Billy, Paddy, Archie i Sam przyjaźnią się od podstawówki. Z całej czwórki tylko Billy nigdy nie dał się zaciągnąć do ołtarza. Nic więc dziwnego, że gdy wreszcie decyduje się na ślub, starzy kumple bez wahania przybywają do Las Vegas, by wyprawić mu wieczór kawalerski i pokazać światu, że faceci z takim doświadczeniem potrafią bawić się jakby nie było jutra. Zanim jednak impreza rozkręci się na dobre, jeden z panów zdąży wplątać się w romans z uroczą piosenkarką, drugi pobije się w dyskotece z gościem, który mógłby być jego wnukiem, trzeci spróbuje ulec długo oczekiwanej pokusie, a czwarty zapragnie uczynić wszystko, by nie doszło do ślubu. Co jeszcze można zrobić z tak pięknie rozpoczętym wieczorem? Drżyj Las Vegas! Będzie się działo!

Czwórka staje się piątką

Jon Turteltaub jest jednym z nich! W wielu aspektach stał się uzupełnieniem czwórki filmowych protagonistów”, stwierdza producent Laurence Mark, który poznał reżysera jeszcze za czasów pracy w studiu Disneya, gdy Turteltaub kręcił „Reggae na lodzie” oraz „Ja cię kocham, a ty śpisz”. Choć od tamtej pory Turteltaub stał się jednym z najbardziej znanych reżyserów komercyjnych, Mark uważa, że „ten film o wiele bardziej pasuje do Jona niż jego ostatnie produkcje. Miałem wielką satysfakcję, że mogłem zaprosić go do współpracy i ułatwić powrót do korzeni”. Baer, która również zna Turteltauba od wielu lat, potwierdza te słowa. „To facet po czterdziestce, który zachowuje się jak siedemdziesięciolatek – jest młodym, starym gościem, słodkim, zabawnym i niezwykle emocjonalnym. Potrafi również rozbawiać do łez. Ten film jest w dużej mierze o nim”.

A sam Turtletaub dodaje, że gdyby istniał piąty członek paczki, on idealnie by się do tej roli nadawał. „Czuję się jak stary od momentu, gdy skończyłem 24 lata. To u mnie rodzinne, pochodzę z familii, w której najważniejsze było poczucie humoru”, opowiada reżyser. „W Hollywood zawsze gra się 10-15 lat młodszych od siebie, wszyscy boją się tu starości, a nasz film właśnie o niej opowiada. O cieszeniu się swoim wiekiem, o byciu sobą. Aktorzy świetnie się przy tym bawili, a przy okazji mieli w sobie więcej energii i żywotności niż ja czy ktokolwiek inny”, kończy Turteltaub. „Świetnie się z nami rozumiał i nie tracił przy tym luźnego podejścia. Zapraszał nas do swojego świata”, mówi De Niro. „Chciałbym go w jakiś sposób znieważyć albo zgnoić, ale to właśnie on przekonał mnie do zagrania w tym filmie – jest inteligentnym, zabawnym, żywiołowym gościem”, dodaje Kline. „Cały okres zdjęciowy był dla nas jedną wielką zabawą, niezwykle pozytywnym doświadczeniem. Rzadko kiedy zdarza się, by reżyser był zabawniejszy od aktorów grających w fajnej komedii!”

Michael Douglas uznał za zabawny sposób radzenia sobie Turteltauba z presją oczekiwań. „Był jak neurotyk poszukujący humorystycznej puenty w każdej możliwej sytuacji”, mówi aktor. „Cały czas naskakiwałem na niego, że zrobił coś źle”, wspomina ze śmiechem Morgan Freeman. „A tak już na poważnie, nie potrafię go porównać do żadnego innego reżysera. Uwielbiam go. Podchodziłem do niego kiedy tylko mogłem i dziękowałem za to, co robi”, mówi aktor. Z perspektywy Dana Fogelmana Turteltaub doskonale rozumiał elementy dobrej komedii. „Jon jest jednym z niewielu reżyserów, który nie tylko rozumie humor, lecz sam jest przy okazji bardzo zabawny. A przy okazji potrafi wstrzyknąć do filmu dużo emocji i serca. Nie podszedł do Last Vegas jako do kolejnej komedii, chciał opowiedzieć o czymś ważnym... I to mu się udało”.

Obsadzanie postaci z Vegas

Wielką zasługę w definiowaniu charakterów głównych postaci mają również bohaterowie drugoplanowi, w których wcielili znakomici aktorzy charakterystyczni. Romany Malco zagrał pracownika hotelu, Lonniego, którego zadaniem jest zajmowanie się najważniejszymi, najbardziej znanymi gośćmi. „Kiedy okazuje się, że 50 Cent odwołał swój przyjazd, mężczyzna zostaje przydzielony do czwórki staruszków, którzy przyjechali do Vegas, by, jak mu się zdaje, całkowicie zaprzepaścić ciekawie zapowiadający się weekend”, opowiada Turteltaub. „Jednakże pod koniec Lonnie uświadamia sobie, że przeżył z nimi więcej szczęśliwych chwil, niż z kimkolwiek innym”, dodaje reżyser. „Jego obecność od samego początku wyraża nieprzychylność nowego, młodego Vegas w stosunku do naszych bohaterów – fakt faktem, że uczestniczą w wielu sytuacjach, w których wydaje się to oczywiste, ale tylko Lonnie mówi im to otwarcie. On przywykł do obsługiwania gości takich jak książę z Arabii Saudyjskiej. To kompletny snob”, wyjaśnia sam Malco. „Przymusowe imprezowanie z tą czwórką sprawia jednak, że Lonnie otwiera oczy na świat i zaczyna doceniać innych ludzi”.

