Anna Heymes jest żoną wysokiego urzędnika francuskiego Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. Od miesiąca dręczą ją okropne halucynacje i regularne napady amnezji. W ich wyniku czasem nie rozpoznaje nawet swojego męża i zaczyna powątpiewać w jego uczciwość. W tym samym czasie nieustępliwy kapitan paryskiej policji, Paul Nertaux, prowadzi w Dziesiątej Dzielnicy śledztwo w sprawie brutalnych morderstw trzech Turczynek. Pomocą w kontaktach z miejscową ludnością służy mu Jean-Louis Schiffer, niegdyś jeden z najtwardszych gliniarzy w stolicy.

Od powieści do filmu

JEAN CHRISTOPHE GRANGÉ – autor bestsellerowej powieści „Imperium Wilków” oraz scenariusza jej kinowej adaptacji. Urodzony w 1961 roku, talent pisarski szlifował jako dziennikarz zajmujący się tematami naukowymi w poczytnym tygodniku „Le Figaro”. Zadebiutował jako powieściopisarz w 1994 roku Lotem bocianów (Le vol des cigognes). Kolejne dzieło – „Purpurowe rzeki” (Les Rivières pourpres, 1998) - sprzedało się w dwumilionowym nakładzie, z czego pół miliona rozeszło się we Francji. Producenci filmowi szybko zauważyli potencjał historii, porównywanej z dokonaniami takich klasyków gatunku jak Thomas Harris czy Harlan Coben. W 2000 roku Mathieu Kassovitz nakręcił kinową wersję Purpurowych rzek z gwiazdorską obsadą: Jeanem Reno i Vincentem Casselem. Efekt – 3 miliony widzów w samej Francji, tłumy w kinach całej Europy i sequel, oparty na postaciach stworzonych przez Grangé, Aniołowie Apokalipsy, który w polskich kinach zgromadził ponad 100-tysięczną widownię.

Następne powieści Jean-Christophe’a Grangé: „Kamienny krąg” (2000) i „Czarna linia” (2004), przetłumaczone na 20 języków, trafiły na szczyty list sprzedaży w kilkudziesięciu krajach. Grangé spróbował swoich sił także jako autor oryginalnego scenariusza – przyczynił się do powstania wysokobudżetowego kryminału fantasy Vidocq Pitofa z Gerardem Depardieu i Guillaume Canet.

Synopsis

Ten pressbook może zdradzać kluczowe elementy filmu

Anna Heymes jest żoną wysokiego urzędnika francuskiego Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. Od miesiąca dręczą ją okropne halucynacje i regularne napady amnezji. W ich wyniku czasem nie rozpoznaje nawet swojego męża i zaczyna powątpiewać w jego uczciwość. W tym samym czasie nieustępliwy kapitan paryskiej policji, Paul Nertaux, prowadzi w Dziesiątej Dzielnicy śledztwo w sprawie brutalnych morderstw 3 Turczynek. Pomocą w kontaktach z miejscową ludnością służy mu Jean-Louis Schiffer, niegdyś jeden z najtwardszych gliniarzy w stolicy.

Szare wilki

Młodzieżowe skrzydło tureckiej Partii Akcji Narodowej (MHP). Za ich założyciela uważa się skrajnie prawicowego polityka Alparslena Turkesa. Cały świat dowiedział się o Szarych Wilkach po 13 maja 1981 roku, dniu zamachu na Jana Pawła II. Zamachowiec – Mehmet Ali Agca (noszący pseudonim Imperator) - był członkiem organizacji, tak samo jak inni młodzi bojownicy, podejrzewani o współudział w zmowie. Okresem największej aktywności grupy były lata 70., gdy toczyły się zacięte walki z lewicowymi bojówkami, w których poległo ponad 5 tysięcy osób. W tym samym czasie przeprowadzono też liczne zamachy na czołowych polityków, dziennikarzy (sam Mehmet Ali Agca zastrzelił redaktora naczelnego liberalnego dziennika „Milliyet” Abdiego Ipeckiego) oraz mieszkających w Turcji cudzoziemców. Terror, stosowany przez Szare Wilki, miał doprowadzić do paraliżu państwa i zasiania wątpliwości w skuteczność działania jego instytucji. Ostatecznym celem ich działalności było odtworzenie imperium tureckiego, w granicach od Morza Śródziemnego aż po Mongolię. Podejrzenie o szkolenie i finansowanie Szarych Wilków najczęściej padało na Kreml i Sofię.

