Autentyczna historia konia wyścigowego, który mimo fatalnych początków na torze stał się największym championem w czasie Wielkiego Kryzysu.

Koń, który stał się legendą

Seabiscuit budził wielkie emocje Amerykanów w latach trzydziestych – to wtedy stał się bohaterem masowej wyobraźni. Jego niezwykłym losom wiele miejsca poświęciła ówczesna prasa i radio. W późniejszych czasach fascynacja nie tylko minęła, ale utwierdziły ją liczne artykuły i wreszcie książka Laury Hillenbrand – autorki, która także jest nietuzinkową postacią. Nie ukończyła żadnej prestiżowej uczelni, ponieważ od dzieciństwa cierpi na bardzo dokuczliwą chorobę, zwaną Syndromem Chronicznego Zmęczenia, która objawia się ciągłymi zawrotami głowy i nawracającymi omdleniami. Dolegliwości te przybrały tak ostry charakter, że Hillenbrand musiała przerwać naukę w Kenyon College w Ohio. Nie poddała się jednak i zdobyła wymarzony zawód – jest dziennikarką sportową. O wyścigach konnych pisze od 1988 roku. Za swoje teksty dwukrotnie otrzymała prestiżową nagrodę – Eclipse Award. Publikowała m.in. w „New York Timesie”, „Washington Post” oraz „Reader’s Digest”. Jej książka “Seabiscuit” szturmem podbiła listy bestsellerów, została także z entuzjazmem przyjęta przez krytykę.

Seabiscuitowi poświęcono już jeden fabularny film „biograficzny” – The Story of Seabiscuit Davida Butlera z 1949 roku z Shirley Temple i Barry Fitzgeraldem w roli niezłomnego trenera. Jednak nowa wersja przygotowana przez Gary'ego Rossa ma odmienny charakter. Chodziło nam o dokładne oddanie klimatu epoki i uchwycenie fenomenu Seabiscuita, a także smaku i atmosfery tamtych czasów – tłumaczył reżyser i scenarzysta. – Moim zdaniem, ten koń był nie tylko wielką gwiazdą, ale także kimś na kształt ludowego bohatera. Laura świetnie pokazała to w swojej książce. Dlatego podczas pisania scenariusza byłem z nią w stałym kontakcie. Jest niezastąpioną kopalnią wiedzy nie tylko na temat wyścigów konnych, ale całego Wielkiego Kryzysu.

Sport odgrywał w tamtych czasach wielką rolę. Zaraz po futbolu amerykańskim i boksie, wyścigi były najpopularniejszą dyscypliną. Transmisje radiowe z najważniejszych zawodów gromadziły ogromną publiczność – według dzisiejszych szacunków, nawet do 40 milionów ludzi.

Wyścigi były niezwykle popularne na początku XX wieku – tłumaczyła Hillenbrand. – Potem zakazywano ich stopniowo niemal wszędzie, ze względu na potępienie hazardu i liczne afery finansowe. Wielkie odrodzenie nastąpiło w latach trzydziestych, co ściśle wiązało się z kryzysem. Większość stanów opodatkowała wyścigi. Oprócz tego ta eksplozja popularności miała i psychologiczne podłoże. Ludzie potrzebowali bohaterów – i to zwycięskich bohaterów, niosących nadzieję. W 1938 roku wyścigom i Seabiscuitowi poświęcono w mediach więcej miejsca, niż prezydentowi Rooseveltowi i Hitlerowi.

Autorka książki i inni znawcy epoki tłumaczą to na wiele sposobów. Ross widzi w sprawie Sebiscuita stały motyw amerykańskiej kultury i jej mitologii. Ten koń to rodzaj Kopciuszka, a zarazem ktoś, komu dano „drugą szansę”. Podobnie rzecz ma się zresztą z jego opiekunami. Rzeczywiście, Seabiscuit przegrał z kretesem pierwsze 17 gonitw. Specjaliści twierdzili, że jest za mały i zbyt kapryśny, by wygrywać. Po swym dziadku, słynnym Man–o–war odziedziczył chimeryczny charakter, upór i przekorną indywidualność. Wielu było zdania, że jest on po prostu zbyt dziki i w przeciwieństwie do sławnego przodka nie będzie skłonny poddać się rygorom treningu.

Hillenbrand zwróciła uwagę na jeszcze jeden aspekt ówczesnych wyścigów konnych. To był sport niezwykle niebezpieczny, zwłaszcza dla dżokejów. W latach 1935–39 aż 19 z nich zginęło bezpośrednio na torze i nikt się tym specjalnie nie przejmował. By utrzymać odpowiednią wagę i siłę, poddawali się oni zaiste morderczemu rygorowi i treningom, co wielu zrujnowało na trwałe zdrowie.