Lonnie musi kontaktować się z Deanem (w którego wciela się Jerry Ferrara), obleśnym studencikiem, który „zawsze będzie dużym dzieckiem i któremu wydaje się, że wszystkie kobiety go pożądają, choć prawda wygląda zupełnie inaczej”, opowiada Turteltaub. „Jerry nie powtarza swojej roli z serialu Ekipa i świetnie pokazuje główne przymioty swojego bohatera. Na początku powiedział, że wszedł w ten projekt tylko po to, by dostać fangę w nos od Roberta De Niro i móc dopisać kolejny rozdział do książki ze swoimi wspomnieniami”, dodaje ze śmiechem reżyser. Do wspomnianego starcia dochodzi w momencie, gdy Dean zaczepia czwórkę bohaterów w klubie. „De Niro podchodzi i wali mnie w twarz. To naprawdę wspaniały moment w mojej karierze, było dokładnie tak, jak to sobie wyobrażałem”, dorzuca Ferrara. Lonnie przekonuje Deana, że czwórka podstarzałych facetów pracuje dla mafii ze Wschodniego wybrzeża, w efekcie czego chłopak staje się ich przydupasem, co ostatecznie pozwala mu nabyć trochę pewności siebie i stać się lepszym człowiekiem. „Ta rola nie była łatwa, Jerry musiał zagrać kretyna z Vegas, którego nikt nie lubi, ale z którym ostatecznie jesteśmy w stanie w pewien sposób sympatyzować”.

To będzie legendarna podróż...

Zabawa. Przyjaźń. Miłość. Opowieść o zachowaniach, o których nie powinniśmy zapominać, o przyjemnościach, z których nie powinniśmy nigdy rezygnować. Jon Turteltaub ma nadzieję, że widzowie właśnie tak odbiorą jego film. „Last Vegas przypomni widzom o wartości przyjaźni”, dodaje Douglas. „Jest w nim sporo humoru i serca, ale najważniejsze jest uświadomienie, że dobrze jest się trzymać prawdziwych przyjaźni, bo to one nas definiują”. Co uważa Morgan Freeman? „To fajna zabawa. Opowieść o czterech przyjaciołach oraz kobiecie, w której każdy z nich trochę się zakochuje, ale tak naprawdę to historia wielkiej przyjaźni, która poruszy publiczność”. De Niro obejrzał film po raz pierwszy w samotności. I płakał. „Ale popełniłem błąd!”, zwierza się aktor. „Powinienem był obejrzeć go z widzami, na pełnej sali. Muszę go tak obejrzeć! Praca z tymi ludźmi była wielkim zaszczytem”. Kline natomiast dodaje, że „te postaci to ludzie, z którymi bardzo łatwo się zżyć, nie tylko komediowe zbiory stereotypów. Film posiada wiele poruszających scen, które pozwalają o wiele bardziej zaangażować się w ich poczynania”. A czy według Kline'a bohaterowie podbijają Las Vegas? „Miasto leży u ich stóp!”, dodaje z uśmiechem aktor.

Wszystko, co dzieje się w Vegas, zostaje w Vegas... a później leci do Atlanty

„Wyzwaniem filmu o Las Vegas jest pokazanie Las Vegas w nieco inny sposób, niż pokazywali je wszyscy inni”, wyjaśnia producent Mark. Od samego początku twórcy wiedzieli, że część zdjęć musi powstać w prawdziwym Vegas, którego nie można udawać innym miastem. Kręcili tam przez dwa tygodnie, w lokacjach takich jak Stratosphere, muzeum neonów, hotelach Mirage i Bellagio, na Freemont Street, lotnisku McCarran, również w ARIA Resort & Casino. Scenograf David J. Bomba cały czas pamiętał o tym, by pokazać Vegas w nieco innym świetle niż zazwyczaj. Skorzystał również z pomocy słynnego rollercoastera Stratosphere, dzięki któremu w filmie znajduje się zapierający dech w piersiach widok Vegas. Chociaż główni aktorzy biorący udział w tej scenie nie wspominają jej zbyt dobrze. „Znienawidziłam każdą sekundę tego doświadczenia”, wyznaje Steenburgen. „Nie będę udawała, że mi się podobało, że byłam odważna itd. Chciałam tylko, żeby to się skończyło. Wiało dobrze ponad 50 km/h. Michael był odważniejszy ode mnie, ale w pewnym momencie oboje chcieliśmy po prostu krzyknąć STOP!” A co z Douglasem? „Kiedy wsiadasz na tę kolejkę, nie zdajesz sobie jeszcze sprawy, co cię czeka”, mówi aktor. „Posadzili nas na przedzie i siedzieliśmy tam sobie, kilkaset metrów nad ziemią, a tu nagle... spadek, tak po prostu! Kolejka wspina się i wspina, po czym nagle lecisz wraz z nią w dół. Co tu dużo mówić, nakręcili to, co mieli nakręcić, a my byliśmy szczęśliwi, że to już koniec. Wróciłem natomiast do domu jako prawdziwy bohater – mój syn wiedział o Stratosphere i nie mógł uwierzyć, że to zrobiłem”.

