Cezary Baryka (Mateusz Damięcki) mieszka w Baku. Chce być inżynierem naftowym. Kiedy jest zakochany po raz pierwszy, do miasta wkracza rewolucja. Giną jego przyjaciele i dziewczyna, umiera matka. Baryka za namową ojca wyjeżdża do Polski. Tutaj w czasie wojny z bolszewikami ratuje życie swojemu przyjacielowi. Po wojnie, zaproszony przez niego do rodzinnego majątku, ma nadzieję na spokojne życie. Tymczasem zakochuje się w nim kobieta, i to nie jedna. Baryka jest rozdarty , głos wewnętrzny mówi mu, czego ma nie robić, ale nie mówi, co ma robić. Aż pewnego dnia...

Aktorzy

MATEUSZ DAMIĘCKI - Cezary Baryka

Wywodzi się ze słynnego aktorskiego klanu - jest synem Macieja i Joanny Damięckich, bratankiem Damiana, wnukiem Dobiesława, bratem stryjecznym Grzegorza Damięckiego, wnukiem Ireny Górskiej. Choć urodził się zaledwie 19 lat temu, ma już w dorobku kilkanaście ról, przede wszystkim telewizyjnych. Wystąpił w serialach: "WOW" Jerzego Łukaszewicza, "Czterdziestolatek - 20 lat później" Jerzego Gruzy, "Matki, żony i kochanki" Juliusza Machulskiego, w przedstawieniach Teatru TV: "Kordian" Jana Englerta, "Wojna kreskówek" Jarosława Żamojdy, "Łamigłówka" Łukasza Wylężałka. Zagrał także w "Kolędzie wigilijnej" Roberta Glińskiego, "Łowcach" Jerzego Łukaszewicza i "Przygodach Joanny" Anny Sokołowskiej. Duże uznanie przyniosła mu rola w rosyjskim filmie Aleksandra Proszkina "Ruski bunt", zrealizowanym na podstawie powieści Puszkina "Córka kapitana".

KRYSTYNA JANDA - Matka Baryki

Jedna z najlepszych i najpopularniejszych powojennych aktorek polskich, od kilku lat zajmuje się również reżyserią filmową, teatralną i telewizyjną. Dała się także poznać jako niezrównana interpretatorka piosenki aktorskiej, wzbudzając entuzjazm brawurowym wykonaniem "Gumy do żucia" i nagrywając dwie solowe płyty. Uhonorowana Złotą Palmą na MFF w Cannes za rolę Toni Dziwisz w filmie "Przesłuchanie" Ryszarda Bugajskiego (1990) oraz nagrodą dla najlepszej aktorki w filmie "Zwolnieni z życia" na MFF w San Sebastian (1992). Wyreżyserowana przez nią "Pestka", w której zagrała również główną rolę, zdobyła nagrodę za debiut na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni w 1995 roku. Jest laureatką wielu nagród, w tym Orderu Kawalera Sztuk Pięknych i Nauk Humanistycznych Republiki Francuskiej. Po raz pierwszy na ekranie pojawiła się w "Człowieku z marmuru" Andrzeja Wajdy - rola Agnieszki okazała się jednym z największych objawień w powojennym kinie polskim. Krystyna Janda zagrała w niemal dziewięćdziesięciu filmach kinowych i telewizyjnych w kraju i za granicą. Do najgłośniejszych zaliczyć trzeba filmy: wspomniane "Przesłuchanie" Ryszarda Bugajskiego, "Zwolnieni z życia", "Człowiek z żelaza", "Bez znieczulenia", "Dyrygent" Andrzeja Wajdy; "Golem", "Wojna światów - następne stulecie", "O-bi, o-ba, koniec cywilizacji" Piotra Szulkina, "Mefisto" Istvana Szabo, "W biały dzień" Edwarda Żebrowskiego, "Kochankowie mojej mamy" Radosława Piwowarskiego, "Stan posiadania" Krzysztofa Zanussiego, "Kuchnia polska" Jacka Bromskiego, "Matka swojej matki" Roberta Glińskiego, "Weiser" Wojciecha Marczewskiego realizowany na podstawie utworu Pawła Huelle "Weisser Dawidek", "Opowieści weekendowe" Krzysztofa Zanussiego. U tego reżysera gra obecnie w jego najnowszym filmie "Życie jako śmiertelna choroba przenoszona drogą płciową". Od lat związana z teatrem - w latach 1976-1987 występowała w Teatrze Ateneum, od 1987 roku związana jest z Teatrem Powszechnym. Zagrała w kilkudziesięciu przedstawieniach dramatycznych i komediowych, świetnie czuje się zarówno w repertuarze współczesnym, jak i klasycznym. Wśród największych jej dokonań są role w przedstawieniach: "Medea", "Panna Julia", "Kotka na rozpalonym blaszanym dachu", "Dwoje na huśtawce", "Z życia glist", "Edukacja Rity", "Shirley Valentine", "Kobieta zawiedziona", "Maria Callas - Lekcja śpiewu", "Marlene". Jako reżyser teatralny debiutowała przedstawieniem "Na szkle malowane". Realizuje również spektakle Teatru Telewizji: "Hedda Gabler" Ibsena, "Cyd" Corneille'a, "Tristan i Izolda" Brylla, w ostatnim czasie był to brawurowy "Związek otwarty" Dario Fo.

JANUSZ GAJOS - Ojciec Baryki

Urodził się w 1939 roku w Dąbrowie Górniczej. Jeszcze na studiach zadebiutował w filmie "Panienka z okienka" Marii Kaniewskiej. Młodemu aktorowi ogromną popularność przyniosła rola Janka Kosa w serialu "Czterej pancerni i pies". W latach 70. wystąpił w wielu popularnych komediach. Prawdziwą zmianę w jego aktorskim wizerunku przyniósł występ w głośnym filmie Ryszarda Bugajskiego "Przesłuchanie". Kolejne filmy to m. in. "Piłkarski poker" Janusza Zaorskiego, "Dekalog IV" oraz "Trzy kolory. Biały" Krzysztofa Kieślowskiego, "Ucieczka z kina Wolność" Wojciecha Marczewskiego (nagroda za najlepszą rolę męską na FPFF w Gdyni 1990 oraz na MFF w Burgos w 1994 roku), "Kiedy rozum śpi" Marcina Ziębińskiego i "Szwadron" Juliusza Machulskiego (nagroda za najlepsze role drugoplanowe na FPFF w Gdyni 1993), "Psy" Władysława Pasikowskiego, "Śmierć jak kromka chleba" Kazimierza Kutza, "Łagodna" Mariusza Trelińskiego, "Czas zdrady" Wojciecha Marczewskiego, serial "Ekstradycja" Wojciecha Wójcika, "Fuks" Macieja Dutkiewicza (nagroda za najlepszą rolę drugoplanową na FPFF w Gdyni 1999), "Egzekutor" Filipa Zylbera, "Ostatnia misja" Wojciecha Wójcika, "To ja złodziej" Jacka Bromskiego, "Żółty szalik" Janusza Morgensterna. Gajos zalicza się do ścisłej czołówki współczesnych polskich aktorów, jednakowo świetnie czując się w rolach współczesnych i kostiumowych, komediowych i dramatycznych. Z Filipem Bajonem spotkał się już na planie filmów "Wahadełko" (nagroda za najlepszą rolę męską na FPFF w Gdańsku 1980) i "Limuzyna Daimler-Benz" oraz "Poznań '56". Od wielu lat jest aktorem warszawskiego Teatru Powszechnego, w którym stworzył wiele znakomitych kreacji w bardzo bogatym i zróżnicowanym repertuarze: "Msza za miasto Arras", "Ożenek", "Wujaszek Wania", "Mąż i żona", "Wesele", "Nawrócony w Jaffie", "Makbet", "Simpatico". Wystąpił również w licznych spektaklach Teatru TV, m. in. w "Opowieściach Hollywoodu", "Kolacji na cztery ręce" i "Samobójcy" w reżyserii Kazimierza Kutza, "Przedstawieniu Hamleta we wsi Głucha Dolna" Olgi Lipińskiej, "Bigda idzie" Andrzeja Wajdy, "Herbatce u Stalina" Jerzego Morgensterna, "Keanie" Wojciecha Adamczyka. W plebiscycie POLITYKI został uznany za jednego z trzech najwybitniejszych aktorów polskich dwudziestego wieku. Zdobył dwukrotnie nagrodę Wiktora (1987, 1993), jednego Super Wiktora (1994), dwie Złote Kaczki (1991, 1992) oraz dwie Srebrne Maski (1966, 1996).

DANIEL OLBRYCHSKI - Szymon Gajowiec

Dla Daniela Olbrychskiego udział w ekranizacji innej powieści Stefana Żeromskiego - "Popioły" - był prawdziwym krokiem milowym w rozpoczynającej się dopiero aktorskiej karierze. Rola Rafała Olbromskiego w filmie Andrzeja Wajdy z 1965 roku zapoczątkowała wspaniałą galerię niespokojnych, romantycznych bohaterów. U Andrzeja Wajdy Olbrychski zagrał także w filmach: "Wszystko na sprzedaż", "Polowanie na muchy", "Brzezina", "Krajobraz po bitwie", "Piłat i inni", "Wesele", "Ziemia obiecana", "Panny z Wilka", "Miłość w Niemczech", "Pan Tadeusz". Krzysztof Zanussi obsadził go m. in. w "Strukturze kryształu", "Życiu rodzinnym", "Ostatnim kręgu". Jerzy Hoffman powierzył mu role w "Panu Wołodyjowskim", "Potopie", "Ogniem i mieczem". Wystąpił w "Bokserze" Juliana Dziedziny, "Jowicie" Janusza Morgensterna, w "Małżeństwie z rozsądku" Stanisława Barei, "Skoku" i "Soli ziemi czarnej" Kazimierza Kutza, w "Dagny" Haakona Sandoya, "Kung-fu" Janusza Kijowskiego, "Rycerzu" Lecha Majewskiego, "... jestem przeciw" Andrzeja Trzosa-Rastawieckiego, "Siekierezadzie" Witolda Leszczyńskiego, w "Ga, ga. Chwała bohaterom" Piotra Szulkina, "Dekalogu III" Krzysztofa Kieślowskiego, w "Kolejności uczuć" Radosława Piwowarskiego i w "Pestce" Krystyny Jandy i wielu innych. Pojawiał się także w filmach niemieckich - "Blaszany bębenek" Volkera Schloendorffa, "Róża Luksemburg" Margarety von Trotty, francuskich - "Pstrąg" Josepha Loseya "Jedni i drudzy" Claude'a Leloucha, amerykańskich - "Nieznośna lekkość bytu" Philipa Kaufmana, węgierskich - "Egi barany" Miklosa Jansco, "Ucieczka" Livii Gyarmathy, rosyjskich - "Cyrulik syberyjski" Nikity Michałkowa oraz w produkcjach włoskich i greckich. Z Filipem Bajonem spotkał się już przy okazji realizacji "Wizji lokalnej 1901", "Lepiej być piękną i bogatą", "Poznań 56". Daniel Olbrychski znany jest także z wybitnych kreacji teatralnych - wystąpił m. in. w przestawieniach "Hamleta", "Wesela", "Cyda", "Zemsty". W Teatrze Telewizji grał m. in. w "Otellu", "Księdzu Marku" i "Makbecie". Otrzymał wiele nagród i odznaczeń, w tym Krzyż Komandorski Orderu Polonia Restituta oraz - przyznaną mu przez rząd francuski - Komandorię Sztuki i Literatury.

MACIEJ STUHR - Hipolit Wielosławski

Dwudziestopięcioletni absolwent psychologii UJ, mimo że dopiero od roku jest studentem Wydziału Aktorskiego PWST w Krakowie, może się już poszczycić znacznym dorobkiem aktorskim. Debiutował w "Dekalogu" Krzysztofa Kieślowskiego. Później pojawił się także w,, Historiach miłosnych" Jerzego Stuhra (1997). W 1999 roku mogliśmy go oglądać w,, Fuksie" Macieja Dutkiewicza, "Krugerandach" Wojciecha Nowaka, "O dwóch takich co nic nie ukradli" Łukasza Wylężałka i "Wszystkich pieniądzach świata". W ubiegłym roku wystąpił w "Chłopaki nie płaczą",, Przeprowadzce" i w,, Przedwiośniu" Filipa Bajona. Obecnie pracuje nad rolą Kuby w filmie "Poranek Kojota".

MAŁGORZATA LEWIŃSKA - Laura

Spotkania z aktorstwem rozpoczęła wcześnie, bo od ogniska teatralnego prowadzonego przy Teatrze Ochota przez Halinę Machulską. Potem był krótki epizod z "Metrem" Janusza Józefowicza, przerwany przez egzaminy na studia na PWST w Warszawie. W trakcie studiów i po ich zakończeniu grywała w teatrze, występowała w filmach reklamowych oraz śpiewała (dwukrotnie - w 1997 i 1998 roku - zdobyła wyróżnienia na Festiwalu Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu). W filmie dotąd nie występowała z powodu zawirowań rodzinnych i uczuciowych.

