Tajna misja Bonda pali na panewce - choć akurat w tym wypadku wybuchów jest niemało - a sam agent wpada w ręce wrogów. Po kilku miesiącach tortur i przesłuchań zostaje zwolniony w ramach wymiany więźniów. Dowódcy z MI6 przekonani, że pod wpływem tortur zdradził swych towarzyszy, pozbawiają go licencji na zabijanie. Bond, gotów jest na wszystko, by odzyskać dobre imię, zemścić się i powrócić do czynnej służby. Na swej drodze spotyka piękną Jinx (Berry) i tajemniczą Mirandę Frost (Rosamund Pike), które odegrają kluczowe role w jego misji. Ślad prowadzi do multimilionera Gustawa Gravesa (Toby Stephens) - niebezpiecznego szaleńca, którego tajna, diaboliczna broń ma rzucić świat na kolana.

"Aktor grający Bonda musi pogodzić się z tym, że nie zadowoli wszystkich". Mówi Pierce Brosnan

Gdy po raz pierwszy wkroczyłem na plan GoldenEye, poczułem pewien niepokój. Wychowałem się na filmach o Bondzie, a Sean Connery był moim idolem. Wiedziałem, że muszę dać z siebie wszystko, bo agent 007 stał się częścią "filmowej podświadomości" widzów na całym świecie.

Jeszcze zanim przyjąłem tę rolę, wypracowałem sobie pewien obraz Bonda. Zdarzało mi się bowiem wcześniej grywać bohaterów - nazwijmy to po imieniu - eleganckich i atrakcyjnych, występowałem także w filmach, które wymagały ode mnie pewnej sprawności fizycznej. Musiałem tylko nabrać pewności siebie, której teraz - po trzech filmach z serii - mam nadzieję nabrałem. Zdaję sobie sprawę, że czekają mnie nowe wyzwania, bo w każdym kolejnym filmie podnosimy poprzeczkę.

Bond musi mieć jasno sprecyzowane motywacje, nawet jeśli mogą się one wydać nieco abstrakcyjne. "Śmierć nadejdzie jutro" ma mocno zarysowaną narrację. Bond stara się odzyskać dobre imię i ponownie wkroczyć do gry. Przełożeni odebrali mu licencję i podejrzewają o zdradę. Nie mogli mu jednak odebrać gadżetów, które stanowią integralną część akcji. Bez nich nie mielibyśmy efektownych eksplozji i spektakularnych popisów kaskaderskich, bez których nie ma mowy o filmie z Bondem.

Bond jest uosobieniem filmowego bohatera - widzowie przekazują go sobie z pokolenia na pokolenie. To, że zagrałem tę rolę, bardzo mi pomogło - dzięki temu mogłem założyć własną firmę produkcyjną (Irish DreamTime), o czym od dawna marzyłem. Jestem dumny, że dane mi było zagrać Bonda.

Myślę, że po sukcesie trzech filmów o Bondzie, mogę powiedzieć, iż dojrzałem do tej roli. Czuję się w niej dużo pewniej niż na początku. Mimo iż nadal angażuję się w nią bez reszty, nie muszę się już aż tak bardzo martwić o efekty. W przerwie między kolejnymi ujęciami mogę się odprężyć w garderobie, malować, pisać listy, czytać i żyć codziennym życiem.

"Śmierć nadejdzie jutro" ma dużo bardziej linearną narrację niż dwa ostatnie filmy z serii. W przeciwnym razie przy tylu widowiskowych elementach widzowie mogliby stracić z oczu głównego bohatera. Autorzy scenariusza posunęli się bardzo daleko: Bond wpada w ręce wroga, odzyskuje wolność dzięki wymianie więźniów, traci licencję i zmuszony jest działać na własną rękę, tak że niemal traci swą tożsamość.

Złoczyńcy, podobnie jak policjanci, zdają się stawać coraz młodsi. Toby Stephens jest chyba najmłodszym "czarnym charakterem" w czterdziestoletniej historii serii. Wszyscy zdajemy sobie sprawę z upływu czasu. Nie mogę oglądać samego siebie w "GoldenEye" nie uświadomiwszy sobie, że od czasu, gdy kręciliśmy ten film, minęło siedem lat...

Cieszę się, że gram Bonda w czasie, gdy seria obchodzi swe 40 urodziny. Zdaję sobie sprawę z rosnącej konkurencji, ale cóż mogę na to poradzić?

"Aktor grający przeciwnika Bonda bierze na siebie ogromną odpowiedzialność". Mówi Toby Stephens

Po pierwszym spotkaniu z producentami byłem przekonany, że nic z tego nie będzie. Dwa miesiące później zaproponowano mi jednak zdjęcia próbne, po których musiałem czekać kolejnych osiem tygodni, aż w końcu powiedziano mi, że zagram Gustava Gravesa. Rozumiem obiekcje producentów, bo nie jestem dobrze znany w Ameryce. Jak się jednak okazało, miałem swoje atuty, bo twórcom zależało, by zaangażować do tej roli kogoś młodego o stosunkowo nieznanej twarzy. Poza tym Graves miał być człowiekiem aroganckim i bezczelnie pewnym siebie, a kogoś takiego zagrałem na zdjęciach próbnych.

Gdy tylko dostałem rolę, odkryłem, że otacza ją niesamowita aura. Wszyscy moi przyjaciele natychmiast mnie znienawidzili, bo zazdrość wzięła nad nimi górę. Szybko jednak zdałem sobie sprawę, że staję przed wielkim wyzwaniem. Uświadomiłem sobie, że stanę się częścią serii, która na całym świecie - a zwłaszcza w Anglii - jest ważnym elementem kultury masowej. Im większa popularność, tym większe oczekiwania widzów, a bez dobrego złoczyńcy nie ma filmu. Jeśli nie uda ci się stworzyć ciekawej postaci, fani Bonda wyjdą z kina zawiedzeni. Trema opuściła mnie dopiero po rozpoczęciu zdjęć. Po nakręceniu kolejnego ujęcia często kręciło mi się w głowie, bo uświadamiałem sobie, że właśnie zagrałem scenę z Jamesem Bondem!

