1920 Bitwa Warszawska to wielki fresk historyczny o jednej z najważniejszych bitew w dziejach świata. To także jedna z pierwszych w Europie i pierwsza w Polsce, pełnometrażowa produkcja zrealizowana w 3D. Za kamerą stanął Jerzy Hoffman, nominowany do Oscara mistrz wielkich widowisk historycznych. Akcja rozpoczyna się w Warszawie, w 1920 roku. Jan (Borys Szyc), poeta i kawalerzysta, po otrzymaniu rozkazu wyjazdu na front polsko-bolszewicki, oświadcza się swojej narzeczonej Oli (Natasza Urbańska), aktorce teatru rewiowego. Ślubu udziela młodym ksiądz Ignacy Skorupka (Łukasz Garlicki). Podczas walk Jan trafia do niewoli. Jego los leży w rękach czekisty Bykowskiego (Adam Ferency), który ucieleśnia okrutne oblicze bolszewickiej rewolucji. Historia znajdzie finał w wielkiej bitwie, która na zawsze odmieni nie tylko losy Jana i Oli, ale całej dwudziestowiecznej Europy. Obok bohaterów fikcyjnych na ekranie pojawiają się także postacie historyczne: marszałek Józef Piłsudski (Daniel Olbrychski), generał Tadeusz Rozwadowski (Marian Dziędziel), pułkownik Wieniawa-Długoszowski (Bogusław Linda), a także Włodzimierz Lenin i Józef Stalin. Reżyserowi udało się odtworzyć atmosferę lat 20., ukazując wielki patriotyzm i heroiczny wysiłek pokolenia naszych przodków.