Jednakże bazą wypadową ekipy w Vegas stał się hotel ARIA, własność MGM Resorts International. I to właśnie tam dzieje się główna część akcji, tam bohaterowie mieszkają i imprezują. „ARIA mieści się w najnowszej części Las Vegas i ma w sobie coś niezwykłego”, opowiada scenograf David J. Bomba. „To nowy budynek, który łączy w sobie klasyczną elegancję z iście modernistycznym wyglądem współczesnego Vegas”. Ekipa nakręciła tam wiele scen, jednakże fragmenty we wnętrzach, wliczając w to luksusowy apartament Sky Suite, kaplicę oraz klub nocny Haze, powstały w Atlancie. Ekipa produkcyjna korzystała z wiedzy pracowników ARIA, ażeby wiernie odtworzyć hotelowe przestrzenie. Otrzymali bezprecedensowe pozwolenie na obejrzenie pełnych planów wszystkich pięter oraz zrobienie zdjęć w każdym możliwym miejscu. „Jak odwzorować Las Vegas, jedno z najbardziej specyficznych miast świata?”, pyta się retorycznie Turteltaub. „No cóż, przede wszystkim nie można kręcić ujęć zewnętrznych w Atlancie, całą prawdę o atmosferze Vegas należy nakręcić w Vegas. Natomiast w scenach w pokoju hotelowym wiernie zrekonstruowaliśmy prawdziwe apartamenty z hotelu ARIA. Największym komplementem było dla nas to, że montażysta David przyznał że podziwia nas za to, że po przeprowadzce do Atlanty byliśmy jednak w stanie wrócić do Vegas, żeby nakręcić sceny w apartamentach. Jeśli montażysta w to wierzy, widzowie też tak zrobią”, dodaje reżyser.

Również w Atlancie ekipa nakręciła sceny w luksusowym domu Billy'ego w Malibu (Bomba: „znaleźliśmy w środku miasta wspaniały letni domek, który się idealnie nadawał”), a także sekwencję retrospekcji na Brooklynie (Bomba: „przerobiliśmy połowę przecznicy w Atlancie na Brooklyn lat 50.). A scena, w której Kevin Kline zostaje odwieziony na lotnisko na Florydzie, została nakręcona w... Atlanta Convention Center. Niemniej jednak najważniejsze dla ekipy było przywiązanie do szczegółów związanych z planami z Vegas oraz ukazanie głównych bohaterów w odmienny sposób. „Każdy z nich żyje na początku w innym świecie, ma swoje problemy”, opowiada Turteltaub. „Sam jest otoczony przez starców, którzy zachowują się o wiele starzej od niego. Dlatego pokazaliśmy go w basenie w domu seniora. Kluczem do pokazania Archiego było umieszczenie go w idealnym domu, który stawał się dojmująco pusty, gdy bohater zostawał w nim sam. W przypadku świata Paddy'ego trick polegał na uświadomieniu widzom, że w jego domu ciągle czuć ślady obecności jego zmarłej żony. A Billy... Billy żyje teraźniejszością, nie ma więc w jego domu miejsca na jakikolwiek sentyment”. Bomba wspomina, że Freeman i De Niro interesowali się każdym szczegółem, łącznie z tym, gdzie mieli siadać, ponieważ to stanowiło przedłużenie świata ich bohaterów. „Każdy z nich był niezwykle szczodry, żaden nie chciał szarżować przed kamerą i zabierać reszcie czasu ekranowego”

Dla Turteltauba projekt ten był naprawdę ważnym doświadczeniem. „Posiadanie ograniczonych środków oznacza, że reżyser musi być pewien wszystkiego, co robi. Bardzo podobało mi się, że musieliśmy być mobilni i pracować szybko i zwięźle, dzięki temu zostałem zmuszony do skupiania się tylko na tym, co było ważne dla filmu”, wspomina reżyser. „Kiedy kręcisz wielki film akcji, nad głową stoi ci kilkanaście osób pilnujących, czy dobrze sobie z wszystkim radzisz, więc musisz spędzać mnóstwo czasu na uspokajaniu ich wszystkich, że dobrze wydajesz ich pieniądze. Przy takim filmie jak Last Vegas, musiałem zastanawiać się jedynie nad tym, czy robimy dobre, wartościowe kino”, dodaje Turteltaub, który przyznaje, że dopiero w montażowni zobaczył prawdziwą wartość swojej obsady. „Prawdziwego aktora poznaje się wtedy, kiedy ogląda się na spokojnie materiały z planu. Oglądając występ na żywo, czasami można to przeoczyć, ale potem widać tę trudną do zdefiniowana charyzmę, moc, osobowość. Mieliśmy tak wiele dobrego materiału, że ciężko było cokolwiek wyciąć!” Montażysta David Rennie pracował już z Turteltaubem wielokrotnie, znał więc jego podejście do tematu. „Rozumiemy się bez słów, ale nie staram się narzucać swoich pomysłów, ostateczna decyzja zawsze należy do niego. W montażowni nie ma miejsca na ego, chodzi o jak najlepsze służenie opowiadanej historii”. Ze względu na fakt, że film kręcono na kamerach cyfrowych, „mieliśmy więcej materiałów, z których mogliśmy złożyć ostateczną wersję filmu. To o wiele lepsze rozwiązanie od celuloidu, choć wiąże się dla montażysty z poświęceniem większej ilości czasu”, dodaje, informując, że film nakręcono w 35 dni.