Wywiad z Arly Jjover

Co spodobało się Pani w postaci Anny?

Wszystko. Takie postaci świetnie się gra, gdyż mają wiele twarzy. Anna jest skomplikowaną kobietą, która przechodzi wyraźną ewolucję. Jej historia łączy akcję i zagadkę. Anna jest zagubiona, samotna i obawia się popadnięcia w szaleństwo. Miała trudne życie, ale nigdy nie straciła nadziei. Film dał mi okazję zagrania tak wielu emocji w obrębie jednej postaci – pomogły mi precyzyjnie napisana powieść i scenariusz Jeana-Christophe’a Grangé.

Czy znalazła Pani w sobie jakieś cechy wspólne z Anną?

Myślę, że łączy nas poczucie samotności. Od 14 roku życia musiałam sobie radzić sama. Byłam najmłodszym z siedmiorga dzieci i szybko nauczyłam się samodzielności. Nikt nie dawał mi wskazówek, wszystkie decyzje podejmowałam sama. Być może właśnie to urzekło mnie w tej historii, choć nie doświadczyłam wielu rzeczy w niej opisanych. Wiele nas różni, ale tak jak Anna musiałam nieraz liczyć tylko na siebie.

Imperium Wilków jest Pani pierwszą francuską produkcją?

Tak, mieszkałam tutaj tylko 2 miesiące, kiedy dostałam tę rolę. Gwiazdy mi sprzyjały! Wcześniej mieszkałam w USA, ale miałam już dosyć tego miejsca. Wymagało to zbyt dużo poświęceń - wolałam powrócić do Europy.

Wywiad z autorem powieści i scenariusza Jeanem Christopherem Grangé

W jakich okolicznościach powstało Imperium Wilków?

W mojej pracy najczęściej bazuję na reportażach, które robiłem jako dziennikarz. Tym razem miałem ochotę połączyć 2 tematy. Pierwszym z nich była technologia pozwalająca sterować ludzkim umysłem, sporządzić dokładną mapę funkcji ludzkiego mózgu i wpływać na te jego części, które nas w danym momencie interesują. Tym razem chodziło o pamięć. Napisałem również kilka artykułów o mafii – sycylijskiej, chińskiej i tureckiej. Nie opublikowałem ostatniego z tych artykułów, ale w pamięć zapadła mi grupa, nazywana „Szarymi Wilkami”. Była czymś więcej niż siatką kryminalną – to prawdziwa sekta, dążąca do przywrócenia granic Turcji sprzed wieków. Zaintrygował mnie pomysł, że samozwańczy spadkobiercy białej wilczycy, mogliby przenieść się do Paryża. Z zainteresowania tym tematem zrodziła się książka, którą napisałem na przełomie 2001 i 2002 roku.

Czy kino od razu zainteresowało się Pana nową powieścią?

Jako że poprzednie powieści cieszyły się popularnością, dostałem sporo propozycji. Wybrałem ofertę studia Gaumont, z którym pracowałem przy Purpurowych rzekach. Ich projekt był zresztą najbardziej dopracowany pod względem artystycznym. W trakcie pierwszego spotkania Chris Nahon pokazał mi szkice, dającego pewne pojęcie o atmosferze filmu – ulice Paryża w deszczu, połączenie błękitu i zieleni. Miał w głowie rozplanowany cały film i to także zrobiło na mnie wielkie wrażenie. Miałem rok na napisanie scenariusza, jednocześnie przygotowywano produkcję i szukano obsady – tak długi okres przedprodukcyjny to rzadkość we współczesnym kinie.

Chris Nahon uchodzi za reżysera o wysublimowanym smaku wizualnym.

To rzeczywiście jedna z jego mocnych stron. Znakomicie umie także poprowadzić narrację, dzięki czemu świetnie pracuje z aktorami.