URSZULA GRABOWSKA - Karolina

Jest tegoroczną absolwentką wydziału aktorskiego PWST im. Ludwika Solskiego w Krakowie. Na scenie zadebiutowała w 1998 roku w teatrze Bagatela im. Tadeusza Boya-Żeleńskiego rolą Wiery Aleksandrowny w spektaklu "Miesiąc na wsi" w reżyserii Barbary Sass. Grała także w Teatrze TV: księżniczkę Roksanę w bajce "O księciu Gotfrydzie, Rycerzu Gwiazdy Wigilijnej" Igora Mołodeckiego, Kasię w "Ustach Micka Jaggera" Michała Kwiecińskiego, Marię Siesławską w "Niedobrej miłości" Andrzeja Łapickiego. W spektaklach dyplomowych zagrała Olgę Aleksiejewną w "Letnikach - opowieści" w reżyserii Krystiana Lupy i Żabcię w "Kto się boi Virginii Woolf?" w reżyserii Jana Peszka. Po Łódzkim Festiwalu Szkół Teatralnych spektakl - uznany przez dyrekcję teatru za najciekawszy dyplom roku 2000 - był wystawiany w warszawskim Teatrze Małym. Występuje w roli Ofelii w "Hamlecie" przygotowywanym przez Krzysztofa Jasińskiego w Teatrze STU z okazji 35-lecia teatru. Rola Karoliny w "Przedwiośniu" jest jej debiutem filmowym.

KAROLINA GRUSZKA - Wandzia

Jest studentką Akademii Teatralnej im. Aleksandra Zelwerowicza w Warszawie. Swoją przygodę z aktorstwem rozpoczęła jeszcze w szkole podstawowej. W 1995 roku zagrała rolę Gieniusi w "Bożej podszewce" Izabeli Cywińskiej, rok później Olę w "Sponie" Waldemara Szarka (nagroda za najlepszą rolę dziewczęcą na 16. Międzynarodowym Festiwalu Filmów dla Dzieci "ALE KINO" w Poznaniu). Kolejnymi ważniejszymi rolami były: Księżna de Cleves w spektaklu TV "Perła" Piotra Mikuckiego, Ewa w "Dziadach" Jana Englerta, Masza Mironowa w "Ruskim buncie" A. Proszkina, Barbi w teatrze TV "Bunt kreskówek" Jarosława Żamojdy, Julia w "Zapytał czas" Izabeli Cywińskiej i Helusia w filmie "Daleko od okna" Jana Jakuba Kolskiego.

WOJCIECH SIEMION - Maciejunio

Ukończył PWST w Warszawie w 1951 roku. Debiutował w 1946 roku w Studiu Dramatycznym Karola Borowskiego w Lublinie. W latach 1950-51 był aktorem teatru Polskiego w Szczecinie, później wielu teatrów w Warszawie, m. in. Ateneum (1951-55), Młodej Warszawy (1955-57), Komedia (1957-62 i 1966-68), Narodowego (1962-63, 1964-65 i 1972-83), Powszechnego (1963-64) i Ludowego (1970-72), a także Polskiego we Wrocławiu (1968-69). Od 1972 występuje w teatrze Stara Prochownia, którego jest założycielem i dyrektorem. W latach 60. był związany z STS-em. Występował także w kabarecie,, Pod Egidą". Zajmuje się reżyserią teatralną. Wybitny interpretator monodramów, obecnie wykłada w warszawskiej Akademii Teatralnej. Debiutował rolą wiejskiego chłopaka w "Gromadzie" Jerzego Kawalerowicza. Zagrał m. in. w "Trudnej miłości" Łuczkowskiego, "Zamachu", "Zezowatym szczęściu", "Sposobie bycia", "Poradniku matrymonialnym", "Promie" "Młodziku", "Eroice", "Świadectwie urodzenia", "Germansie". Występował w serialach telewizyjnych m.in. , "Wojnie domowej", ,,Czterej pancerni i pies", "Niewiarygodne przygoday Marka Piegusa", "Rodzina Leśniewskich", "Alternatywy 4", "Jest jak jest", "Odjazd", "Dom", w serialu "Badziewiakowie" oraz "Złotopolscy".

JAN NOWICKI - Wuj Skalnicki

Ukończył PWST w Krakowie w 1964 roku, chociaż w latach 1958-60 studiował również na Wydziale Aktorskim PWSTiF w Łodzi. W teatrze debiutował w roku ukończenia studiów, przed kamerą zaś rok wcześniej drobną rolą w ,,Przygodzie noworocznej". Od 1965 roku związany z Teatrem Starym w Krakowie, był wielokrotnie nagradzany za role kreowane na deskach tego teatru. Wykłada na krakowskiej PWST. W latach 1973-74 był prodziekanem Wydziału Aktorskiego tej uczelni. Zagrał kapitana Wyganowskiego w ,,Popiołach" Andrzeja Wajdy, Kettlinga-Hasslinga of Elgin w "Panu Wołodyjowskim" Jerzego Hoffmana, księcia Hansa Heinricha XV Von Teuss w "Magnacie" Filipa Bajona. Wystąpił m. in. w "Pierwszym dniu wolności" (1964), "Dziurze w ziemi" (1970), "Życiu rodzinnym" (1970), "Straconej nocy" (1973), "Tylko Beatrycze" (1976), "Golemie" (1979), "Wielkim Szu" (1982), "O-bi, o-ba, Koniec cywilizacji" (1984), "Pajęczarkach" (1993), "Młodych wilkach" (1997), "Córach szczęścia" (1999), a także w serialach "Noce i dnie" i "Matki, żony i kochanki".

PIOTR GĄSOWSKI - Ksiądz Nastek

Absolwent PWST w Warszawie z 1986 roku. Niegdyś aktor warszawskich Teatrów: Komedia (1986-89) i Nowego (1989-94), teraz zajmuje się głównie aktorstwem filmowym. Znany z "Ekstradycji 2" Wojciecha Wójcika (rola Ochockiego), "Billboardu" (rola Grubego, 1998), "Złota dezerterów" (rola Goldmana- Silbermana, 1998). W "Panu Tadeuszu" Andrzeja Wajdy zagrał Rejenta. W "Przedwiośniu" Filipa Bajona wystąpi jako ksiądz Nastek.

KRZYSZTOF GLOBISZ - Barwicki

Po ukończeniu PWST w Krakowie w 1980 roku przez jeden rok był związany z wrocławskim Teatrem Polskim. Od 1981 roku występuje na deskach Starego Teatru w Krakowie. Laureat licznych nagród za twórczość teatralną, pracę z kamerą rozpoczął również w 1980 roku drobną rolą w serialu ,,Z biegiem lat, z biegiem dni...". Wystąpił w ,,Dantonie" Andrzeja Wajdy, "Krótkim filmie o zabijaniu" i "Dekalogu VII" Krzysztofa Kieślowskiego, "Córach szczęścia" Marty Meszaros, "Operacji Samum" Władysława Pasikowskiego, "Panu Tadeuszu" Andrzeja Wajdy. W ubiegłym roku oprócz roli w "Przedwiośniu" Fillipa Bajona otrzymał także role w filmach: "To ja, złodziej" Jacka Bromskiego, "Weiser" Wojciecha Marczewskiego, "Wyrok na Franciszka Kłosa". Obecnie pracuje nad rolami w "Eukaliptusie" i "Pornografii".

ROBERT GONERA - Komisarz

Gdy kończył wrocławską PWST dziesięć lat temu, obecny aktor Teatru Polskiego we Wrocławiu miał już za sobą debiutancką rolę - Hefajstosa w "Marcowych migdałach". Ostatnie lata były dla niego okresem wytężonej pracy. Grał nie tylko w serialach,, WOW" Jerzego Łukaszewicz, "Życie jak poker", "Policjanci", "Złotopolscy", "Lata i dni", ale także w "Małżowinie" i "Zabij ich wszystkich", "Gry uliczne", "Samowolka". Nagrodzona dwukrotnie rola Adama w ,,Długu" Krzysztofa Krauze (nagroda za męską rolę główną na wrocławskim festiwalu Najnowsze Polskie Kino 1999 i Orzeł, Polska Nagroda Filmowa w kategorii: najlepsza męska rola główna za rok 1999) przyniosła mu dużą popularność, czego dowodem jest bogactwo ofert, jakie ostatnio otrzymał. W ubiegłym roku zaangażował się w takie produkcje jak "Głośniej od bomb", "M jak miłość", "Strefa ciszy" czy "Sezon na leszcza" Bogusława Lindy i "Przedwiośnie" Filipa Bajona.

Ciekawostki, statystyka i kalendarium

Ciekawostki

"Przedwiośnie" Stefana Żeromskiego zekranizowano po raz pierwszy w 1928 roku. Reżyserem filmu był Henryk Szaro. Scenariusz napisali: Andrzej Strug i Anatol Stern. W rolę Cezarego Baryki wcielił się Zbigniew Sewan, a jego ojca zagrał Stefan Jaracz. W najnowszej ekranizacji "Przedwiośnia" w reżyserii Filipa Bajona wystąpiło około 300 aktorów i ponad 5 tysięcy statystów z Polski, Rosji i Azerbejdżanu. Zdjęcia do filmu trwały 4 miesiące. Na ich potrzeby zużyto ponad 51 km taśmy filmowej. Przy kręceniu niektórych scen korzystano z nowoczesnego "kranu", czyli specjalnego ramienia dźwigu ze zdalnie sterowaną kamerą o rekordowej długości 22 metrów, obsługiwanego przez 5 osób. W scenie "krajobrazu po bitwie polsko-bolszewickiej" wzięli udział ułani ze Stowarzyszenia im. 11 Pułku Ułanów Legionowych, którzy jako jedyni w Polsce potrafią w pełnym galopie przejść pod koniem. Animacją komputerową i efektami specjalnymi zajmują się specjaliści z firmy The Chimney Pot. Przy użyciu technik komputerowych odtworzą m.in. legendarne "szklane domy", o których z taką pasją opowiadał synowi Seweryn Baryka i statek płynący przez płonące morze. W oparciu o stare zdjęcia i filmy znajdujące się w Bibliotece Narodowej, zrekonstruowane zostały nieistniejące już fragmenty przedwojennej Warszawy. Samochody (m. in. mercedesy), którymi jeździli bohaterowie filmu, zostały sprowadzone z Muzeum Motoryzacji w Otrębusach. W filmie wystąpiło czterech sobowtórów legendarnych literatów z okresu międzywojennego, Skamandrytów - Juliana Tuwima, Antoniego Słonimskiego, Kazimierza Wierzyńskiego i Jana Lechonia. Wg badań przeprowadzonych przez OBOP ponad 7,5 miliona Polaków zadeklarowało chęć pójścia do kina i obejrzenia "Przedwiośnia". Podobne wyniki uzyskały dwie poprzednie superprodukcje - "Ogniem i mieczem" i "Pan Tadeusz". W jednej z największych i - jak się później okazało również najtrudniejszych scen filmu - balu w Odolanach, w której Cezary Baryka tańczył z piękną Laurą, wystąpiło 120 statystów i aktorów. Największy kłopot sprawiał im rodzaj tańca kozackiego, bardzo popularnego w okresie międzywojennym w Polsce. Na szczęście w samą porę z pomocą przyszedł Emil Wesołowski, dyrektor Baletu Teatru Wielkiego - Opery Narodowej w Warszawie, który pokazał wszystkim zgromadzonym, jak należy ów taniec tańczyć. W filmie zagrało 430 koni, 4 wielbłądy, 1 żmija z dublerką, 1 mewa, 20 gęsi oraz 1 statek, 11 samochodów, 3 pociągi, 12 powozów i 1 samolot. Na potrzeby filmu uszyto 3370 kostiumów, zużyto 10 km frędzli, taśm i innej pasmanterii, 1000 metrów wstążek i bibułek oraz 100 metrów girland z żarówkami. Zdjęcia kręcono w 145 obiektach. Pierwszy klaps padł 18 lipca 2000 pod Kielcami a ostatni 22 listopada w warszawskich Łazienkach i miał numer 2001. W roli klapsera wystąpił premier RP Jerzy Buzek. Końcowe ujęcie to pożegnalna rozmowa Cezarego Baryki z Laurą (Małgorzata Lewińska).

Statystyka

Taśma - 51, 3 km

Statyści - 5 213

Ramię "kranu" - 22 metrów

Klapsy - 2001

Waga bagażu do Baku - blisko 4 tony

Obiekty zdjęciowe - 145

Konie - 430

Przerzuty ekipy - 14

Największy zbudowany obiekt - port w Baku

Rekwizyty - 3 600

Kostiumy - 3 370

Najdłuższy tor jazdy - 100 metrów

Liczba aktorów - 300

Wielbłądy - 4

Żmija z dublerką

Statek - 1

Samochody - 11

Pociągi - 3

Powozy - 12

Helikopter - 1

Samolot - 1

Arby - 3

Ekipa w sumie osób - ponad 100

Kamery - do 3

Jedna mewa

2 ciężarówki sadzonek roślin (drzewek, kwiatów) do przygotowania ogrodu w Ludyni

50 ciężarówek rekwizytów i mebli

10 kilometrów frędzli, taśm i innej pasmanterii do wykańczania kotar

1000 m wstążek i bibułek wykorzystanych do dekoracji balowej pałacu w Chrobrzu, grającym pałac w Odolanach

100 metrów girland z żarówkami na bal

20 gęsi szczypiących Karolinę

Kalendarium

13 VII 2000

W Belwederze odbyła się I konferencja prasowa filmu "Przedwiośnie".