Ekipa i dynamika

1920 Bitwa Warszawska to wielki fresk historyczny o jednej z osiemnastu najważniejszych, zdaniem lorda Edgara D’Abernona, bitew w dziejach mświata. Była jedyną od XVII wieku zwycięską bitwą ,stoczoną samodzielnie przez Polaków (13-25 sierpnia 1920 roku), która zadecydowała o losach wojny. Bitwa ta zahamowała pochód Armii Czerwonej na Europę i pozwoliła Polsce zachować na dziewiętnaście lat świeżo odzyskaną niepodległość. Zmusiła ideologów i ówczesnych przywódców Rosji Radzieckiej – Włodzimierza Iljicza Lenina i Lwa Trockiego, do rezygnacji z doktryny „eksportu rewolucji” i próby rozpalenia jej „światowego płomienia”. Film Jerzego Hoffmana pokazuje tło historyczne tego krwawego konfliktu. Na ekranie pojawiają się zarówno Lenin, Stalin, Trocki, słynny dowódca Michaił Tuchaczewski czy przedstawiciel Polskiego Komitetu Rewolucyjnego Feliks Dzierżyński, jak i generał Maxime Weygand czy major de Gaulle. Mamy tu także obszerną galerię polskich przywódców politycznych i wojskowych – jest Józef Piłsudski, są generałowie Rozwadowski, Haller i Sikorski, premierzy Grabski i Witos, oraz wspomniany ksiądz Ignacy Skorupka, którego śmierć pod Ossowem stała się jednym z symboli „cudu nad Wisłą”. Jednakże według założeń Hoffmana i jego współpracowników, to nie postacie historyczne – poza Piłsudskim – są najistotniejsze w tym filmie. Ma to być przede wszystkim wielkie widowisko, pełne dynamicznej batalistyki. Zainscenizowano między innymi szarże kawalerii, ataki piechoty na bagnety, działania czołgów, aut i pociągów pancernych, balonów obserwacyjnych i samolotów z tamtych lat. Hoffman jest wielkim wielbicielem sienkiewiczowskiego modelu powieści historycznej i narracji swobodnie łączącej epizody historyczne z dramatycznymi przygodami fikcyjnych bohaterów. W stworzeniu odpowiednich postaci dopomógł mu ceniony scenarzysta Jarosław Sokół. Celem twórców było połączenie walorów wielkiego widowiska z dynamiczną fabułą oraz oddanie hołdu ówczesnym bohaterom, ale bez sztywnej atmosfery szkolnej akademii. Budżet wyniósł 27 milionów złotych (około 9 milionów dolarów). Zdjęcia trwały od 29 czerwca do 30 września 2010 roku. Kręcono między innymi na terenie twierdzy Modlin, w Warszawie (m.in. na Krakowskim Przedmieściu), Lublinie, Suchej koło Węgrowa, Piotrkowie Trybunalskim, Zamościu, Kazuniu czy Zielonce. Trzeba wspomnieć, że z oczywistych ideologicznych względów przez wiele lat nie można było realizować filmów na ten temat. Przed wojną nakręcono „Cud nad Wisłą” (1921), w reżyserii Ryszarda Bolesławskiego (który później zrobił karierę w Hollywood, pracując m.in. z Marleną Dietrich), na zlecenie Wydziału Propagandy Ministerstwa Spraw Wojskowych. Grali Jadwiga Smosarska i Stefan Jaracz. – Chcemy przypomnieć Polakom, jak w 1920 roku, w bitwie pod Warszawą, zostały rozwiane wszelkie plany biura politycznego na Kremlu, na czele z Włodzimierzem Leninem, który przez Polskę chciał przerzucić rewolucję do Niemiec, a z Niemiec na zachód i zrealizować marzenie o rewolucji światowej. Tak się nie stało. Europa i świat zawdzięcza to człowiekowi, którego starano się później pozbawić zwycięstwa. Dowódcy, który przeprowadził Polskę przez problemy stworzenia państwowości, czyli Józefowi Piłsudskiemu. Nie chcemy tworzyć mu pomnika bez skazy, bo, jak każdy z nas, miał swoje zalety i wady. Jednak to dzięki jego ogromnej sile wewnętrznej i energii udało się skonsolidować skłócone społeczeństwo i pchnąć do zdemoralizowanej armii nowe siły w postaci ochotników. Niemal od dzieci aż po starszych. I dzięki niemu udało się zwyciężyć w momencie, kiedy cały zachód był przekonany, że musimy przegrać, a Lenin już czekał na zdobycie Warszawy. I o tym właśnie będzie to kino – mówił Jerzy Hoffman w wywiadzie dla „Stopklatki” w listopadzie 2009 roku. W innych wywiadach podkreślał, że pragnie stworzyć nowoczesne widowisko historyczno-przygodowe, dbające o wierne oddanie realiów, ale i skutecznie przemawiające do emocji i wyobraźni współczesnych widzów, którą ukształtowały w wielkiej mierze imponujące amerykańskie widowiska. Któż zresztą mógłby się lepiej zmierzyć z tak ujętym tematem, jak nie Hoffman, jeden z nielicznych polskich reżyserów, którzy z prawdziwym sukcesem potrafią inscenizować sceny masowe, a także zachowywać równowagę pomiędzy celną historyczną stylizacją a narracyjną werwą? Dobitnym dowodem tych rzadkich umiejętności były zwłaszcza „Pan Wołodyjowski” i „Potop” – filmy, które przeszły do historii polskiego kina.