Gustav Graves ma w sobie coś ze schizofrenika, skrywa bowiem dwie twarze. Z jednej strony jest przemysłowcem, który walczy w obronie środowiska naturalnego, z drugiej - bezwzględnym złoczyńcą. Jest wpływowy i bogaty, ma jasno wytyczone cele, ale my czujemy, że coś knuje. Nie jest jednowymiarowym "czarnym charakterem", zaintryguje więc widzów, którzy będą się starać go rozgryźć.

Na potrzeby filmu musiałem wziąć lekcje szermierki, a moim trenerem był mistrz tego sportu Bob Anderson. Fechtowałem co prawda na scenie, ale tam obowiązuje zupełnie inna technika: unikasz zadawania pchnięć, podczas gdy film wymaga większego realizmu. Musiałem także nauczyć się kilku zdań po koreańsku, co uważam za jedno ze swych największych osiągnięć.

Największym wyzwaniem były dla mnie dialogi. Bohaterowie filmów o Bondzie mówią swoim własnym językiem, który w ustach aktora musi brzmieć przekonywająco. To trudna sztuka, która wymaga zachowania wielkiej równowagi.

Lubię grać złoczyńców, nie chcę jednak, by mnie zaszufladkowano. Nie mam zamiaru przez całe życie grać "czarnych charakterów". Mogę sobie na to pozwolić powiedzmy raz na dwa lata, by nie tracić płynności finansowej. Amerykanie uwielbiają obsadzać brytyjskich aktorów w rolach złoczyńców, a zaczęło się to chyba od Basila Rathbone'a i Jamesa Masona. Brytyjscy aktorzy mają nieco teatralny styl gry, a Amerykanie lubią, gdy ich złoczyńcy są odrobinę ekscentryczni. Nie mam jednak zamiaru przenosić się do Los Angeles. Mogę tam wpadać raz na jakiś czas, ale trudno by mi było się tam zaaklimatyzować.

Mój ulubiony film o Bondzie to Pozdrowienia z Rosji. Myślę, że w osobie Roberta Shaw agent 007 spotkał godnego siebie przeciwnika. Na tym polega cały trik - widzowie muszą choć na chwilę uwierzyć, że Bond może przegrać, mimo iż doskonale wiedzą, że w finale zatryumfuje.

"Był to ogromny wysiłek zbiorowy". Mówi scenograf Peter Lamont

Zbudowana w słynnym studiu 007 dekoracja przedstawiająca Lodowy Pałac była największą bondowską dekoracją od czasu przystani łodzi podwodnych ze Szpiega, który mnie kochał. Wzorowaliśmy ją na hotelu, który rok rocznie wykuwa się w lodzie za szwedzkim kołem polarnym, a Lee Tamahori chciał, by miała rozmiary gmachu opery w Sydney. Jakby tego było mało, wpadł na pomysł, by Lodowy Pałac był tłem pościgu samochodowego, w którym wezmą udział Bond i Zao...

Myślę, że nasz lód wygląda autentycznie, co uważam za nie lada osiągnięcie, jeśli weźmie się pod uwagę, że za kołem polarnym temperatura spada do minus 40 stopni na zewnątrz i minus 5 w pomieszczeniach zamkniętych. Musieliśmy wzmocnić strukturę i dodać komnatę, którą można było opuszczać do umieszczonego pod dekoracją basenu. W filmie oglądamy bowiem sceny, w których Lodowy Pałac zalewają hektolitry wody. Do akcji wkroczył więc koordynator efektów specjalnych Chris Corbould, który zainstalował wszędzie rury hydrauliczne. Cudem udało nam się zdążyć na czas. Budowę dekoracji rozpoczęliśmy w sierpniu 2001, zakończyliśmy - 14 stycznia 2002.

Na zapleczu studia zbudowaliśmy dwie inne wielkie dekoracje: północnokoreański kompleks wojskowy i fasadę Lodowego Pałacu, z których każda zajęła powierzchnię 16 akrów.

Inną ważną dekoracją był filmowy klub Blades, który wzorowałem na londyńskim Reform Club. W klubie Blades, który automatycznie kojarzy się z Jamesem Bondem, możemy podziwiać efektowne galeryjki, autentyczne zbroje i wyłożone panelami ściany udekorowane mieczami szermierczymi.

Dekorację przedstawiającą stację londyńskiego metra zbudowaliśmy w atelier, co zajęło nam zaledwie trzy-cztery dni. Ciekawą dekoracją był warsztat "Q". Z archiwów produkującej filmy o Bondzie firmy Eon pozyskaliśmy wiele klasycznych gadżetów z serii, nadal jednak brakowało kilku istotnych elementów, w tym odrzutowych plecaków, których repliki musieliśmy wykonać we własnym zakresie.

Wnętrza kwatery MI6 były moim pomysłem. Miałem okazję zwiedzić autentyczne wnętrza siedziby brytyjskiego wywiadu, ale nie skopiowałem z nich nic z wyjątkiem okien. Przyznam, że reszta nieco mnie rozczarowała. Nie ma w nich szerokich korytarzy, bo byłoby to marnotrawstwo powierzchni. W filmie nie mogłem pokazać wąskich korytarzy, bo wyglądałyby one fatalnie. Skończyło się więc na tym, że na potrzeby "Śmierć nadejdzie jutro" zbudowaliśmy więcej wnętrz MI6, niż na potrzeby któregokolwiek z wcześniejszych filmów...

Filmowy Gustav Graves ma oszklone biuro, na podłodze którego rośnie dżungla. Wszystko było półprzezroczyste i autor zdjęć David Tattersall bał się, że odbicia w szkle zepsują kolejne ujęcia. Na dachu rozłożyliśmy więc specjalną gazę, która skutecznie zredukowała dopływ światła.

"Filmy o Bondzie są niczym dzikie bestie, gigantyczne maszyny, które cały czas prą do przodu". Mówi reżyser Lee Tamahori

Projekt, nad którym miałem pracować w Los Angeles, upadł i mój agent zapytał mnie, czy nie wyreżyserowałbym nowego filmu o Bondzie. Potrzebowałem pięciu sekund, by powiedzieć "tak", bo zdałem sobie sprawę, że to okazja, która nadarza się raz w życiu...

