Lewis ma 12 lat i jest genialnym wynalazcą. Właśnie zbudował maszynę pamięci, dzięki której pozna historię swojej rodziny. Niestety zostaje ona skradziona przez Bowlera - podstępny i tajemniczy czarny charakter. Wilbur Robinson, chłopiec z przyszłości, pomaga Lewisowi i razem z całą rodzinką Robinsonów przeżywają wiele niezwykłych przygód w krainie jutra.

Całkiem niezła lista płac

Choć Leon na początku historii mógł się czuć jak odmieniec, nagle okazało się, że jest jedną z najmniej ekscentrycznych postaci w całej tej opowieści. Rodzinka Robinsonów to naprawdę niezła menażeria.

By ożywić te niezwykłe postaci, filmowcy zatrudnili do oryginalnej wersji językowej grupę aktorów o najróżniejszych ścieżkach kariery. Od nominowanych do Oscarów po pozostających zwykle poza sceną animatorów. Steve Anderson komentuje: Jestem niezwykle podekscytowany naszą obsadą. Zatrudniliśmy ludzi o bardzo różnych doświadczeniach – komediowych, telewizyjnych, teatralnych, dubbingowych, ale przede wszystkich takich, którzy wierzą w rozwój. Właśnie dlatego potrafili tak świetnie wykreować te „większe od życia” postaci. Zaprowadzili je dalej niż się spodziewaliśmy.

W obsadzie znalazła się Angela Bassett wcielająca się w Mildred – cierpliwą i dobrą opiekunkę Leona z sierocińca. To Mildred zawsze wspierała Leona i to ona znalazła go na schodach przytułku dla sierot. Bassett przyznaje: Bardzo spodobała mi się ta historia o chłopcu poszukującym rodziny, przede wszystkim dlatego, że ukazuje, jak wiele jest sposobów na jej odnalezienie. Do mnie, jako młodej mamy, przemówiło to szczególnie.

Kolejną wielką gwiazdą, która wystąpiła w oryginalnej wersji językowej filmu, jest zdobywca Złotego Globu oraz nagrody Emmy – Tom Selleck. Jego image twardego faceta świetnie pasował do pełnego optymizmu i nieustraszonego geniusza Leonarda Robinsona. Może i jest animowany, ale Leonard Robinson to świetna postać: błyskotliwy, pełen optymizmu, kochający swoją rodzinę facet, który udowodnił, że wszystko jest możliwe, jeśli się włoży w to odrobinę wysiłku – mówił Selleck. – Ogromnie spodobało mi się to, że on po prostu wie, co jest ważne w życiu i całym sercem wierzy w swoją rodzinę, niezależnie od tego, jak dziwaczna ona jest. Zabawnie było wyobrażać sobie siebie w tym świecie. A Anderson dodaje: Tom jako twórca przyszłości był niesamowity.

Wśród aktorów pojawiły się też inne znane nazwiska: Herald Williams („Głupi i głupszy”, „Roboty”), Laurie Metcalf („Gotowe na wszystko”), aktorzy o wielkich dokonaniach dubbingowych oraz członkowie ekipy filmowców, a wśród nich sam reżyser Steve Anderson.

Nie mniej atrakcyjnie kształtuje się lista płac ścieżki dźwiękowej „Rodzinki Robinsonów”. Muzykę oryginalną skomponował wybitny, dwukrotnie nominowany do Oscara artysta – Danny Elfman. W filmie można również usłyszeć piosenki popularnego brytyjskiego wokalisty Jamie Culluma oraz znanej amerykańskiej grupy They Might Be Giants.

Ciekawostki

Steve Anderson nie tylko wyreżyserował „Rodzinkę Robinsonów”, użyczył również swojego głosu Kolesiowi w Meloniku oraz kilku innym postaciom.

Sklep elektroniczny, w którym Leon kupuje części do swojego Skanera Pamięci został nazwany imieniem syna reżysera – Jake’a.

Skaner Pamięci składa się z rozpoznawalnych części odkurzacza, kosza do koszykówki, pudełka na lunch, cedzaka, przenośnego odtwarzacza CD oraz butelki po napoju.

Gdybyście chcieli użyć jednego komputera do stworzenia całości „Rodzinki Robinsonów” zajęłoby to siedem milionów godzin, to jest osiemset lat!

