Kwiecień 2003 r. Młody alpinista, podczas samotnej wędrówki, zostaje uwięziony w rozpadlinie skalnej w niedostępnych górach Utah. Zaczyna się dramatyczna walka o przetrwanie.

James Franco wkracza do kanionu

Danny Boyle nie miał wątpliwości, że główną rolę musi zagrać wyjątkowy aktor, który podoła nie tylko wymagającej emocjonalnie roli, ale i wyzwaniu związanemu z wytrzymałością fizyczną.

To musiał być ktoś, kto zdecyduje się na pracę w ekstremalnych warunkach, wydobędzie z siebie najsilniejsze pierwotne emocje i pozwoli zajrzeć w swoją duszę. Unieruchomiony w kanionie pozwoli twórcom, a potem widzom, zobaczyć kim był i kim się stawał.

To musiał być ktoś, kto zrozumie pasję Arona – osoba kochająca przyrodę, lubiąca wyzwania, a jednocześnie auto-refleksyjna. Nie mówiąc o tym, że niezwykle utalentowana aktorsko. Wybór był oczywisty – Arona mógł zagrać tylko James Franco mający na swoim koncie wiele zróżnicowanych ról m.in. w filmach Boski chillout, Obywatel Milk czy Howl. Aktor ukończył niedawno studia na Columbia University i robi doktorat na Yale.

Ralstona bardzo ucieszył ten wybór: "Byłem wniebowzięty, bo wiedziałem, że James udźwignie tę rolę. Znam filmy z jego udziałem i wiem, że to bardzo zaangażowany aktor. Nie mogłem się doczekać kiedy go poznam. Obejrzeliśmy razem nagranie, które było moim testamentem i pożegnaniem z najbliższymi. Pokazałem mu też w jakich pozycjach ustawiałem się będąc uwięzionym, a nawet jak ucinałem ramię. Wspaniale było obserwować jak James buduje rolę. Widziałem jak intensywnie pracuje nad stawaniem się mną. Fantastycznie się spisał. Dokonał czegoś magicznego".

Franco od razu przyjął rolę. Przyznaje, że kręcenie filmu było jednym z najbardziej niezwykłych wydarzeń w jego życiu: "Wyjątkowość tej produkcji polega na tym, że na historię Arona składają się bardzo osobiste i subtelne przeżycia, i przemyślenia – takie, które przechodzimy w samotności. Od początku miałem przeczucie, że potrafię go zrozumieć. To opowieść o człowieku, który patrzy śmierci prosto w oczy, a znajduje w sobie siłę, by przeżyć. Żaden inny film nie pokazał tego w tak fantastyczny sposób. Ujęło mnie też to, że bohater niemal cały czas jest uwięziony i ogromne znaczenie mają bardzo osobiste i wzruszające monologi-nagrania, które tworzy dla bliskich. Z aktorskiego punktu widzenia wyzwaniem było również to, że przez większość czasu nie miałem kontaktu z innymi aktorami. Grałem z otoczeniem – głazami, kanionem".

Franco wybrał się z Ralstonem na wspinaczkę, by zobaczyć go w swoim żywiole, ale nie chciał naśladować jego sposobu poruszania się czy mimiki. "Danny miał jasny pomysł na ten film – pragnął drążyć sytuację, w jakiej znalazł się Aron. To było ważniejsze od tego, by grana przeze mnie postać przypominała Arona w najdrobniejszych szczegółach." – mówi aktor.

Franco podkreśla, że Boyle jest reżyserem, który udziela aktorom pełnego wsparcia: "Byłem uwięziony w wąskim, niewygodnym miejscu. Wychodziłem z planu posiniaczony i zadrapany, warunki pracy były wyjątkowo trudne. A jednak wspominam to doświadczenie jako fascynujące, bo Danny jest niezwykłym reżyserem. Pełnym energii i pasji, potrafiącym osiągnąć to, czego chce".

Franco dodaje, że monologi wypowiadane do niewielkiej kamery również były wyzwaniem: "Czułem się jakbym grał w sztuce Szekspira – monologi przypominały granie na żywo przed publicznością. To niezwykłe, jak na film".

