Wielkie kino? Nie, to monstrualny gniot, mający niewiele wspólnego z kinem. 1
Premierę "Komedii romantycznej" zapamiętam jako dzień, w którym parodia jako gatunek filmowy zeszła ze świata filmu. Niestety nie dane jej było spocząć w pokoju. Dwa miesiące później dokonano brutalnej ekshumacji - światową premierę miał "Straszny film 4". Na tym bezczeszczenie zwłok się nie skończyło, bo debile odpowiedzialni za "Komedię romantyczną" powrócili z nowym wytworem swoich spaczonych, niedorozwiniętych umysłów.
Seria "Naga broń", "Czy leci z nami pilot?" i jego kontynuacja, "Strzelając śmiechem", obie części "Hot Shots!" i mniej znane "Milczenie baranów" to klasyka gatunku, nieprawdopodobnie zabawne filmy, które mogę oglądać w nieskończoność i za każdym razem śmieszą mnie tak samo, jeśli nie bardziej. Te filmy miały fabuły; proste, pretekstowe, ale jednak fabuły, obudowane maksymalnie dużą ilością absurdalnego humoru, groteskowych sytuacji, odniesień do klasyki kina i poukrywanych na dalszych planach smaczków. Przy okazji twórcy wyśmiewali znane schematy i idiotyzmy obecne w większości filmów. Ich bohaterami były wyraziste, sympatyczne i zapadające w pamięć postacie.
"Wielkie kino" nie ma żadnej z tych rzeczy. Ani jednej zabawnej sceny, ani jednego śmiesznego dialogu. Tu nie ma nawet aktorów. Są tylko powtórki z innych filmów. Problem w tym, że twórcy tego szajsu nie wiedzą, na czym polega parodia, dlatego przez cały film robią jedno i to samo – pokazują nam gorsze kopie scen z innych filmów. I na tym koniec.
Próżno tu szukać inteligentnej zabawy w cytowanie i modyfikowanie znanych scen. Tutaj tylko się je odtwarza, nie dodając w zasadzie nic. Na przykład kiedy czwórka bohaterów trafia do fabryki Willy'ego Wonki (koszmarny Crispin Glover), jedyne na co było stać twórców, to zmiana rzeki czekolady na rzekę ścieków i dodanie okropnej sceny z piosenką "Fergelicious" Fergie w tle. Albo młyńskie koło ze "Skrzyni Umarlaka" - w "Wielkim kinie" pirat Jack Swallow (sic!) biegnie na nim, a koło miażdży kilku żołnierzy wrogiej armii. Przepraszam bardzo, ale co w tym (poza żenującym wykonaniem) innego od tego, co widzieliśmy w "Piratach..."? W jaki sposób to parodiuje tamtą scenę? W żaden.
Są tu też niemające najmniejszego sensu epizody, takie jak X-Meni, stojący ot tak sobie Chewbacca i James Bond, biegnący imperialni Szturmowcy, albo niby-Borat, który pojawia się na samym końcu, mówiąc to samo co "prawdziwy" Borat. O co chodzi?!
Pozostaje wyrazić głębokie współczucie wszystkim tym, którym takie coś się podoba.
2 gwiazdka za niektóre sceny które mnie rozśmieszyły, a tak to żenada, debilni bohaterowie, idiotyczne wątki… Straszny film przynajmniej śmieszył, a tutaj to na jak na lekarstwo humoru.