Gdybyście chcieli zmagazynować wszystkie dane dotyczące produkcji na typowym 60 GB iPodzie potrzebowalibyście ich 2 400.

Stworzono tylko sześć podstawowych postaci dzieci w filmie. Jednak dzięki kombinacji różnych ubrań i fryzur powstało na tej podstawie ponad pięćdziesiąt różnych postaci, włączając w to drużynę koszykarską.

Żabia orkiestra Franny składa się z 27 płazów: pianisty Frankiego, perkusisty, basisty, pięciu klarnecistów, czterech trębaczy, czterech puzonistów, sześciu saksofonistów oraz czterech grających na tubach.

Przy „Rodzince Robinsonów” pracowali m.in. weterani animacji, których nazwiska pojawiają się już w „Robin Hoodzie” z 1973 roku i „Bernardzie i Biance” z 1977.

Robot Karl ma 613 kontrolek potrzebnych animatorom do powołania go do życia.

Eksperyment – jak rozwijał się świat Robinsonów

Steve Anderson otrzymał niepowtarzalną okazję obrócenia tej wizji w niesamowity, animowany wszechświat. Wytwórnia Disney’a zaproponowała reżyserowi dokonania czegoś bezprecedensowego – nazwano to po prostu „eksperymentem”. Anderson wyjaśnia: Eksperyment polegał na tym, by wykonać story-boardy do całego scenariusza od A do Z. To w Disney’u było do tej pory nie do pomyślenia. Zazwyczaj rozrysowywaliśmy story-boardy pierwszego aktu, robiliśmy notatki i następnie przechodziliśmy do kolejnego aktu, powtarzając cały proces. W tym wypadku w ciągu pół roku rozrysowaliśmy całą historię. To była kolosalna góra do pokonania, jednak nasz zespół nie bał się tego podjąć. Wkrótce Robinsonowie oraz reszta dziwacznych postaci z filmu zaczęli ożywać. Zespół uważnie tworzył pierwsze wersje niespotykanych i pełnych humoru osobowości, które w końcu zostały dodane do świata Robinsonów. Miały być nie tylko zabawne, ale również kochające i serdeczne. Anderson tak bardzo się wciągnął w proces twórczy, że użyczył swego głosu aż trzem postaciom – Kolesiowi w Meloniku, niezwykłemu dziadkowi Marianowi oraz modnej kuzynce Taluli.

Anderson bardzo ściśle współpracował z Donem Hallem – głównym scenarzystą filmu, a zarazem kolejnym weteranem wytwórni Disneya. Hall od samego początku przejawiał wielki entuzjazm wobec filmu: Nigdy nie widziałem podobnego projektu. To unikatowe doświadczenie – mówił. – Jest w nim wiele typowych dla Disney’a elementów: jest mowa o rodzinie, przygodzie i nadziei, ale sposób, w jaki są wymieszane i przedstawione, jest zupełnie nowy i odkrywczy.

Hall wyjaśnia, jak sposób pracy nad story-boardami działał w praktyce: Steve, specjaliści od scenariusza i ja, próbowaliśmy miliona różnych pomysłów – wspomina. – To, co naprawdę chcieliśmy osiągnąć, to pewność, że każda z postaci będzie miała swój niepowtarzalny komediowy aspekt. Każdy z bohaterów ma własną osobowość i wygląd. Spędziliśmy masę czasu doprowadzając to wszystko do perfekcji.

Po sześciu miesiącach „eksperyment” dobiegł końca: Kiedy mieliśmy pokazać story-boardy zespołowi animacji, byliśmy przerażeni. Jednak reakcja była pokrzepiająca – wspomina Anderson. – Podczas całej mojej kariery w Disney’u nie słyszałem jeszcze o takim wsparciu dla scenariusza. Ludzie naprawdę mówili, że po prostu muszę zrobić ten film. Byliśmy poruszeni tym, jak wiele osób w Disney’u pokochało te postaci tak bardzo jak my.