Zawsze uwielbiałem filmy o Bondzie, a GoldenEye skierowało serię na nowe tory. Zaprezentowano nam w nim nowego, "zabójczego"agenta 007, który nie przypominał wyrafinowanego szowinisty-światowca znanego nam z wcześniejszych filmów. Był to powrót do kina akcji w najlepszym wydaniu, któremu nic nigdy nie dorówna.

Często pytają mnie, czy fakt, że realizuję 20 film z serii i to w roku, w którym obchodzi ona swoje 40 urodziny, nakłada na mnie jakąś dodatkową presję. Absolutnie nie. Wkrótce po rozpoczęciu zdjęć zapomina się o wszystkim, bo filmy o Bondzie są niczym dzikie bestie, gigantyczne maszyny, które cały czas prą do przodu. Trzeba tylko uważać, by niczego nie popsuć... Skupiałem się przede wszystkim na aktorach, podczas gdy sceny akcji inscenizował reżyser drugiej ekipy Vic Armstrong.

Wiele szczegółów trzeba było dopracować przed rozpoczęciem zdjęć. Bardzo wcześnie, na przykład, musieliśmy wybrać filmowe samochody, bo osiemnaście z nich trzeba było zbudować specjalnie dla nas wyposażając je w rakiety i wyrzucane siedzenia. Gdy wdrożono je do produkcji, nie można było już nic zmienić. Nie mogłem nagle powiedzieć: "Nie, nie podobają mi się", bo na ich produkcję wyłożono miliony dolarów. Taka praca wymaga ogromnej dyscypliny, bo nie można sobie pozwolić na stratę czasu i pieniędzy.

Od początku chciałem, by Jinx zagrała Halle Berry. Pierwotnie Jinx miała być Latynoską, potem jednak zobaczyłem Kod dostępu i zachwyciłem się Halle Berry, która stworzyła w nim porywającą kreację. Pomyślałem, że to znakomity materiał na dynamiczną postać, coś w rodzaju żeńskiego Jamesa Bonda, a zgodzili się ze mną zarówno producenci, jak i szefowie wytwórni MGM. Dane mi więc było pracować z dwiema aktorkami nominowanymi do Oscara (drugą była Judi Dench nominowana za Iris), którym kibicowała cała ekipa.

Chciałem ukazać agenta 007 w nowym świetle, zdawałem sobie jednak sprawę, że nie mogę posunąć się za daleko. Nasz Bond nie mógł chodzić do psychoanalityka, mieć lęków czy wątpić w sens swojej misji, bo widzowie zlinczowaliby nas. Dzięki Bogu, Pierce Brosnan wie o nim wszystko. Jest Bondem w każdym calu. Gdy czegoś nie wiedziałem, zwracałem się bezpośrednio do niego...

Toby Stephens okazał się strzałem w dziesiątkę. Zwykle przeciwnicy Bonda są od niego starsi, my chcieliśmy, by Gustav Graves miał niewiele ponad trzydziestkę, był bezczelny, zuchwały, wysportowany i pełen energii. Stanowi znakomity kontrast dla Pierce'a, który sprawia wrażenie człowieka dojrzałego.

W naszym filmie jest wiele aluzji do wcześniejszych Bondów - scena z Ursulą Andress z Doktor No, odrzutowe plecaki z Operacji Piorun, lasery z Goldfingera czy też książka, której Bond zawdzięcza swoje imię ("Ptaki Indii Zachodnich"). Przywołujemy je nie dlatego, że zabrakło nam inwencji, ale dlatego, że chcemy złożyć hołd całej serii. W końcu obchodzi ona w tym roku swoje 40 urodziny...

"Gardzę techniką we wszelkich jej przejawach". Mowi John Cleese

Byłem uszczęśliwiony, gdy zaproponowano mi rolę asystenta 'Q'. Miałem nadzieję, że grający 'Q' Desmond Llewelyn i ja spotkamy się na planie jeszcze wiele razy. Niestety, Desmond zginął w wypadku samochodowym w 1999 i poproszono mnie, bym przejął jego rolę.

Moje zadanie polega na tym, że dostarczam Bondowi wszystkich gadżetów potrzebnych mu do przeżycia, mimo iż sam - podobnie jak Desmond - gardzę techniką we wszelkich jej przejawach. Nie potrafię niczego włączyć, nawet zwykły ołówek to dla mnie przeszkoda nie do pokonania. Nie jestem więc wystarczająco wykwalifikowany, by grać tę rolę, ale powierzono mi ją tak czy inaczej. Przynajmniej w dwóch następnych filmach...

Podobnie jak Desmond mam ogromne problemy z opanowaniem swoich kwestii, które najeżone są terminologią techniczną. Czasami mam wrażenie, że brak w nich emocji. Nie mogłem dla przykładu wypowiedzieć kwestii "działka z samonaprowadzaniem", choć zwykle nie mam problemów z pamięcią. Myliłem się za każdym razem, mimo iż bez trudu przebrnąłem przez "umieszczone po obu stronach niewielkie kamery utrwalają obraz, który widzą, na emitującej światło polimerowej taśmie filmowej". Dziwne, prawda?

Powiedziano mi, że fani nie mogą się doczekać sceny między Bondem a 'Q'. Nigdy wcześniej nie przyszło mi to do głowy. Szybko jednak zdałem sobie sprawę z jednej rzeczy - w każdym filmie Bond ma nową dziewczynę (zazdroszczę mu: nie musi spotykać starej, której zdążył się już pozbyć) i nowego wroga, bo starego wykończył w poprzedniej części. 'Q' i 'M' to jedyni ludzie, których stale spotyka na swej drodze, a na starość człowiek tęskni za stabilizacją...

"Nigdy dotąd nie miałam w ręku broni, nie mówiąc już o strzelaniu". Mówi Rosamund Pike

Widząc rozmach, z jakim realizowano "Śmierć nadejdzie jutro" nie mogłam początkowo uwierzyć własnym oczom. Czułam dreszcz emocji, zdawałam sobie jednak sprawę, że muszę stworzyć postać, która spełni oczekiwania widzów.