18 VII 2000

Pierwszy klaps: w Ludyni pod Kielcami.

28 VII 2000

Ludynia koło Kielc: śmierć Karoliny.

8-9 VIII 2000

Pałac w Chrobrzu: bal w Odolanach.

13 VIII 2000

Ekipa opuszcza gościnną Kielecczyznę i przygotowuje się do zdjęć w Warszawie.

14 VIII 2000

Szczęśliwice: wizja szklanych domów, śmierć ojca Cezarego.

15 VIII 2000

Po bitwie: w 80. rocznicę Cudu nad Wisłą w Zielonce koło Warszawy odbyła się konferencja prasowa filmu "Przedwiośnie". Pierwsza w historii transmisja na żywo z planu zdjęciowego, przygotowana przez Program 1 Telewizji Polskiej.

25 VIII 2000

Warszawa: Gajowiec wprowadza Cezarego do Sejmu, spotkanie Gajowca z posłami w Sejmie.

26 VIII 2000

Warszawa, Krakowskie Przedmieście: przyjazd Cezarego do Warszawy.

29 VIII 2000 roku

Warszawa, Belweder: pierwsze spotkanie Cezarego z Gajowcem.

30 VIII 2000

Warszawa, Uniwersytet: Cezary zdaje na medycynę.

7 IX 2000

Poligon w Zielonce: bitwa we mgle.

8 IX 2000 roku

Poligon w Zielonce: Cezary podczas bitwy ratuje Hipolita.

10 IX 2000

Warszawa, ul. Kredytowa: Cezary zaciąga się do armii.

13 X 2000

Niegowiec: sceny na probostwie w Wyszkowie, spotkanie z Żeromskim.

14 X 2000

Bąkowiec: Cezary wjeżdża do Polski.

20 IX 2000

Piotrków Trybunalski

unalski: przemarsz kolumny jeńców bolszewickich.

21 X 2000

Wylot do Moskwy.

23 X 2000

Nocne zdjęcia na Placu Czerwonym: dyskusja Cezarego z ojcem na tle ognisk.

24 X 2000

Ulice Moskwy: spotkanie z Jastrunem w Moskwie, Seweryn Baryka po raz pierwszy opowiada o szklanych domach.

25 X 2000

Wylot ekipy "Przedwiośnia" z Moskwy do Baku.

27 X 2000

Pierwszy dzień zdjęciowy w Baku: wyspa Artiom, Bibiheibet - pola naftowe, pożegnanie ojca, Cezary strzela do Saszy.

31 X 2000

Wyspa Artiom: spotkanie z Księżną, Cezary poszukuje ojca w tłumie. Stare Miasto w Baku: Cezary z matką idą do portu.

2 XI 2000

Bibiheibet Promosu, cmentarz naprzeciwko meczetu: pogrzeb matki Baryki.

4 XI 2000

Wiec bolszewicki, Baku, Karawan Seraj: podczas manifestacji Cezary uderza dyrektora.

6 XI 2000

Płonąca Góra: Cezary spotyka się z Aidą.

7 XI 2000

Pustynia Gobustan: spotkanie Cezarego z Turkami; Cezary i Aida podczas lotu samolotem widzą ciężarówkę z bolszewikami jadącymi do Baku.

9 XI 2000

Powrót ekipy "Przedwiośnia" do Warszawy.

12 XI 2000

Warszawa, naprzeciw Belwederu: marsz Baryki na Belweder.

22 XI 2000

Warszawa, obok pomnika Chopina - ostatni klaps do filmu: ostatnie spotkanie Cezarego i Laury.

Dyskusje wokół "Przedwiośnia"

"Przedwiośnie" ukazało się w czasie, gdy ostro ścierały się ze sobą różne wizje odbudowywanej państwowości polskiej. Głos tak uznanego pisarza, jakim był Żeromski, mógł stać się ważkim argumentem w tej dyskusji. Nic więc dziwnego, że ostry atak pisarza na polską rzeczywistość wzbudził gwałtowne reakcje zarówno w obozie prawicy, jak i lewicy. Jedni zarzucali mu jawne opowiedzenie się za komunizmem, drudzy uznali, że powieść wypaczała ideały lewicowe, zarazem pomijając rodzącą się podmiotowość klasy robotniczej. Wszyscy zauważyli jedno: "szklane domy" to w "Przedwiośniu" jedynie utopia, w którą sam autor zwątpił... Niektórzy tylko starali się podkreślić wagę stawianych przez Żeromskiego pytań i zarzutów. "... z odwagą i siłą, na którą nie stać było najmłodszych sięgnął w dialektykę współczesnej rzeczywistości polskiej tam, gdzie ona się rozstrzyga, i nie cofnął się nawet przed zobrazowaniem możliwości, że syn podniesie rękę na własną matkę"- napisał Karol Irzykowski (Wiadomości Literackie). "Powieść Żeromskiego (...) jest splotem skomplikowanych pytań bez odpowiedzi. Pytań tak ważnych, że ich znaczenie przysłania niepospolity artyzm języka i narracji (...) - Władysław Zawistowski (Tygodnik Ilustrowany).

Karol Hubert Rostworowski w tekście "Czemu zwalczam Przedwiośnie"? (Głos Narodu) pyta wprost: "Co świat wyczyta z Przedwiośnia"? Dowie się, że polski kapłan (...) stoi na najniższym szczeblu barbarzyństwa, które pozwala mu nie tylko "urzynać się", nie tylko śpiewać kabaretowe piosenki, ale nawet, w razie potrzeby, łamać tajemnicę spowiedzi! Dowie się, że polski szlachcic oprócz katowania parobków (...) nigdy dla kraju nic nie zrobił (...) że polski, najbardziej oddany służący czeka tylko na sposobność, ażeby za posiadanie srebrnej papierośnicy rozwalić łeb swojemu pracodawcy (...) że polska policja rozporządza dostarczanymi jej przez rząd narzędziami tortur! A wreszcie dowie się, że nawet piekło bolszewickie jest niczym wobec polskiego piekła i że kto ma serce w piersi, ten po bliższym zapoznaniu się z Polską musi ruszyć pod Belweder (...)".

Inni posuwali się w ataku na pisarza jeszcze dalej - "chamstwo uczuć, bezwstydna lubieżność i ruja bydlęcych bipedów, ulubiony temat p. Żeromskiego. (...) Ustał prymitywny rozmach wielkiego talentu opisowego, rozżarzonego żądzami młodości, pozostaje tylko lubieżne grzebanie w pogorzeli przepalonego hipererotyzmu, odsłaniające zupełny brak kultury i ordynarność z grubsza ociosanej natury" - pisał w "Głosie Narodu" Franciszek Ksawery Pusłowski. Z trybuny sejmowej na wieść o odznaczeniu Żeromskiego Wielką Wstęgą Orderu Polonia Restituta grzmiał poseł Tadeusz Mendrys - "Nie wolno ministrowi WriOP wyróżniać wielkich nawet talentów, jeśli one sieją zgniliznę moralną, nie wolno w Polsce wstęgi Orderu Odrodzenia dawać ludziom, którzy gloryfikują ruję i porubstwo, drwią z etyki i uczciwości, głoszą kult wolnej miłości", a na łamach "Przeglądu Powszechnego" wypowiedział się W. Bednarski - "(...) każde zdanie jego książki, od pierwszego do ostatniego, wbrew intencji autora nabrzmiałe jest wołaniem o rewolucję komunistyczną. (...) Przypuśćmy nawet, że obraz Polski współczesnej w "Przedwiośniu" jest ze wszystkim zgodny z prawdą, czy to jest rzeczą rozumną dolewać oliwy do ognia, jątrzyć?". Z drugiej zaś strony postrzegano Żeromskiego jako niepoprawnego idealistę, który dostrzega, co prawda, bezmiar nędzy i niesprawiedliwości społecznej, ale tworzy powieść ślepą na rzeczywiste procesy społeczne, powieść będącą, jak to określił Julian Brun-Bronowicz, "wzywaniem trzeciego cudu". Sam Żeromski, pełen zawiedzionych nadziei, nie zamierzał odwoływać swojej bezlitosnej wizji współczesności, ale też zdecydowanie odciął się od prób wykorzystywania jej przez prokomunistyczną propagandę - "(...) nigdy nie byłem zwolennikiem rewolucji, czyli mordowania ludzi przez ludzi z racji rzeczy, dóbr i pieniędzy - we wszystkich swych pismach, a w "Przedwiośniu" najdobitniej potępiałem rzezie i kaźnie bolszewickie. Nikogo nie wzywałem na drogę komunizmu, lecz za pomocą tego utworu literackiego usiłowałem, o ile to jest możliwe, zabiec drogę komunizmowi, ostrzec, przerazić, odstraszyć." (W odpowiedzi Arcybaszewowi i innym", Wiadomości Literackie)

"Szklane domy" raz jeszcze

Andrzej Mencwel

Właściwie wszyscy się przyzwyczaili i nikt nie zadaje pytań elementarnych. Badacz literatury maturę dawno ma za sobą, więc nie może zdradzać się z tym, z czym nie wolno zdradzić się na tak zwanym egzaminie dojrzałości - z naiwnością. Symbol jest określony, jego treść dana, jedynym zadaniem pozostaje jej "ukazanie", stopień tego ukazania plasuje się wprost na skali ocen. W ten sposób pisze się i ocenia zazwyczaj, "systemowo" prace maturalne, seminaryjne, magisterskie, a bywa i doktorskie. Ideologiczny sens wizji "szklanych domów" w "Przedwiośniu"; "Szklane domy" jako wizja przyszłej Polski, "Tradycja patriotyczna a symbol "szklanych domów" - oto tematy sprawdzone i poważne, mieszczące się solidnie w systemie edukacji narodowej, dające się wdrożyć na każdym jej szczeblu. Jeśli jednak tematy te się już wyczerpały, jeśli nie tylko nie pociągają one adeptów, ale nawet nie stawiają im ożywczych pytań? Wtedy trzeba przyjąć do wiadomości, że kanon narodowej literatury i przypisanych jej treści został zakwestionowany, a pytania postawiono pytaniom. Więc pytajmy, bo pytań jest natłok. "Szklane domy" nie są tylko utopią, utopią mocną; żeby tak powiedzieć, w podwójnym sensie tego słowa - są cudem, owym "trzecim cudem" całkowitej przemiany Polski, jakiego Stefan Żeromski oczekiwał w tej samej mierze, co Szymon Gajowiec. Kiedy to przyszłość jawi nam się jako cud, a nie jako proces, i kiedy to osiąga się ją przez nagły "wielki skok", a nie przez żmudną, powszednią zapobiegliwość? Dlaczego cudowny ten i "fajerwerkowy" jak określa go Cezary - wielki skok, który z bezdziejowości przeniesie nas w historyczność, ma zostać wykonany przy pomocy szkła, a nie jakiegoś innego, mniej kruchego materiału? Dlaczego więc budulcem nowych wspaniałych domów stało się u Żeromskiego szkło, a nie drewno, metal czy kamień? Dlaczego też domy, a nie na przykład świątynie, drogi czy pojazdy (młody Baryka już latał na aeroplanach) miały wedle tego autora zrodzić całą nową cywilizację? I czy pomysł "szklanych domów" w ogóle jest dorzeczny, czy też dorzecznym nie jest i zamiast się nim gołosłownie zachwycać, lepiej poddać go rzeczowej wreszcie krytyce? Oto są pytania, które wykraczają poza system i zadawane są kanonowi i dlatego się ich nie stawia. Ale wcale przez to nie znikają - przeciwnie wzmagają się: dlaczego cud, dlaczego szkło i dlaczego dom i czy to w ogóle ma sens? Trzeba nie tylko pytania takie stawiać, trzeba także na nie odpowiadać.