„Rodzinka Robinsonów” spotkała się następnie z kolejną dawką inspiracji pochodzącą prosto od nowego szefa kreacji Disneya i Pixara, pioniera animacji – Johna Lassetera. John sprawił, że świetny film stał się jeszcze lepszy. Że jest w nim jeszcze więcej wzruszeń i żartu – mówiła producentka filmu Dorothy McKim. Zdaniem Steve’a Andersona, ta mieszanka wzruszenia i komedii stawia „Rodzinkę Robinsonów” dokładnie pośrodku wielkiej tradycji wytwórni Disney’a, nawet mimo tego, że wprowadza odważną, nową technikę cyfrową. Siłą filmów Disney’a zawsze były postaci – mówił reżyser. – Widzowie kochali i te dobre i te złe. „Rodzinka Robinsonów” ma właśnie takich bohaterów. Są zabawni, są nieprzewidywalni, ale są również głęboko ludzcy, pełni uczuć. Sądzę, że tego właśnie widzowie oczekują od Disney’a. Chcą się śmiać, płakać i przywiązać się do tych postaci. Ja pokochałem je tak, jakby były moją rodziną. Nie mogę się doczekać, kiedy spotka się z nimi publiczność.

Futurystyczna rodzinka Robinsonów – skąd oni się wzięli?

Temat naszego filmu można zamknąć w jednym zdaniu: Stale iść przed siebie – mówi Steve Anderson, reżyser „Rodzinki Robinsonów”. Steve spędził ostatnich kilka lat na tworzeniu spektakularnego świata przyszłości, w którym „Rodzinka Robinsonów” spełnia swoje najdziwniejsze, najdziksze i najbardziej kapryśne marzenia. Spotykając niesamowitą rodzinę Robinsonów Leon nauczy się, jak żyć w przyszłości, dowie się, że żyć to znaczy dokądś zmierzać, że warto żyć dla wszystkich tych rzeczy, które jeszcze może osiągnąć i nie skupiać się na tym, co mu kiedyś nie wyszło. Anderson zjadł zęby na pracy w wytwórni Disney’a, pracował m.in. przy klasycznych animacjach jak „Mój brat niedźwiedź” czy „Nowe szaty króla”. Tym razem wraz ze swoim zespołem poświęcił mnóstwo krwi, potu i terabajtów, by doprowadzić swój ambitny, cyfrowy projekt do realizacji. Motywacja Andersona była prosta – dawno temu głęboko zakochał się w postaciach z „Rodzinki Robinsonów”. Uznał je za tak świeże i oryginalne, że poczuł, iż mogą nadać zupełnie nowy wymiar disnejowskiemu stylowi robienia filmów. Od opiekunów z ochronki dla sierot do śpiewających żab, od ekscentrycznych dziadków do człekokształtnego robota, od chłopca bohatera do złego i przebiegłego kapelusza. Anderson pokochał przede wszystkim to, że ta historia wypełnia wielką przestrzeń pomiędzy absurdem a subtelnymi emocjami. Spodobał mu się również fakt, że film opowiada o nie tak znów odległej przyszłości wraz z jej pojazdami w kształcie baniek mydlanych, wehikułami czasu oraz innymi zwariowanymi i bardzo kreatywnymi pomysłami.

Kocham w Robinsonach to, że choć są dorośli, żyją z całą tą radością, ferworem i nieobciążoną niczym werwą dzieciaków – mówił Anderson. – Robinsonowie wierzą, że jeśli masz marzenie, powinieneś do niego dążyć. Więc jeśli chcesz nosić ciuchy na opak – czemu nie? Jeśli chcesz się wystrzelić z armaty – fantastycznie! Są tacy zabawni, ponieważ ich reakcje są kompletnie nieprzewidywalne. Ale są również inspiracją, bowiem żyją w sposób, jakiego się nie spodziewasz i robią rzeczy, których nikt inny nie robi.

Niesamowita podróż Leona omal nie kończy się porażką. Chłopiec staje twarzą w twarz z podróżującymi w czasie dinozaurami, alternatywną straszną przyszłością, wypełnioną zawiścią i wszelkim plugastwem oraz najgorszym ze wszystkich zagrożeniem – że może nigdy nie spotkać swojej wymarzonej rodziny! Reżyser nie ukrywa, że sam był w dzieciństwie adoptowany: To było przedziwne uczucie. Kiedy otrzymałem scenariusz, od razu się do niego zapaliłem. Natychmiast zrozumiałem tego chłopca i jego pytania, skąd się wziął, czemu został opuszczony – wyjawia reżyser. – Poczułem, że mam wielkie szczęście, mogąc pracować nad materiałem, z którym tak głęboko się utożsamiam. Od początku wiedziałem, że ta historia będzie dla mnie czymś więcej niż tylko zwariowaną podróżą w czasie. Zawsze dążyłem do tego, by pragnienie miłości i nadzieja Leona stały się emocjonalnym kręgosłupem tej opowieści i naprawdę pogłębiły tę historię.