Miranda Frost zmieniała się bardzo wraz z kolejnymi wersjami scenariusza. Wraz ze scenarzystami i Halle Berry doszlifowywaliśmy dialogi naszych bohaterek, tak by brzmiały one ciekawie i naturalnie. W efekcie postać grana przez Halle ma więcej cech amerykańskich, podczas gdy moja - angielskich.

Miranda to twardy orzech do zgryzienia. Jest mistrzynią olimpijską w szermierce, a ktoś, komu udało się zajść tak daleko, musi być prawdziwie nieustraszony i mocno wierzyć w siebie. Nic zatem dziwnego, że w każdym jej zachowaniu widać agresję typową dla mistrzów olimpijskich.

Miranda pragnie odnieść sukces i chce być najlepsza we wszystkim, co robi. Chce być agentem doskonałym i to właśnie różni ją od Bonda. Bond może być najlepszym z agentów, potrafi się jednak wyluzować i zapomnieć o służbie. Miranda uważa to za uchybienie i jest zdania, że Bond postępuję nieprofesjonalnie. Gdy walka w klubie szermierczym wymyka się spod kontroli, jest zaszokowana zachowaniem agenta 007.

Miranda pracuje incognito w organizacji prowadzonej przez Gustava Gravesa i kiedy przełożeni przydzielają jej do pomocy Bonda, czuje się upokorzona. Uważa, że to jej wielka szansa i boi się, że Bond może wszystko zniszczyć. Bond nie ma pojęcia, kim naprawdę jest Miranda, dopóki ona sama mu tego nie powie. Moja postać zmieniła się nie do poznania od czasu pierwszej wersji scenariusza - zmieniliśmy jej nazwisko, a nawet rolę, jaką pełni w całej intrydze.

"Śmierć nadejdzie jutro" to mój pierwszy film kinowy. Przed rozpoczęciem zdjęć przeszłam intensywny trening, który pozwolił mi odnaleźć się w skórze granej przeze mnie postaci. Ogromną pomocą służył mi Pierce Brosnan, który okazał się wytrawnym profesjonalistą. Wspierał mnie zwłaszcza w trakcie realizacji naszych scen miłosnych. Kręciliśmy je niemal na samym początku, zanim zdążyliśmy się dobrze poznać. Opowiedział mi o swoich pierwszych scenach erotycznych, które uważa za bardzo nieudane i w ten sposób przełamaliśmy lody.

Nie wiem jeszcze, co zrobię po zakończeniu zdjęć. Być może wrócę na scenę, bo uwielbiam pracę w teatrze. Z utęsknieniem czekam na kolejne role filmowe, ale zdaję sobie sprawę, że jest to przywilej dostępny tylko nielicznym. Cieszę się, że dane mi było wystąpić w filmie o Bondzie, bo na jego planie spotkałam prawdziwych mistrzów w swoim fachu, w tym scenografa Petera Lamonta i autora zdjęć Davida Tattersalla, którzy okazali się wspaniałymi artystami.

Oprócz szermierki musiałam także opanować trudną sztukę posługiwania się bronią palną. Nigdy dotąd nie miałam w ręku broni, nie mówiąc już o strzelaniu. Z pomocą zbrojmistrza Jossa Skottowe przełamałam jednak wrodzone opory i dałam z siebie wszystko. Chwilami czułam się jaka mała dziewczynka, która bawi się w Bonda...

"Sądzę, że 'M' bardzo zależy na Bondzie". Mówi Judi Dench

Kiedy zaczynałam pracę nad GoldenEye byłam przerażona bardziej niż przed którąkolwiek z moich premier teatralnych. Czasy się zmieniły i muszę przyznać, że nie mogłam się doczekać rozpoczęcia zdjęć do "Śmierć nadejdzie jutro". Czułam się, jakbym wracała do domu - zewsząd otaczały mnie znajome twarze.

Zarówno mój nieżyjący już mąż, jak i moja córka, byli bardzo podekscytowani, gdy zaproponowano mi rolę 'M' - nawet bardziej niż ja sama. Powiedzieli mi: "Bierz ją, zostań dziewczyną Bonda". Zawsze byłam wielką fanką serii, a producenci Michael Wilson i Barbara Broccoli zapewniają aktorom idealne warunki do pracy, nawet wtedy, gdy musimy pracować w deszczu i błocie.

Uwielbiam 'M', bo to wspaniale napisana rola. Z każdym kolejnym filmem bardziej angażuję się w akcję i mam lepsze kwestie. Dotąd 'M' grany był zawsze przez mężczyznę, obsadzenie w tej roli kobiety dowodzi, jak bardzo zmieniły się czasy, w których żyjemy. Muszę przyznać, że bycie szefową Bonda to świetna zabawa. Więzi łączące 'M' i Bonda coraz bardziej się zacieśniają. Myślę, że bardzo zależy jej na Bondzie, choć tego nie okazuje. Zdaje sobie sprawę z jego pozycji i wie, że jest najlepszy. Ich stosunki znacznie się ociepliły od czasu, gdy w "GoldenEye" nazwała go "mizoginicznym dinozaurem"...

O tym, jak wielką popularnością cieszą się filmy o Bondzie, przekonałam się na własnej skórze. Od czasu, gdy zagrałam 'M' jestem zasypywana listami z prośbą o autograf. Z każdym nowym filmem Bond zaskarbia sobie nową rzeszę fanów. Oby tak było wiecznie!

"Scenarzyści rzadko piszą dla konkretnego aktora". Mówią scenarzyści Neal Purvis i Robert Wade

Zależało nam, by Bond był postacią z krwi i kości, a nie karykaturą. Sięgnęliśmy do prozy Fleminga i staraliśmy się podkreślić mroczną stronę 007. Z pomocą przyszedł nam Pierce Brosnan, który znakomicie ukazał skomplikowany charakter swojego bohatera.

Pracę nad scenariuszem rozpoczęliśmy latem 2000. Przez pierwszych kilka miesięcy szukaliśmy pomysłów, potem zasiedliśmy do pisania. Obaj kochamy filmy o Bondzie, w najśmielszych marzeniach nie przypuszczaliśmy jednak, że pewnego dnia napiszemy scenariusz do jednego z nich. Okazja nadarzyła się kilka lat temu, gdy napisaliśmy scenariusz do filmu Plunkett i Macleane, który zwrócił uwagę Barbary Broccoli i Michaela Wilsona. Zaprosili nas na spotkanie i zapytali wprost: "Jak sądzicie, co teraz powinien zrobić James Bond?". Byliśmy tak zaskoczeni, że poprosiliśmy o czas do namysłu. I tak to się zaczęło...