Jak ubrać dwa półki piechoty

Za kostiumy militarne w filmie odpowiadał Andrzej Szenajch, aktor filmowy i teatralny, który z zainteresowania mundurami i militariami uczynił swój drugi zawód. Tak o tym mówił Janowi Bończy-Szabłowskiemu: – Mój ojciec był zawodowym oficerem, podobnie wujowie. Stryj walczył w wojnie polsko-rosyjskiej w 1920 roku. Wyrastałem więc wśród wojska i dzięki temu bardziej interesowałem się historią. Pomysł, by hobby stało się drugim zawodem, aktor zawdzięcza Andrzejowi Wajdzie. – Na planie filmowym „Panien z Wilka” długo rozmawialiśmy. Pan Andrzej pytał m.in., jak moim zdaniem powinien się zachować oficer w konkretnych sytuacjach i zadał wiele pytań dotyczących militariów. Kiedy odpowiadałem dość wyczerpująco, powiedział: „Powinien pan zrobić z tego drugi zawód”. Wkrótce zaprosił mnie do współpracy. Potem zdałem egzamin przed ministrem kultury i otrzymałem od niego prawo wykonywania zawodu. Z Jerzym Hoffmanem Szenajch spotkał się jako aktor na planie jego debiutu „Gangsterzy i filantropi”, ale okazja do współpracy w dziedzinie kostiumów i militariów nadarzyła się dopiero teraz. – Ubraliśmy 6300 statystów, czyli dwa pułki piechoty. Nie mówiąc o aktorach. Największym wyzwaniem było zdokumentowanie całego tego wydarzenia. Film ma swoją specyfikę. Trzeba było być wiernym specyfice tamtych czasów, ale pamiętać, że musi powstać opowieść atrakcyjna dla widza. Wielkim wyzwaniem dla kostiumografa była ogromna różnorodność ówczesnych mundurów. – Trzeba sobie uświadomić, z jakim wojskiem mamy do czynienia. Jak bardzo różnorodnym – tłumaczył. – W tej bitwie brali udział żołnierze z różnych zaborów, była też Armia Hallera zorganizowana na zasadzie zaciągu ochotniczego spośród Polaków służących w wojsku francuskim, byłych polskich jeńców wojennych z armii austro-węgierskiej i niemieckiej (ok. 35 tys.) oraz polskiego wychodźstwa ze Stanów Zjednoczonych (ok. 22 tys.) i Brazylii (300 osób). Byli też dawni legioniści w charakterystycznych dla siebie mundurach. I ten cały koloryt trzeba było oddać w tej opowieści, zanim się pojawił ujednolicony mundur khaki w niepodległej Polsce. Równie barwne były przecież mundury Rosjan. A widzom nie mogły się one mylić. Szenajch tak podsumowywał swe doświadczenia z pracy nad „1920 Bitwą Warszawską”: – Zarówno mnie, jak i całej ekipie najbardziej zależało na tym, by dać świadectwo. Pokazać, jak można było z wielu kawałków utworzyć państwo i wprowadzić je do grona wolnych narodów. Bo wtedy wszystkim nam się chciało chcieć. Teraz mamy wolność, a nie zawsze potrafimy ją docenić.

Jan i Ola w duecie

Jerzy Hoffman podkreślał (w rozmowie z Janem Bończą-Szabłowskim), że Borys Szyc w roli Jana Krynickiego kontynuuje najlepsze tradycje młodego Zbigniewa Cybulskiego i młodego Daniela Olbrychskiego. – Jest niewątpliwie klasą samą w sobie – komplementował aktora reżyser. – Ale pragnę zwrócić uwagę na jego partnerkę Nataszę Urbańską. Gra tancerkę i śpiewaczkę kabaretową, więc można powiedzieć – samą siebie. O tym, że potrafi śpiewać i tańczyć, przekonała już wielokrotnie. Niektórzy się zastanawiali, czy poradzi sobie z zadaniami typowo aktorskimi. Okazało się, że jej Ola Raniewska zarówno w scenach dramatycznych, jak i lirycznych jest wiarygodna i bardzo prawdziwa. Natasza ma po prostu wielki talent aktorski. W filmie Urbańska śpiewa znane przedwojenne szlagiery i piosenki żołnierskie, ale także nowe utwory skomponowane – w klimacie XX-lecia międzywojennego – przez Krzesimira Dębskiego, w tym jedną piosenkę w duecie z Borysem Szycem, do której słowa napisał Jacek Cygan. To pierwszy wspólny utwór Dębskiego i Cygana od czasu słynnej „Dumki na dwa serca” z filmu „Ogniem i mieczem”.