Historia „Rodzinki Robinsonów” rozpoczęła się od wyjątkowego świata ilustrowanej książeczki Wiliama Joyce’a – „A Day With Wilbur Robinson”, która opowiadała o rodzinie jak żadna inna. Choć książka przedstawiała bardzo prostą opowieść, to ilustrujące ją rysunki tworzyły świat wypełniony wieloma zadziwiającymi i zabawnymi szczegółami, które podobały się czytelnikom w każdym wieku.

Wytwórnia Disney’a początkowo miała zamiar zrobić na jej podstawie film aktorski. To było jednak na długo przed tym, jak tę historię odkrył dział animacji i zwrócił uwagę na jej potencjał i nieskończone możliwości kreowania nowego świata. Scenariusz dodał jej świeżości, zrobił z niej opowieść o podróży w czasie, która ma miejsce w ciągu jednego, zwariowanego dnia. Dnia, który daje Leonowi wiele nowych, nieoczekiwanych powodów, by znów uwierzyć w fantastyczną przyszłość. Na chwile, zanim chciał się już poddać…

Kto jest kim u Robinsonów?

Leon jest sierotą o niespotykanie wysokim IQ i wielkiej pasji wynalazczości. Niecodzienna natura i bezustanne wywoływanie niezamierzonych katastrof nie pozwalają mu mieć tego, czego pragnie najbardziej na świecie – rodziny, którą mógłby nazwać swoją. Wierzy, że ostatnią szansą na szczęście jest odnalezienie swojej prawdziwej matki. Konstruuje więc Skaner Pamięci – maszynę, która ma wydobyć jego jedyne wspomnienie o matce.

Albert Robinson to tajemniczy nieznajomy z przyszłości, którego największe wady – pewność siebie, zadzieranie nosa i wyjątkowa umiejętność drwienia ze wszystkich, są zarazem jego największym kapitałem. Umożliwiają Albertowi bycie zawsze o krok przed przeciwnikami. Wiedząc, że to Leon dzierży klucz do przyszłości, Albert zabiera go w podróż wehikułem czasu. Zwariowana dwójka musi tam stawić czoła dinozaurowi, czarnym charakterom i śpiewającym żabom, a wszystko po to, by ocalić świat przed zagładą…

Leonard Robinson to ojciec Alberta. Znany jest jako twórca całej przyszłości. Jest niesamowitym wynalazcą i uwielbianym przez wszystkich właścicielem Robinson Industries.

Franny Robinson to tryskająca życiem matka Alberta. To ona odkryła, jak nauczyć żaby śpiewać i grać w stylu jazzowego Big Bandu. Karl to słodki i łagodny rodzinny robot Robinsonów. Każdą prośbę spełnia z ogromną uprzejmością. Jego dodatkowym zadaniem jest nieustanne wyciąganie Alberta z kłopotów. Karl ma również swoje sposoby na kobiety. Przez słowo „kobiety” rozumiemy tu zmywarkę, kawiarkę i filiżankę do herbaty…

Dziadek Marian zewnętrznemu światu może się wydawać co najmniej dziwaczny. Jednak z perspektywy domu Robinsonów to tylko lekki ekscentryk… Uwielbia nosić ubrania tyłem na przód i bez przerwy szuka swoich zębów.

Babcia Luiza według dziadka Mariana potrafi naprawdę „upiec te ciasteczka”. W rzeczywistości nie chodzi o ciasteczka, jest to tylko dziadkowy sposób na wyrażenie tego, że ona wprost uwielbia taniec disco. Bo babcia Luiza jest tak daleka od pieczenia ciastek, jak tylko możecie to sobie wyobrazić.

Szwagier Arek to międzygalaktyczny dostarczyciel pizzy o wyglądzie superbohatera. Swoją pracę traktuje niezwykle serio. Jego życiowa misja to dostarczanie idealnej pizzy w ciągu kilku minut w każdy zakątek galaktyki.

Ciocia Misia miała w dzieciństwie obsesję na punkcie zabawkowych kolejek. Teraz, kiedy już jest dorosła, nadal się bawi kolejkami. Tyle, że są naturalnej wielkości i śmigają po domu Robinsonów.

