Londyn, rok 2084. Dwunastoletni Quinn nieświadomie budzi z odwiecznego snu zionącego ogniem smoka. W ciągu 20 lat bestia i jej potomstwo niszczą niemal cały świat. Dorosły Quinn jest szefem straży pożarnej, odpowiedzialnym za walkę ze skutkami smoczego ataku. Przede wszystkim jednak próbuje utrzymać przy życiu małą społeczność ludzką, wiodącą nędzną egzystencję w ruinach starego zamczyska. Pewnego dnia zjawia się butny Amerykanin - Van Zan, który twierdzi, że zna sposób na pokonanie bestii i ocalenie rodzaju ludzkiego. Sposób, jaki Quinnowi nigdy nie przyszedłby do głowy.

Fabuła

Akcja filmu rozpoczyna się w niedalekiej przyszłości, w Londynie, gdzie dwunastoletni Quinn, odwiedzając w pracy swoją matkę - kierowniczkę budowy metra, przypadkowo budzi smoka z wielowiekowego snu. Po 20 latach coraz większe obszary świata są niszczone przez smoka i jego potomstwo. Quinn jest strażakiem – to najbardziej odpowiedzialna praca w sytuacji, kiedy wszyscy wypatrują smoczych płomieni. Wraz ze swym przyjacielem Creedym, nadzoruje stare zamczysko, gdzie niewielka społeczność wiedzie dość nędzną egzystencję. Smoki prawie bez przerwy atakują. "Każdy, kto zobaczy smoka, wie, że może umrzeć w ciągu kilkunastu sekund" – wyjaśnia Gerard Butler, grający Creedy'ego.

Filozofia życiowa Quinna nakazuje przeczekać - jeśli ludziom uda się przetrwać okres dominacji smoków, będą mogli znów rozpocząć normalne życie. "Bestie stają się coraz bardziej głodne – opowiada Bowman. – Zniszczyły planetę i zaczyna brakować im jedzenia. Każde wyjście człowieka z ukrycia jest więc niebezpieczne". Wtedy pojawia się Denton Van Zan, gotowy na wszystko Amerykanin, który twierdzi, że ma sposób na ich pokonanie. Quinn nie wierzy mu, ale zmienia zdanie, gdy Van Zan i grupa jego wojowników, nazywających siebie "Archaniołami", pokazuje swoje możliwości. Van Zan przybył do zamku Quinna w poszukiwaniu ochotników do krucjaty przeciwko smokowi z Londynu. Jest to jedyny w smoczej populacji osobnik płci męskiej i zabicie go oznacza nieuchronne wymarcie gatunku.

"Nie chodzi o to, że smoki są złe – twierdzi Matthew McConaughey, który gra Van Zana. – Prawda jest nieco bardziej makiaweliczna. Smoki po prostu robią to, co jest konieczne do ich przetrwania, a że dzieje się to kosztem rodzaju ludzkiego...".

Zdaniem Quinna wyprawa do Londynu jest misją samobójczą i nie wyraża zgody, by jego podopieczni ryzykowali życiem decydując się na tak głupi czyn. Szybko jednak będzie musiał pokonać własne obawy i stanąć do boju.

Kaskaderzy, pirotechnicy i scenografia

Poza grupą specjalistów od efektów wizualnych, odpowiedzialną za wykreowanie smoków, na planie "Władców ognia" pracowało jeszcze kilka innych zespołów, których zadaniem było stworzenie jak najbardziej wiarygodnej wizji świata niszczonego przez smoki. Były wśród nich zespół scenograficzny kierowany przez Wolfa Kroegera, ekipa do spraw efektów specjalnych Dave'a Gauthiera oraz kaskaderzy, którym przewodził Nick Gillard.

Gillard związany jest z branżą filmową od 25 lat, ostatnio koordynował sekwencje kaskaderskie na planie takich przebojów, jak "Gwiezdne wojny" (część 1 i 2) oraz Jeździec bez głowy Tima Burtona. Tym nie mniej pracę przy "Władcach ognia" potraktował jako szczególne wyzwanie, zwłaszcza w sekwencji polowania na smoka. To kluczowa scena filmu, w której kilku członków ekipy Van Zana wyskakuje z helikoptera, by stoczyć pojedynek z latającym potworem.