W kontekście strony wizualnej Turteltaub zwrócił się do autora zdjęć Davida Henningsa. „Znałem go jedynie z reputacji, ale wszyscy mi radzili, bym to właśnie jego zatrudnił”, opowiada reżyser. „Poza oczywistym aspektem, że chciałem, by film wyglądał dobrze, poszukiwałem u autora zdjęć dwóch rzeczy: musiał być miły i potrafić szybko pracować. Ludzie nie zdają sobie sprawy, że możliwość pracowania z fajnym gościem nie tylko wprowadza przyjemniejszą atmosferę, ale przede wszystkim oszczędza mnóstwo czasu. Nie mieliśmy przy tym projekcie ani chwili do stracenia na kłótnie, narzekania i walki – udało nam się go nakręcić szybko właśnie dlatego, że David posiada tak cudowną osobowość”, dodaje Turteltaub. Kolejnym ważnym aspektem były kostiumy. Reżyser i producenci nie mogą się nachwalić Dayny Pink, która „pomogła aktorom lepiej wczuć się w ich postacie. Wszyscy byliśmy zachwyceni jej pracą”, komentuje Turteltaub. A Kevin Kline dodaje: „Sama definiuje sposób, w jaki się ubiera. Dayna dokonała wielu inspirujących wyborów”. Kostiumografka potwierdza te słowa: „Moim ulubionym momentem z okresu przymiarek jest chwila, w której znaleźliśmy dla Kevina idealną czapkę z daszkiem i okulary. Próbowaliśmy na nim wielu różnych rzeczy, ale dopiero te dwa elementy sprawiły, że postać stała się kompletna. Pamiętam, że kiedy odwrócił się od lustra i na mnie popatrzył, wiedziałam, że to Sam stoi przede mną, nie Kevin Kline. Chyba krzyczałam ze szczęścia!”, dodaje Pink.

„Może to zabrzmi jak brednie, ale kostiumy są najważniejszym elementem opowiadania o przeszłości bohaterów. Zastanawiamy się nad tym, kiedy ten gość kupił taki strój albo kiedy ostatni raz miał go na sobie? Co oznacza fakt, że go dalej nosi?”, zwierza się Turteltaub. „Wydaje się to nonsensem, ale właśnie tak uzyskuje się ekranową wiarygodność. Często kupujemy nowe ciuchy, żeby zagrały stare ubrania. W jaki sposób sprawić, by wyglądały na używane wielokrotnie przez tego konkretnego bohatera? Czy jeśli podrzemy trochę lub powycieramy na rogach, będzie to pasowało do tego, kim dana postać jest?”, dodaje reżyser. „Kostiumy muszą być dopasowane do tego, kim bohaterowie są i kim byli”, potwierdza Pink. „Często rozmawialiśmy z Jonem przez Skype'a o różnych opcjach, ale wydaje mi się, że w pewnym momencie mi po prostu zaufał”. Dla kostiumografki była to pierwsza okazja do pracy z Turteltaubem, choć znała już Fogelmana z planu „Kocha, lubi, szanuje”. „Uwielbiam scenariusze Dana i kocham ubierać mężczyzn. Połączenie jego pióra oraz tych czterech aktorów sprawiło, że Last Vegas był dla mnie wymarzonym projektem”. kontynuuje Pink. „To było ekscytujące doświadczenie, ci mężczyźni nosili już na sobie w życiu dosłownie wszystko! Nie potrafię się ich nachwalić, to był dla mnie prawdziwy zaszczyt, że mogłam im pomóc w definiowaniu ich bohaterów. A oni całkowicie mi zaufali”.

Gdy Turteltaub potrzebował sposobu, by pokazać kontrast pomiędzy dwoma pokoleniami, zawsze zwracał się w kierunku muzyki. „Spora część akcji rozgrywa się na imprezach i w klubach nocnych, co we współczesnym Vegas oznacza mnóstwo hip-hopu oraz muzyki elektronicznej. I na tym właśnie oparliśmy nasz kontrast”, opowiada reżyser. „Potrzebowaliśmy stylu muzycznego, który pasowałby do naszej czwórki mężczyzn w sile wieku, a tak się składa, że style muzyczne często powracają do łask. Kiedy nasi bohaterowie byli nastolatkami, na listach przebojów królował rock and roll, poszliśmy jednak w kierunku bardziej uniwersalnych brzmień. Mark Mothersbaugh zmodyfikował następnie wszystkie motywy muzyczne, dodając do nich po jednym instrumencie, który kojarzył się z danym bohaterem. Michael Douglas to gitara, De Niro – klarnet itd.”, dodaje Turteltaub, który nigdy nie pracował z Mothersbaughem, więc z początku był mocno poddenerwowany. „Mark jest bardzo wyluzowany, a ja nie, ale okazało się, że świetnie się uzupełnialiśmy”. Dla MothersbaughaLast Vegas” stał się idealną okazją do napisania muzyki do komedii, która łączyłaby emocjonalność oraz hołd dla brzmienia Las Vegas. „Stworzyłem dwa rodzaje muzyki: utwory orkiestralne, emocjonalne, opowiadające typowo ludzkie historie, a także motywy inspirowane jazzowymi klimatami z przełomu lat 60. i 70., coś na pograniczu Green Onions i Raya Charlesa”, informuje kompozytor. „W ten sposób udało się przepięknie pokazać ich przyjaźń oraz fakt, że nie pasują do współczesnego Vegas. Jon doskonale wiedział, co chce przekazać muzyką. Świetnie się z nim pracowało”.