Wujek Gaston uwielbia wystrzeliwać się z armaty i ścigać z kolejkami cioci Misi.

Wujek Fritz i ciocia Petunia to osobliwe małżeństwo. Ona jest nieznośna i bezustannie zrzędzi na wuja Fritza. Poza tym, jest pacynką…

Wujek Dżo uwielbia trenować, oglądając programy z ćwiczeniami w telewizji. Wszystkie z wyjątkowo wygodnego fotela!

Kuzyn Laszlo maluje graffiti, latając w kasku ze śmigłami na głowie.

Kuzynka Talula to prawdziwa modnisia, która nosi kapelusz w kształcie drapacza chmur.

Roman to jednooka fioletowa ośmiornica, a zarazem rodzinny lokaj.

O filmie

Jeśli sądzisz, że twoja rodzina jest dziwaczna, poczekaj, aż poznasz „Rodzinkę Robinsonów”! Rodzinę z niesamowitej, zabawnej i pełnej zwariowanych pomysłów przyszłości, w której wszystko jest możliwe. Walt Disney Pictures w swojej najnowszej animacji zabiera nas w podróż w czasie. Czeka nas masa śmiechu oraz będąca efektem nieokiełznanej wyobraźni wizja przyszłości, w której spełniają się najbardziej nieprawdopodobne marzenia. Nawet te młodego wynalazcy, który szuka dla siebie domu.

Historia zaczyna się od Leona – małego geniusza, który uwielbia wynalazki i dziwaczne gadżety. Ma też ogromną nadzieję, że w końcu znajdzie sobie rodzinę, której nigdy nie miał. Leon wyruszy w podróż, która zaprowadzi go do miejsca, jakiego nawet on by nie wymyślił. Miejsca, w którym słowo „niemożliwe” już nie istnieje: do przyszłości. Zabiera go tam tajemniczy nieznajomy – Albert Robinson. W przyszłości Leon pozna zwariowaną, futurystyczną rodzinkę Robinsonów. To oni pomogą mu odkryć niesamowite i wzruszające sekrety. Jednak ta niesłychana podróż doprowadzi Leona również do spotkania z prawdziwie czarnym charakterem – paskudnym Kolesiem w Meloniku, który będzie próbował uniemożliwić mu powrót do teraźniejszości.

Pełna niezapomnianych postaci, mądrych konkluzji, klasycznych czarnych charakterów i przyciągająca wzrok wizualną obfitością, „Rodzinka Robinsonów” kontynuuje jeden z ulubionych tematów wytwórni Disney’a: zaglądanie do ekscytującego świata jutra. Historię uzupełniają też inne istotne przesłania – wiara w rodzinę, w siebie i w szeroko otwartą przyszłość.

O twórcach

Stephen Anderson (reżyser)

„Rodzinka Robinsonów” to jego pełnometrażowy debiut reżyserski. Jest to zarazem projekt, nad którym z pasją pracował przez ostatnie kilka lat. Anderson dołączył do ekipy Disney’a w 1995 roku, przy „Tarzanie”. Przedtem dał się zauważyć jako animator w Hyperion Animation. Dorastał w Plano w Teksasie. Później trafił do prestiżowego Kalifornijskiego Instytutu Sztuki, gdzie następnie wykładał scenopisarstwo przez pięć lat. Po „Tarzanie” kontynuował swoje sukcesy w dziale scenariuszy w Disney Pictures przy „Nowych szatach króla”. Następnie w 2003 roku zajął się „Moim bratem niedźwiedziem”. Aktualnie mieszka w Canyon Country w Kalifornii z żoną Heath i synem Jacobem.

Danny Elfman (kompozytor)

To jeden z najbardziej wszechstronnych i odnoszących sukcesy współczesnych kompozytorów. Był trzykrotnie nominowany do Oscara za kompozycje do „Buntownika z wyboru”, „Facetów w czerni” i „Dużej ryby”. To właśnie współpraca z Timem Burtonem przyniosła mu szeroki rozgłos. Elfman skomponował muzykę do trzynastu jego filmów, m.in. „Wielkiej przygody Pee Wee Hermana”, „Soku z żuka”, „Batmana” (za którego otrzymał nagrodę Grammy), „Edwarda Nożycorękiego”, „Powrotu Batmana”, „Miasteczka Halloween” (kolejna nagroda Grammy), „Marsjanie atakują”, „Jeźdźca bez głowy”, „Planety małp”, „Dużej ryby”, „Charliego i fabryki czekolady” czy „Gnijącej panny młodej”. Ostatnio skomponował muzykę do „Pajęczyny Charlotty”. Napisał również muzykę oryginalną do oscarowego musicalu „Chicago”. Wśród filmów, przy których pracował, są również takie hity, jak „Spiderman” i „Spiderman 2”, „Hulk”, „Czerwony smok”, „Faceci w czerni 2”, „Dick Tracy”, „Mission: Imposible” i „Sommersby”.