Czy to prawda, że konstrukcję swoich powieści zaczyna Pan od końca?

Moje książki wyróżniają 2 elementy – koniec i szalone zwroty akcji. W „Imperium Wilków” chciałem poprowadzić akcję w taki sposób, żeby niespodzianki nie szkodziły logice fabuły i zainteresowaniu publiczności.

Pracując nad powieściami, posługuje się Pan metodami dziennikarskimi.

Było tak zwłaszcza w przypadku „Imperium wilków”. Pojechałem parokrotnie do Turcji, aby zebrać potrzebne materiały. Miałem przy tym wiele szczęścia, gdyż mój wydawca miał dużo znajomych wśród dziennikarzy. Udało mi się porozmawiać z najlepszymi specjalistami. Temat, który poruszyłem, jest zresztą bardzo delikatny. Odczuliśmy to na własnej skórze, kręcąc potem film.

Czy podobał się Panu pomysł obsadzenia w głównych rolach mało znanych aktorów?

Zdecydowanie tak. Producent Patrice Ledoux, który podszedł do tego projektu jak prawdziwy rzemieślnik, powiedział nam: „Mamy Jeana Reno. Zaryzykujmy z innymi postaciami”. Arly i Jocelyn sprawili nam bardzo miłą niespodziankę. To bardzo atrakcyjna obsada, która idzie wyraźnie pod prąd dzisiejszych trendów filmowych.

Grany przez Reno Schiffer różni się znacznie od swojego pierwowzoru książkowego.

Po pierwsze ze względu na wiek – w książce Schiffer ma prawie 60 lat. Eksperymenty Chrisa Nahona skłoniły nas do większej swobody przy kreowaniu tej postaci, stała się przez to mniej typowa, bardziej egzotyczna. Schiffer zwiedził przecież dalekie kraje, bywał w koloniach. Niezwykła jest zawsze konfrontacja bohatera z jego odtwórcą. Lubię przyglądać się, jak ktoś inny realizuje mój pomysł. Tak właśnie stało się z Jocelynem Quivrinem, który choć wygląda na studenta - czyli dużo młodziej niż jego postać w książce, oddaje ducha „mojego” Paula Nevraux. Tymczasem postać Anny dokładnie odpowiada mojemu zamysłowi – takie cuda zdarzają się naprawdę rzadko!

Z jakimi uczuciami oglądał Pan po raz pierwszy „Imperium Wilków”?

Po raz kolejny po „Purpurowych rzekach” ujrzałem to, co wyobrażałem sobie, pisząc powieść. To zadziwiające – trochę jakbyśmy byli z Chrisem komputerami podłączonymi do jednej sieci. Dla pisarza jest to zresztą powód do wzruszeń – oznaka, że ktoś podchodzi do mojej książki dokładnie tak jak to sobie wyobrażam.

Skąd bierze się Pana zainteresowanie schizofrenią i rozdwojeniem jaźni? Ten temat często przewija się w Pana książkach, pojawia się także w Pana pierwszym oryginalnym scenariuszu – Vidocq.

Lubię ten temat ze względów filozoficznych. Umysł każdego z nas przypomina dom, nie możemy być jednak pewni, czy ma on tylko jednego mieszkańca. Być może w jakimś zaciemnionym kącie kryje się jeszcze ktoś. Czy nie posiadam innej, niebezpiecznej osobowości, która staram się zagłuszyć? Ciekawe jest właśnie to, że niebezpieczeństwo grozi nam czasem od wewnątrz. Ten problem dotyczy każdego z nas, choć w książkach bywa odrobinę przejaskrawiony.

Wywiad z Jeanem Reno

Ten pressbook może zdradzać kluczowe elementy filmu

Kim jest Pana bohater?

Schiffer nie jest typem bez skazy i do tego działa bez namysłu. Dla niego cel zawsze uświęca środki. Jego życie jest nieuporządkowane, brakuje mu ciepłego kąta. Na własność ma tylko koszulę na plecach.

Czy nie wahał się Pan przed podjęciem tego typu roli?