W naszych scenariuszach postanowiliśmy sięgnąć do konwencji wcześniejszych filmów o Bondzie i przydać im nieco klasycznego splendoru. Ostatnie Bondy były bardziej realistyczne, ale o sile tej serii świadczą elementy, których nie spotyka się w normalnych filmach akcji, takich jak Szklana pułapka. Podziemna grota złoczyńcy czy szaleniec dążący do dominacji nad światem to coś, czego dawno nie oglądano w kinie. James Bond działa w świecie, w którym chciałby się znaleźć każdy z nas, czego nie da się powiedzieć o świecie z filmów Arnolda Schwarzeneggera czy Bruce'a Willisa. To świat aż nadto "prawdziwy", co nie znaczy, że realny...

"Sekwencja pościgu na lodzie zapiera dech w piersiach". Mówi reżyser II ekipy Vic Armstrong

Sekwencja pościgu na lodzie zapiera dech w piersiach. Na planie dała się nam we znaki kapryśna pogoda. Każdego dnia budziliśmy się zastanawiając się, czy będzie padał śnieg czy deszcz. Kręciliśmy na zachodnich brzegu Islandii, na samym środku północnego Atlantyku, na krańcu największego lodowca w Europie. W tej części Islandii słońce nigdy nie świeci dłużej niż cztery dni z rzędu - przynajmniej zimą.

Z powodu zmiennych warunków atmosferycznych islandzkie jeziora nie zamarzają, a my musieliśmy ustawić na lodzie samochody, z których każdy ważył dwie tony, kamery, dźwigi i transportery. Nagle dostaliśmy wiadomość, że jeziora zaczęły zamarzać. Warstwa lodu zaczęła sięgać 18-20 centymetrów, dokładnie tyle, ile potrzebowaliśmy, by zainscenizować pięcio-sześciominutową scenę pościgu, w której wzięłyby udział dwa wypakowane gadżetami samochody. Ponieważ lodowiec schodzi do jeziora, lokalne władze postawiły specjalnie dla nas tamę, która powstrzymała spływanie lodu.

Była to zima stulecia, wszystko zamarzało na kość. Potem nagle wyszło słońce i odtąd mogliśmy się cieszyć wspaniałą pogodą. Lód topniał ukazując najrozmaitsze odcienie błękitu, co skwapliwie uwieczniliśmy na taśmie uzyskując olśniewające efekty wizualne.

Ponieważ lód miał grubość poniżej 25 centymetrów, pewne ujęcia musieliśmy nakręcić w kontrolowanych warunkach w Anglii. Na jednym z lotnisk zbudowaliśmy więc fragment jeziora wraz z górami lodowymi. Nakręciliśmy tam scenę, w której rakieta wystrzelona przez Zao przewraca na dach prowadzony przez Bonda samochód marki Aston Martin. Bond katapultuje wyrzucane siedzenie i jego Aston Martin znów staje na kołach.

Całą sekwencję sfilmowaliśmy w ciągłym ruchu, dzięki czemu przypomina ona balet na lodzie. Nakręciliśmy ją w szerokich ujęciach, których nie stosuje się dziś często, chcieliśmy bowiem nawiązać do stylu klasycznych filmów epickich, takich jak Lawrence z Arabii czy Dyliżans. Po powrocie do Pinewood Studios nakręciliśmy te fragmenty pościgu, których tłem jest Lodowy Pałac. Była to dekoracja, którą zbudowano w słynnym studiu 007.

"Świetnie sie bawiłam grając dziewczynę Bonda". Mówi Halle Berry

Na konferencji prasowej w Hiszpanii zapytano mnie, czy po otrzymaniu Oscara za Czekając na wyrok nie chciałam zrezygnować z roli w filmie o Bondzie. "W żadnym wypadku" - odpowiedziałam. - "To dla mnie równie wielki zaszczyt, a poza tym świetnie się bawię grając dziewczynę Bonda".

Uważam się za fankę Bonda, ale tak naprawdę zostałam nią dopiero po obejrzeniu czterech-pięciu ostatnich filmów z serii. Gdy byłam mała, filmy o Bondzie wydawały mi się zbyt skomplikowane. Podobały mi się gadżety, dziewczyny i sam Bond, nie bardzo jednak potrafiłam śledzić akcję - często zastanawiałam się, o co chodzi. Doceniłam te filmy dopiero niedawno - i nic w tym dziwnego, bo Pierce Brosnan to wymarzony agent 007.

Podoba mi się moja bohaterka. Jinx jest bardzo silna wewnętrznie i moim zdaniem stanowi kolejny etap w ewolucji "dziewczyny Bonda". Gdy podpisałam kontrakt, obejrzałam wszystkie wcześniejsze filmy z serii i dostrzegłam, że z filmu na film partnerki Bonda stawały się coraz silniejsze i inteligentniejsze nie tracąc przy tym atrakcyjności.

Jinx jest bardzo seksowna, kobieca, dowcipna i równie szybka co Bond - choć z pozoru nie sprawia takiego wrażenia. W moich oczach uosabia kobietę idealną: potrafi być jednocześnie seksowna i twarda. Nadal jest dziewczyną Bonda, ale wyłamuje się ze stereotypów utrwalonych przez wcześniejsze filmy z serii. To złożona postać i świetnie się bawiłam grając ją.

Moją ulubioną dziewczyną Bonda jest Ursula Andress. W jednej ze scen z Doktora No wychodzi z morza ubrana w bikini - podobnie jak ja w "Śmierć nadejdzie jutro". W tej sposób składam jej coś w rodzaju hołdu, bo przecież nie sposób sobie wyobrazić tamtego filmu bez niej.