"Zazwyczaj podczas realizacji sekwencji rozgrywających się w powietrzu posługujemy się kamerą 16mm umieszczoną na głowie operatora, a następnie obraz zostaje powiększony do formatu 35mm. Jednak "Władcy ognia" są filmem panoramicznym, więc nasz operator musiał użyć kamery 35mm z odpowiednim obiektywem. Tego rodzaju kamery są znacznie większe i cięższe. Operator musiał założyć kołnierz ortopedyczny, by nie złamać sobie karku w chwili, gdy otwierał się spadochron. Na wszelki wypadek miał umieszczony mały spadochron w kasku ochronnym, by móc w każdej chwili uwolnić się od ciężaru kamery – w taki sposób, by urządzenie mogło bezpiecznie wylądować na ziemi". Także kaskaderzy musieli przejść specjalistyczny trening. "Dwaj z nich byli żołnierzami brytyjskich sił specjalnych, przyzwyczajonymi do skoków ze spadochronem w warunkach bojowych w pełnym uzbrojeniu. Zawsze mogłem na nich polegać, ale moją ambicją było nie korzystanie z kaskaderów. Nawet w najbardziej emocjonujących sytuacjach na planie mój zespół zapewnił aktorom pełne bezpieczeństwo. Kaskaderzy wchodzili do akcji tylko wówczas, kiedy to było absolutnie konieczne. Matthew, Christian i Izabella są bardzo wysportowani". Także w sekwencji walki wręcz McConaughey i Bale uczestniczyli osobiście. "Włożyłem do tej walki całe serce, ale Van Zan potrafił lepiej się bić – mówi Bale. – Matthew i ja uczestniczyliśmy w niej naprawdę. Wcześniej razem trenowaliśmy. Kiedy zadał mi cios głową, w zamkowych murach odezwało się echo. Przez kilka sekund byłem zamroczony – ten dubel znalazł się w końcowej wersji filmu, bo nasz pojedynek wyglądał w nim na prawdziwy. Ale w chwili zdjęć ani Matthew, ani ja o tym nie myśleliśmy".

"Moim zadaniem w tym przedsięwzięciu – mówi David Gauthier, odpowiedzialny za efekty specjalne – było podtrzymywanie ognia na planie – prawdziwego ognia. Rob zadzwonił do mnie o wpół do trzeciej w nocy i zaproponował tę pracę. Miał dla mnie dwa zadania: dać możliwie najwięcej ognia i jednocześnie zapewnić wszystkim bezpieczeństwo. Już kilka razy w mojej karierze miałem podobne zadania, ale dobrze znam Roba z czasów realizacji serialu Z archiwum X i wiem, czego oczekuje. Zanim jeszcze przyjechałem do Irlandii, miałem gotowy projekt urządzenia, które symulowało ognisty oddech smoka".

"Smoczy oddech" strzela płomieniem na około 60 metrów dzięki dyszom wytryskującym pod ogromnym ciśnieniem kilka tysięcy litrów płynnego propanu. "Nie próbowałem podpalić świata – wspomina Gauthier – musiałem mieć pewność, że płomień nie wychodzi poza pole widzenia kamery. Byłem w stałym kontakcie z reżyserem, scenografem i operatorem. W każdej chwili wiedzieliśmy, dokąd sięga ogień, uważając by nie poparzyć aktorów i kaskaderów. Urządzenie wytwarzało sporo ciepła, musieliśmy więc przetestować je na sobie. Zdaję sobie sprawę, że ogień na planie bardzo ekscytuje ludzi. Wiem również, że szalenie trudno przewidzieć ich reakcję w momencie zagrożenia. Musieliśmy więc mieć pewność, że wszystko jest pod kontrolą".

Dwa główne plany filmowe – zamek i ruiny Londynu – zostały wybudowane przez Wolfa Kroegera, który pracował już przy blisko 30 filmach i sprawował nadzór scenograficzny nad realizacjami: Wróg u bram, Ostatni Mohikanin, Rambo: Pierwsza krew i Popeye. Zamek został wybudowany w Poolbeg na przedmieściach Dublina.