Nie, ponieważ nigdy wcześniej nie grałem kogoś równie postrzelonego. Schiffer jest dziwny, bardziej skomplikowany niż Niemans (postać, którą Reno grał w Purpurowych rzekach). Jest szorstki, gdyż życie dało mu popalić. Ma przetłuszczone włosy, jest wiecznie spocony, nosi idiotyczny płaszcz i koszulę, a także ciągle gestykuluje – mój bohater równie dobrze mógłby mieszkać w Meksyku.

Zagrał Pan już 2 bohaterów powieści Jean-Christophe’a Grangé. Co ich wyróżnia?

Główną postacią w książkach Grangé jest sam autor, a raczej jego duch, który unosi się nad nimi. Najciekawszy jest w nich świat, który Grangé wykreował, czerpiąc ze swoich spotkań z wieloma interesującymi ludźmi. Zachowuje wszystkie wspomnienia – zarówno dobre jak i złe. Sprawia wrażenie, jakby coś go wiecznie prześladowało. Bardzo lubię takie postaci.

Czy musiał Pan nauczyć się języka tureckiego?

Korzystałem z pomocy konsultanta, gdyż język ten nie należy do łatwych, zwłaszcza nauczenie się jego melodii.

Czy grając kogoś tak często uciekającego się do przemocy jak Schiffer, egzorcyzmuje Pan własne demony?

Nie jest łatwo zagrać takiego człowieka. Zazwyczaj następuje utożsamienie z prywatnym życiem aktora, co pozwala wywołać własne wspomnienia.

Co może Pan powiedzieć o związkach Schiffera z Turcją?

Nie pozostaje bezczynny wobec okrucieństwa, z jakim ktoś dokonuje mordu na kobietach, które nie podporządkowały się zakazowi współżycia przed ślubem. Staje się w pewnym stopniu aniołem zemsty. Gdyby tylko mógł, potraktowałby oprawców miotaczem ognia. Wie z kim ma do czynienia i zdaje sobie sprawę, że jeśli on chybi, jego przeciwnik nie popełni tego samego błędu.

Czemu tak często oferuje się Panu role policjantów?

Myślę, że chodzi o respekt. Gdy mówię: „Nie ruszaj się!”, ludzie słuchają się mnie. Producenci proponują mi też role kretynów, a jakże! W Goście, goście i Różowej panterze gram wrażliwe postaci. W sumie nadaje się tylko do ról ludzi, których inni się boją, albo wrażliwych idiotów.

Wywiad z Jocelyn Quivrin

Ten pressbook może zdradzać kluczowe elementy filmu

Jak przebiegała Pana współpraca z Jeanem Reno?

Spotkaliśmy się po raz pierwszy w trakcie prób. W ogóle na mnie nie patrzył. Myślałem, że jest może zbyt nieśmiały, albo mnie nie rozpoznaje. Potem okazało się, że był po prostu zawstydzony. Wkrótce przekonałem się, że bardzo dokładnie pracuje z tekstem i nieraz służył mi radą. Dla młodego aktora z niewielkim dorobkiem była to niepowtarzalna okazja, żeby skorzystać z jego doświadczenia, tym bardziej, że 80% scen grałem tylko z Jeanem Reno. Dzięki niemu praca na planie przebiegała bez żadnych problemów.

Pana partner mówi, że współpraca na początku przypominała trochę relacje Waszych postaci.

Myślę, że stało się tak za jego sprawą. Spotkaliśmy się po raz pierwszy, być może chciał mnie wypróbować. Możliwe też, że robiliśmy to podświadomie, aby uwiarygodnić nasze postaci. Trudno powiedzieć... Ważne, że z czasem nabraliśmy do siebie zaufania.

Kim jest Paul Nerteaux?

To młody kapitan policji, samotnik z przeszłością. Za punkt honoru stawia sobie znalezienie sprawcy morderstw młodych Turczynek. Z prośbą o pomoc zwraca się do emerytowanego gliniarza, Schiffera, i przez to staje twarzą w twarz ze starym wygą, któremu brakuje ogłady. Nertaux jest rozdarty między dążeniem do celu, a metodami, jakimi przychodzi mu go osiągnąć. Okazuje się, że tradycyjnymi sposobami niczego się nie zdziała, a Schiffer, z jego złym charakterem i staroświeckimi, wręcz brutalnymi, metodami osiąga lepsze efekty. Nerteaux to klasyczna postać, ale bardzo ciekawie poprowadzona w tym scenariuszu.