Utopia ta ma pewne znamiona partykularne i pewne znamiona uniwersalne. Zacznijmy od tych pierwszych, ponieważ mniej są jawne i nie mają należytej literatury przedmiotu. Więc jest to utopia ruralna, czyli wiejska, ale nie sielankowa. Przedmiotem cudownego przekształcenia są w niej przede wszystkim wsie, tak jakby one głównie znajdowały się w ojczystej krainie i jakby głównie w nich mieszkali ludzie. Nie mamy tu przy tym żadnej romantycznej ani modernistycznej iluzji "powrotu do natury" i nie chodzi o to, żeby porzucić okrutny świat wielkomiejskiej dżungli i radośnie herboryzować wśród gajów i ruczajów. Mamy do czynienia natomiast pośrednio, lecz dotkliwie z obrazem krainy wiejskiej tak prymitywnej, że odpychającej. Nie zastaje się w niej niczego takiego, co byłoby godne uznania i zachowania, zarówno w dziedzinie kultury bytu, jak i obyczaju. Przeciwnie, wszystko jest naznaczone nędzą, brudem, błotem, próchnem i zgnilizną, a rozmyślnie mnoży autor odstręczające określenia. Brud zwłaszcza musi tu być rozpowszechniony, a zamieszkujące tę krainę plemie w nim unurzane. Szklane domy bowiem są nie tylko czyste, ale i niosą ze sobą czystość, podkreśla się też, że do czystości będą przymuszać. Podział na to, co czyste i na to, co nieczyste jest tak fundamentalny dla każdej kultury, jak podział na święte i powszednie, swoje i obce. W kulturach pierwotnych podziały te nakładają się na siebie, cywilizacja polega między innymi na tym, że czystość się autonomizuje i higienizuje. Plemię zamieszkujące tę krainę podział ten zatarło, albo go nie znało, do higieny w ogóle nie dojrzało. Wynikałoby z tego, że znajdowało się ono nie tylko w przedcywilizacyjnej fazie rozwoju, ale i w przedkulturowym, o ile to możliwe, stanie natury. Nikt nigdzie nie wystawił takiego świadectwa wsi naszej spokojnej, choć niewesołej, jak autor "Przedwiośnia" w swojej utopijnej wizji jej przebudowy. Nikt z krytyków, historyków i nauczycieli, z kolei, na świadectwo to nie zwrócił uwagi, bo wykraczało ono poza ramy schematycznej, ideologicznej konfrontacji.

Czy jest to świadectwo prawdziwe i wiarygodne? W twórczości Stefana Żeromskiego ma ono, w każdym razie, wiele potwierdzeń. Już zaraz w następnej części "Przedwiośnia", w sławnej "Nawłoci" (podkreślano przecież w recenzjach życzliwych i złośliwych zadomowienie autora w tej domenie) natkniemy się na bezpośrednie, choć uboczne potwierdzenia. Ale przecież od pierwocin pisarskich prześladuje autora "Rozdzióbią nas kruki, wrony..." wizja ludu tego kraju sprowadzonego do stanu zoologii i w całej jego twórczości mamy liczne tego świadectwa - w "Zmierzchu" i "Zapomnieniu", "Promieniu" i "Ludziach bezdomnych", "Słowie o bandosie" i "Śnie o chlebie", rzecz jasna, a nawet w "Popiołach" i "Wiernej rzece". Nie idzie mi o to, aby raz jeszcze litować się nad "krzywdą chłopską", gdyż jest to litość marna i zużyta. Nie zamierzam też sprawdzać tak zwanego realizmu, czyli weryzmu tych obrazów. Są one prawdziwe jako świadectwo osobistego doświadczenia i takimi pozostaną, nawet gdyby miało być dowiedzione, że autor przesadzał czy przekręcał. Siła tej przesady czy moc tego przekrętu będzie dla nas zawsze ważna. Przeżywał on tę krainę jako materialnie spróchniałą, a duchowo zoologiczną i rzeczywistość tego doświadczenia pozostaje dla nas problemem. Żadne mesjaniczne usprawiedliwienia doświadczenia tego nie niweczyły i żadna patriotyczna legenda go nie zacierała. Nawet u tego pisarza, który był dziedzicem mesjanicznych przeświadczeń i nosicielem patriotycznych legend.

Wynikałoby z tego, że w twórczości Stefana Żeromskiego kwestia narodowa splotła się nierozerwalnie z kwestią cywilizacyjną, a splot ten zasupłał się szczególnie w wizji "szklanych domów". Jerzy Jedlicki przekonywająco dowiódł, że splot ten jest charakterystyczny dla kultury polskiej okresu zaborów i że nie jest ona, zgodnie z pospolitą tradycją, wyłącznie romantycznoniepodległościowa. Jak w myśli europejskiej od czasów Rousseau i Sismondiego pytania o sens cywilizacji, istotę rozwoju, ambiwalencje postępu stają się pytaniami ośrodkowymi, tak w myśli polskiej od Staszica i Mochnackiego pojawiają się one nieustannie. Nie są one oryginalne, bo kwestia cywilizacyjna z natury swojej jest uniwersalna, są tylko swoiście uwikłane w kwestię narodową, co nadaje im pewne osobliwe znamiona. Otóż z taką osobliwością mamy do czynienia u Żeromskiego i pod tym także względem jest on prawowitym dziedzicem zeszłowiecznej tradycji. Kwestia cywilizacyjna jest u niego tak związana z kwestią narodową, jak Cezary Baryka z Szymonem Gajowcem, ale zarazem są to kwestie czasoprzestrzennie rozbieżne. Jeśli kwestię narodową rozwiązuje proces, kwestię cywilizacyjną może rozwiązać tylko skok, jeśli miejscem rozwiązania kwestii narodowej jest rzeczywistość dziejowa, kwestia cywilizacyjna umieszczona jest w przestrzeni mitycznej. Domeną pierwszej jest historia, domeną drugiej - utopia. (Fragment eseju pt. "Przedwiośnie czy potop. Dylematy Stefana Żeromskiego" z książki A. Mencwela: "Przedwiośnie czy potop. Studium postaw polskich w XX wieku", Czytelnik, Warszawa 1997, s. 94-99. Skróty autorskie.)

Polskie kłopoty

Chociaż zapobiegliwy wydawca opatrzył "Przedwiośnie" datą 1925, w rzeczywistości ostatnia powieść Żeromskiego znalazła się na półkach księgarskich już u schyłku 1924 roku. Był to dla niepodległej Polski rok nadziei. Po raz pierwszy państwo miało w miarę stabilny rząd ekspertów kierowany przez Władysława Grabskiego - był to już dwunasty i chyba jak dotąd najlepszy gabinet Drugiej Rzeczypospolitej. Skłócone społeczeństwo zjednoczyła reforma pieniężna Grabskiego - kiedy wprowadzano ją w życie, jajko kosztowało 80 tysięcy, dolar amerykański - około 10 milionów marek polskich! Za sprawą reformy Grabskiego w Europie pojawiła się nowa waluta - złoty polski. Inflację opanowano własnymi siłami, bez pomocy z zewnątrz. Ale nie była to rzecz jasna operacja dla narodu bezbolesna. Ogromne różnice majątkowe, wysokie bezrobocie i trudności ze scaleniem w jeden organizm terytoriów zarządzanych przez ponad sto lat przez trzy państwa zaborcze dawały powody do społecznego niezadowolenia. W drugim roku swego istnienia niepodległa Polska musiała odpierać atak bolszewickiego najeźdźcy. Politycy uczyli się dopiero zasad demokracji parlamentarnej, na niektórych świeżo zdobyta władza wywierała wpływ demoralizujący. O tym wszystkim pamiętać musiał Stefan Żeromski, pisząc książkę tak bolesną i tak niepokojącą, a zdaniem wielu czytelników wręcz niesprawiedliwą. "Przedwiośnie" wywołało prawdziwą burzę i z miejsca stało się najważniejszym wydarzeniem literackim sezonu, przesłaniając inny epizod jesieni 1924 roku - przyznanie Władysławowi Reymontowi literackiej Nagrody Nobla (znaczna część krajowej opinii publicznej sądziła, że wyróżnienie to należało się raczej Żeromskiemu). Ale podobnie przyjmowano wcześniejsze utwory pisarza - "Ludzi bezdomnych", "Dzieje grzechu", "Popioły", "Urodę życia". "Przedwiośnie" mówiło o sprawach najbardziej gorących, podejmowało tematy, które trafiały na czołówki dzienników. Większość pisarzy starannie oddzielających publicystykę od literatury myślała o nich z lękiem. Żeromski się nie przestraszył…

Charakterystyczne, że większość recenzentów podkreślała literackie walory powieści, by po oddaniu hołdu czołowemu polskiemu prozaikowi wykazać, że dokonana przez niego ocena sytuacji jest fałszywa. Rozpętano wielką dyskusję na łamach czasopism i gazet: stracił Stefan Żeromski "busolę narodową" czy też nie? czy nie przedstawił bolszewików w nazbyt pozytywnym świetle? czy nie powiedział za dużo w warunkach, gdy odpowiedzialny artysta winien zdobyć się na dyskretne milczenie? "Przedwiośnie" - podobnie jak "Dziady" Mickiewicza, "Beniowski" Słowackiego czy "Ozimin" Berenta - to dzieło pisane jak gdyby "pod prąd". To książka przeciw wszystkim, budząca niepokój i rozterki. Książka, która nie chce się podobać nikomu i nikogo nie zamierza oszczędzać. Podczas gdy wyborcy chętnie oddawali swe głosy na endecję i umiarkowane partie ludowe, Żeromski konsekwentnie twierdził, że przyszłość należy do lewicy. Naporu przeobrażeń nie wytrzyma skazana przez historię na zagładę Nawłoć - symbol Polski ziemiańskiej. Nie sposób bowiem budować nowego ustroju na założeniu niesprawiedliwości społecznej i konserwatywnej idei zachowania dawnego porządku za wszelką cenę. Dla tych, którzy pragną szybkich i gruntownych zmian, prawica nie ma żadnej oferty. Lewica patriotyczna - w powieści reprezentuje ją Szymon Gajowiec, zaś na scenie politycznej PPS - wybiera drogę reform. Umocnieniu państwa towarzyszyć ma rozwój gospodarczy i stopniowa likwidacja nędzy. Jeśli przyjmiemy, że reformy przeprowadzać należy z poszanowaniem prawa, to oczywiście ten fakt ogranicza szybką ich realizację. Może się zdarzyć, że chociaż polityka rządu będzie słuszna, to jej skutki odczuje społeczeństwo dopiero po wielu latach. Na tej okoliczności zbudował swoją potęgę już niejeden demagog. I właśnie tę okoliczność wyzyskują przedstawieni w "Przedwiośniu" komuniści. Ich reprezentantem jest w powieści Antoni Lulek - idealny kandydat na rewolucyjnego psychopatę, wróg niepodległej Polski, fanatyk, który dla obłąkańczych frazesów gotów byłby poświęcić życie tysięcy ludzi. Mimo wszystko skompromitowana marszem (i żałosnym odwrotem) konnicy Budionnego bolszewicka ideologia może być zdaniem Żeromskiego atrakcyjna dla młodych Polaków. Może też stanowić potencjalne zagrożenie dla niepodległości Polski. Żeromski wiedział, że młode pokolenie jest niecierpliwe, że z nieufnością traktuje "kombatantów" w rodzaju Gajowca.

Dla buntowników takich jak Cezary Baryka powstanie styczniowe to odległa przeszłość, konspiracja i legionowy mit także przechodzą już do historii. Liczy się natomiast teraźniejszość, a gdy człowiek nie znajduje w niej swojego miejsca, ulega łatwo presji manipulatorów roztaczających wizję rewolucyjnego cudu. Na nieszczęście kłopoty młodego państwa zbiegają się w czasie z wyraźnym kryzysem tradycji. Dziedzictwo, do którego odwołuje się Gajowiec, niewiele już mówi Baryce. Postacie dziennikarza socjalistycznego "Głosu" Mariana Bohusza, historyka i pisarza Stanisława Krzemińskiego i teoretyka kooperatywizmu Edwarda Abramowskiego (wszystkich Żeromski znał osobiście i wysoko cenił) nie pasują do nowej rzeczywistości. To skromni, nie szukający nigdy rozgłosu pracownicy narodowej sprawy. W sumie - mało przekonywujący dla młodzieńca, który uwierzył, że o biegu historii przesądzają ruchy masowe i że burząc stary świat można rozpocząć dzieje od nowa. Mimo wszystko jakże podatny grunt dla komunistycznej agitacji tworzą błędy ludzi pokroju Gajowca! Bohaterowie konspiracji i walki o niepodległość stali się urzędnikami, zagubili się w świecie liczb i danych statystycznych. Opadła euforia po odzyskaniu niepodległości i zwycięstwie nad Sowietami. Żyje się ciągle ciężko, może nawet coraz gorzej. A rozczarowani postawą swoich dawnych bohaterów rządzeni powtarzają z zakłopotaniem, że przecież nie o taką Polskę nam chodziło… Jan Tomkowski

Kilka słów o przedwojennej ekranizacji "Przedwiośnia"

Pierwszej ekranizacji "Przedwiośnia" dokonano w 1928 roku. Twórcami scenariusza byli pisarze Andrzej Strug i Anatol Stern. Film wyreżyserował Henryk Szaro, a w rolach głównych wystąpili: Zbigniew Sawan jako Cezary Baryka, Stefan Jaracz jako jego ojciec, Tekla Trapszo jako matka oraz Maria Gorczyńska (Laura), Maria Modzelewska (Karolina), Jaga Boryta (Wanda), Bolesław Mierzejewski (Hipolit). Przedwojennych krytyków filmowych, zwłaszcza tych o poglądach lewicowych, oburzyło skoncentrowanie się realizatorów na sercowych przygodach Cezarego Baryki przy jednoczesnym drastycznym zatuszowaniu ideowej wymowy powieści. Rosyjska rewolucja ukazana została zaledwie w trzech niewielkich scenkach, natomiast większość akcji rozgrywała się w Nawłoci przedstawionej jako urzekająca oaza ziemiaństwa i staropolszczyzny.