Niekonwencjonalna wizja Boyle'a bardzo inspirowała Jamesa i motywowała do pracy. "Jego podejście było niezwykłe. Nie znam drugiego reżysera, który nakręciłby film o dziczy w taki sposób. Zamiast powolnego tempa i długich przyrodniczych ujęć mamy szybkie tempo, jak w filmie o metropolii".

Franco przygotowywał się do roli chodząc na ściankę i siłownię. Czytał też książki o wspinaczce i poszukiwaczach przygód. Przede wszystkim jednak zadał sobie pytanie – czy byłbym w stanie zrobić to, co Aron? "Wyobraziłem sobie jak trudne były okoliczności. Chodziło o śmierć i życie. Nie lubię widoku krwi i nawet podczas zastrzyku się denerwuję, ale wziąłem się w garść. Pokonałem swoją małą barierę. Cóż innego mogłem zrobić, biorąc pod uwagę co przeżył mój bohater? Aron wiedział, że może umrzeć i podjął ogromne ryzyko, by przeżyć. Dla mnie ten film to opowieść o tym jak radzimy sobie z samotnością, strachem, bólem. Porusza podstawowe kwestie ludzkiej egzystencji".

Ekipa przyznaje, że Franco bardzo zaangażował się w rolę i przygotowując się do niej odbył podróż w głąb siebie. "James i Danny to najważniejsi twórcy filmu. James doskonale się spisał, zagrał wprost rewelacyjnie". – mówi Colson.

Choć rola Franco była najważniejsza, dobranie reszty obsady też było bardzo istotne.

"Kiedy w filmie jest niewielu bohaterów, aktorzy muszą być świetnie obsadzeni w rolach. Szczególnie dobrze spisały się Amber Tamblyn i Kate Mara, które zagrały alpinistki mijające Arona w kanionie. Choć spotkanie jest krótkie, zapada w pamięć i jest bardzo ważne – te dziewczyny to ostatnie osoby, z którymi Aron ma kontakt przed wypadkiem". – mówi Colson.

Amber i Kate to pogodne dziewczyny z zacięciem komediowym. Amber wspomina, że role były dla nich wyzwaniem: "Musiałyśmy się wykazać niezłą kondycją – wspinałyśmy się, biegałyśmy. Było trudno, ale współpraca z Dannym Boyle'em to jedno z najważniejszych doświadczeń w moim życiu. Razem z Kate zagrałyśmy miłe, ale przeciętne dziewczyny. Wydawałoby się, że to nic takiego, ale one zapadły Aronowi w pamięć i wspominał je będąc uwięzionym. Okazuje się więc, że spotkanie było dla niego ważne". – mówi Amber Tamblyn.

W rodziców Arona wcielili się Treat Williams i Kate Burton, a jego siostrę zagrała Lizzy Caplan. Dziewczynę Arona, przed którą chłopak bał się otworzyć, co uświadomił mu dopiero wypadek, zagrała Clémence Poésy – francuska aktorka znana głównie z roli Fleur Delacour z filmów o Harrym Potterze.

"Sceny z bliskimi Arona są piękne i wzruszające. Oglądając je gorąco pragniemy, by Aron wrócił do ludzi, których kocha". – mówi Colson.

O Aronie Ralstonie

Kiedy Danny Boyle przeczytał książkę Ralstona od razu wysłał egzemplarz Christianowi Colsonowi. Producent początkowo nie był przekonany do pomysłu kolegi: "Książka bardzo mi się spodobała, ale uznałem, że nie da się jej dobrze zekranizować.

Zmieniłem zdanie, gdy Danny dosłał mi treatment. Rozpisał pomysł na film na sześciu stronach, to było rewelacyjne. Podjęliśmy się wielkiego wyzwania, ale Danny miał fantastyczną wizję. Kręcąc ten film dokonaliśmy czegoś, co wydawało mi się niemożliwe".

Prawa do ekranizacji książki posiadał znany producent filmów dokumentalnych, John Smithson. Colson spotkał się z nim w Londynie i podjęli decyzję o wspólnym nakręceniu fabularnego filmu pełnometrażowego. Smithson podjął decyzję po przeczytaniu treatmentu Boyle'a, został też jednym z producentów.