Kadry jak z płótna Kossaka

Scenograf Andrzej Haliński śmiał się, że największym problemem podczas pracy nad „1920 Bitwą Warszawską” było wyczarowanie pociągu pancernego. Ale innych wyzwań także nie brakowało. – Korzystaliśmy z gotowych obiektów, które trzeba było odpowiednio zaaranżować do potrzeb filmu – mówił Janowi Bończy-Szabłowskiemu. – Jednym z takich obiektów była np. twierdza Modlin. Dostosowanie jej do potrzeb filmu było nie lada wyzwaniem. Obiekt jest wprawdzie historyczny, tyle że obecnie przypomina ruinę. A to musiałem starannie ukryć. Co ciekawe, ponieważ jest zabytkiem, każda interwencja była trudna do przeprowadzenia. Największym absurdem było to, że nie można było wyciąć z murów Modlina dziko rosnących tam drzew. Będziemy więc je musieli usunąć komputerowo. Na potrzeby filmu zrekonstruowano czołgi z tamtych czasów. – Warto przypomnieć – zaznaczał Haliński – że w czerwcu 1919 pułk czołgów razem z armią gen. Hallera wrócił do Polski z całym wyposażeniem. Dawało to Polsce prawdopodobnie czwarte miejsce na świecie pod względem posiadanych sił pancernych. Używane były następnie w wojnie polsko-radzieckiej, gdzie odegrały znaczącą rolę. Część odpowiednio wyglądających plenerów znaleziono w Piotrkowie Trybunalskim. – Do tego miasta lubiłem często zaglądać – mówił scenograf. – Sporo tam dokumentowałem. Wiedziałem, że miasto znakomicie nada się do filmu. Teraz, gdy szukaliśmy miejsc na przedmieścia Warszawy, czyli klimatu przedwojennego Radzymina i Zakroczymia, nie miałem wątpliwości, że Piotrków okaże się strzałem w dziesiątkę. To miasto oparło się dużym zniszczeniom wojennym. Tam mieliśmy właściwie niemal gotową scenerię. A zamknięcie jednej czy dwóch uliczek na potrzeby filmu nie stanowiło problemu. Kłopotem było za to odtworzenie atmosfery przedwojennego warszawskiego kabaretu. – Kabaret tamtych czasów w Warszawie był dość skromny – tłumaczył Haliński. – Powiedziałbym nawet, że wręcz ascetyczny. Dlatego też musiałem go znacznie ubarwić. Film jest pięknym kłamstwem i musimy o tym pamiętać. Zachowując realia historyczne, trzeba zwracać uwagę, żeby to, na co patrzy widz, było atrakcyjne. Ciasny kremlowski gabinet Lenina kręcony był w warszawskim Pałacu Prymasowskim. Ale największym wyzwaniem dla całej ekipy była scena bitwy rozgrywana na poligonie w Zielonce. Kiedyś myślałem o tym z trwogą. Teraz patrzę z satysfakcją. Niektóre kadry wyglądają jak płótna Kossaka.

Kostiumy cywilne

Wizja realizacji filmu „1920 Bitwa Warszawska” w 3D okazała się fascynująca. Jednak z uwagi na to, że zastosowaliśmy tę technologię jako pionierzy w Polsce i Europie, stawiała ona nowe wyzwania dla wszystkich pionów produkcji, w tym i pionu kostiumów. – mówi kostiumografka Wanda Kowalska, która odpowiadała w filmie za kostiumy cywilne. Już w trakcie prób okazało się, że obraz trójwymiarowy jest tak wyostrzony, że trzeci plan, czyli postaci widoczne mz bardzo dużej odległości, traktuje się jak pierwszoplanowe. Wszystkie detale kostiumów, takie jak np. guziki, faktura materiału czy biżuteria są bardzo widoczne. Musiano więc dołożyć wielkiej staranności w doborze kostiumów, nawet dla statystów w najdalszych planach. „1920 Bitwa Warszawska” to produkcja z ogromnym rozmachem, z ogromną ilością aktorów i statystów. Bywało, że jednego dnia musieliśmy dostarczyć na plan 600 statystów w pełni ubranych i ucharakteryzowanych. To było nielada wyzwaniem! Nad każdym statystą pracowaliśmy indywidualnie. Patrząc na twarz i sylwetkę tworzyliśmy określoną postać. Dodatkowo, każda z postaci była nazwana i każda miała swoje określone miejsce na planie. Między innymi to sprawiło, że niemal każdy kadr filmu wygląda jak obraz. Właściwy kostium pomógł stworzyć niepowtarzalną atmosferę mi klimat tamtych czasów. Widz przeniesie sie w lata dwudzieste minionej epoki. – mówi Wanda Kowalska. Dużą rolę odegrało przygotowanie do filmu: studiowanie obrazów, fotografii, gazet i kronik filmowych oraz sięganie do źródeł na temat obyczajów. Magdalena Tesławska i Wanda Kowalska opracowały dokumentację określającą założenia dotyczące kolorystyki i stylizacji, a wszystko to w porozumieniu z reżyserem, operatorem, scenografem oraz pionem charakteryzacji. Współpraca wszystkich pionów była w tym filmie niezwykle ważna. W filmie panuje klimat lat dwudziestych. To piękny czas historii Polski, ale trudny, bo krótki i przełomowy. Niestety w polskich magazynach filmowych ilość kostiumów z tej epoki jest znikoma. Dlatego wiele kostiumów było wypożyczonych z wiedeńskiego magazynu istniejącego od ponad 130 lat, w którym jest ogromna ilość kostiumów autentycznych. I tak, w scenach przedstawiających ślub pary głównych bohaterów widzowie zobaczą ponad 50 kapeluszy i wiele pięknych, oryginalnych kostiumów damskich z tamtej epoki. Niektóre autentyczne kostiumy i biżuteria zostały zdobyte dzięki uprzejmości osób prywatnych.