Z kart scenariusza na ekran

Freeman. De Niro. Douglas. Kline. Czwórka legendarnych aktorów pojawi się po raz pierwszy razem na ekranie w komedii wypakowanej po brzegi żywiołowym humorem, inteligentnymi spostrzeżeniami oraz wzruszającą refleksją na temat prawdziwej przyjaźni.„Zgodziłbym się przyjąć tę rolę nawet wtedy, gdyby wysłali mi książkę telefoniczną zamiast scenariusza”, mówi z uśmiechem Morgan Freeman, filmowy Archie. „Last Vegas dał mi możliwość zagrania z ludźmi, których uważam za prawdziwe ikony. Cóż za wspaniałe przeżycie! To ciekawe, że nasze ścieżki były od dawna złączone, ale nigdy nie zdarzyło nam się razem pracować”, kontynuuje aktor. „W pewnym sensie czuliśmy się tak, jakbyśmy grali ze starymi kumplami z planu”, dodaje Robert De Niro, który wciela się w Paddy'ego. „Przez lata znajomości wywiązała się między nami silna więź, śledziliśmy wzajemnie własne kariery, pomagaliśmy sobie, gdy tylko pojawiała się taka możliwość, zżyliśmy się w sposób, który ciężko opisać słowami”.

„Dając możliwość improwizacji takim aktorom, należy spodziewać się świetnej zabawy”, kontynuuje Michael Douglas, ekranowy Billy. „Każdy z nas ma własny styl. Ciekawiło mnie, w jaki sposób takie połączenie sprawdzi się na ekranie. Okazało się, że fantastycznie się wzajemnie uzupełnialiśmy, jednocześnie nie wchodząc sobie w drogę”. Kevin Kline, który gra Sama, z wielką radością skorzystał z możliwości pracy z grupą tak wybitnych aktorów. „Granie z nimi w jednym filmie było bardzo ekscytujące, podziwiałem ich talent od wielu lat. Im lepsi są twoi partnerzy z planu, tym lepiej sam wypadasz na ekranie”, opowiada aktor, którego w scenariuszu zainteresowało ciekawe podejście do tematu przyjaźni. „Podobało mi się, że film podejmuje zarówno zalety prawdziwej przyjaźni, jak i koszt, który ona ze sobą niesie. Bohaterowie wspierają się bezwarunkowo, ale gdy któryś zaczyna szaleć, nie obawiają się mu tego powiedzieć prosto w oczy. To wymaga autentycznej odwagi”.

„Uważam, że to zabawna i poruszająca historia”, zaznacza producent Laurence Mark. „Dan Fogelman to wspaniały scenarzysta, który znakomicie porusza się pomiędzy komedią i dramatem. Każdy ze stworzonych przez niego bohaterów przebywa emocjonującą podróż w głąb samego siebie, czasami naznaczoną wielką goryczą, natomiast ekranowy humor pojawia się właśnie ze względu na fakt, że ich przygody są tak prawdziwe, rzeczywiste”. Fogelman napisał scenariusz do „Last Vegas” sześć lat temu. „Zawsze uwielbiałem komedie kumpelskie. Zacząłem zastanawiać się nad pomysłem wieczoru kawalerskiego, który byłby jednocześnie okazją dla czwórki wieloletnich przyjaciół do podreperowania łączących ich więzi, odzyskania dawnej iskry”, wyjaśnia scenarzysta. „Wszystko zaczęło się zazębiać, gdy napisałem jedną z wczesnych scen, w której Billy, Sam i Archie rozmawiają przez telefon. Pewne relacje nigdy się nie zmieniają. Jako młodzi mężczyźni znajdujemy pasującą nam paczkę przyjaciół i zaczynamy w niej funkcjonować na dobre i na złe. I nawet później, gdy wszyscy mamy rodziny i jesteśmy znacznie starsi, wystarczy, żeby ta paczka znowu się zebrała, a przypominają nam się młodzieńcze lata i związane z nimi nawyki”.

