czynności wykonuje mechanicznie, bez emocji, z obowiązku. Znajomi kurtuazyjnie oferują pomoc i wykazują współczucie. „Ludzie są nudni, chyba że przeżywają żałobę” – usłyszy we śnie zagadkowe słowa bohater tej historii. On sam nie jest nudny, a raczej przewidywalny w swojej bezradności. Senne głosy powtarzają się. Tym razem już nie tylko nocą. Jakiś byt jest obecny w życiu żałobników. Krąży wokół nich, obserwuje, narzuca swoje towarzystwo. Rozdygotany wdowiec ma problem, jak nie zostać samotnym wobec uporczywie powracających myśli. Intruz wypełnia tę irytującą pustkę, wciskając się w każdą wolną przestrzeń, absorbując swoją osobą, irytując cierpiętnika. Postać kruka coraz wyraźniej jest obecna w życiu pozostawionych na pastwę losu. Tata stara się chronić synów przed krępującym towarzystwem czwartego domownika, który coraz bezczelniej panoszy się w gospodarstwie opuszczonym przez kluczową osobę, której tu zabrakło. Nachalny impertynent złośliwie komentuje postępowanie ojca, doradza, szydzi. Element nudy nie zagości w okrojonej siłą rzeczy rodzinie.
Czas kruka nie ma wyraźnie sprecyzowanego adresata odbiorczego. Film Dylana Southerna traktować trzeba chyba jako psychologiczne memento nad tragicznym aktem, w którym nieustanne umartwianie się niczego dobrego nie przyniesie. „Taka jest różnica między żałobą a rozpaczą” – dowie się wprawiony w stan moralnego niepokoju ojciec, choć sens tych słów wyda mu się nazbyt abstrakcyjny. Widzowie raczej nie dostąpią zaszczytu oszacowania, na czym miałoby polegać to szczególne rozróżnienie. Film Dylana Southerna takiej szansy im nie zapewni, zlewając dygot frustracji wynikłych z utraty najbliższych w jeden nieuporządkowany strumień świadomości zrozumiałej bodaj tylko twórcom tego zagmatwanego thrillera.
Ojciec z trudem gasi grymas rozpaczy goszczący bezustannie na strapionej twarzy. „Twoja żona nie lamentuje” – usłyszy od kłopotliwego gościa. Ta cyniczna uwaga brzmi efekciarsko, ale ze stanem faktycznym nie ma wiele wspólnego. Kruk ze znanych tylko sobie pobudek drąży świeże wciąż rany i nie pozwala im się zagoić. „Zobaczymy, co zdarzy się beze mnie” – rzuci tajemniczo. Wszak nie wiadomo, czy gorsza obecność kogoś, kto bezustannie prowokuje i nie da wybrzmieć ciszy, czy wszechogarniająca pustka, która rodzi kolejne, absurdalne dywagacje. Mama umiała zmieniać głosy, jej mąż musi się dopiero tej trudnej sztuki nauczyć.