Liczą się emocje!

Hoffmanowi udało się pozyskać nie tylko imponujący zespół aktorskich sław, ale także legion niezwykle cenionych w branży fachowców o międzynarodowej renomie, wśród nich Sławomira Idziaka, nominowanego do Oscara za zdjęcia do filmu „Helikopter w ogniu”. Dla Idziaka warunkiem udziału w tym przedsięwzięciu była realizacja filmu w technice 3D. – Uważam, że technika 3D to jeden z poważnych argumentów przemawiających szczególnie do młodych, do których przecież film ten jest skierowany – mówił Janowi Bończy- Szabłowskiemu. – 80 procent filmów amerykańskich to filmy akcji, historyczne. W ramach tego gatunku nie mamy już do czynienia z realizmem, bo nowa technologia, jaką jest 3D, przynosi odświeżenie formy. Pojawia się wiele rzeczy, na które widz był znieczulony. Przypomnijmy: gdy jechała lokomotywa na filmach braci Lumière, ludzie uciekali z kina. Potem przeżywaliśmy różne przygody na krawędziach dachów, ktoś spadał w przepaść nowojorskich ulic, a widzom w kinach podskakiwały żołądki. Te efekty w kinie płaskim przestały już działać, a kino 3D daje nam cały repertuar nowych chwytów, dzięki którym doznanie emocjonalne widza w kinie jest dużo pełniejsze. Po obejrzeniu „Avatara” w technologii 3D, w domu obejrzałem ten sam film w technologii 2D. Różnica jest olbrzymia! Liczy się bowiem nie tylko przekaz, liczą się też emocje. Największym wyzwaniem dla autora zdjęć były, jak sam przyznawał, sceny bitew, walki uliczne, na bagnetem oraz z udziałem koni.