"Wolf wykonał kawał dobrej roboty – mówi Matthew McConaughey – wszystkie dekoracje były wielkości naturalnej, wszystko wyglądało na popalone i zniszczone. Było to ogromnym ułatwieniem dla aktorów: wystarczyło wyjść na plan, by na własnej skórze odczuć warunki, w jakich przyszło żyć naszym bohaterom. Osobiście wolę pracować na otwartej przestrzeni niż w dekoracjach zbudowanych w studiu".

Joan Bergin, nominowana do nagrody Emmy autorka kostiumów, wspomina, że reżyser oczekiwał, by kostiumy oddawały charakter filmu, a jednocześnie komponowały się z jego nastrojem: "Zazwyczaj przygotowuję po 5-6 kostiumów dla każdej postaci filmu. Tym razem Christianowi wystarczył tylko jeden – dwa swetry i płaszcz z kapturem, odpowiednio brudne i wygniecione, a więc pasujące do otoczenia. Spróbowałam nadać temu kostiumowi coś w rodzaju angielskiego rysu. Wiadomo, że Anglicy ubierają się w dość specyficzny sposób. Z kolei Van Zan i jego ludzie to prawdziwi wojownicy. Nazywają siebie "Archaniołami" i dlatego chciałam przydać ich wyglądowi jakiś niebiański rys. To dlatego ich stroje mają niebieski odcień".

Obsada

We "Władcach ognia" są cztery kluczowe role – zdecydowany na wszystko wojownik Van Zan, twardy i milczący Quinn, piękna i silna Alex oraz rozsądny i sarkastyczny zarazem Creedy. Filmowcy potrzebowali więc aktorów, którzy wcieliliby się w te postacie, czyniąc je jak najbardziej wiarygodnymi. Ciekawe, że żadnej z tych ról nie otrzymał wykonawca, którego emploi byłoby utożsamiane z typem kreowanej przez niego postaci. Końcowy rezultat nie budzi jednak żadnych wątpliwości: wybór był słuszny.

Matthew McConaughey, mający w swoim dorobku zarówno kasowe przeboje Czas zabijania i U-571, jak i produkcje niezależne w rodzaju Uczniowskiej balangi i Na granicy, zagrał butnego Amerykanina, który zjawia się na zamku Quinna z zamiarem zwerbowania ochotników do misji, wyglądającej na ostatnią krucjatę ludzkości przeciwko smokom.

"Wszyscy wiemy, czego można się spodziewać po McConaugheyu – mówi producent wykonawczy Jonathan Glickman. – My jednak spróbowaliśmy trochę zmienić jego emploi". Istotnie, jego Van Zan ma ogoloną głowę i imponującą muskulaturę, a całe jego ciało pokrywają tatuaże.

"To rola gwiazdorska – mówi producent Roger Birnbaum. – Matthew już wcześniej dowiódł, że potrafi unieść na swoich barkach ciężar odpowiedzialności za film akcji, ale widzów "Władców ognia" czeka prawdziwa niespodzianka".

"McConaughey to w każdym calu amant bohaterski – dodaje producent Gary Barber. – Bardzo amerykański, niekwestionowany gwiazdor".

"Nie chciałbym nazywać Van Zana pogromcą smoków, takie określenie nie pasuje do naszego filmu – mówi Bowman. – Gdyby jednak zapytać tego faceta, czym się zajmuje, odpowiedziałby: walczę ze smokami. I na tym to istotnie polega".

"To jasne – mówi sam Matthew McConaughey – że aby Van Zan mógł zmierzyć się ze smokami, sam musiał stać się bestią. Pytanie jednak, jak pokazać jego zmysł strategiczny, jak dowieść jego charyzmy? Zacząłem szukać wzorców wśród postaci historycznych, przestudiowałem, na przykład, życiorys generała Pattona. Stąd wziął się pomysł na życiowe credo Van Zana: "zawsze do przodu". Van Zan jest facetem, który robi wyłącznie to, co jest niezbędne".

"Ktoś mógłby uznać Van Zana za rodzaj najemnika – mówi Christian Bale, który gra Quinna. – Zasadnicza różnica między nim i najemnikiem polega na tym, że Van Zan bezwzględnie wierzy w to, co robi. Nie jest do wynajęcia, swoją misję traktuje jak boskie posłannictwo.