Także z tych względów nie dawano szans Seabiscuitowi –dosiadający go Pollard wydawał się zdecydowanie za ciężki. A jednak zaczął zwyciężać i to na koniu, na którym spece postawili krzyżyk.

Rywalizacja o Santa Anita Handicap i pasjonująca walka z wielkim rywalem Seabiscuita, koniem War Admiral, miała jeszcze jeden bardzo ciekawy aspekt – zwracała uwagę pisarka. – Wyścigi przez początkowe lata były najpopularniejsze na wschodzie USA. Seabiscuit był koniem z Zachodu. To starcie było w podtekście starciem dwóch odmiennych tradycji i mentalności. Seabiscuit w pewnym sensie wyrażał tęsknotę za duchem Pogranicza i trudnym do okiełznania indywidualizmem. War Admiral utożsamiał dążenie do perfekcji przez pełną uporu pracę i dyscyplinę.

Niezwykła trójka i inni

Reżyser i scenarzysta Gary Ross twierdził, że pragnął zachować w swym filmie równowagę pomiędzy widowiskowymi scenami wyścigów, w których pragnął oddać ich „czysto kinowe piękno”, a kameralną, lecz równie ważną historią psychologiczną. Mieliśmy do czynienia z trzema zupełnie niezwykłymi i bardzo skomplikowanymi ludźmi, których los zetknął ze sobą. Nie ukrywam, że w pierwszej kolejności pomyślałem o obsadzeniu roli Pollarda. Scenariusz pisałem z myślą o Tobeyu, z którym doskonale mi się pracowało przy Miasteczku Pleasantville. Naprawdę rzadko trafia się połączenie takiej wrażliwości z aktorską siłą i dociekliwością. Przesłałem mu książkę, potem scenariusz i czekałem na reakcję – wspominał Ross.

To był rodzaj propozycji nie do odrzucenia – żartował Maguire. – Dostajesz tekst pisany dla ciebie i w dodatku widzisz, że jest bardzo interesujący. Co miałem zrobić? Nie miałem wyjścia. Poza tym, postać Pollarda mnie zaintrygowała. Więc powiedziałem: zróbmy to. W rezultacie Maguire został jednym ze współproducentów filmu. Myślę, że wybór Tobeya był doskonałym posunięciem – komentowała Hillenbrand. – Pollard był człowiekiem przeżywającym liczne wewnętrzne wahania, szarpały nim sprzeczne emocje. Tobey, moim zdaniem, potrafił to oddać w precyzyjny i pozbawiony łatwych tricków sposób.

Ta rola wymagała od aktora sporych poświęceń. Przede wszystkim musiał przestrzegać bardzo restrykcyjnej diety. Pod kierownictwem słynnego dżokeja Chrisa McCarrona pracował półtorej godziny dziennie z treningowym „fałszywym koniem” (używanym przez zawodowców), a potem z prawdziwymi zwierzętami. Instruktor był dumny ze swego podopiecznego: Moim zdaniem, Tobey miał postawę i trzymał się w siodle jak prawdziwy dżokej – mówił. Maguire poświęcił też dużo czasu na bardziej tradycyjne metody aktorskich poszukiwań. Obejrzał wiele dokumentalnych filmów, pokazujących ówczesne wyścigi konne, i kronik z udziałem swego bohatera. Poznał sposób jego zachowania się i mówienia, na ile to tylko było możliwe. McCarron wprowadził go także w środowisko współczesnych dżokejów, by poznał ich mentalność i zawodowe nawyki.

Reżyser uważał, że dwie pozostałe główne postaci są równie istotne. Howard to człowiek, który osiągnął wielki życiowy sukces, a potem przeżył życiową tragedię – utratę syna. Był obrotnym handlarzem samochodów, który stracił właściwie wszystko. Zależało mi na tym, by oddać jego stan ducha bez uciekania się do melodramatycznych efektów. Jeff wydał mi się idealny do tej roli. Muszę też przyznać, że szereg scen, dotyczących Howarda, sprawiło mi kłopot w inscenizacji. Długo rozmyślałem nad tym, jak ustawić kamerę, kiedy zastosować zbliżenie, żeby pokazać jego stan emocjonalny, bez wymuszania wzruszenia. Bridges konsultował się często z Hillenbrand, dużo czytał na temat Howarda, poznał też jego wnuczkę i ludzi, którzy go jeszcze pamiętali. Rozumiem jego fascynację końmi – mówił aktor. – Mnie samemu te zwierzęta są bardzo bliskie. Często jeżdżę konno na naszym ranczu w Montanie. W koniach jest coś niezwykłego. Pomiędzy nimi a ludźmi zachodzi rodzaj tajemniczego porozumienia.