Montażownia domem przez siedem miesięcy

Marcin „Kot” Bastkowski, montażysta, który pracował już z Hoffmanem przy „Ogniem i mieczem”, nie krył, że pierwsze efekty montażu w stereoskopii były porażką. Dopiero długie tygodnie ciężkiej pracy przyniosły oczekiwany efekt. – Szczegółowa wiedza o montażu w nowej technologii była właściwie nieosiągalna, dlatego postawiliśmy na wielokrotne próby – mówił. – Z braku literatury zacząłem analizować na stole montażowym ostatnie produkcje 3D, szczególnie „Avatara”. Przeanalizowałem też tuzin filmów wojennych, europejskich, amerykańskich i azjatyckich, aby w sposób właściwy podejść do scen batalistycznych i móc zaproponować reżyserowi atrakcyjne rozwiązania. Pierwsze sceny, z których byliśmy zadowoleni to właśnie fragmenty batalistyki z Piotrkowa Trybunalskiego (filmowy Radzymin). Tę scenę oglądało się dobrze zarówno „na płasko” jak i w stereoskopii, scena miała właściwy rytm, a stereoskopia była wartością dodaną. I wtedy, gdy odetchnęliśmy z ulgą, okazało się, że wyzwanie stanowią sceny dialogowe. Gdy z reżyserem obejrzeliśmy pierwszą, małą scenę dialogową na płaskim ekranie, byliśmy przekonani, że wszystko jest w porządku. Po założeniu okularów okazało się jednak, że w stereoskopii ta scena jest bardzo zła. Bawiliśmy się kilkoma minutami materiału cały dzień, aby zrozumieć, dlaczego tak się dzieje. Po kilku tygodniach ciężkiej pracy tak już czuliśmy materiał, że nie musieliśmy oglądać w 3D, aby mieć pewność, że osiągamy właściwy efekt, zarówno jeśli chodzi o przekaz informacyjny, jak i wszystkie walory wizualne danej sceny. – Przez ponad siedem miesięcy montażownia stała się naszym domem – opowiadał dalej Bastkowski – mieszkaliśmy w niej wraz z filmem. Współpraca przebiegała w bardzo rodzinnej i ciepłej atmosferze. Jerzy Hoffman zaskakiwał swoją energią i pomysłami, był bardzo aktywny i spędzał w montażowni codziennie przynajmniej sześć godzin, ale jednocześnie dawał ogromną swobodę twórczą. Na wieczór zostawałem z materiałem sam na sam i dopieszczałem gotowe już sceny, a od rana dalej dopieszczaliśmy je wspólnie, aby wrócić do nich za miesiąc lub dwa i czasem całkowicie je przemontować. Największym wyzwaniem okazała się kolejność scen w filmie. –Scenariusz był bardzo dobrze napisany, dawał świetne wskazówki, ale też duże możliwości przestawiania scen – mówił montażysta. – Wynikało to bezpośrednio z budowy scenariusza i jego wielowątkowej, równoległej struktury. Jednocześnie, podczas szukania rozwiązań narracyjnych, konieczne były zmiany w budowie samych scen. Tym sposobem doszliśmy do ostatecznego układu filmu, który wielokrotnie weryfikowaliśmy w większym gronie. Zabawnym zrządzeniem losu jest fakt, że pracowałem z Jerzym Hoffmanem po raz drugi i po raz drugi w polskiej kinematografii wprowadzaliśmy nową technologię. W roku 1998 „Ogniem i mieczem” było pierwszym polskim filmem montowanym metodą elektroniczną. „1920 Bitwa Warszawska” jest pierwszym filmem zrealizowanym w 3D.

O filmie

Warszawa, rok 1920. Ola jest aktorką warszawskiego teatru rewiowego i narzeczoną Jana, lewicującego poety i kawalerzysty. Po otrzymaniu rozkazu wyjazdu na front, Jan postanawia oświadczyć się Oli i natychmiast ożenić. Ślubu w kościele św. Anny w Warszawie udziela młodym ksiądz Ignacy Skorupka. Podczas walk Jan zostaje posądzony o sympatie komunistyczne i bolszewicką agitację. Sąd wojskowy skazuje go na karę śmierci. Tymczasem Olę nachodzi w teatrze natrętny wielbiciel, kapitan żandarmerii Kostrzewa. Wkrótce Ola wstępuje do Ochotniczej Legii Kobiet jako sanitariuszka i przygotowuje się do obrony Warszawy. Wciąż ma nadzieję na odnalezienie męża, po którym wszelki ślad zaginął… Wątek miłosny jest przeplatany z wydarzeniami, w których uczestniczą postacie kluczowe dla opisywanych historycznych zdarzeń.