Czy, niekiedy ciężkie, warunki na planie nie zniechęciły Pana do pracy?

Nie, takie rzeczy nie mają na mnie żadnego wpływu. Byłem pod wielkim wrażeniem atmosfery i dekoracji, które stworzono na potrzeby filmu. W dodatku bardzo lubię nocne zdjęcia. Gdy miasto śpi, wytwarza się szczególny nastrój, wszyscy stają się bardziej rozluźnieni.

Czy w ryzykownych scenach zastępowali Pana kaskaderzy?

Dla bezpieczeństwa pierwsze ujęcie zawsze wykonywano przy ich udziale. W każdym następnym ujęciu sam wchodziłem do akcji! Zabroniono mi występu w tylko jednej scenie – poza tym mogłem zgrywać Belmonda!

Wywiad z reżyserem Chrisem Nahonem

Ten pressbook może zdradzać kluczowe elementy filmu

Jak zaczęła się Pana przygoda z Imperium Wilków?

Po Pocałunku smoka potrzebowałem trochę czasu, żeby odnaleźć odpowiedni projekt – film sensacyjny z drugim dnem. Po kilku produkcjach francuskich i amerykańskich trafiłem na książkę, przysłaną przez wydawnictwo Albin Michel. Przeczytałem ją w ciągu 2 dni i cały czas w trakcie lektury wyobrażałem sobie akcję, znajdując w niej wszystkie poszukiwane przeze mnie elementy. To skomplikowany thriller o zawrotnym tempie. Gaumont było od początku bardzo zainteresowane współpracą. Nabycie praw do książki nastąpiło także bardzo szybko, pomimo dużej konkurencji.

Czym tłumaczy pan niezwykłą popularność powieści Jean-Christophe’a Grangé?

Trudno znaleźć autorów równie wyczulonych na ten gatunek i przejawiających tyle talentu. Sukces jego książek można porównać do efektu śnieżnej kuli. Najlepszym na to dowodem jest frekwencja Purpurowych rzek, które obejrzało niemal 3 miliony widzów we Francji.

Konstrukcja intrygi w „Imperium Wilków” nie należy do typowych.

Odchodzimy od konwencji, zrównując główną część intrygi z wątkami pobocznymi. Z klasycznego thrillera hollywoodzkiego zachowaliśmy natomiast moment kulminacyjny. Epilog jest w „Imperium Wilków” znacznie dłuższy niż w innych thrillerach.

W filmie można znaleźć elementy kina fantastycznego i science fiction. Czy takie było założenie?

Świadomie budowałem nastrój za pomocą światła i dźwięku, przez co pierwsza część filmu nosi ślady fantastyki. Lubię ten gatunek, choć do science fiction mam na ogół stosunek obojętny.

Jest to zaskakujące, bo chłodna, niemal kliniczna estetyka z początku filmu, przypomina właśnie scenerię kina science fiction.

Chodziło o stworzenie atmosfery, która w zestawieniu z prawdziwymi bohaterami trąci fałszem. Zastąpienie muzyki niepokojącym echem i pokazanie, że bohaterowie nie mają możliwości komunikowania się ze sobą także buduje u widza uczucie dyskomfortu. Te same motywy można znaleźć w Gattaca – szok przyszłości i innych filmach science fiction.

Dlaczego postanowił Pan obsadzić Jeana Reno w jednej z głównych ról?

Jest jedną z moich ulubionych postaci kina, od samego początku był moim kandydatem. obawiałem się tylko, czy ze względu na swoją ogromną popularność nie będzie się wahał przed zagraniem tak odstręczającej postaci jak Schiffer. Wyszedłem jednak z założenia, że siłą charakteru i sympatią, którą jak dotąd darzyła go publiczność, przekona do siebie widzów i tym razem.