Po pierwsze opowiedzieć historię

Głównym bohaterem filmu „Rodzinka Robinsonów” jest osierocony chłopiec, przenoszący się ze świata, w którym właśnie stracił nadzieję na to, że jego życie zmieni się na lepsze, do świata, w którym wszystko jest możliwe. Mowa o dwunastoletnim Leonie – podróżującym w czasie młodym wynalazcy, którego Steve Anderson określa mianem „kogoś, kto myśli inaczej niż cała reszta świata”.

Głównym celem Leona jest odnalezienie rodziny i dlatego właśnie konstruuje Skaner Pamięci – niesamowitą maszynę, która pozwala zajrzeć w przeszłość. Leon wkrótce przekonuje się jednak, że powinien zmienić kierunek zainteresowań i spojrzeć w przyszłość. Tam właśnie znajdują się odpowiedzi na wszystkie nurtujące go pytania. Reżyser wyjaśnia: Leon pragnie zmienić świat poprzez swoje wynalazki. Problem polega na tym, że te jego wynalazki są odrobinę dziwaczne. Okazuje się, że rodziny, które przychodzą do sierocińca, by adoptować dziecko, niekoniecznie szukają kogoś takiego jak on. Marzenia Leona o posiadaniu idealnej rodziny mają właśnie lec w gruzach, kiedy chłopiec spotyka Alberta Robinsona. To on odnawia jego wiarę w przyszłość zabierając do niej Leona.

Te postaci stały się nie lada wyzwaniem nie tylko dla scenarzystów. Okazało się bowiem, że nadały zupełnie nowy kierunek rozwoju ekipie animatorów. Dział animacji komputerowej Disney’a musiał pierwszy raz stawić czoła tworzeniu ludzkich postaci. Filmowcy świetnie zdawali sobie sprawę ze skali trudności tego przedsięwzięcia. I choć technika w ostatnich latach poszła niezwykle do przodu, wciąż jeszcze komputery nie zawsze są w stanie w pełni oddać zróżnicowanie ludzkich postaci. To mogło oznaczać kompromisy. Michael Blazer – szef animatorów, zaczynał swoją karierę w klasycznej animacji. „Rodzinka Robinsonów” była więc dla niego szansą, by połączyć tradycyjną kreskę Disney’a i ekscytujące nowe możliwości, jakie daje cyfrowa animacja. Blazer szefował grupie 66 animatorów, która pracowała przez prawie trzy lata. Od samego początku był świadomy, jakie są rozmiary ich misji. Oczywiście największym wyzwaniem była animacja ludzi – tłumaczy. – Bardzo obawialiśmy się, że najmniejszy błąd może być zauważony przez publiczność. Zwracaliśmy szczególną uwagę na takie szczegóły, jak artykulacja słów, ruchy włosów, marszczenie się ubrań. Używaliśmy tej samej technologii, co w przypadku „Kurczaka Małego”, ale po to, by wykreować zupełnie inny typ animowanego świata. Poza tym, przy każdym kolejnym filmie technika jest już na znacząco wyższym poziomie. Blazer wspomina: Spędziliśmy na przykład bardzo dużo czasu nad dodawaniem zgnieceń i bardziej namacalnego wyglądu ubraniom pojawiającym się w filmie. Efekt jest świetny, postaci faktycznie zyskały na autentyczności, a animatorzy mogą sobie pogratulować udanej przygody z „ludzkim światem”.