Piłsudski mówi z lekkim akcentem

W roli Józefa Piłsudskiego Jerzy Hoffman obsadził aktora, z którym na planie spotykał się już wielokrotnie: Daniela Olbrychskiego. – Hoffman zawsze daje mi takie wyzwania, że nie wiadomo, czy Bogu dziękować, czy pomyśleć: „A niech to szlag!” – żartował aktor w rozmowie z Janem Bończą-Szabłowskim z „Rzeczpospolitej”. – Przecież nie ma Polaka, który by nie uważał się za szczególnego znawcę Piłsudskiego. Podobnie jak przed laty nie było Polaka, który nie wiedziałby, jak ma wyglądać Kmicic. Kiedy Hoffman, kompletując obsadę „Potopu”, powierzył mi tę rolę, wybuchła narodowa awantura. Teraz w przypadku Marszałka takiej awantury już raczej nie było. Olbrychski podszedł do wyznaczonego mu zadania z wielką pieczołowitością, bo, jak mówił, zagrać taką postać to ogromna odpowiedzialność. – Jestem wychowany na legendzie Marszałka – tłumaczył. – A historia, oprócz sportu, zawsze była moją pasją. Uwielbiam czytać powieści historyczne, dokumenty, książki biograficzne, autobiograficzne. Wiedziałem, że grając Piłsudskiego, muszę być jak najbardziej wiarygodny. Uzupełniłem więc swą wiedzę o spotkania z gronem wybitnych znawców tej postaci, takich jak Janusz Cisek, dyrektor Muzeum Wojska Polskiego, czy profesor Tomasz Nałęcz, który był moim osobistym konsultantem do wszystkich scen historycznych z udziałem Marszałka. Patrząc w lustrze na swoją twarz, uświadomiłem sobie, że jest ona dość plastyczna, o czym świadczą role Pana Młodego z „Wesela” Wajdy czy Azji Tuhajbejowicza. Waldemar Pokromski, znakomity charakteryzator, nie miał jakiegoś nadzwyczajnego zadania. Choć jego zabiegi bardzo mi pomogły. Na pewno nie budował maski, bo to w 3D byłoby widoczne. Aktor oglądał także kroniki z udziałem Piłsudskiego, by przyjrzeć się charakterystycznemu sposobowi poruszania się Marszałka, poznać jego sposób salutowania, zwracania się do ludzi. – Co ciekawe, z rozmów z żoną Janusza Onyszkiewicza, czyli wnuczką Piłsudskiego – dodawał – wywnioskowałem, że Marszałek miał dokładnie taki sam kolor oczu jak ja. Olbrychski nie zdecydował się, by dokładnie naśladować wileński akcent Marszałka: – Trzeba pamiętać, że w czasach Piłsudskiego ten akcent nikogo nie raził, bo mówiło nim pół Polski. Dziś jednak brzmiałby jak z opowieści o Kargulach i Pawlakach. A przecież nie gramy komedii. Mój Piłsudski będzie więc mówił z bardzo lekkim akcentem. Na pytanie, która scena zapadła mu najbardziej w pamięć, aktor odpowiedział: – Tuż przed bitwą pod Komarowem, kiedy dla odprężenia i zebrania myśli Marszałek układa słynnego pasjansa, zaproponowałem, by cicho pod nosem nucił sobie pewną piosenkę rosyjską. Podrzucił mi ją mój przyjaciel Andriej Konczałowski. Pomysł bardzo spodobał się ekipie i został zrealizowany. Piłsudski walczył z bolszewikami, ale wysoko cenił kulturę rosyjską, o czym poza historykami i rodziną mało kto wie. Okazało się, że kiedy był w dobrym humorze, przechodził na rosyjski, którym władał perfekt, podobnie jak francuskim. Ważna dla mnie była też ostatnia scena z Wieniawą. Gratuluje on Marszałkowi wielkiego zwycięstwa. Piłsudski patrzy na niego z uśmiechem i mówi: – Proszę się nie martwić. Jak znam swoich rodaków, przypiszą je komuś innemu.