„Stwierdziłem, że to pomysł warty rozwinięcia – opisać ponowne spotkanie dawnych przyjaciół, którzy zaczynają odgrywać role ze swej młodości”, wyjaśnia Fogelman, który przed stworzeniem scenariusza wyjechał do Las Vegas, aby zebrać na miejscu odpowiednie materiały referencyjne. „Uczestniczyłem w wielu odbywających się tam wieczorach kawalerskich, ale nigdy wcześniej nie byłem tam w pojedynkę. Dziwaczne uczucie, włóczenie się po kasynach, samotne kolacje o 17:00, uprawianie hazardu itd. Wszyscy się na mnie patrzyli spode łba, gdy tak się przechadzałem z notesem, zapisując kolejne myśli”. Tak się złożyło, że niedługo wcześniej zmarła matka scenarzysty. „Byłem w Los Angeles i popadałem powoli w depresję. W pewnym momencie powiedziałem więc sobie, że muszę się zebrać do kupy i zacząć pisać następny film – no i pojechałem do Las Vegas na rozpoznanie”, wspomina Fogelman. „Z ręką na sercu, praktycznie ani razu nie przegrałem – nigdy w życiu nie miałem tak dobrej passy. Pomyślałem, że albo moja mama miała z tym coś wspólnego, albo coś mi każe rozpocząć z tego miejsca mój kolejny scenariusz. Wróciłem z Las Vegas bogatszy o jakieś 17 000 dolarów oraz pomysł na fajny film”.

Producentka Amy Baer wspomina, że pragnęła nakręcić film dla pokolenia „baby boomers”, odkąd pracowała w Sony Pictures przy filmie „Lepiej późno niż później” w reżyserii Nancy Meyers. „Zauważyłam pewien trend, potencjał na opowiadanie ciekawych historii dla publiczności, która jest zazwyczaj pomijana przez twórców filmowych”, opowiada Baer. „Niedługo później trafiłam na scenariusz Dana i wiedziałam, że muszę doprowadzić do powstania tego filmu. Tekst był zabawny, ale także szczery emocjonalnie, prawdziwy, opowiadający o rzeczach, z którymi dorośli widzowie potrafiliby się utożsamić. To historia czterech facetów, którzy przypominają sobie, z jakiego powodu stali się tak bliskimi przyjaciółmi i jak wiele dla siebie znaczą; opowieść uniwersalna, nie przeznaczona dla widzów w konkretnym wieku”.

Niedługo później do projektu dołączył reżyser Jon Turteltaub. „Najlepsze filmy powstają z połączenia humoru oraz elementów dramatycznych”, wypowiada się reżyser. „Natomiast jeśli bohaterowie nie są wiarygodni, jeśli ich dylematy nie są angażujące, wtedy całość staje się sztuczna. Ten projekt miał w sobie wszystko, czego potrzeba”. Słowa te potwierdza Baer: „Jeśli poszlibyśmy za bardzo w jedną ze stron, otrzymalibyśmy albo farsę, albo nudny film, który nie wzbudziłby większych emocji. Musieliśmy stworzyć wiarygodną opowieść, w której potrafiliby odnaleźć się przedstawiciele pokolenia baby boomers. To nie są ludzie, którzy chodzą grzecznie spać - oni w wieku 85 lat skaczą z samolotów i równocześnie żenią się po raz trzeci”, mówi producentka. „Zawsze zastanawiałem się nad motywem zachowywania zgodnie ze swoim wiekiem”, kontynuuje Turteltaub. „Prawda jest taka, że w pewnym momencie życia należy dorosnąć, a trzymanie się pewnych zachowań staje się nieco żałosne. Z drugiej strony nie powinniśmy nigdy rezygnować z niektórych rzeczy i życiowych przyjemności. Sednem dojrzałości jest umiejętność rozróżniania pomiędzy tymi kwestiami... co jest bardzo trudne”.

Kiedy po raz pierwszy spotykamy naszych bohaterów, Sam (Kline) mieszka na Florydzie i nie potrafi odnaleźć się na emeryturze, Archie (Freeman) żyje w New Jersey z irytująco nadopiekuńczym synem, a Paddy (De Niro) przesiaduje samotnie w mieszkaniu na Brooklynie i opłakuje śmierć żony. Z letargu wyciąga ich telefon od Billy'ego (Douglas), bogatego prawnika z Malibu, który nareszcie oświadczył się swojej kilkadziesiąt lat młodszej dziewczynie. Nie trzeba czekać długo na pomysł pojednania czwórki przyjaciół na wyjątkowym wieczorze kawalerskim. Jednakże w momencie, kiedy przyjeżdżają do Vegas, uświadamiają sobie, że czas nie stanął specjalnie dla nich w miejscu. „Czasami w komediach ciężko zdefiniować, kto jest filmowym antagonistą, często nie ma żadnego”, opowiada Turteltaub. „W naszym przypadku czarnym charakterem staje się Las Vegas, które nie przypomina miejsca znanego naszym bohaterom z czasów ich młodości. Jest ogromne, głośne, pełne uciech i młodych ludzi – w zasadzie nie ma w nim starszych osób. Nasza czwórka czuje się wyobcowana, dzięki czemu obserwowanie ich sposobów na radzenie sobie z teraźniejszością jest o wiele ciekawsze”.