Boyle natychmiast zaczął pisać scenariusz – razem z Simonem Beaufoyem, z którym pracował nad Slumdogiem : Milionerem z ulicy.

Reżyser musiał dobrze poznać Ralstona. Zaczął od przyjrzenia się sytuacji, w której Aron niemal stracił życie. W lipcu 2009 roku pojechał z Colsonem do Blue John Canyon w Utah. Sześć lat wcześniej wybrał się tam Ralston, pasjonat wspinaczki. Zależało mu, by filmowcy zrozumieli jego miłość do tego sportu i pięknych, górzystych krajobrazów.

Początkowo nie był przekonany do wizji Boyle'a. "Praca nad tą produkcją była dla mnie trudnym doświadczeniem. Danny chciał pokazać moje przeżycia i przemyślenia, a ja myśląc o tym wydarzeniu skupiałem się na faktach. Niełatwo było zgodzić się na ubarwienia". – mówi Ralston, który w końcu dał się porwać wyobraźni Boyle'a : "Przeżyłem to i dla mnie najważniejsze są godziny spędzone w kanionie, ale zrozumiałem, że żeby widzowie wczuli się w tę historię, trzeba im pokazać coś więcej".

Ralston zaprzyjaźnił się też z Beaufoyem, z którym wspinał się w górach Kolorado. "Dużo rozmawialiśmy o mojej przeszłości. Simon to aktywny facet rozumiejący sportową pasję".

Ralston podzielił się też z filmowcami czymś bardzo osobistym – nagraniami, które powstały gdy był uwięziony w kanionie. Zostawił wiadomość dla przyjaciół i rodziny w nadziei, że trafią do nich, gdy wreszcie zostanie odnaleziony.

"Obejrzenie tych filmików bardzo pomogło Jamesowi w budowaniu roli". – mówi Boyle.

Ralston cieszy się ze współpracy z Boyle'em: "To było niesamowite doświadczenie. Danny jest niezwykle kreatywny, a przy tym wrażliwy. Rozumiał, że praca nad filmem dużo mnie kosztowało i był bardzo delikatny. Jestem mu wdzięczny za to, że umożliwił mi spotkania ze scenarzystami, aktorami i pozwolił zaangażować się w produkcję. Choć było to dla mnie trudne nie wyobrażam sobie, że nie brałbym czynnego udziału w pracach nad filmem".

Aron zdobył się na to, by szczegółowo opowiadać o tym, jak wyglądało uwięzienie w kanionie – nie pomijał nawet tak trudnych kwestii jak picie własnego moczu. "Najważniejsze było zachowanie realizmu. Zebraliśmy sprzęt identyczny z tym, jakiego używał Aron, w bukłaku było tyle samo wody, ile miał. Kwestie związane z samą wyprawą były bardzo ważne i dopracowaliśmy je w najmniejszych szczegółach". – mówi Colson.

Wierność faktom to jedno, ale wizja artystyczna to drugie. "Aron opowiedział swoją historię pisząc książkę. Od początku sądziłem, że film musi zawierać jakiś nowy element. W pewnym sensie opowiedziałem własną wersję wydarzeń, a raczej przedstawiłem je po swojemu. Jestem Aronowi niewymownie wdzięczny, że mi na to pozwolił". – mówi reżyser.

Boyle'a zaintrygowało to, że w sytuacji zagrożenia życia Ralston uświadomił sobie jak ważne są relacje z innymi ludźmi mimo, że do tej pory był indywidualistą. "Był niezależnym, wysportowanym facetem, ale nie ideałem. Wzruszyło mnie, że kiedy otarł się o śmierć, przy życiu trzymały go myśli o najbliższych. Uważał siebie za samotnika, a okazało się, że wolę życia obudziły w nim wspomnienia o ludziach. To dla mnie w tej historii najważniejsze. Kiedy pod koniec filmu Aron wreszcie spotyka ludzi mówi po prostu "Potrzebuję pomocy". Jak my wszyscy. Dlatego żyjemy w grupach". – mówi Boyle.