Jednak pomimo tych wszystkich nowoczesnych metod, jest pewna wyjątkowa i bardzo tradycyjna cecha pracy przy filmach Disney’a – każda główna postać ma swojego własnego animatora prowadzącego. Dzięki temu mamy animatorów, którzy naprawdę rozumieją, kim są postaci i znają na wylot ich najbardziej subtelne niuanse. Podchodzą też z ogromną pasją i zaangażowaniem do każdego aspektu ich zachowania i ruchu. Nadają dodatkowego emocjonalnego wymiaru swoim postaciom, ponieważ niemal z nimi oddychają. Publiczność dlatego tak bardzo kocha nasze postaci, że my traktujemy je niezwykle serio – kończy Blazer.

Steve Anderson uważa, że jedną z najbardziej skomplikowanych postaci do animowania był Koleś w Meloniku. On jest tak ekstremalny i cały projekt jest tak daleko posunięty, że sporo debatowaliśmy nad tym, jak daleko z nim zabrnąć – wyjaśnia reżyser. – Podobnie było z Albertem, który porusza się tak szybko jak w kreskówkach o Strusiu Pędziwietrze. Bardzo nam zależało, by to dobrze wypadło.

Anderson podsumowuje: Nigdy nie pozwoliłem sobie, by zapomnieć o tym, że nasze postaci mają do opowiedzenia pewną historię. W trakcie pracy było wiele przeszkód i zagadnień technicznych do rozwiązania, ale cokolwiek się działo, stale powtarzaliśmy jak mantrę: „Musimy iść dalej”. To nas podtrzymywało na duchu przez całą drogę.

Przyszłość jak żadna inna

Kiedy decyzja o realizacji zapadła, przed filmowcami stanęło ekscytujące wyzwanie, by z tej wyimaginowanej przyszłości zrobić animowaną rzeczywistość. Steve Anderson przyszedł z kompletną wizją artystyczną filmu. Połączył w niej wiele różnych wpływów: Wszystko zaczęło się od pięknych obrazków i wspaniałych postaci z książki Wiliama Joyce’a, następnie pojawił się niezwykle kreatywny scenariusz, świetne pomysły powstałe w trakcie procesu rozrysowywania story-boardów, a na koniec wielki wkład naszego zespołu projektantów – tłumaczył. – Każdy kolejny krok rozbudzał naszą kreatywność. Powstał szereg projektów, które opierają się na punkcie widzenia dziecka. Zrealizowaliśmy masę naszych dziecięcych marzeń! Kto nie chciałby latać w bańce mydlanej albo za pomocą kasku ze śmigłem, albo mieć tego fajnego robota, który robi te wszystkie przemiłe rzeczy. To jest świat, który chyba każdy chciałby odwiedzić!

Anderson i jego zespół stworzyli oddzielne zasady projektowania dla trzech różnych okresów tej historii: Teraźniejszości, Dobrej Przyszłości i Złej Przyszłości. Reżyser wyjaśnia: Wiedzieliśmy, że przyszłość, w której Leon spotyka Robinsonów, musi stać w wyraźnym kontraście wobec tego, gdzie Leon jest teraz. Tak więc teraźniejszość jest wypełniona tylko klockowatymi i prostokątnymi kształtami, z mnóstwem ostrych kantów i krawędzi, podczas gdy przyszłość Robinsonów jest pełna zakrętasów i krągłości. Ten okres został zainspirowany właśnie miękkimi i spokojnymi rysunkami z książki Wiliama Joyce’a. W kontraście do tych obu rzeczywistości stoi Zła Przyszłość, ona jest bardzo, bardzo zła w rzeczy samej.

Anderson i jego zespół dali się porwać estetyce futuryzmu lat 30-tych i 40-tych. Wszyscy staraliśmy się stworzyć coś wspanialszego niż to, co widzieliśmy na obrazkach w książce. Wykorzystaliśmy masę naszych skojarzeń i doświadczeń. Jednym z nich była inspiracja krągłymi kształtami stylu modnego w latach 30-tych. Tak więc ta ekscytująca przyszłość ma w sobie również coś z posmaku retro. To naprawdę współgra z tematem całej tej opowieści – stale spoglądaliśmy wstecz, żeby zbudować obraz przyszłości.

Spory wpływ na projekty miał również Walt Disney we własnej osobie z jego legendarnym patrzeniem w przyszłość. Film spłaca w ten sposób dług Disney’owi i jego „krainie przyszłości”.