Nigdy dotąd nie pracowałam w Anglii i muszę przyznać, że tamtejsza pogoda czasami mnie przygnębiała. Trudno mi było się zaaklimatyzować, bo na co dzień mieszkam w Kalifornii, gdzie nigdy nie pada. Ekipa brytyjska traktuje swą pracę dużo poważniej niż amerykańska. W Stanach częściej sobie żartujemy, podczas gdy w Anglii na planie panuje atmosfera spokoju i skupienia. Było to dla mnie nowym i cennym doświadczeniem. Lee Tamahori okazał się idealnym reżyserem dla filmu o Bondzie, bo robił wszystko, by przełamać obowiązujące stereotypy.

Jinx nosi w filmie kilka niezwykle szykownych kreacji, co bardzo mnie ucieszyło, bo lepiej się czuję w sukniach wieczorowych niż ubraniach sportowych czy strojach z demobilu. Nie miałam problemów ze scenami akcji, mimo iż musiałam walczyć na noże, strzelać z pistoletu i wisieć na drutach, które usunięto z kadru na późniejszym etapie realizacji. Wyjątkiem była scena, w której Pierce i ja gonimy startujący samolot. Samolot kołował co prawda z szybkością zaledwie 20 kilometrów na godzinę, ale nie byłam w stanie go dogonić. Po czwartym czy piątym ujęciu byłam wykończona, podczas gdy Pierce nie okazywał najmniejszych oznak zmęczenia. W końcu zamontowano kamerę na samochodzie, który jechał przede mną, podczas gdy ja biegłam ile sił w nogach. Tak więc dzięki sztuce montażu uniknęłam kompromitacji...

"To Bond dla nowego Millennium". Mówi Rick Yune

To Bond dla nowego Millennium. Unowocześniliśmy w zasadzie wszystko - od scen akcji po relacje łączące bohaterów - a zmiany, które wprowadziliśmy, odzwierciedlają to, co dzieje się na świecie, nadal jednak zgodne są z duchem serii.

Gram złoczyńcę, który przez cały film ściga Bonda lub jest przez niego ścigany. Robiłem, co w mojej mocy, by zapomnieć, że "Śmierć nadejdzie jutro" to 20 film z serii, która obchodzi właśnie 40 urodziny - zapomnieć, że kiedyś porównywać mnie będą z innymi przeciwnikami agenta 007, "Szczękami", Scaramangą i agentami Spectre.

Muszę przyznać, że szczerze podziwiam Pierce'a Brosnana. Rzadko korzystał z pomocy dublera i sam wykonał większość ze swoich popisów kaskaderskich. Jest silny i szybki i z trudem dotrzymywałem mu kroku, mimo iż od dziecka uprawiam wschodnie sztuki walki. Zrozumiałem, że zadrzeć z nim, to zadrzeć z samym Bondem!

Uważam, że każdy ekranowy złoczyńca musi być przede wszystkim człowiekiem z krwi i kości. Nikt nie jest wyłącznie dobry ani zły. Mój bohater chce zjednoczyć swój kraj i zdaje sobie sprawę, że jeśli chce osiągnąć upragniony cel, musi podjąć radykalne środki. Myślę, że mogę go zrozumieć.

Dlaczego wybrano mnie do tej roli? Szczerze mówiąc nie wiem, nigdy nie pytałem. Może dla tego, że w całej swej czterdziestoletniej historii Bond miał tylko dwóch przeciwników z Azji (Oddjoba i dr No)?

Zao przywodzi na myśl klasyczne "czarne charaktery". Mój bohater przechodzi na ekranie zdumiewającą transformację fizyczną, a była ona możliwa dzięki charakteryzatorowi Paulowi Engelenowi, który pracował przy "Gwiezdnych wojnach". Stawką w grze była moja twarz. Gdyby ekipa Engelena nie była tak doświadczona, moja kariera filmowa mogła być skończona raz na zawsze. Muszę przyznać, że było to jedno z najtrudniejszych i najbardziej bolesnych doświadczeń w moim życiu...

"W tym filmie Bond ubiera się bardziej na luzie". Mówi projektantka kostiumów Lindy Hemming

Moim największym wyzwaniem było przyjęcie w Lodowym Pałacu. W scenie tej musiałam ubrać setki niezwykle eleganckich gości, postanowiłam więc, że wszystkie stroje utrzymane będą w odcieniach srebrzystych. Skontaktowaliśmy się także ze słynnym włoskim domem mody Fendi, który wypożyczył nam 50 kreacji wieczorowych. Naszą kolekcję uzupełniliśmy o suknie od Amandy Wakeley, Jenny Pakeham i Escady.

Suknię dla Halle Berry zaprojektowała Donatella Versace, biżuterię dla odtwórczyń głównych ról wypożyczyliśmy od Tiffany'ego.

Pierce Brosnan nosi tym razem więcej strojów od Brioni, podobnie jak Judi Dench i Samantha Bond. Bond nosi lnianą koszulę i garnitur od Brioni, koszule i krawaty Turnbull & Asser i buty firmy Church.

W scenach akcji Halle Berry ubrana jest w zaprojektowany przeze mnie strój z wodoodpornej skóry utrzymanej w odcieniu czerwieni burgundzkiej. Grana przez nią bohaterka posługuje się nożami, zaprojektowaliśmy więc dla niej specjalny pas. Wykonali go dla nas Whittaker and Malem. Bikini, w którym Halle wychodzi z morza, uszyto dla nas w La Perla.

Whittaker and Malem uszyli także efektowny strój do szermierki, który nosi w swojej jedynej scenie Madonna.

Bohaterka grana przez Rosamund Pike preferuje nieco bardziej oficjalny styl, ubrałam ją więc we wspaniałą srebrną garsonkę od Armaniego. W scenie przyjęcia nosi z kolei niebiesko-kryształową suknię wieczorową, którą zdobią kryształy od Swarovskiego. Strój do szermierki zaprojektował dla niej Dominic, który specjalizuje się w nowoczesnych, niemal fantastyczno-naukowych kreacjach. W scenie rozgrywającej się przed pałacem Buckingham możemy ją z kolei podziwiać we wspaniałym płaszczu od Armaniego.

Grany przez Toby'ego Stephensa Gustav Graves ubiera się bardzo tradycyjnie - klasycznie, lecz nowocześnie. Nosi garnitury od Gucciego i Dolce & Gabbana, płaszcz od Vivienne Westwood, buty od Prady i spinki do mankietów od Tatteossiana. Nie chciałam bowiem, by wyglądał niezwykle, lecz po prostu szykownie i elegancko.