Bale – znakomity aktor, który zbierał pozytywne recenzje za role w filmach tak różnych, jak Imperium słońca (zadebiutował w nim mając 13 lat), Idol i American Psycho – gra Quinna, przywódcę społeczności z zamczyska. Quinn zetknął się ze smokami jeszcze jako dziecko, był świadkiem ich przebudzenia i już pierwsze spotkanie nauczyło go, że to one zawsze wygrywają.

"Potrzebowaliśmy aktora, który na pierwszy rzut nie wyglądałby na słabeusza, lękliwie unikającego konfrontacji ze smokami. Chcieliśmy kogoś, kto z pasją szukałby możliwości przetrwania, człowieka o silnej osobowości. Christian jest nie tylko dobrym, ale i zdolnym do ukazania tych właściwości, aktorem" – mówi Glickman.

"Christian potrafi wręcz utożsamić się z graną przez siebie postacią – twierdzi Birnbaum. – Wychodzisz z kina w przeświadczeniu, że Bale nie grał, ale po prostu był tą postacią: to pod każdym względem aktor doskonały".

"Kluczową kwestią w przypadku Quinna jest to, że nawet jeśli przyjmuje postawę obronną, to nie czyni tego z poczucia słabości – dodaje Bowman. – Jest jednym z niewielu ludzi, którym udało się przetrwać. Jest surowym nauczycielem i sumiennym przywódcą. W sytuacjach ekstremalnych potrafi zapanować nad ludźmi, ponoszonymi przez emocje.

Początkowo wydawało mi się, że najwłaściwszy do roli Quinna byłby aktor o statusie wschodzącej gwiazdy. Doszedłem jednak do wniosku, że obecnie nie ma aktora, który podjąłby się tego rodzaju ryzyka. Pojechałem więc do Niemiec, by namówić Christiana".

"Kiedy czytałem scenariusz, spodobało mi się, że wszystko traktowane jest z ogromnym realizmem – wspomina Bale. Wydawało mi się, że przy takim założeniu ta historia musi zagrać, ale wcześniej chciałem wiedzieć, czy reżyser podziela ten punkt widzenia. Spotkanie z Robem było bardzo szczere. Zapytałem go wprost, jaki film chce robić, a kiedy zaczął mówić, wydawało mi się, że czyta w moich myślach! Mój bohater żyje w poczuciu winy i pod brzemieniem odpowiedzialności. Wydaje mu się, że to jego ciekawość doprowadziła do przebudzenia smoka i śmierci matki. Teraz chce zapobiegać śmierci innych, dlatego stał się przywódcą zamkowej społeczności".

"Sądzę – mówi dalej Bale – że zasadnicza różnica między Quinnem i Van Zanem – poza tym, że Quinn nie jest wariatem – jest niewielka. W filmie stają się przeciwnikami, bowiem nie dzieli ich różnica zdań – jeden myśli o przetrwaniu, drugi o wojnie ze smokami, mają też różne koncepcje co do sposobu osiągnięcia swoich celów".

"Zanim zaczną działać wspólnie – wyjaśnia Bowman – ich spór jest kwestią różnic w filozofii życiowej: Quinn chce przetrwania, Van Zan - walki. Myślę, że udało się nam, dzięki Matthew i Christianowi, ukazać te filozofie we właściwy sposób".

"Izabella Scorupco gra Alex Jensen. – mówi Bowman. – Jest pilotem helikoptera, a ponieważ nigdy nie opuszcza kabiny, ma większe szanse na przeżycie niż pozostałe "Archanioły". Co więcej, to ona decyduje, kto i kiedy pójdzie na śmierć. Jest bardzo przywiązania do swoich ludzi, ale codziennie każe im wyskakiwać z helikoptera i codziennie ktoś z nich ginie".

"Alex jest nie tylko pilotem, ale i naukowcem – mówi Scorupco. – Prawdopodobnie wie o smokach więcej niż ktokolwiek inny. Jest twarda, gdzieś po drodze zgubiła swoją kobiecość. Jej rodziną są "Archanioły". Dlatego tak emocjonalnie podchodzi do każdego lotu bojowego. Ludzie, którzy wyskoczą z jej helikoptera mają szansę zalewie na kilkanaście sekund życia. Ona wie, że większość z nich widzi w chwili skoku po raz ostatni".