Kulminacyjną scenę marszu na Belweder sfilmowano tak, by bohater mógł wycofać się z czoła pochodu. W programie do filmu z 1928 roku pisano: "Cezary Baryka to symbol nowego pokolenia Polski dzisiejszej, pokolenia, które o tę Polskę walczyło. Baryka przechodzi przez wielką burzę dziejową w Rosji Sowieckiej, traci tam rodziców i rozczarowany, zupełnie samotny, wraca do Polski, gdzie w obronie ojczyzny walczy przeciwko tym, z którymi wczoraj był w jednym szeregu. Nie opuszcza go myśl przewodnia, przekazana przez ojca:,, Należy budować w Polsce szklane domy", które są symbolem rozwoju kultury i szczęścia. Porywa go jednak pijany wir życia, wplątując w trzy wielkie kochania: to rozkwitła i odurzająca swym przepychem miłość Laury, piękna i czysta jak poranek na kresach miłość Karoliny i obłąkana, unosząca się wśród melodii muzycznych miłość biednej Wandy. W trzech sercach kobiecych obudził Cezary miłość - jedno tylko wybrał (...). I znów, jak niegdyś Rosję, porzuca Cezary Nawłoć, aby szukać drogi do szklanych domów. Na razie porywa go droga rewolucji społecznej. Cezary staje na rozdrożu... i wówczas słyszy słowa ojca: ".

Plan filmowy

Zdjęcia do "Przedwiośnia" w reżyserii Filipa Bajona, trzeciego co do wielkości filmu w dziejach polskiej kinematografii, rozpoczęły się 18 lipca 2000 roku - roku 75. rocznicy śmierci Stefana Żeromskiego. Realizacja filmu trwała 75 dni zdjęciowych. Pierwszy klaps padł w Ludyni koło Kielc, gdzie nakręcono sceny przyjazdu i pobytu Hipolita i Cezarego w Nawłoci. Następnie w pałacu w Chrobrzu - w dawnej posiadłości rodziny Wielopolskich - powstawały sceny balu w Odolanach. W Sienkiewiczowskim Oblęgorku zaaranżowano filmowy pałacyk Laury. 15 sierpnia, w 80. rocznicę Cudu nad Wisłą, na poligonie w Zielonce pod Warszawą zrealizowano wstrząsające sceny po bitwie polsko-bolszewickiej. Na poligon w Zielonce powrócono jeszcze raz pod koniec września, by nakręcić jedną z najtrudniejszych scen "Przedwiośnia"- starcie wojsk polskich i bolszewickich. Wzięło w nim udział ok. 180 osób.We wrześniu realizowano zdjęcia w Warszawie i okolicach, m.in. na Krakowskim Przedmieściu nakręcono przyjazd Cezarego Baryki, a u zbiegu ulic Kredytowej i Mazowieckiej scenę, w której Baryka zaciąga się do wojska.

Potem ekipa "Przedwiośnia" pojechała do Piotrkowa Trybunalskiego, by tam sfilmować przemarsz kolumny jeńców bolszewickich oraz sceny w warszawskiej dzielnicy żydowskiej. Kolejne zdjęcia były kręcone na Wschodzie. 21 października, specjalnie dla reżysera i jego zespołu, zamknięto na jedną noc moskiewski Plac Czerwony, by tam na tle Kremla zrealizować scenę kłótni Cezarego Baryki z ojcem o to, czy rzeczywiście warto wracać do Polski. "Miałem dużą frajdę. Czułem się jak niemiecki lotnik Rust, który wylądował na Placu Czerwonym awionetką" - powie potem Filip Bajon. Z Moskwy filmowcy przenieśli się do Baku, gdzie zrealizowano sceny przedstawiające młodość Cezarego Baryki, jego pierwszą, wielką miłość do pięknej Ormianki - Aidy oraz rewolucję bolszewicką, widzianą oczyma tego bardzo młodego człowieka. "Niezapomniane wrażenie robią olbrzymie pola naftowe z tysiącami szybów, główna scenografia pierwszej sekwencji naszego filmu, jak gdyby była budowana na jego potrzeby przez ponad 100 lat. Nie mogę się doczekać, żeby zobaczyć to wszystko na dużym ekranie" - wspomina Dariusz Jabłoński, producent filmu. "Przedwiośnie" powstawało na ulicach starego Baku, na pustyni Gobustan oraz na wyspie Artiom. "Zdjęcia, które tam wykonaliśmy są niepowtarzalne. Baku pokażemy jako miejsce magiczne, Orient" - zapowiada operator Bartek Prokopowicz. W niektórych scenach brało udział nawet 300 statystów. 10 listopada cała ekipa wróciła do kraju. Marsz Cezarego Baryki na Belweder, nakręcono dwa dni później. Ostatni klaps filmu padł 22 listopada w Łazienkach Królewskich w Warszawie.

Realizatorzy

FILIP BAJON - reżyseria

Urodził się 25 sierpnia 1947 roku w Poznaniu. Ukończył prawo na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w 1970 roku, a następnie Wydział Reżyserii PWSFTViT w Łodzi. W 1971 roku opublikował swoją pierwszą powieść "Białe niedźwiedzie nie lubią słonecznej pogody", która przyniosła mu nagrodę za najlepszy debiut (1972). Potem wydał jeszcze zbiór opowiadań "Proszę za mną w górę", powieści "Serial pod tytułem" (1974), "Podsłuch" (1994) i wiele scenariuszy filmowych. W 1976 roku zrealizował swój pierwszy film krótkometrażowy.

BARTEK PROKOPOWICZ - zdjęcia

Urodzony w 1972 roku, studiował w Szkole Filmowej w Łodzi w latach 1991-1996. Jest stypendystą Northeeren Film &TV School w Leeds. Współpracował jako operator kamery przy ponad 20 spektaklach Teatru TV, m. in. z takimi reżyserami jak Stanisław Różewicz, Mariusz Treliński, Ryszard Bugajski. Był operatorem kamery przy m. in.: "Grach ulicznych" w reżyserii Krzysztofa Krauze, "Poznaniu '56" Filipa Bajona, "Historiach miłosnych" Jerzego Stuhra, "Kilerze" Juliusza Machulskiego "Kronikach domowych" Leszka Wosiewicza, "Szczęśliwego Nowego Jorku" Janusza Zaorskiego. W roli operatora filmowego zadebiutował w 1997 roku przy filmie "Darmozjad polski" w reżyserii Łukasza Wylężałka. W 1997 roku był operatorem zdjęć do filmu "Stone Tear", zrealizowanego dla Miramax i Channel 4 w Wielkiej Brytanii. Potem przyszły kolejne realizacje filmowe: "Torowisko" w reżyserii Urszuli Urbaniak (nagroda SPF w Koszalinie za kształt wizualny filmu, przyznawana przez Jury Profesjonalne), "Dług" Krzysztofa Krauze (Złota Kaczka za "Talent roku '99" i nominacja do Polskiego Orła '99 w kategorii najlepsze zdjęcia), "O dwóch takich, co nic nie ukradli" Łukasza Wylężałka (1998) i "Krugerandy" Wojciecha Nowaka (1998). We wrześniu 1999 roku na Przeglądzie Filmów we Wrocławiu otrzymał nagrodę za całokształt twórczości. Do lipca 2000 roku zrealizował już zdjęcia do filmów: Andrzeja Wajdy "Wyrok na Franciszka Kłosa" i Krzysztofa Langa "Doczekać świtu". Jest autorem zdjęć do licznych nagrodzonych teledysków oraz reklam telewizyjnych i widowisk teatralnych.

ANNA WUNDERLICH - scenografia

Absolwentka Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie (dyplom z wyróżnieniem w pracowni projektowania książki profesora Janusza Stannego na Wydziale Grafiki w 1979 roku). W latach 1980 - 1988 pracowała w dziale Głównego Scenografa Telewizji Polskiej. Autorka scenografii do około dwudziestu spektakli Teatru TV, m. in. "Płatonow" w reżyserii Andrzeja Domalika (nominacja do nagrody za scenografię na Festiwalu Twórczości Telewizyjnej w 1992 roku), "Baryłeczka" Olgi Lipińskiej, "Mistrz" i "Portret wenecki" Agnieszki Lipiec-Wróblewskiej, "Śmierć w Tyfilisie" Macieja Dejczera, "Zagłada ludu" i "Hrabia" Filipa Bajona. Scenograf wielu programów telewizyjnych m. in. teleturnieju "Aukcja", dokumentów inscenizowanych z cyklu "W cieniu historii". Od 1980 roku współpracowała przy tworzeniu scenografii do wielu filmów, m. in. "Muru" - jednej z pierwszych dużych koprodukcji polsko-amerykańskich, "Magnata" oraz serialu "Biała wizytówka" Filipa Bajona. Przygotowała też scenografię do filmów "Sauna" i "Poznań '56" Filipa Bajona "Zakochani" Piotra Wereśniaka, "Smacznego telewizorku" Pawła Trzaski, "Kroniki domowe" Leszka Wosiewicza, "Córy szczęścia" Marty Meszaros, "Weiser" Wojciecha Marczewskiego, serialu telewizyjnego "Na dobre i złe". Jako grafik i ilustrator współpracowała z wieloma wydawnictwami, m. in. "Czytelnik", PIW, "Iskry", "Gazetą Wyborczą" i dodatkiem "Wysokie Obcasy". Laureatka nagród indywidualnych na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni za scenografię do filmu "Poznań '56" (1996) oraz za "Kroniki domowe" (1997).

MAŁGORZATA BRASZKA - kostiumy

Debiutowała jako samodzielny kostiumograf w 1979 roku przy realizacji filmu kostiumowego Filipa Bajona "Aria dla atlety". Z Filipem Bajonem współpracowała także przy realizacji filmów: "Wizja lokalna 1901" (1979/1980), "Wahadełko (1981), "Limuzyna Daimler-Benz" (1981), "Engagement" 1984, "Poznań '56" (1995/96). Była twórcą kostiumów do filmów Feliksa Falka - "Obok" (1979) i "Szansa" (1979), "Był jazz" (lata 50-te) 1981; Juliusza Machulskiego - "Seksmisja" (1982), "Kingsajz" (1986/87); Tadeusza Junaka - "Pałac" (1979), "Ten bandycki świat z 30-tych lat" (1994/95); Sławomira Kryńskiego - "Dziecko szczęścia" 1990 i "Księga Wielkich Życzeń" (1996) oraz do filmu Urszuli Urbaniak "Torowisko" (1999). Ogółem przygotowywała kostiumy do około 30 tytułów, w tym seriali i filmów dla dzieci: "Dzieci z Doliny Młynów", "Przyjaciel wesołego diabła" (kostiumowy), "Tajemnice starego ogrodu" oraz filmów zagranicznych, m. in. "Pasażerowie na gapę" (Węgry/Niemcy 1989). Została nagrodzona Nagrodą Indywidualną XXI Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni '96 za kostiumy do filmu Filipa Bajona "Poznań '56".

MICHAŁ LORENC - muzyka

Urodził się w 1955 roku. Kompozytor muzyki filmowej. W latach 1973-77 związany z "Wolną Grupą Bukowiną". W latach 1979-81 wraz z Jackiem Kleyffem i Michałem Tarkowskim współtworzył "Teatr Paranoiczny". Jest autorem muzyki to takich filmów jak "300 mil do nieba", "Kroll", "Psy", "Pokuszenie", "Prowakotor", "Poznań 56", "Amok", "Zabic Sekala", "Złoto dezerterów", "Bandyta", "Zakochani". Nagrodzony na licznych festiwalach krajowych i zagranicznych, m.in. na Festiwalu Filmów Fabularnych w Gdyni, Krajowym Festiwalu Filmów dla dzieci w Poznaniu, Festiwalu Camerimage. Laureat nagrody głównej na International Prize for Film and Media Music w Bonn oraz Czeskiego Lwa (Nagroda Czeskiej Akademii Sztuki Filmowej i Telewizyjnej).

Rozmowa z Asiel Awyłową

- Jak trafiłaś do "Przedwiośnia"?

- Moje zdjęcia leżały w Mossfilmie i jeszcze kilku agencjach. Najczęściej pracuję jako modelka. Pewnego dnia zadzwoniła do mnie asystentka reżysera i powiedziała, że moje zdjęcia zostały wysłane do Polski. Po dwóch dniach okazało się, że dostałam rolę w "Przedwiośniu". Piękną rolę - gram Aidę, pierwszą miłość Cezarego Baryki.

- Na planie miesza się kilka języków: polski, rosyjski, angielski. Miałaś kłopoty z porozumieniem się z ekipą?

- Nie było większych kłopotów. Dobrze się z Filipem rozumieliśmy - tym bardziej, że starał się bardzo dokładnie wytłumaczyć, czego od nas oczekuje. Poza tym w ekipie było kilka osób, które bardzo dobrze mówią po rosyjsku i pomagały mi tłumacząc. Trudniej było w Warszawie - kiedy tam kręciliśmy, Filip miał bardzo szczegółowe żądania dotyczące kierunku spojrzenia, gestów, poruszania się wobec kamery. W Baku częściej pozwalał nam improwizować.