Jednym z moich ulubionych kostiumów jest ten, który zaprojektowałam dla Zao, granego przez Ricka Yune. Zależało mi, by Zao był postacią, która spodoba się młodszym widzom i przywodził na myśl bohaterów Matrixa. Nosi więc fantastyczną, choć współczesną skórzaną pelerynę z kapturem, którą wykonano z materiałów w stylu "high-tech".

Wyzwaniem były dla nas mundury armii północnokoreańskiej, bo nikt nie posiada żadnej ich dokumentacji fotograficznej. Po długich tygodniach poszukiwań natrafiliśmy w internecie na anons kolekcjonera, który handlował koreańskimi insygniami. Zakupiliśmy ich sporą ilość, nasi generałowie noszą więc autentyczne medale, guziki i gwiazdki.

Nie mogliśmy zdobyć autentycznych mundurów, musieliśmy więc uszyć je sami. Sami też przygotowaliśmy "panterkę", z której je wykonano i wszelkie dodatki. Sądzę, że niewielu zdaje sobie sprawę z rozmiarów przedsięwzięcia, na które się porwaliśmy...

"Wyzwania są po to, by stawiać im czoła". Mówi koordynator efektów specjalnych Chris Corbould

Sekwencja pościgu poduszkowcami niosła za sobą niezwykłe wyzwania. Niewielu z nas potrafi je pilotować, bo nie są zbyt zwrotne. Nie można nimi skręcić jak zwykłym samochodem, aby wykonać najprostszy manewr, potrzeba pewnej przestrzeni. Aby nie stracić nad nimi kontroli, umieściliśmy je na platformach na kołach i wyposażyliśmy w większe silniki.

Co ciekawsze, pościg odbywa się na zaminowanym polu w strefie zdemilitaryzowanej. Złoczyńca ucieka poduszkowcem, bo ten porusza się nie dotykając ziemi. Lee Tamahori chciał, byśmy użyli w tej scenie specjalnych min, które wyskakują na trzy metry w powietrze i dopiero potem wybuchają rozsiewając dookoła śmiercionośne pociski.

Kolejnym wyzwaniem była dla nas sekwencja pościgu po zamarzniętym jeziorze. Okazało się bowiem, że nikt nie produkuje Astona Martina ani Jaguara w wersji z napędem na cztery koła, musieliśmy więc zrobić je sami. W otrzymanych od producentów modelach wprowadziliśmy szereg przeróbek. Wyposażyliśmy je m.in. we własne silniki, zawieszenia i opony, które trzymały się lodu nie ograniczając przy tym zwrotności. Po raz pierwszy w historii serii samochód Bonda ma lżejsze uzbrojenie niż maszyna jego przeciwnika, nasz bohater używa jednak broni w dużo bardziej przemyślany sposób. Mieliśmy po cztery repliki każdego z wozów. Nie musieliśmy więc czekać na wymianę, gdyby któryś z kaskaderów niechcący coś uszkodził.

Zdawaliśmy sobie sprawę, że lód jest bardzo cienki, wyposażyliśmy więc każdy z samochodów w specjalne worki powietrzne, które w razie załamania się lodu utrzymałyby maszynę na wodzie. Na szczęście okazały się niepotrzebne...

Scena pościgu samochodów w Lodowym Pałacu, który topnieje i w każdej chwili grozi zwaleniem, wymagała wpompowania na plan hektolitrów wody. Mieliśmy 27 pomp, które skierowaliśmy na sufit. Każda z pomp wyrzucała z siebie setki tysięcy litrów wody na minutę, co oznacza, że dekoracja dosłownie w niej tonęła. Była to bardzo mokra, ale i niezwykle spektakularna sekwencja...

Fenomen Bonda. Mówią producenci Barbara Broccoli i Michael Wilson

Michael G. Wilson i Barbara Broccoli przejęli produkcję filmów o Bondzie po swym zmarłym ojcu, Cubbym Broccoli. Ich pierwszym filmem było GoldenEye, w którym w roli agenta 007 zadebiutował Pierce Brosnan. "Śmierć nadejdzie jutro" to ich czwarty wspólny film o Bondzie.

Zależało nam, aby "Śmierć nadejdzie jutro" zrealizował "prawdziwy" reżyser, ktoś, kto sprosta wymogom serii, ktoś, kto da widzom więcej, niż tego oczekują - mówi Barbara Broccoli. - Nasz wybór padł na Lee Tamahori, którego Tylko instynkt uważam za jeden z największych filmów ostatniego półwiecza.

Praca nad scenariuszem to praca zespołowa - mówi Michael Wilson. - Siadamy i przez kilka tygodni urządzamy sobie burzę mózgów. Rozważamy najróżniejsze pomysły, zanim nie ułożą się one w zwartą fabułę.

Na początku zadajemy sobie pytanie: czym żyje dziś świat? Czy będzie żyć za następnych kilka lat? Jak rolę odegra w tym wszystkim James Bond? - mówi Barbara Broccoli. - Gdy zaczynaliśmy pracę nad "GoldenEye", rozmawialiśmy o końcu zimnej wojny i wyzwaniach, jakie stawia to przed Bondem. Tym razem dyskutowaliśmy na temat miejsc, które wciąż otacza aura intrygi i tajemnicy. Doszliśmy do wniosku, że jednym z nich jest bez wątpienia Korea.

Postanowiliśmy, że Bond zostanie schwytany i wtrącony do więzienia wojskowego - mówi Michael Wilson. - Tym razem wyszliśmy z zupełnie innego założenia, a Pierce Brosnan natychmiast to podchwycił - lubi bowiem odkrywać nowe aspekty granej przez siebie postaci.

Najważniejszy dla nas jest zawsze bohater - mówi Barbara Broccoli. - James Bond to złożona, wielowymiarowa postać, zwłaszcza gdy gra go Pierce Brosnan. Dzięki niemu możemy pokazać Bonda takim, jakim nikt go dotąd nie oglądał - jak w filmie Świat to za mało, w którym zakochuje się w swojej przeciwniczce, a potem musi ją zabić.