"Chciałbym zauważyć – mówi Glickman – że Izabella nie jest jedną z tych wymuskanych, sztucznych piękności, przeciwnie – jest bardzo naturalna. A poza tym jest znakomita w scenach akcji, jest po prostu wspaniała!"

Gerard Butler zagrał Creedy’ego, prawą rękę Quinna. "To taki facet, który dba o Quinna – mówi Bowman. – Jest zausznikiem Quinna, potrafi dostrzec jego błędy i nie boi się mu o nich powiedzieć. To bardzo ważna relacja w naszym filmie, a Gerry Butler świetnie to zrozumiał i zagrał".

"Gerry to prawdziwy skarb – mówi Glickman. – Instynkt Roba podpowiedział mu, by do tej roli zaangażować kogoś, kto jeszcze nie zdążył przebić się w Ameryce. Kiedy go zobaczyliśmy, od razu wiedzieliśmy, że to właściwy Creedy".

"Na zamku jest egzekutorem – mówi Butler. – Jeśli mamy przetrwać jako grupa, konieczna jest dyscyplina, a Creedy ją egzekwuje. To jego robota. Myślę, że on wciąż nie może wyjść ze zdumienia, że żyje na świecie opanowanym przez smoki, chociaż taka sytuacja trwa już 20 lat. W pewnym sensie zachowuje się jak nasza publiczność: "O patrzcie, smoki – to śmieszne".

Projekt

Przystępując do realizacji filmu "Władcy ognia", jego twórcy połączyli siły, by stworzyć coś nowego: film o smokach rozgrywający się w scenerii Apokalipsy.

Reżyser Rob Bowman, twórca serialu Z archiwum X i jego wersji kinowej, tak komentuje swoje wrażenia po lekturze scenariusza: "Otrzymałem tekst niezwykle realistyczny i to mimo rozbudowanego wątku fantastycznego. Moim zdaniem, tego rodzaju pomysły mają szansę powodzenia wtedy, gdy publiczność da się przekonać do prawdopodobieństwa opisanej sytuacji. Jak jednak osiągnąć ten stopień sugestywności?

Temat aż się prosił o duży film z efektami specjalnymi, jeden z tych, które atakują widza nadmiarem technicznych sztuczek. Chciałem, aby "Władcy ognia" byli inni – owszem, jest to film oparty na efektach (potrzebowaliśmy aż 130 scen z efektami wizualnymi), ale jednocześnie zadbaliśmy o pewien dystans. To nie jest opowieść o smokach fruwających w powietrzu, ale o ludziach, którzy mocno stąpają po ziemi. I to jest siła tego zamierzenia".

"Chcieliśmy, aby film był na tyle realistyczny, na ile to możliwe – mówi Christian Bale, grający Quinna – rozważnego przywódcę małej społeczności, którą postanowił ocalić. – Myślałem o tym czytając scenariusz, a kiedy Rob przedstawił mi swoją wizję, wydawało mi się, że czyta w moich myślach. Nie mogłem doczekać się na scenopis!".

"Walki smoków są bardzo widowiskowe, to pewne, ale nie wolno zapominać o ludziach na ziemi – mówi Matthew McConaughey, grający Van Zana, palącego się do działania Amerykanina, który nazywa siebie pogromcą smoków. – Gdyby ten film zmierzał w stronę komiksu, a nie realizmu, zapewne nie miałby takiej siły oddziaływania".

"Władcy ognia" nie przypominają niczego, co widzieliście wcześniej – twierdzi Gary Barber, który wraz ze swym partnerem ze Spyglass Entertainment Rogerem Birnbaumem oraz Richardem D. Zanuckiem i Lili Fini Zanuck jest producentem filmu. – Jest wyjątkowy pod względem wizualnym. A to, że zaczyna się niemal w czasach współczesnych, ma dla nas kluczowe znaczenie".

"Ujęła nas oryginalność pomysłu – dodaje współproducent Dean Zanuck. – Nikt z nas nie widział dotąd smoków walczących ze współczesnym sprzętem bojowym, czołgami i helikopterami. To istotnie wyróżnia "Władców ognia" na tle innych filmów o smokach".