To samo zaintrygowało pracowników Everest Entertainemt i skłoniło ich do współfinansowania filmu. "Z przyjemnością angażujemy się w pełne pasji projekty". – mówi Lisa Maria Falcone.

Ralston bardzo chwali sobie współpracę z Dannym: "Obserwowanie go przy pracy było niezwykłe. Byłem pod wielkim wrażeniem tego, jak zaangażował się w film."

Aron dodaje, że nie wyobraża sobie, by ktoś inny i w inny sposób ekranizował jego książkę: "Byłem w kanionie sam, a przy życiu trzymały mnie wspomnienia i fantazje o najbliższych. Niemal czułem jakbym postrzegał świat spoza własnego ciała. Byłem odwodniony, obolały, wyczerpany. Traciłem rozum. Sam nie wierzę, że Danny potrafił to oddać".

Ralston przyznaje, że patrzenie jak James Franco odgrywa jego rolę było surrealistyczne: "Czułem jakbym cofnął się w czasie i obserwował siebie sprzed kilku lat".

Aron Ralston wrócił do Blue John Canyon w siódmą rocznicę swojego wypadku. "To było dla niego niezwykle emocjonalne i trudne przeżycie". – potwierdza Colson, a Ralston opisuje co czuł, gdy wrócił w miejsce, w którym był uwięziony: "To było bardzo osobiste przeżycie. Prawie zginąłem, a kiedy znów się tam znalazłem, poczułem jakbym narodził się na nowo. Zacząłem nowy etap życia. Uświadomiłem sobie, że bliski koniec bywa początkiem".

Dzień, w którym się uwolnił, rzeczywiście nim był. To jedna z najbardziej poruszających scen w filmie – Aron ma halucynacje i widzi chłopca, może swego przyszłego syna. Wizja się spełniła – w trakcie zdjęć na świat przyszedł pierwszy syn Ralstona, który uważa, że to, co przeżył było rozliczeniem się z dawnym postrzeganiem świata. "Zawsze fascynowało mnie balansowanie na granicy życia i śmierci. Lubiłem ryzyko, wyprawy w góry czy spływy. W sytuacji prawdziwego zagrożenia myślałem tylko o tym, by wrócić do bliskich i nie zaniedbywać naszych relacji". – mówi Aron Ralston, który nigdy nie zapomni wydarzenia, które zmieniło jego życie: "To, co przeżyłem całkowicie zmieniło moje życie. Godziny spędzone w Blue John Canyon odmieniły moje spojrzenie na świat. Przetrwałem i uważam, że spotkało mnie prawdziwe błogosławieństwo".

Odważne wizje Danny'ego Boyle'a

Danny Boyle i reszta ekipy musieli się wykazać niezwykłą wyobraźnią i nowatorskim podejściem. Dla Danny’ego najważniejsze było tempo. Pragnął, by film trzymał w napięciu, był naszpikowany akcją i emocjami mimo, że bohater tkwi uwięziony w jednym miejscu.

Początek filmu kipi adrenaliną – obserwujemy Arona rozpoczynającego samotną wyprawę. Najpierw mknie na rowerze przez pustynne krajobrazy, potem zaczyna się wspinać, poznaje dwie miłe dziewczyny, kąpie się w jeziorze. A potem świat staje w miejscu…

Już nie widzimy zapierających dech w piersiach krajobrazów. Obserwujemy to, co Aron – kawałek nieba, promienie słońca, kruka, poranione ciało… I to, co siedzi Aronowi w głowie.Utrzymanie tempa i akcji było dla Boyle'a próbą. Reżyser uznał, że rozwiązanie tkwi w technikach operatorskich – przebitkach, zmianach taśmy. Najważniejsze jednak było zatrudnienie dwóch autorów zdjęć – Anthony'ego Doda Mantle'a i Enrique Chediaka. "Potrzebowaliśmy zróżnicowanego podejścia. W filmie jest mało bohaterów i praca kamery w pewnym sensie to zastępuje". – tłumaczy Boyle i dodaje: "Anthony i Enrique mają ciekawe osobowości i kompletnie różne style pracy. Enrique to południowoamerykańska wrażliwość, Anthony’ego cechuje północnoeuropejski styl. Każdy z nich pracował z kamerami klasycznymi, cyfrowymi i aparatami fotograficznymi. Dzięki temu powstał zróżnicowany materiał, a w filmie obserwujemy ciągłe zmiany. Doskonale widzimy, jak trudną podróż przechodzi Aron".