Każdy nowy film zaczynamy praktycznie od zera - mówi Michael Wilson. - Musimy jednak zachować wszystkie te elementy, których oczekują widzowie, a więc spektakularne sceny akcji, zapierające dech w piersiach popisy kaskaderskie i niesamowite gadżety. Reszta jest dziełem inwencji.

Zdajemy sobie sprawę, że kluczem do sukcesu przyszłego filmu jest trafna obsada ról aktorskich - mówi Barbara Broccoli. - Gustav Graves był szczególnie trudną rolą do obsadzenia, bo Bond musi mieć godnego sobie przeciwnika. Szukaliśmy znakomitego aktora, a Toby Stephens jest jednym z najciekawszych brytyjskich aktorów młodego pokolenia. Świetnie się wywiązał z zadania, które mu powierzyliśmy.

Lee, Barbara i ja nie mieliśmy co do niego najmniejszych wątpliwości - mówi Michael Wilson. - Szukaliśmy aktora młodego, który niedawno przekroczył trzydziestkę, bo tego właśnie wymagał scenariusz. Niełatwo znaleźć kogoś w tym wieku, kto stawiłby czoła Pierce'owi. Toby idealnie się sprawdził.

Filmy o Bondzie zawsze miały międzynarodową obsadę i "Śmierć nadejdzie jutro" nie jest wyjątkiem - mówi Barbara Broccoli. - Will Yun Lee jest wspaniałym aktorem z Korei; Emilio Echevarria jest jednym z najwybitniejszych aktorów meksykańskich; Mikhail Gorevoy pochodzi z Rosji, a Lawrence Makoare jest Maorysem z Nowej Zelandii. Wspierają ich: Amerykanin Michael Madsen i tradycyjna ekipa brytyjska: Judi Dench, John Cleese i Colin Salmon.

Genialnym pomysłem było zaangażowanie Halle Berry - mówi Michael Wilson. - Jest ona wielką gwiazdą, świetną aktorką i wspaniałą kobietą. Okazała się wymarzoną partnerką dla Pierce'a.

Plenery

Zgodnie z tradycją zdjęcia do najnowszego filmu o Bondzie kręcono w najróżniejszych, często niezwykle egzotycznych zakątkach świata, a były wśród nich:

MAUI, HAWAJE W sekwencji otwierającej film Bond i jego dwaj towarzysze surfują na wielkiej fali płynąc do wybrzeża Korei Północnej. Scenę tę nakręcono na północnym wybrzeżu Maui - jedynym miejscu na świecie, gdzie występują fale tak wielkie, że trzech surferów może się utrzymać na jednej z nich. Fale te zwane są "szczękami" i występują zaledwie kilka razy w roku. Zdjęcia musiano więc nakręcić w drugim dniu świąt Bożego Narodzenia, 26 grudnia 2001. Czuwał nad nimi kierownik produkcji Anthony Waye (Gwiezdne wojny, Człowiek słoń, GoldenEye).

ISLANDIA Spektakularny pościg samochodowy między prowadzonym przez Bonda "znikającym" Astonem Martinem V12 Vanquish a prowadzonym przez Zao Jaguarem XKR nakręcono w plenerach Hofn, położonego o godzinę lotu samolotem od stolicy Islandii Rejkiawiku. Nad realizacją tej sekwencji - nazwanej żartobliwie "baletem na lodzie" - czuwał reżyser drugiej ekipy Vic Armstrong. Tłem była dla niej grota lodowa w Jokulsarlon, którą otaczają gigantyczne lodowce. Filmowcy spędzili w tamtejszych plenerach trzy tygodnie, a efekty ich pracy przeszły najśmielsze oczekiwania producentów. Aby zapewnić aktorom i kaskaderom maksymalne bezpieczeństwo, ekipa koordynatora efektów specjalnych Chrisa Corboulda wyposażyła oba samochody w napęd na cztery koła.

HISZPANIA Zdjęcia do scen, których akcja rozgrywa się na Kubie, nakręcono w mieście Cadiz, położonym na wybrzeżu Atlantyku, na południowym zachodzie Hiszpanii. Pracę na planie utrudniała zaskakująco zła jak na tę porę roku pogoda, twórcom udało się jednak nakręcić efektowną scenę, w której z morza wychodzi ubrana w skąpe bikini Halle Berry. Był to rodzaj hołdu dla pierwszej dziewczyny Bonda - zagranej przez Ursulę Andress Honeychile Rider ze zrealizowanego w 1962 Doktor No.

WIELKA BRYTANIA Ekipa kręciła w kilku angielskich plenerach, w tym na terenach należących do Ministerstwa Obrony. Scenę pogoni poduszkowców zrealizowano na poligonie w Aldershot, położonym 30 mil od Londynu, nieopodal Hawley Hill, gdzie wojsko zbudowało most Bayley Bridge, który oglądamy w scenie wymiany więźniów na granicy Korei Północnej i Południowej. Fasadę amerykańskiego bunkra w południowokoreańskiej strefie zdemilitaryzowanej sfilmowano w bazie RAF w Odinham w Hampshire.

Ekipa odwiedziła z kamerą również London Manston Airport w Kent, gdzie nakręcono sceny z rosyjskim samolotem typu Antonow; pas startowy na lotnisku w Rissington, gdzie zrekonstruowano część lodowej laguny na potrzeby popisów kaskaderskich i olbrzymią cementownię w Chinnor w Oxfordshire, gdzie sfilmowano finał pościgu poduszkowców.

W Londynie ekipa pracowała w ekskluzywnym Reform Club w Pall Mall, w którym Bond i Graves krzyżują szpady i przed pałacem w Buckingham, gdzie Graves ląduje na spadochronie wśród oczekujących go reporterów.

Położony na południowym zachodzie Anglii Projekt Raj (Eden Project) - kompleks gigantycznych szklanych kopuł, w których odtworzono warunki panujące w różnych miejscach na Ziemi, w tym tropikalną dżunglę - stał się punktem wyjścia dla dekoracji zbudowanej w atelier. Nakręcono w niej kilka efektownych scen akcji z udziałem Bonda i Jinx.

Więcej informacji

Proszę czekać…