"Filmy, na których się wychowałem, na których uczyłem się kina, były zawsze realistyczne – podsumowuje Bowman. – Sądzę, że jako widz kupujący bilet do kina chciałbym zobaczyć prawdziwego smoka. Moje zadanie polega na tym, by widz otrzymał to, czego pragnie i mi uwierzył".

Film, nakręcony w plenerach Irlandii, łączy wysokiej klasy efekty specjalne z oryginalną wizją świata opanowanego przez smoki. "Zważywszy wszystkie elementy – od doboru obsady poprzez wybór plenerów, budowę dekoracji aż po efekty komputerowe i specjalne – muszę przyznać, że to największy film, nad jakim przyszło mi pracować" – wyznaje Gary Barber.

Reżyser

Reżyserem "Władców ognia" jest Rob Bowman, reżyser telewizyjny z dwudziestoletnim stażem, jeden z twórców przebojowego serialu Z archiwum X i autor jego wersji kinowej z 1998 roku.

"Od samego początku chcieliśmy, by Rob Bowman reżyserował nasz film - mówi Birnbaum. – Jesteśmy wielbicielami serialu "Z archiwum X" i czuliśmy, że do tego filmu potrzeba reżysera, który potrafi uwiarygodnić naszą historię".

"Bowman jest naprawdę utalentowany – dodaje Barber. – Cieszy się zaufaniem aktorów i ekipy, a i producent wie, że właśnie on doprowadzi jego wizję do spełnienia".

"Jednym z powodów, dla których tak bardzo chcieliśmy Roba jest to, czego dokonał na planie "Z archiwum X" – przyznaje producentka Lili Fini Zanuck. – Ma on niesłychane wyczucie suspensu. Pamiętacie Szczęki? Były tam takie chwile, kiedy stukające o siebie beczki przerażały bardziej niż sam rekin. Do tego, by umiejętnie pokazać bestię wyłaniającą się z cienia, trzeba mieć prawdziwy talent, a Rob udowodnił, że go ma. Jednak najważniejsza u Roba jest umiejętność przedstawiania zjawisk nadprzyrodzonych z całym realizmem, jakby były częścią naszej rzeczywistości, a poza tym sposób, w jaki potrafił wydobyć z aktorów tak przejmujące tony. W zbiorowej pamięci widzów zostają przecież nie te filmy, które epatują efektami specjalnymi, lecz te - jak "Szczęki" czy Obcy - 8 pasażer Nostromo – gdzie od efektów ważniejszy jest człowiek. Rob potrafił nadać "Władcom ognia" taki wymiar".

"Muszę przyznać – dodaje Matthew McConaughey – że Rob jest jednym z najbardziej sprawnych reżyserów jakich znam. Doskonale wie, czego chce, jakiego rodzaju ujęcia użyć, w jaki ton uderzyć. Jednocześnie nie przestaje być dużym chłopcem, zafascynowanym swoimi zabawkami. On po prostu kocha to, co robi".

Smoki

"Kiedy przeczytałem scenariusz, pierwszą moją myślą było: "No dobrze, ale jak mają te smoki wyglądać?" – mówi Rob Bowman. – Odpowiedź przyszła sama: "Mają być żywe, prawdziwe i jak najbardziej przerażające".

Zadanie urzeczywistnienia wizji reżysera przypadło dwóm specjalistom od efektów specjalnych, Richardowi Hooverowi i jego współpracownikowi Danowi DeLeeuw. Obaj są weteranami planów filmowych: Hoover był nominowany do Oscara za efekty w obrazie Armageddon, pracował przy filmach: Niezniszczalny, Inspektor Gadżet i Z dżungli do dżungli. DeLeeuw ma w swoim dorobku m.in.: Człowieka przyszłości, Twierdzę i Karmazynowy przypływ.

"Rob zaczął od tego, że smoki muszą wyglądać jak najbardziej prawdziwie" – mówi DeLeeuw. "Nie wystarczyło wymyślić czegoś obrzydliwego – włącza się Hoover. – Gdyby smok i jego otoczenie nie harmonizowały ze sobą, gdyby nie wyglądały na części tego samego świata – widzowie po prostu wyszliby z kina. Świat przedstawiony na ekranie sprawia wrażenie realnego, taki sam musiał być nasz smok". Aby osiągnąć taki efekt, Bowman, Hoover i DeLeeuw szukali inspiracji w naturze. "Spędziliśmy mnóstwo czasu zastanawiając się, jak współczesny widz wyobraża sobie smoka – wspomina Bowman. – Nasz stwór na ziemi miał poruszać się jak lampart, wydawać dźwięki jak kobra przed atakiem, mieć skórę jak aligator i grzbiet jak wąż. Chcieliśmy, żeby widz patrząc na naszego smoka odnosił wrażenie, że widział go na zdjęciu w "National Geographic" i czuł przed nim respekt".