Czy od początku chciał pan doprowadzić do metamorfozy Reno?

Tak, poprosiłem go nawet o założenie peruki, w której byłby zupełnie nierozpoznawalny. Chciałem zaproponować mu coś zupełnie innego, dać znak widzom, że nie mają do czynienia ze zwyczajnym występem Reno. Moim zadaniem jako reżysera jest zabieranie widza w egzotyczną podróż, a w przypadku „Imperium Wilków” pierwszym etapem tej podróży jest właśnie przemiana Jeana Reno. Dobre filmy rodzą się właśnie z ryzyka - w tym przypadku najwięcej ryzykowała gwiazda.

Skąd pomysł na tatuaże?

Pokazałem Reno zdjęcia więźniów, wytatuowanych od stóp do głów, aby pomóc w tworzeniu tej postaci. Z tatuażami zaczął przypominać twardziela. Jean błyskawicznie zrozumiał spójność wszystkich elementów charakterystyki jego bohatera.

Deszcz staje się w Pana filmie jednym z bohaterów...

W filmie cały czas pada deszcz. Tak jak inne postaci, woda dostaje się pod powierzchnię ziemi. To bardzo pomaga w budowaniu atmosfery filmu, choć koszt takiej operacji trudno zaakceptować producentowi filmu.

Porozmawiajmy o scenerii filmu. Oczywiście dekoracji tureckich nie kręciliście Państwo na przedmieściach Paryża...

Skądże! Udaliśmy się do Turcji w poszukiwaniu plenerów. Niestety góry, które zwiedziliśmy, nie nadawały się na tło do filmu, ale sfilmowaliśmy bardziej interesujące elementy tych krajobrazów. Wzbogaciły plenery Kapadocji, historycznej kolebki Szarych Wilków. W tej samej krainie kręciliśmy sceny we wnętrzach, konkretniej w sali nazywanej „Tysiącem kolumn”.

Czy były jakieś problemy?

Kilka problemów zrodziło się w trakcie współpracy z ekipą turecką, działającą zupełnie inaczej niż nasza. Wolę nawet nie wspominać o naciskach o charakterze polityczno-mafijnym... Często musieliśmy zmieniać scenariusz, kręcić sceny, które uważaliśmy za nieprzydatne, tylko po to, żeby uzyskać pozwolenie na kontynuowanie zdjęć. Przysyłano mi także pogróżki... Szare Wilki są bardzo wpływową organizacją, zamieszaną w ludobójstwo w Armenii, oraz w zamach na Papieża Jana Pawła II. Nikt nie był w stanie ich jak dotąd powstrzymać, nawet policja, w której zresztą pracują jej członkowie.

W wielu scenach, np. tej pod prysznicem, obraz w Pana filmie staje się symetryczny.

Zależało mi na podkreśleniu efektu lustrzanego odbicia. Zwierciadła ustawiono tak, aby sylwetka Anny uległa pomnożeniu w nieskończoność. Każde odbicie symbolizuje inną osobowość i inne koleje losu.

W początkowych sekwencjach film jest zupełnie pozbawiony muzyki.

Chciałem, żeby widz zanurzył się w uczuciu niepewności. Muzyka zazwyczaj towarzyszy widzowi i uspokaja go, bez niej zaczynamy słyszeć swój oddech i wchodzimy głębiej w historię. Tym samym efektem posłużył się Polański w Lokatorze. W miarę jak akcja nabiera rozpędu, film staje się bogatszy muzycznie.

Dlaczego powierzył Pan napisanie muzyki kilku nieznanym kompozytorom?

Było to moje podstawowe założenie, zarówno przy efektach specjalnych jak i ścieżce dźwiękowej. Film na tym wyraźnie skorzystał. Udało mi się przekonać paru kompozytorów do nagrania niektórych fragmentów w 5 różnych wersjach. W przypadku znanych twórców jest to nie do pomyślenia. A film zawiera 61 fragmentów muzycznych, z czego tylko 2 wykonuje prawdziwa gwiazda – Skin – eks-wokalistka Skunk Anansie.

Więcej informacji

Proszę czekać…