Znaczna część filmowego humoru bierze się z koncepcji, że bohaterowie mają pewne wyobrażenie o Las Vegas, które nie pokrywa się z rzeczywistością”, wtóruje swoim kolegom producent Laurence Mark. „W pewnym momencie zdają sobie sprawę, że nie muszą dostosowywać się do tego, co miasto im narzuca – sami mogą mu narzucić własną wizję zabawy. Wyruszają więc na spotkanie z wielką przygodą, której w ogóle się nie spodziewali”. Douglas mówi, że z każdym z bohaterów można się utożsamić, niezależnie od wieku. „Postać, którą gram, Billy, to prawdziwy czaruś, duże dziecko, które nigdy nie musiało dorosnąć. Odniósł sukces jako prawnik i przez całe życie świetnie się bawił, nie myśląc o czymś tak prozaicznym jak ożenek. Na pogrzebie swego partnera z firmy uświadamia sobie, że czas nie ma zamiaru na niego czekać”, wyjaśnia aktor. „I właśnie ta nagła świadomość własnej śmiertelności popycha go do oświadczyn. Kiedy był młody, pewna kobieta złamała mu serce, więc myśl o poświęceniu się jednej osobie przez wiele lat go przerażała”.

Billy jest autentycznym dużym dzieckiem, z kolei Paddy to facet, który nie chce w ogóle opuszczać domu. De Niro opisuje swojego bohatera jako emeryta, który „przechodzi trudny okres w życiu i nie chce wyjść do ludzi. To taki trochę zrzęda. Przyjaciele używają podstępu, by wyciągnąć go w podróż do Las Vegas i namówić na spotkanie z Billym, z którym od lat ma na pieńku”. W szczególności Archie nie zamierza pozostawić kumpla, gdy rysuje się przed nimi taka wspaniała okazja na odmienienie swych egzystencji. „Archie to emeryt mieszkający w New Jersey z synem, synową oraz wnukiem. Przeszedł już jeden wylew, więc jego syn staje się nadopiekuńczy i nie pozwala mu robić nic ciekawego”, opowiada Freeman. „Dzieci przejmują kontrolę nad jego życiem. W pewnym momencie pojawia się jednak opór. Kiedy w umyśle Archiego zaczyna majaczyć myśl o wielkiej przygodzie, wymyka się z tego więzienia”. Zostaje jeszcze Sam, który na prośbę żony przeszedł na wcześniejszą emeryturę. „Jest znudzony nowym życiem, potrzebuje zastrzyku dobrej zabawy, a spotkanie po latach z przyjaciółmi to idealna do tego okazja”, wyjaśnia Kline. „W jego małżeństwie nie ma już przysłowiowej iskry”, dodaje Mark. „Żona zezwala mu jednak na ten szalony wypad, a on uświadamia sobie, że bez niej nie byłby tym, kim jest”.

Jak zauważa Turteltaub, w „Last Vegas” nie tylko męskie postaci są ciekawe i wiarygodne. Na scenę wkracza Diana, piosenkarka, w którą wciela się laureatka Oscara Mary Steenburgen. „Jest w niej coś szczerego”, dodaje reżyser. „To kobieta, która nie obawia się mówienia o swoim wieku, cierpieniu, rozwodzie, samotności, nudzie, ale także o swojej miłości do śpiewania i samego życia”. Steenburgen tak definiuje swoją bohaterkę: „Była prawniczką i mieszkała w Atlancie, ale nieudane małżeństwo sprawiło, że została sama z córką, która w pewnym momencie dorosła i wyniosła się z jej życia. Kobieta przypomina sobie, ze za młodu marzyła o karierze śpiewaczki – nie jest może najlepsza w tym fachu, ale wystarczająco dobra, by występować na niewielkiej scenie w Vegas”, wyjaśnia aktorka. „To dziwne, żeby zaczynać nowe życie w starszym wieku, ale sama tak miałam, więc rozumiem tę kobietę. Wierzę w drugie, trzecie, czwarte, piąte i szóste życiowe szanse. Jeśli człowiek ma wystarczająco odwagi, może dostać tyle szans, ile będzie chciał”. Dianę ciągnie do Paddy'ego oraz pełnego sprzeczności Billy'ego. „Czuje samotność wyzierającą z oczu Paddy'ego, zdaje sobie sprawę, że on jest na granicy poddania się. Zachęca go do walki”, mówi Steenburgen. „W przypadku Bill'yego uświadamia sobie, że ten mężczyzna chce się ożenić z trzydziestolatką i jest zatwardziałym kawalerem, ale nie potrafi czuć do niego niechęci”.