Smok otrzymał więc lśniące ciało i ogromne skrzydła pozwalające mu unieść się w powietrze. "Teraz trzeba było wymyślić, jak nasz smok ma latać – mówi Bowman. – Czy ma majestatycznie unosić się w powietrzu, czy też spadać nagle z nieba, a może frunąć lotem ślizgowym? Stanęło na locie ślizgowym, co z kolei wykluczało duży tors i małe skrzydła, wszak skrzydła musiały utrzymać ciało w powietrzu.

W trakcie tych dyskusji zapadła decyzja o wężowym kształcie bestii".

Ciało smoka zostało pokryte tysiącami łusek, które uzyskano w wyniku wysokiej klasy animacji komputerowej. "Łuski ruszają się i połyskują wraz z całym smoczym ciałem" – mówi DeLeeuw. "Gdybyśmy chcieli je po prostu namalować na skórze smoka, wyglądałyby to jak gumowy kostium – dodaje Hoover. – A tak łuski zachodzą jedna na drugą, odbijają światło, zupełnie tak samo jak u gadów żyjących w naturze. "Nie chciałem, aby smok zionął ogniem – wtrąca się Bowman. – Pomyślałem, że gdyby ogień wydostawał się z paszczy, to smok parzyłby się własnym ogniem. Jak więc to osiągnąć? Okazało się, że w Afryce żyje gatunek chrabąszcza, który potrafi wydalać otworami w odwłoku dwie odmienne substancje chemiczne, zapalające się w chwili ich połączenia. To jego mechanizm obronny. Badałem też zachowanie kobry w chwili, gdy unosi się do ataku. W rezultacie nasz smok dostał dwa gruczoły strzykające dwoma substancjami, które mieszały się w odległości około 5 metrów od paszczy. Tak powstawał ogień.

Najważniejszą jednak sprawą – o czym nie miałem pojęcia w chwili przystępowania do projektowania smoka – jest to, że każde zwierzę, nawet najbardziej fantastyczne, tworzy się od szkieletu. Myślałem, że to znacznie prostsze: ot, rysuje się smoka, facet przenosi obrazek do komputera i zrobione. Tymczasem trzeba zbudować każdą kostkę, każdy mięsień, gruczoł, paznokieć. Zrobienie smoka zajęło nam aż dziewięć miesięcy".

Samo jednak stworzenie smoka na ekranie komputera nie wystarczyło. Hoover musiał przyjechać na plan i udawać smoka podczas zdjęć: "Matthew i Christian wykonywali swoje gesty, a ja markowałem ruchy smoka, to znaczy mówiłem, co bestia zapewne zrobiłaby w danej chwili. Starałem się zachowywać na planie tak, jakby smok był jeszcze jednym aktorem – "a teraz proszę o moje zbliżenie".

"Pod koniec pierwszego tygodnia zdjęć pokazaliśmy próbkę filmu, na której smok kroczył przez zamglony teren. Teraz wszyscy wiedzieli, jak wygląda ich przeciwnik - wspomina Hoover. – Jednak na planie było inaczej. W scenie, kiedy smok ląduje na ziemi, by zaatakować Matthew, zamiast smoka mieliśmy 30-metrowy wysięgnik, z którego rozrzucaliśmy pył, popiół i pociski zapalające. W jednej chwili kostium Matthew stał się czarny, a iskry strzelały na prawo i lewo. Musieliśmy to zrobić w skali 1:1, bo inaczej nikt by nie uwierzył, że smok wylądował właśnie tutaj".

"Pod względem łączenia tradycyjnych i elektronicznych efektów specjalnych ten film był prawdziwym wyzwaniem" – podsumowuje producent wykonawczy Jonathan Glickman.

Więcej informacji

Proszę czekać…