- Myślisz, że "Przedwiośnie" spodobałoby się w Moskwie?

- Na pewno. Porusza bardzo aktualne problemy - mówi o miłości, polityce, przyjaźni przekraczającej granice narodowości. Sądzę, że to film zarówno dla ludzi starszych, jak i mojego pokolenia. Byłoby wspaniale, gdyby "Przedwiośnie" trafiło do Rosji.

Rozmowa z Danielem Olbrychskim

- Jak Pan odebrał propozycję zagrania Szymona Gajowca?

- Jestem zachwycony, że gram tę postać. "Przedwiośnie" Żeromskiego to jedna z tych książek, na których się wychowałem, tak jak na "Panu Tadeuszu" Mickiewicza i dziełach Sienkiewicza. To dla mnie również piękna kontynuacja - grałem przecież w ekranizacji "Popiołów". Gajowiec jest dla mnie postacią symboliczną, gdyż uwzniośla mit polskiego inteligenta, racjonalisty, pragmatyka, przeciw któremu staje zbuntowana młodość Cezarego Baryki. Ważna to postać. I jakże aktualne są pytania o Polskę, które pojawiają się przy jej ocenie.

- Jakie są Pana wspomnienia z lektury "Przedwiośnia"?

- Pamiętam "Przedwiośnie" ze szkoły. Potem zagrałem w filmie "Popioły", a następnie pojawił się pomysł zagrania Baryki u Andrzeja Wajdy. To była połowa lat 60-tych! Miałem wtedy 20 lat, czyli tyle, ile Mateusz Damięcki teraz. Tamten film jednak nie powstał.

- Jaką postacią jest Gajowiec?

- On bardzo wierzy, że będzie lepiej. Z kolei jemu nie wierzy Baryka, a ja nie wierzę Gajowcowi. Paradoks polega na tym, że ja mimo tego wierzę, że będzie lepiej. To jest bardzo współczesne. Ciągle, na nowo pojawia się ktoś taki, kto wierzy, że będzie lepiej. Zaraża tym innych, bo w tym pragnieniu jest autentyczny i szczery, ale... I kolejny Gajowiec nas oszukuje... Sam nawet o tym nie wiedząc.

- "Przedwiośnie" nie jest łatwą książką.

- Najlepsza literatura każdego kraju przypomina swoim czytelnikom, że nie są tak wspaniałym narodem. I tylko taką literaturą warto się zajmować. W "Przedwiośniu" najbardziej zafrapowały mnie fragmenty, które Filip Bajon rozwinął i napisał na podstawie tego, co u Żeromskiego jest zaledwie szkicem. Dzięki tym zabiegom nasza wiedza o tamtych czasach jest o wiele głębsza. W końcu Żeromski nie mógł wiedzieć tego wszystkiego, co wiemy dziś. Postać Gajowca również została rozbudowana z punktu widzenia dnia dzisiejszego. Ostatnia rozmowa z Baryką - tuż przed jego marszem na Belweder - może dotyczyć czasów dzisiejszych. Obrazek tłumu szturmującego Belweder - niezależnie od tego pod jakimi barwami tłum ów demonstruje - jest niesłychanie współczesny. I tylko dziś policja nie rozpędza demonstrantów konno, właściwie w ogóle ich nie rozpędza... W tej chwili w Żeromskim wszystko wydaje mi się nadzwyczajne, jego mądrość, przenikliwość, głębokie spojrzenie na naszą historię. Drażnić może tylko jego język, ale Filip Bajon bardzo dobrze, współcześnie pisze dialogi i sceny, a potem znakomicie je realizuje i daje aktorowi "kopa" kolanem w tyłek, żeby szedł w odpowiednim kierunku. "Rozumiesz?" - pyta. "Rozumiem". I rzeczywiście bardzo dobrze się rozumiemy. Lubię z nim pracować - zresztą nie jest to nasz pierwszy film. To niezwykle profesjonalny i inteligentny reżyser. I "kopie" zawsze we właściwą stronę.

Rozmowa z Dariuszem Jabłońskim

- Jak został Pan producentem tego filmu?

- Kiedyś przy kolacji rozmawialiśmy z Filipem Bajonem o tym, co można by jeszcze sfilmować. To było po sukcesie "Ogniem i mieczem". Filip bez chwili wahania wymienił "Przedwiośnie". Wtedy potraktowałem to jak żart. Potem była ankieta "Polityki", w której Filip powiedział to jeszcze raz. Pomysł podchwycił dyrektor Sławomir Rogowski z TVP i razem z Filipem wymyślili, że ja jestem w stanie ten film produkować. Decyzję o wejściu w ten projekt podjąłem w czerwcu 1999 roku. Niezależnie od samego "Przedwiośnia", podjąłem się tej produkcji po pierwsze ze względu na reżysera, którego bardzo cenię i z którym przyjaźnię się od wielu lat - byłem jego asystentem w "Magnacie". Po drugie, jeżeli TVP chce uczestniczyć w projekcie, przedsięwzięcie staje się bardzo poważne. Po trzecie, to najpoważniejszy projekt w moim życiu. A ja staram się, żeby każdy kolejny projekt był dla mnie wyzwaniem.

- "Przedwiośnie" nie będzie łatwą pozycją w polskich kinach.

- Oczywiście "Przedwiośnie" jest trudną lekturą, w wielu miejscach bardzo to krytyczny obraz. Ale jednocześnie to niezwykle widowiskowa powieść, z niezwykłymi przygodami bohatera, przesycona erotyką. Taki będzie też nasz film. Jeśli mogę mówić o swoim credo jako producenta, to interesują mnie filmy wielkie, widowiskowe, porywające, ale dające szansę na myślenie.

- Zdjęcia do filmu dobiegły końca. Udało się je zakończyć bez najmniejszego opóźnienia, zaplanowany budżet nie został przekroczony. Jedno i drugie w zasadzie nie zdarza się przy tak dużych produkcjach.

- Nie mam dość słów podziwu dla pracy całej ekipy razem i dla każdego z osobna. Myślę, że zadziałał tu pewien rodzaj chemii związanej z samym "Przedwiośniem". Mieliśmy bardzo krótki okres przygotowawczy i jeszcze dziś wydaje się wręcz nieprawdopodobne, że ci w części nie znający się wcześniej ludzie tak błyskawicznie się dograli. Kiedy rozpoczęliśmy zdjęcia widziałem już zgrany zespół, o którym wiedziałem, że cokolwiek się zdarzy, da sobie radę. Z kolei o reżyserze nie potrafię mówić posługując się prostymi komplementami. Oczywiście od strony artystycznej oceni jego pracę publiczność, jednak kiedy patrzyłem jak Filip inscenizował ekranowy świat, jak dopracowywał, doszlifowywał każde ujęcie, do końca wprowadzając zmiany w zależności od sytuacji, wiedziałem, że uczestniczę w niezwykłym procesie tworzenia. Miałem też pewność, że jeśli którekolwiek z naszych karkołomnych założeń się nie powiedzie, Filip powie: w porządku, tam skrócimy, tu podgonimy, to się poprawi. Adaptował się do każdej sytuacji, zawsze można było na nim polegać. Z takim reżyserem pójdę w ogień, podejmę się każdego przedsięwzięcia. To samo dotyczy kierownika produkcji, Leszka Pieszko. Natomiast jeśli chodzi o moją rolę producenta, jej podstawą było planowanie. Jestem zwolennikiem narad, codziennych dyskusji, takich "operatywek", na których wałkuje się wciąż od nowa każdą kwestię. Wszyscy mieli mnie chyba dość, ale teoria tzw. "sześciu kapeluszy", patrzenia na wszystko z różnych punktów - jako optymista, pesymista, malkontent itd. - wciąż się sprawdza. Tak było i tym razem.

- Najtrudniejszy etap produkcji "Przedwiośnia" to zapewne Azerbejdżan.

- Tak, wiedzieliśmy to od samego początku. Azerbejdżan potraktowałem jako końcowy, najtrudniejszy egzamin pasujący na producenta. Jeździłem tam kilka razy przed rozpoczęciem zdjęć. Zaprzyjaźniłem się z Azerami, byłem z nimi do momentu, w którym nie nabrałem przekonania, że każdy zna swoje miejsce na planie "Przedwiośnia". Jednak okazało się, że sprawą najtrudniejszą było przerzucenie do Baku blisko czterech ton niezbędnego do zdjęć sprzętu.

- Zdaje się, że w tej kwestii bardziej dała się wam we znaki Moskwa?

- To prawda. Cały sprzęt na dwie doby Rosjanie zatrzymali na lotnisku. Byliśmy w kropce, bo załatwianie zgody na zdjęcia na Placu Czerwonym zajęło ponad dwa miesiące i nie było żadnej szansy na drugie podejście. Wyglądało na to, że wezmą w łeb nasze misternie dopracowane plany produkcyjne. Bardzo nam wtedy pomogła Ambasada Polska w Moskwie i Naczelnik Urzędu Celnego lotniska, który, ujęty naszą opowieścią o losach Cezarego Baryki, na własną rękę "wypuścił" cały sprzęt. Zwrócono go nam dosłownie na dwie godziny przed rozpoczęciem zdjęć. Gnaliśmy z nim co sił na wynajęty za niemałe pieniądze Plac Czerwony. Bez opóźnienia rozpoczęliśmy zdjęcia, a skończyliśmy nawet przed czasem. Cały okres spędzony w Moskwie wspominam jak koszmar. Wielkie miasto sparaliżowane koszmarnymi korkami. Brały w łeb wszelkie szacunki dotyczące dojazdu na plan ekipy, rozpadał się harmonogram zdjęć. To cud, że udało nam się jakoś dopiąć to wszystko. Gdy wracaliśmy z Baku do Polski, mieliśmy z kolei ustalone godziny zdjęć przed Belwederem, kiedy okazało się, że nie mamy szansy przerzucić sprzętu na czas. A Baku to nie główne miasto na szlaku linii lotniczych, gdzie co chwila startuje samolot. I znowu wymagało to karkołomnych zabiegów. Udało się za sprawą nadzwyczajnej pomocy Lufthansy. Ostatecznie sprzęt doleciał z nami do Frankfurtu, a potem specjalne ciężarówki przywiozły go do Polski. W niedzielę 12 listopada zrealizowaliśmy punktualnie scenę marszu na Belweder.

- Filip Bajon mówił, że dużą przyjemność sprawiało mu patrzenie na płonące na Placu Czerwonym ogniska, krzesane polską ręką.

- Wszyscy mieliśmy frajdę. Miałem uczucie, że spacyfikowałem Plac Czerwony. Był w naszym władaniu przez te kilka godzin. Zawiesiliśmy flagi, rozstawiliśmy statystów, zapłonęły ogniska. Plac Czerwony przez te cztery magiczne godziny był nasz.

- W Baku nakręciliście około 20 procent całego filmu. Operator Bartek Prokopowicz mówi, że będą to najbardziej widowiskowe sceny filmu.

- To prawda. Młodzieńcze uniesienia Cezarego i pięknej Ormianki, wszystkie niezwykłe wydarzenia rozgrywać się będą na tle prześwietlonego słońcem Azerbejdżanu. Tam było światło, jakiego nie znaleźlibyśmy w żadnym innym miejscu na świecie. Niezapomniane wrażenie robią olbrzymie pola naftowe z tysiącami szybów, główna scenografia pierwszej sekwencji naszego filmu, jak gdyby była budowana na jego potrzeby przez ponad 100 lat. Nie mogę się doczekać, żeby zobaczyć to wszystko na dużym ekranie. Poza tym ta wyprawa na Wschód dla nas wszystkich była fantastyczną przygodą.

- Czy Pana zdaniem pytania jakie stawiał Żeromski w "Przedwiośniu" zachowały swoją aktualność?

- Oczywiście. Zapowiadaliśmy zresztą przed wejściem na plan, że nie będziemy stronili od trudnych pytań. Tak samo jak bohaterowie "Przedwiośnia", my również przyglądamy się sobie i zastanawiamy: co zrobiliśmy z naszą wolnością? Jest w naszym filmie mnóstwo scen, w naturalny sposób tworzących analogię między historią a naszą współczesnością. A zasadniczy spór powieści Żeromskiego między porywczą, zbuntowaną młodością a wiekiem starszym, charakteryzującym się dystansem do świata, jest obecny w życiu każdego człowieka.

- To już koniec zdjęć. Nie żal żegnać się z "Przedwiośniem"?

- Jeszcze jak żal! Największą satysfakcję przy tak ogromnej produkcji daje moment, gdy już się przebrnie przez kilometry umów i cyfr i patrzy się z boku na realizację. Te gigantyczne kwoty zamieniają się w fantastyczne sceny przed kamerą. Patrzyłem na niesamowitą scenografię, powozy, samochody z początku wieku, aktorów w stylowych kostiumach, ściągnięte na plan konie, woły, osły, wielbłądy i miałem wrażenie, że tak odtąd - dotąd, szeroko, kawałek po kawałku tworzymy nową rzeczywistość. Tego nie da się porównać z realizacją filmu współczesnego, gdzie w świat zastany wstawia się po prostu kilku aktorów. Tego rozmachu będzie mi teraz brakowało i myślę, że zawsze będę za tym tęsknił.