Colson przyznaje, że praca z dwoma autorami zdjęć to wyzwanie, ale i szansa na stworzenie czegoś wyjątkowego: "To oryginalny pomysł, który szybko wpadł Danny'emu do głowy. Na planie nie brakowało energii, kreatywności, a także… czasu. Mogliśmy skupić się na Jamesie i zapewnić mu jak najbardziej komfortowe warunki pracy. Wszyscy byliśmy nakręceni i gotowi do pracy, bo gdy zmieniał się autor zdjęć, zmieniały się okoliczności".Mantle i Chediak zapewniają, że współpraca była ciekawym doświadczeniem. "Mamy zupełnie inne style pracy, a jednocześnie sporo nas łączy. Nie od razu się dogadaliśmy i wypracowaliśmy spójną wizję, ale po jakimś czasie wszystko się ułożyło. Pracowaliśmy niezależnie, a jednocześnie razem". – mówi Mantle.

"Wyszło naturalnie, bo obaj mamy podobną wrażliwość artystyczną". – dodaje Chediak. "Pracowaliśmy nad różnymi aspektami – nastrojami, kolorystyka, ruchami kamery. Chodziło o pokazanie fantazji, wspomnień, procesów myślowych. Danny chciał, żeby widzowie czuli się tak, jakby byli w kanionie i głowie Arona. Polegaliśmy na przeczuciach i pozwoliliśmy kamerze spenetrować zakątki umysłu głównego bohatera. Chodziło o coś więcej, niż odpowiednie ustawienie światła i kamery". – mówi Mantle i dodaje: "Stworzyliśmy nowy język filmowy. To było niezwykłe doświadczenie".

"Znaleźli ciekawy sposób na pokazanie tego, co przeżył Aron podczas 127 godzin, ale bez dłużyzn. Widzowie zobaczą przez co przeszedł Aron, a jednocześnie co działo się w jego głowie". – mówi reżyser. "Danny i autorzy zdjęć stworzyli nowy język filmowy. Filmowi nie brakuje energii i płynności. Nawet retrospekcje są nietypowe, bo mają miejsce w kanionie – tak, jak widział je Aron". – mówi Colson.

Nawet podejście do krajobrazów było nowatorskie : "To klasyczna zachodnioamerykańska przyroda, ale pokazana w nieklasyczny sposób. To nie tylko tło wydarzeń, ale ich bohater. Piękne, ale niebezpieczne miejsce". – mówi Mantle.

"Pragnęliśmy pokazać nastroje jakie tam panowały. Prażące słońce, kurz – wszystko wpływało na psychikę uwięzionego człowieka, który otarł się o śmierć". – mówi Chediak. Filmowcom zależało na tym, by kręcić dokładnie w tym miejscu, w którym doszło do wypadku, czyli w Blue John Canyon w Parku Narodowym Canyonlands. Ekipa dostała się tam helikopterem, spano w namiotach.

Odpowiedzialna za scenografię i kostiumy Suttirat Larlarb odtworzyła szczelinę, w której utknął Aron. Powstała w studiu dzięki czemu kręcenie było bezpieczne i można było pracować przez dłuższy czas. Ekipa odtworzyła ściany skalne, a także atrapę ważącego 400 kilogramów głazu, który przygniótł Arona.

Film można określić jednym słowem – eklektyczny. Proste scenografia, kostiumy i kameralna gra Jamesa Franco składają się na nastrojową atmosferę filmu. Końcowe minuty filmu trzymają w ogromnym napięciu – bohater uwalnia się spod głazu (scena jest niezwykle drastyczna) i nadludzkim wysiłkiem wydostaje się ze szczeliny – miejsca, które mogło być jego grobem.

"To oczyszczający moment. Aron nie tylko uwalnia się z pułapki, ale i rodzi się na nowo i wraca do świata. To piękny film". – mówi Colson.

Więcej informacji

Proszę czekać…