„Nie wywiesiliśmy podczas castingu tabliczki z napisem Poszukujemy wyłącznie laureatów Oscarów”, mówi z uśmiechem producent Mark. „Tak się jednak złożyło, że w głównych rolach udało nam się zatrudnić aż piątkę laureatów”. Aktorów zachęciły w równej mierze scenariusz Fogelmana, możliwość współpracy z samymi sobą oraz nazwisko Turteltauba na stołku reżysera. „Gdyby ten film miał być jedynie głupawą rozrywką, nie potrzebowalibyśmy takiej obsady”, informuje reżyser. „Poszukiwaliśmy emocjonalnej głębi, to projekt prawiący o przyjaźni, miłości oraz o tym, że nigdy nie jest za późno, by zacząć żyć”. Mark zauważa, że każdy z aktorów wypadł idealnie w przydzielonej mu roli. „Billy jest energetyczny, zaskakujący, ale również bardzo wrażliwy. Michael idealnie to oddał na ekranie, a że jest również świetnym producentem, to bardzo dobrze go było mieć na planie. Do roli Paddy'ego od początku chcieliśmy Roberta De Niro, ponieważ świetnie radzi sobie z komediowymi postaciami, które skrywają w sobie o wiele więcej niż można je o to podejrzewać. Morgan fantastycznie uchwycił szczodrość i uczynność Archiego, jego pozytywnego ducha. A możliwość obserwowania go, gdy zaczyna szaleć na ekranie – szczególnie na parkiecie – była prawdziwa przyjemnością. Do roli Sama potrzebowaliśmy aktora, który sprawdziłby się świetnie w scenach ukazywania subtelnych emocji oraz sekwencjach iście fizycznej komedii. Kevin Kline potrafi zrobić ze wszystkiego zabawny skecz!”

A Diana? Tę postać najtrudniej było obsadzić. „Musiała reagować na naszych bohaterów w sposób, który pokazywałby widzom, kim oni tak naprawdę są”, informuje Turteltaub. „Wyzwala w nich to, co najlepsze. Potrzebowaliśmy aktorki, która byłaby w stanie poradzić sobie z tak wielkim wyzwaniem. Mary Steenburgen ma w sobie coś, co sprawia, że łatwiej się przy niej otworzyć, nie obawiając o zranienie. Nie onieśmiela, nie ocenia, samo jej oblicze zachęca do zwierzeń, ma w sobie coś stanowczego, ale także wielką wrażliwość. No i naprawdę potrafi śpiewać. Wszyscy znamy ludzi, którzy twierdzą na wyrost, że mają talent. Ona faktycznie go ma i potrafiła to wykorzystać przy tworzeniu tej postaci”, dodaje reżyser. „Nie tylko potrafi śpiewać, ale ma także kontakt z wytwórnią Universal i pisze własne piosenki – w filmie pojawiają się jej własne teksty”, zachwyca się aktorką producent Laurence Mark. „Wraz z Jeremym Spillmanem i Jaredem Crumpem napisała „A Cup of Trouble”, które wykonuje przed kamerami”

Dla Steenburgen najważniejsza była jednak możliwość wystąpienia u boku tak wspaniałej obsady. „Granie z Michaelem Douglasem było kojące, on ma w sobie coś staroświeckiego, co przypominało mi Franka Sinatrę i Freda Astaire'a. Z łatwością oddaje wszystkie cechy swojego bohatera”, mówi aktorka, wspominając również pracę z Robertem De Niro. „Pierwszego dnia na planie miałam w mojej pierwszej scenie siedzieć na ławce w parku, trzymać kawę i konwersować z Bobbym. Jeśli przyjrzycie się bliżej, zobaczycie, jak bardzo drżały mi ręce! Wystarczy zagrać z nim przez kilka sekund i już wiadomo, skąd wzięła się jego aktorska reputacja. Od razu wchodzi w 100% w daną scenę, ujawnia prawdę swojego bohatera”, opowiada aktorka o swoim partnerze z planu. „Kevin Kline wygląda jak postać żywcem wyjęta z powieści Karola Dickensa, uwielbiam go”, dodaje o kolejnym koledze z „Last Vegas”. „A Morgan Freeman jest tak cudownie nieprzewidywalny. Samą jedynie obecnością sprawia, że coś staje się bardziej niesamowite. I cały czas śpiewał na planie!”, informuje Steenburgen, dla której największą zaletą bycia aktorką w tym wieku jest to, ze „człowiek nie jest na tyle głupi, by zastanawiać się nad tym, co dalej, czy innymi rzeczami, którymi martwią się dwudziesto- i trzydziestolatkowie. Siedzieliśmy sobie na planie i cieszyliśmy się po prostu, że tam jesteśmy i dobrze się bawimy. To było wspaniałe”.

Fogelman nigdy nie podejrzewał, że napisane przez niego postaci posłużą aktorom takiego kalibru do stworzenia tak fantastycznych ról. „Kilka dni przed rozpoczęciem zdjęć usiedliśmy przy stole i zrobiliśmy ogólne czytanie scenariusza. Pamiętam moment, kiedy wszedłem do tego pomieszczenia i czytałem kolejno kartki na stole: Michael Douglas, Robert De Niro, Morgan Freeman, Kevin Kline, Mary Steenburgen, Jon Turteltaub, producenci i ja. Dziwaczne przeżycie. Przez kolejne trzy godziny czułem się tak, jakbym miał zaraz zwymiotować”, wspomina scenarzysta. „Potrzebowaliśmy aktorów, którzy potrafiliby pokazać na ekranie wieloletnią przyjaźń”, dorzuca swoje trzy grosze producent Mark. „Mając na pokładzie takie legendy, nie było z tym żadnego problemu – po dwóch godzinach na planie zachowywali się jak starzy kumple”. Turteltaub wyznaje na koniec: „Dla mnie największym wyzwaniem było pokonanie własnego strachu, że nie będę potrafił poprowadzić odpowiednio tych niesamowitych aktorów. Na szczęście udało się!”

Więcej informacji

Proszę czekać…