Rozmowa z Filipem Bajonem

Ten pressbook może zdradzać kluczowe elementy filmu

- Jakie będzie "Przedwiośnie" Filipa Bajona?

- Zrobiłem film o dojrzewaniu młodego człowieka w kilku całkiem odmiennych rzeczywistościach. Pokazałem okres przełomu, o którym nikt w naszym kinie jeszcze nie opowiadał, obejmujący lata od 1914 do 1921. Okres obejmujący zarówno rewolucję, jak i początki państwa polskiego, wojnę polsko-bolszewicką. Mam nadzieję, że po wyjściu z kina widz zada sobie pytania: jacy jesteśmy? kim jesteśmy? co uczyniliśmy z takim trudem zdobytą wolnością? co to jest polskość? Pytania aktualne wtedy, gdy powstawało państwo przez 150 lat nieobecne na mapie Europy, ale też pytania, które z powodzeniem możemy zadać sobie również teraz. Film nie daje na nie odpowiedzi, pozostaje ono gdzieś w zawieszeniu. W filmie tym istotną sprawą jest też konflikt pomiędzy indywidualizmem i pragmatyzmem, czyli dylematem współczesnej demokracji. Mój bohater zadaje sobie pytanie: czy dla młodego człowieka życie pozbawione wielkiej idei, wypełnione codzienną pracą, jest wystarczające?

- Ale "Przedwiośnie" Filipa Bajona to nie tylko pytanie o polskość.

- To będzie bardzo atrakcyjny, przygodowy film, w którym mnóstwo się dzieje, a każda scena rozgrywa się w innym miejscu. Do tego wojna i miłość, wielkie dylematy ideowe...

- Cezarego Barykę zagrał 19-letni Mateusz Damięcki. Jaki jest jego Baryka?

- Mateusz ma tę postać w sobie i to siebie sprzedaje w tym filmie. Jest tzw. czynnym aktorem - nie tylko gra, ale też współuczestniczy. Zmienia się: od chłopca z dobrego domu poprzez obrońcę rewolucji aż do rozczarowanego nową Polską dojrzałego człowieka. Mateusz ma - oprócz talentu - jeszcze jedną zaletę: idealne do tej roli warunki zewnętrzne. Jest przystojny, inteligentny, z mnóstwem osobistego wdzięku. Na spotkaniach z młodzieżą ja zwykle dostaję jedno grzecznościowe pytanie, a potem wszyscy rzucają się w kierunku Mateusza. Jestem przekonany, że dziewczyny będą chodziły na młodego Damięckiego.

- Kiedyś powiedział Pan, że Baryka to taki polski James Dean.

- Kiedy ponownie przeczytałem "Przedwiośnie", już pod kątem filmu, tak sobie o nim właśnie pomyślałem. I bardzo bym chciał, by widzowie też go takim zobaczyli. Do Jamesa Deana upodabnia Barykę wielki głód świata i coś, co bym nazwał idealistycznym indywidualizmem.

- Żeromski jest znany jako pisarz lubujący się w wielowątkowych opowieściach. Które z nich wyeksponował Pan w filmie?

- Na tę olbrzymią wielowątkowość nie mogłem sobie pozwolić. W moim filmie oczywiście najważniejsza jest historia Cezarego Baryki. W przeciwieństwie do powieści położyłem duży nacisk na relacje Baryki z ojcem, matką i tym trzecim, na historię trójkąta, którą on w miarę upływu czasu odkrywa. To jest dość mocna konstrukcyjnie oś fabuły.

- Jak przebiegały zdjęcia w Baku?

- Azerowie byli niezmiernie przyjacielscy. Bardzo się zaprzyjaźniliśmy. Baku było kiedyś rosyjskim Hollywood, teraz robi się tu dwa filmy rocznie. Czasem brakowało więc ogarniającej całe przedsięwzięcie struktury, ale po kilku dniach udało się nam dograć. To wspaniały naród i wspaniali ludzie.

- A co z ogniskami na Placu Czerwonym? Przed wyjazdem obiecywaliście, że rozpalicie ogniska naprzeciw okien Kremla.

- Rozpaliliśmy aż cztery ogniska. Zdjęcia trwały od godziny 22.00 do 2.00 w nocy. Ekipa rosyjska bardzo się starała - na nich hasło: Plac Czerwony wciąż działa jak magia. Podczas tych zdjęć myślałem sobie, że jeszcze 10 lat temu byłoby to zupełnie nierealne, a 20 lat wcześniej można by się narazić na potężne kłopoty. Czułem się więc jak niemiecki lotnik Rust, który wylądował na Placu Czerwonym awionetką.

- Budżet filmu zaplanowano na 5 mln dolarów i taki pozostał. To w zasadzie się nie zdarza przy tak wielkich produkcjach.

- Nieskromnie powiem, że uważam się za profesjonalistę. Poza tym, jak się pracuje z Darkiem Jabłońskim, to musi się udać. Po prostu mamy do siebie zaufanie.

- Dla wielu młodych ludzi "Przedwiośnie" to lektura szkolna, do której podchodzi się z dużą niechęcią. Jak było z Panem?

- "Przedwiośnie" było lekturą ówczesnej jedenastej klasy i muszę powiedzieć, że przeczytałem ją z fascynacją, zwłaszcza część opisującą pobyt Baryki w Nawłoci. Uznałem wówczas, że Żeromski to niezwykle odważny pisarz, szczególnie pod względem poglądów na sferę obyczajową. Zachwycał mnie niesamowity klimat erotycznych scen "Przedwiośnia". Wykłócałem się z kolegami narzekającymi na tę lekturę, twierdząc z uporem, że to naprawdę świetna książka. Oczywiście wtedy nawet nie myślałem, że kiedyś będę mógł ją sfilmować. Niedawno powróciło do mnie wspomnienie tego pierwszego wrażenia, jakie wywarła na mnie lektura sprzed lat. Pod jego wpływem pomyślałem o "Przedwiośniu" jako o znakomitym materiale na film. A ja ufam swoim pierwszym odczuciom.

- Jaki będzie ten świat w Pańskim filmie?

- Chcę pokazać świat przełomu, bolesny proces narodzin państwa. Jednakże nie tylko. W tej opowieści ukazany jest początek nowej epoki, bo przecież za datę graniczną pomiędzy wiekiem XIX i XX uważa się rok 1914, czyli początek I wojny światowej. Na wydarzenia tej wojny nałożyła się rewolucja, która dotknęła Barykę, który jest świadkiem późniejszych czystek etnicznych. Gdy przybywa z Baku do Polski, będącej wtedy jakąś nierealną krainą Nigdzie-Nigdzie, niesie w sobie wyidealizowany obraz ojczyzny, zaszczepiony przez ojca. Cezary Baryka przybywa znikąd i staje w obliczu bolesnej konfrontacji własnych wyobrażeń w rzeczywistością. Mam wrażenie, że Żeromski nie znając konwencji westernu, opisuje klasycznie westernową sytuację.

- Mówi się, że w filmie najważniejsza jest wyrazista postać bohatera. Jeśli jest interesujący, to i jego przeżycia muszą zainteresować widza. Jakie cechy Baryki sprawiły, że uznał go Pan za wystarczająco interesującą postać?

- Po pierwsze, Baryka to bohater działający. On wszędzie był i we wszystko się angażował. Przymierzając się do zorganizowania drugiej ekipy zdjęciowej, zacząłem się zastanawiać, które sceny mogłaby robić. Okazało się, że Baryka pojawia się we wszystkich scenach. Cały czas jest na ekranie i cały czas się zmienia - zgodnie z wypróbowaną, amerykańską zasadą - jest inny na początku i inny na końcu. To fascynująca droga - od płomiennego chłopca z dobrego domu, przez polemistę i obrońcę ideałów rewolucji, aż do człowieka rozczarowanego Polską, pełnego dystansu do życia. Tragiczne przeżycia uczyniły go emocjonalnym kaleką, obojętnym na cierpienie innych ludzi. Po przyjeździe do kraju Baryka ma jednak nad Polakami pewną przewagę - on widział rewolucję, oni nie. Z tego też powodu jego opinia jest interesująca zarówno dla tych, którzy są przeciwko rewolucji, jak i dla jej zwolenników. Baryka przeżył to, co inni znali jedynie z przekazów. Dotknął mitu.

- Pan z kolei wie dużo więcej od Baryki. Zna Pan historię następnych dziesięcioleci. Jaki wydźwięk mają mieć w filmie słowa Baryki: "Macie wy odwagę Lenina?"... My już wiemy, na czym polegała ta "odwaga" i czym to wszystko się skończyło.

- Te słowa są także w scenariuszu. Oczywiście mają dziś zupełnie inne znaczenie, niż wtedy, gdy wypowiadał je Baryka. W filmie jednak ta "odwaga Lenina" jest dosyć wyraźnie udokumentowana scenami morderstw i okrucieństw. W tym kontekście to słynne zdanie nabierze dwuznacznego brzmienia.

- Które z pytań stawianych przez Żeromskiego w powieści uważa Pan za najważniejsze?

- Najważniejsze i najbardziej gorzkie, to pytanie "Co zrobiliśmy z niepodległością?" Inne ważne pytania dotyczą korzeni polskiej inteligencji, kształtu demokracji, odwiecznego problemu - na ile ustrój demokratyczny znosi natręctwo wszelkiej idei.

- Nie tylko w zawierusze minionych wieków, ale i w ostatnich latach doświadczyliśmy ponownie uczucia, że szklane domy nie istnieją.

- Szklane domy to sfera mitu dzieła Żeromskiego, wyrażającego nadzieję całych pokoleń. Pewne mity znikają, ale na ich miejsce powstają nowe i świadczy to tylko o tym, że wciąż marzymy.

- Żeromski pozostawia losy Baryki w zawieszeniu. Powieść kończy się marszem na Belweder, w którym bohater bierze udział, lecz idzie sam, niejako obok tłumu. W scenariuszu "Przedwiośnia" zrezygnował Pan z tego niedopowiedzenia? Dlaczego?

- Uważam, że ta ostatnia część powieści ma pewne niedostatki kompozycyjne. Żeromski nagle urywa opowieść o swoim bohaterze. Pomyślałem, że takie zakończenie jest przysłowiowym wsadzeniem kija w mrowisko. Ja to odczytuję jako przestrogę: "Uważajcie, bo jak tak dalej pójdzie, to tu stanie się to samo, co w Rosji". Pokusiłem się o taką interpretację, ponieważ sam Żeromski w ten sposób bronił się przed "zawłaszczeniem" powieści przez rosyjskich, komunistycznych krytyków. Ten trop wydaje mi się najciekawszy: Baryka idzie na Belweder sam, jest panem samego siebie. To w pewnym sensie buntownik bez powodu, który nie potrafi przystać do żadnej grupy. Konsekwencją myślową filmu powinno być jednak stwierdzenie, że pomimo wszystko Baryka to romantyk. Trzeba umieć zdobyć się na taki indywidualizm, nawet jeśli trzeba zapłacić za niego najwyższą cenę.

- Zdecydował się Pan obsadzić w roli Baryki młodziutkiego Mateusza Damięckiego, chłopaka, który pomimo pewnego doświadczenia przed kamerą, dopiero uczy się aktorskiego rzemiosła. Co wpłynęło na taki wybór?

- Oczywiście były zdjęcia próbne i casting. Przy wyborze kierowałem się również pewnym filmowym myśleniem: młodszemu łatwiej zagrać starszego niż odwrotnie. O tym, że mam rację, przekonałem się, gdy obejrzałem "Cyrulika Syberyjskiego" Nikity Michałkowa, w którym Mienszikow, aktor ponad trzydziestoletni, gra osiemnastoletniego kadeta. I w tym czuć nieprawdę! On świetnie gra, ale ja nie wierzę, że jest osiemnastolatkiem. Mateusz ma wszelkie cechy potrzebne do zagrania roli Baryki: jest inteligentny, przystojny, wysportowany, ma wdzięk. A Baryka musiał mieć coś takiego w sobie, skoro rzuciły się na niego trzy kobiety naraz. I w ten oto sposób powróciliśmy do erotyki...

Rozmowa z Januszem Gajosem

- W "Przedwiośniu" opowiada Pan o szklanych domach - jednym z największych polskich mitów.

- W jednym z wywiadów Filip Bajon powiedział, że tylko w moich ustach opowieść o szklanych domach będzie brzmieć prawdopodobnie i prawdziwie. W ten sposób zobowiązał mnie do uprawdopodobnienia mitu. To trudne. Kiedy taką opowieść czytam w książce, często się wzruszam. Aktor musi to zagrać tak, by zabrzmiało autentycznie. Nie wiem, czy jej podołałem.

- Jak Pan uważa, czy "Przedwiośnie" Stefana Żeromskiego jest nadal aktualne?