Jako trener Smith wystąpił Chris Cooper. Zdaniem Hillenbrand, ma on rzadki dar przyciągania uwagi widowni samym tylko wyrazem twarzy i oczu. Kiedy Chris nic nie mówi, a jedynie patrzy, robi to większe wrażenie, niż potok słów w wykonaniu innych aktorów. Cooper często grywał kowbojów. Pamiętne są jego role w Zaklinaczu koni, czy w słynnym serialu Lonesome Dove (July Johnson). Moim zdaniem, Smith to człowiek, którego czas minął. Jestem przekonany, że jest on wspaniałym i smutnym reliktem dawnego Zachodu. Tworząc tę postać wzorowałem się na postaciach kowbojów, którzy występowali w różnych rodzajach Wild West Show. Zresztą, dla Coopera ważne były także osobiste doświadczenia. W latach 60. i 70. dobrze poznałem ten rodzaj surowego życia – wspominał. – Wraz z ojcem brałem udział w wielkich spędach bydła i spotkałem wielu ludzi trzymających się dawnej, dla wielu już przebrzmiałej tradycji. Cooper zwrócił uwagę na bardzo istotny aspekt całej historii. Ci trzej ludzie dążą do wspólnego celu, ale robią to w sposób dość niezwykły. Ta grupa nie ma lidera. Każdy wnosi własne przekonania i doświadczenia i nie zawsze odbywa się to w sposób bezkonfliktowy. Rację przyznawał mu reżyser: Dla mnie jest to film o działaniu w grupie i zdobywaniu wzajemnego szacunku. To może nawet najważniejszy element tej opowieści. Każdy z nich ma przecież słabe punkty, lęki i ograniczenia. Potrafią je jednak przezwyciężyć. I tak rodzi się prawdziwa przyjaźń.

Postać tryskającego niemal chorobliwą energią, mówiącego z szybkością karabinu maszynowego i brawurowo imitującego dźwięki radiowego komentatora sportowego Tick–Tock McGlaughlina, zagrana koncertowo przez Williama H. Macy'ego nie pojawiła się w scenariuszu od razu. Ross wprowadził ją w połowie pracy nad tekstem, zainspirowany dokonaniami ówczesnych radiowców, którzy, według niego, odegrali wielką rolę w kształtowaniu emocji i mentalności słuchaczy. Czy to było trudne zadanie? – zastanawiał się aktor. – Nie aż tak bardzo dla kogoś, kto od lat współpracuje z Davidem Mametem, który stawia naprawdę wysokie wymagania, dotyczące operowania głosem i językiem. Dowiedziałem się niemal w ostatniej chwili, że mam także imitować dźwięki. Powiedziałem: nie ma sprawy. Ostatecznie, jednym z podstawowych narzędzi aktora jest głos, a ja od lat intensywnie się nim posługuję. Brałem przecież udział w wielu słuchowiskach, podkładałem głos w kreskówkach – wszystko to jest doskonała szkoła.

Rolę słynnego dżokeja Woolfa zagrał niemniej słynny współczesny dżokej Gary Stevens. Musiałem – na szczęście – mało mówić, a dużo jeździć, a to nieźle potrafię – żartował.

O filmie

Rok 1938, trwa Wielki Kryzys. Trzech ludzi, których łączy miłość do koni i przegrane życie, poświęca się trenowaniu konia wyścigowego – tytułowego Seabiscuita – nieuważanego nigdy dotąd za kandydata na czempiona. Były milioner, a teraz bankrut – Charles Howard (Jeff Bridges), postarzały, cierpiący na postępujący artretyzm kowboj – Tom Smith (Chris Cooper) i dżokej, nie dość, że ciężki, to niewidzący na jedno oko – Johnny „Red” Pollard (Tobey Maguire). Mimo ogarniającego ich zwątpienia, przezwyciężają słabości, dążąc do wspólnego celu. Tym celem jest nie tylko zwycięstwo w prestiżowych zawodach, ale także zachowanie szacunku dla samych siebie.

Scenariusz filmu oparto na bestsellerowej książce Laury Hillenbrand, opisującej z dokumentalną precyzją autentyczną historię Seabiscuita. Film okazał się jednym z letnich przebojów sezonu i zarobił już ponad 150 milionów dolarów. „Niepokonany Seabiscuit” uważany jest za jednego z faworytów (zwłaszcza w kategoriach aktorskich) w Oscarowym wyścigu.

Więcej informacji

Proszę czekać…