Trzecia część serii z Freddy’m Kruegerem nie zaskoczyła chyba nikogo. 8
Ani klimatem, ani faktem pojawienia się w ogóle na ekranach kin. Niemniej, właśnie ta odsłona okazuje się być jedną z najlepszych i najbardziej sugestywnych odsłon serii, a co za tym idzie – najbardziej zapadających w pamięć.
Efekt ten osiągnięto w prosty, zdawać by się mogło, sposób. Przeniesiono akcję do szpitala psychiatrycznego i jeszcze bardziej zatarto granicę między snem a jawą, dorzucając do tego kilka naprawdę wyjątkowo zrealizowanych scen (ludzka marionetka prowadzona na żyłach do dziś robi wrażenie!). A przy tym, wszystkim udało się znakomicie wypośrodkować krwawy horror i przygodowy film dla nastolatków. Nie wiem w jaki sposób, niemniej – wszystko to pięknie zgrywa się w całość.
Akcja ponownie przenosi nas do Springwood, tym razem do kliniki, w której przebywają młodzi pacjenci z poważnymi zaburzeniami snu. Lekarze doszukują się podłoża w problemach rodzinnych, narkotykach i braku akceptacji, nie próbując nawet przeanalizować mniej konwencjonalnie tej zbiorowej histerii. Sytuacja ulega zmianie, gdy na oddziale pojawia się Kirsten Parker (w tej roli zadebiutowała Patricia Arquette), a chwilę później – Nancy Thompson. Nie ukrywam, uwielbiam, gdy w kolejnych częściach powracają postacie z poprzednich części, ale tylko gdy są grane przez tych samych aktorów, tak jak w tym przypadku. Sprawia to, że historia stwarza pozory życia, szczególnie, gdy jest konkretnie umotywowana. Okazuje się bowiem, że Nancy, po starciu z Freddym w pierwszej części, zajęła się badaniem problemu i specjalizuje się właśnie w leczeniach zaburzeń snu. Odpowiedzialna jest również za stworzenie eksperymentalnego leku o nazwie „Hypnocil”. Po jego zażyciu śniący mają kontrolę nad swymi majakami, dodatkowo potrafią w snach używać niezwykłych mocy. Już wkrótce Freddy przekonuje się, że polowanie w snach nigdy nie było tak trudne. A wojownicy snów odkrywają, że Krueger jest o wiele potężniejszy niż się zdawał...
Fabuła stworzona tu przez Wesa Cravena, kojarzyła mi się zawsze nieodparcie z „Wojownikami Nocy” Grahama Mastertona. Problem potęguje fakt, że oba dzieła ukazały się w 1987 roku. Zainteresowanych tym, kto z kogo zrzynał zachęcam do samodzielnych poszukiwań. Niezależnie jednak od tego, komu przyznamy palmę pierwszeństwa odnośnie pomysłu, należy powtórzyć, że po raz kolejny udało się stworzyć niezwykłą odsłonę serii o Freddym. Przykuwa uwagę pomysł i lokalizacja, poparte efektami specjalnymi, które poza jednym wyjątkiem wciąż robią wrażenie (kolejny dowód na to, że po co komu CGI). Niektórych może nieco zawieść druga część filmu, która skłania się bardziej ku dark fantasy, z naciskiem na fantasy, czary i moce, nie zapominajmy jednak, że akcja każdego koszmaru rozgrywa się w snach i trudno o lepszą ich wizualizację. Freddy paradoksalnie – po raz kolejny – zostaje moralnym zwycięzcą.
Autor recenzji: Łukasz Radecki
Scena z marionetką śniła mi się po nocach.