Polskie szwadrony i bolszewicka jazda

Konsultantem scen z końmi i jeźdźcami był Wojciech Tomasz Biernawski, mający za sobą kilkadziesiąt filmów, przy których pracował jako jeździec i instruktor. – W poprzednich dużych produkcjach historycznych realizowanych w Polsce, konie pochodziły przede wszystkim z państwowych stad i stadnin – tłumaczył. – Były to konie hodowlane, głównie ogiery, w niewielkim stopniu przystosowane do pracy na planie filmowym. Zdjęcia poprzedzały wielotygodniowe zgrupowania, na których konie i jeźdźcy „oswajali się” z kostiumami, oporządzeniem, chorągwiami, lancami itd. Musiały być ostrzelane, nauczone zachowania szyku w różnych chodach oraz podstawowych elementów musztry. W „1920 Bitwie Warszawskiej” było już inaczej, ponieważ w ostatnich latach powstało wiele kawaleryjskich grup rekonstrukcyjnych, zrzeszonych m.in. w Federacji Kawalerii Ochotniczej i Stowarzyszeniu „Bitwa pod Komarowem”. Grupy te, a także Szwadron Reprezentacyjny Wojska Polskiego, biorą udział w pokazach i rekonstrukcjach historycznych, tak więc ich doświadczenie, także filmowe, jest znaczące. Jak relacjonuje Biernawski, jesienią 2009 roku dokonano objazdu większości ośrodków, gdzie stacjonowały poszczególne grupy, by ocenić ich umiejętności oraz stan wyposażenia w mundury i sprzęt. Powstała baza danych stanowiąca podstawę naboru kawalerzystów do konkretnych sekwencji filmowych. Największe zgrupowanie kawalerii było w Komarowie – 280 koni wierzchowych i zaprzęgowych. Filmowano tam przemarsze wojsk oraz szarże polskiej i bolszewickiej kawalerii. – Do dyspozycji ekipy były zaprzęgi: cztery sześciokonne do armat i jaszczy, czternaście par mkoni do wozów taborowych, cztery czwórki „w poręcz” do taczanek, dwie trójki do taczanek – wyliczał Biernawski. – Niewiele mniej koni i zaprzęgów było użytych w Warszawie i w Modlinie w scenach wymarszu armii na front. Podstawowym oddziałem towarzyszącym ekipie filmowej i zmieniającym – w miarę potrzeb – mundury i wyposażenie z polskich na bolszewickie, była grupa kaskaderów konnych Andrzeja Kostrzewy ze Słupna. Jak zwykle dużą wagę przyłożyliśmy do tego, by konie poszczególnych formacji dobrać tak, aby różnice były czytelne dla widza. Polskie szwadrony jeździły na jednolicie umaszczonych wierzchowcach. Bolszewicka jazda miała konie różnomaściste, przemieszane, różnego wzrostu i pokroju. Orkiestra i poczty sztandarowe dostały konie siwe. Kozacy esauła Kryszkina dosiadali małych, najbardziej podobnych do kaukaskich koników, koni rasy huculskiej ze stadniny w Gładyszowie.

Sztuczne wąsy nie wchodzą w grę

Jak podkreślały Mirosława Wojtczak i Liliana Gałązka, które w filmie odpowiadały za charakteryzację, zastosowanie technologii 3D przemienia biernego obserwatora w uczestnika opowiadanych wydarzeń, a to ma swoje konsekwencje. Zdjęcia poprzedził okres przygotowawczy, podczas którego ekipa sprawdzała, jak światło, forma i kolor przenoszą się w tej technologii na obraz. Okazało się np., że zastosowanie elementów perukarskich było bardzo trudne, ponieważ kamery 3D obnażają każdy fałsz i sztuczność. Sztuczne wąsy wyglądały w 3D tak nienaturalnie, że Borys Szyc musiał zapuścić wąsik, którego – jak zdradziły Wojtczak i Gałązka – szczerze nie lubił. – Prawdziwym wyzwaniem dla pionu charakteryzacji – relacjonowały – była wiarygodna przemiana znanych, wybitnych aktorów, w niemniej znane postaci historyczne: Piłsudskiego, Lenina, Stalina, Trockiego, Dmowskiego czy Dzierżyńskiego. Napięcie i emocje, jakie towarzyszyły nam, realizatorom, w trakcie pracy nad tym filmem nie dają się przełożyć na słowa. Ale jeśli widzowie dadzą się wciągnąć w opowiadaną przez nas historię, to nasz cel został osiągnięty. Nie zabrakło charakteryzatorskich efektów specjalnych. – Dopiero po wielu próbach w okresie przygotowawczym ustaliliśmy – opowiadały charakteryzatorki – które efekty będzie można wygenerować przy pomocy CGI, a które będą sztucznymi modelami obciętych rak, nóg, roztrzaskanej czy eksplodującej od wybuchu głowy itp. Okazało się, że efekty specjalne w charakteryzacji, np. tryskająca krew czy otwarte rany, w obrazie 3D odgrywają ogromną rolę. Zaskakują widza, wywołują zdziwienie, czasem niedowierzanie, a nawet obrzydzenie. I właśnie o to chodzi.

Więcej informacji

Proszę czekać…