Aby stworzyć ten nieskończenie innowacyjny świat, Anderson niezwykle ściśle współpracował z głównym scenografem – Robhem Ruppelem, który wcześniej pracował jako projektant przy tradycyjnie animowanym „Moim bracie niedźwiedziu”. Robh naprawdę przeniósł każdy element filmu na zupełnie nowy poziom. Ruppel wiedział, że „Rodzinka Robinsonów” będzie wyzwaniem dla jego kreatywności na miarę całego życia. Jest tu tak wiele poziomów i stylów – zapewniał. – Nie ma znaczenia, w którym miejscu historii aktualnie się znajdujemy, zawsze jest tam coś ekscytującego wizualnie. Ruppel i Anderson od razu zgodzili się, że jednym z najbardziej przyciągających uwagę elementów teraźniejszości musi być sam Leon. Leon tak naprawdę nie należy do teraźniejszości, jest więc w niej najjaśniejszą postacią – zauważa Ruppel. – Jest czerwono-żółto-niebieski i stale kontrastuje ze swoim otoczeniem, aż do momentu, kiedy znajdzie się w przyszłości. Tam pasuje jak ulał. Jego świat w sierocińcu jest odrobinę klaustrofobiczny, bardzo poukładany i zamknięty. Ale przyszłość jest szeroko otwarta, pełna błękitnego nieba i czysta. Obraz jest niczym niezakłócony. Kształty zmieniają się z prostokątnych na obłe, krągłe. Paleta kolorów również ewoluuje od przygaszonych do wyraźnych, jasnych.

Kiedy dotarli do projektowania miasta przyszłości, w którym mieszkają Robinsonowie, scenograf zainspirował się zarówno obrazkami z książki Joyce’a, jak i pracami wpływowych w latach 30-tych i 40-tych projektantów, jak Raymond Loewy (ojciec design’u użytkowego, autor m.in. znaku firmowego Coca Coli i Lucky Strike’ów), Harold Van Doren (do projektów sprzętów codziennego użytku wprowadził linię znaną ze strzelistych, amerykańskich wieżowców) czy Henry Dreyfuss (jego postępowa myśl obejmuje pierwszą automatyczną sekretarkę i odkurzacz Hoovera).

Bardzo inspirowały nas te retro-futurystyczne kształty – wyjaśnia Ruppel. – Staraliśmy się jednak je unowocześnić za pomocą współczesnych materiałów takich, jakie używa np. firma Apple.

Poproszony o wybranie swojej ulubionej scenerii z filmu, Ruppel ma problem i wybiera trzy: garaż Robinsonów, laboratorium Leonarda oraz Złą Przyszłość. Garaż Robinsonów wygląda jak sala pokazowa na wystawach samochodów w latach 50. Wszystko jest gładkie i błyszczące – mówi Ruppel. – Uwielbiam laboratorium Leonarda, ponieważ jest wypełnione samymi dziwactwami. Ale Zła Przyszłość jest również niesamowita, wyraźnie przesuwa granicę istniejącą do tej pory w filmach Disney’a.

Dla Rupella największym wyzwaniem było oświetlenie tego skomplikowanego świata. Trudności nastręczało zwłaszcza to, że cała historia toczy się w ciągu jednego dnia, od wschodu do zachodu słońca. Warunki oświetleniowe muszą się stale zmieniać. Oświetlanie wirtualnymi narzędziami to trochę jak praca w ciemnościach – zauważa. – To coś, co wydaje się oczywistością w filmach aktorskich, a jest niezwykłym wyzwaniem, kiedy pracuje się przy animacji cyfrowej. Jestem naprawdę zadowolony z osiągniętego rezultatu.

Steve’owi Andersonowi zaś najbardziej podoba się Skaner Pamięci: Wygląda jak coś, co każde dziecko potrafi wymyślić. Jest bardzo naturalny i wykonany z przedmiotów, które można znaleźć w domu. I ma ten wspaniały posmak retro! – mówi. – Skaner Pamięci jest także szczególnie bliski mojemu sercu, ponieważ pamiętam o tym, ile on znaczy dla Leona. Kolejna ulubiona rzecz Andersona to podły melonik o imieniu Władzia. Pomysł na Władzię pojawił się, kiedy zastanawialiśmy się, dlaczego Koleś w Meloniku stale go nosi. Wpadł nam wtedy do głowy zabawny pomysł, żeby ten kapelusz był zły, żeby to on powodował wszystko, co jest złe.

Więcej informacji

Ogólne

Czy wiesz, że?

Fabuła

Multimedia

Pozostałe

Proszę czekać…