- Mamy teraz kolejną Rzeczpospolitą i próbujemy ją tworzyć. Możemy porównać, jakie wówczas popełniano błędy, zwłaszcza, że prawdopodobnie popełniamy podobne.

- Jak próbowałby Pan zachęcić do pójścia na film młodego widza, który pewnie nie bardzo interesuje się historią?

- To trudne pytanie - bo jak tu zachęcić młodego człowieka, który teraz u nas, w Polsce nastawiony jest raczej na korzystanie z życia, na przyjemności. Ktoś taki chyba niewiele czasu poświęca temu, co się nazywa ideą, a w tej książce padają wielkie słowa - Polska, patriotyzm. Historia Seweryna Baryki to opowieść o człowieku, który w interesach wyjechał do Baku, zrobił tam majątek i nagle stało się coś, co sprawiło, że poszedł do Legionów, wrócił z ideą. Szaloną ideą nawrócenia na Polskę swego syna. Cezary nie ma pojęcia co to jest Polska, pyta gdzie leży Bałtyk. Urodził się w Baku, tu ma kolegów, przeżywa pierwszą miłość. W Sewerynie jest olbrzymia chęć przekonania tego młodego człowieka, że Polska jest, będzie i on musi tam być i ją tworzyć.

- Czy są wydarzenia, które będzie Pan szczególnie wspominał po zdjęciach z Baku?

- Podczas zdjęć podszedł do mnie starszy człowiek, Azer. Poznał mnie jako Janka z "Czterech pancernych i psa". Zapytałem, czy tylko mnie poznaje. A on na to: "Ja Pana nie tylko znam, ja Pana bardzo lubię..." Ten kraj to rzeczywistość, w jakiej jeszcze nie byłem. I nagle tu właśnie spotkałem zarośniętego człowieka, który podchodzi i mówi: "lubię cię". Przyznaję, że to zdarzenie naprawdę mnie wzruszyło.

- Jak przebiegała współpraca z reżyserem, Filipem Bajonem?

- Z Filipem łączy mnie film "Wahadełko". Teraz, po dwudziestu latach, znów spotykamy się na planie filmowym. Filip to reżyser, który czuje, gdzie jest prawda. Kiedy po ujęciu woła "Stop!", po jego uśmiechu poznaję, że o to właśnie mu chodziło, jeśli się uśmiecha oczywiście.

Rozmowa z Karoliną Gruszką

- Grasz od wielu lat zarówno w filmie, jak i w teatrze telewizji. Zawsze chciałaś zostać aktorką?

- Gdy byłam mała, namiętnie recytowałam wierszyki. Pękający w szwach repertuar doskonale nadawał się do zadręczania aktorskimi popisami całej rodziny i wszystkich gości. Kiedy przyszły pierwsze role filmowe, bardzo szybko złapałam "aktorskiego bakcyla" i po maturze postanowiłam zdawać do Akademii Teatralnej w Warszawie. W środowisku filmowym krąży wiele krytycznych opinii na temat polskich szkół aktorskich, dlatego dość często namawiano mnie do zmiany decyzji. Na szczęście nie posłuchałam i teraz nie żałuję.

- Pamiętasz pierwszą lekturę "Przedwiośnia"?

- To było w liceum. Uczyłam się w klasie humanistycznej i dzięki temu dość wcześnie zapoznałam się z arcydziełami literatury polskiej i światowej. Specyficzny język Żeromskiego nie do końca mi odpowiadał, a czasami nawet irytował. Z trudem przebrnęłam przez "Ludzi bezdomnych". "Przedwiośnie" było dla mnie miłą niespodzianką. Spodobała mi się postać Cezarego Baryki, jego upór w poszukiwaniu wielkiej idei i pełne determinacji próby skrystalizowania swojego światopoglądu. Gdybym była chłopakiem, z pewnością poszłabym na casting do tej roli.

- Na ekranie pojawisz się jako Wanda...

- To bardzo złożona postać, jedna z ciekawszych ról, nad którymi miałam okazję do tej pory pracować. Wanda, dotknięta "świętą chorobą" - epilepsją, intryguje artystycznym geniuszem i niespotykaną wrażliwością. Jej szaleńcza miłość do Baryki przypomina obłąkańczy taniec namiętności, który wymyka się wszelkiej kontroli. Taka miłość pociąga za sobą uczucie chorobliwej zazdrości, nie pozwala na kompromisy, a nieodwzajemniona staje się naprawdę groźna. To dla mnie wielkie wyzwanie i szansa na poszukiwania.

- Cezarego Barykę zagra Mateusz Damięcki. To nie jest Wasze pierwsze spotkanie na planie.

- Trzecie. Spotkaliśmy się już na planie "Ruskiego buntu" i Teatru TV w reżyserii Jarosława Żamojdy. Za pierwszym razem graliśmy romantyczną parę puszkinowskich kochanków, za drugim - przyjaciół wspólnie dokonujących zbrodni. Ucieszyłam się, że znowu zagramy razem i znowu będzie to zupełnie inna relacja.

- Czy reżyser kierował Twoją rolą?

- Rozmawiałam z nim przed zdjęciami, wymieniliśmy uwagi, jak mam budować tę postać. Natomiast w trakcie zdjęć był zawsze otwarty na propozycje. Pozwalał ryzykować. To było ciekawe i inspirujące doświadczenie.

Rozmowa z Krystyną Jandą

- Jaka była Pani reakcja na propozycję zagrania Jadwigi Barykowej?

- Bardzo ucieszyłam się z propozycji zagrania w ekranizacji "Przedwiośnia". Zawsze uważałam, że to jedna z najważniejszych powieści w polskiej literaturze, a teraz, po przeczytaniu jej po latach, na nowo zabrała mi serce. Dodatkowo cieszę się, że mogę współpracować z Filipem Bajonem. Myślę, że Filip dokładnie wie, jaki film chce zrobić. Mam nadzieję, że cały film będzie znaczący.

- Zgodnie ze scenariuszem graną przez Panią bohaterkę poznajemy, kiedy żegna się z idącym na wojnę mężem i w tym momencie rozpoczyna się jej życiowy dramat.

- W powieści Jadwiga Barykowa to niesłychanie dowcipna i inteligentna kobieta. Mam nadzieję, że - szczególnie na początku - uda mi się przemycić kilka jaśniejszych stron jej życia. Tragedia, która ją spotkała, to początek całej filmowej opowieści.

- Barykowa w związku z synem przeżywa ciężkie próby - chłopak zostaje gorącym zwolennikiem bolszewizmu, zdradza rodzinne tajemnice. Trudno o wybaczenie takich postępków.

- Właśnie to jest interesujące! Dzięki temu, że muszę coś takiego obserwować i w jakiś sposób to komentować, to być może grana przeze mnie postać dotknie odbiorców, będzie ich obchodziła. Zamierzam zagrać taką kobietę i matkę, której historia wzruszy widzów, wywoła ich refleksję.

- Cezarego Barykę zagra Mateusz Damięcki. W filmie "Matka swojej matki" zagrała Pani z partnerką w podobnym wieku i z podobnym doświadczeniem aktorskim.

- Z tą zasadniczą różnicą, że w tamtym filmie grałam z córką. To zdecydowanie trudniejsze. Tutaj jest inaczej. Jedyną rzeczą, która budzi mój niepokój, to miejsce, w którym będą kręcone zdjęcia. Mam niedobre wspomnienia stamtąd sprzed wielu lat, ale ponieważ wierzę w ten film, wierzę w to, że będzie to ważny film, zamknę oczy i pojadę do Azerbejdżanu.

- O czym Pani zdaniem opowiada "Przedwiośnie"?

- Książka opowiada historię naszego kraju, ale nie od strony faktów, tylko od strony pewnych mechanizmów psychologicznych. I to wydaje mi się dzisiaj najbardziej interesujące - próba opowiedzenia o tęsknocie, o idei, która może opanować człowieka w sposób absolutny. Uważam, że postać Baryki jest jedną z najpiękniejszych w literaturze światowej. Najbardziej porusza mnie w tym człowieku jego okrucieństwo i niemożność kochania, pozwalające mu osiągnąć wszystko. Nie jest do niczego i nikogo przywiązany, niczego za sobą nie zostawia. Cała jego młodość, to co stało się z jego rodziną i z ideą, która go opanowała - wszystko to sprawiło, że na długi czas przestał być człowiekiem. Tacy ludzie są najniebezpieczniejsi i jednocześnie niesłychanie efektywni. Właśnie oni posuwają świat do przodu.

- Jakie są Pani wrażenia z Baku?

- Zaskoczyło mnie, że jest tak podobne do kilku znanych mi włoskich miast. Tylko jest dużo bardziej bałaganiarsko, widać, że ludzie zmagają się z problemami, których ja nie chciałabym już doświadczać. Myślę, że zderzają się tu naprawdę wielkie pieniądze i straszna mizeria, o której my już zapomnieliśmy. Sądziłam, że znajdę tu dużo starego Azerbejdżanu - mam na myśli zarówno przedmioty jak i architekturę. Ale widzę, że pęd do zmiany jest tak wielki, że wszystko co stare przykrywa się. Wystarczy jednak wejść do środka, a widać, że minie jeszcze dużo czasu, zanim zaplecza zaczną przypominać owe imponujące fasady.

- Jak układała się Pani współpraca z Mateuszem Damięckim?

- Jestem nim zachwycona. Mateusz ma ogromny wdzięk. Dawno już nie spotkałam młodego człowieka, który jednocześnie byłby tak swobodny w obcowaniu z kamerą i potrafił ją z taką łatwością uwieść. Bo on uwodzi kamerę, to bardzo rzadko spotykany dar... To ważne, Baryka Żeromskiego jest obdarzony niezwykłym czarem. Cezary uwodzi ludzi, sytuacje a nawet trudności. On jest po prostu uroczym chłopcem - i to jest właśnie najbardziej przewrotne. Siła i nieobliczalność ukrywa się w cudownej, delikatnej powłoce. Mateusz ma ów wielki wdzięk, a to naprawdę rzadkość.

- A z reżyserem?

- Z Filipem pracuje się bardzo łatwo i prosto. On wie czego chce i robi tylko to, co trzeba zrobić. Obserwuję jak opowiada film i dostrzegam, że czyni to w sposób bardzo osobisty. Wydawało mi się, że stworzy epicki fresk, malowany obiektywną kamerą. Tymczasem kamera właściwie za każdym razem jest subiektywna, Filip wciąż zmienia perspektywę historii.. Jestem tym zachwycona.

Rozmowa z Maciejem Stuhrem

- Jak się Pan przygotowywał do roli Hipolita Wielosławskiego?

- W przypadku mojej postaci jest dość istotna różnica między powieścią a scenariuszem. Na początku nie bardzo rozumiałem to, co proponował reżyser, ale po kolejnej rozmowie z Filipem stałem się dużym zwolennikiem jego pomysłu. Te zmiany wpłynęły na znaczne psychologiczne wzbogacenie tej postaci. W powieści jest ona dość jednowymiarowa, pełni rolę służebną w stosunku do akcji. W filmie jest bogatsza i znacznie lepiej się ją gra.

- Czy korzystał Pan ze swojego doświadczenia komediowego?

- Przede wszystkim ten film jest dla mnie szansą odejścia od tego wizerunku i starałem się tę szansę wykorzystać. Natomiast w naturalny sposób doświadczenie, które mam z kabaretu, daje mi bardzo dużo nawet przy pracy nad taką rolą. Zdarzają się - co prawda bardzo rzadko - takie sytuacje, w których trzeba coś zaimprowizować. Wtedy to doświadczenie jest bardzo przydatne.

- Kim jest Cezary dla Hipolita?

- Hipolit ma dług wdzięczności w stosunku do Cezarego. Ale tak naprawdę wątek Hipolita dotyczy historii wielkiej przyjaźni, której kulminacyjnym momentem jest uratowanie życia. Najciekawsze w tym epizodzie jest to, że ta przyjaźń naprawdę jest niemożliwa.

Rozmowa z Małgorzatą Lewińską

- Jak rozpoczęła się Twoja przygoda z "Przedwiośniem"?

- Kilkakrotnie byłam zapraszana na casting i za każdym razem rezygnowałam. Kiedy jednak powróciłam do lektury "Przedwiośnia", uświadomiłam sobie, że dojrzałam do tego, by zagrać Laurę i przerwać milczenie.

- Przerwać milczenie?

- Dotychczas w moim życiu wiele się działo. Różne wydarzenia spowodowały, że nie grałam w filmach. Przyjmowałam role teatralne, wzięłam udział w kilku reklamówkach. Świadomie jednak rezygnowałam z większych przedsięwzięć. Uważałam, że to co dzieje się wokół mnie jest ważniejsze niż najważniejsza rola filmowa. Ale wszystko w życiu ulega zmianie. Dziś chcę zagrać Laurę.

- Jaka będzie Twoja Laura?

- To, co chciałabym wydobyć z tej postaci, to złożoność jej charakteru. To nie jest pusta lalka, której imieniem nazywa złośliwie Lulek kobiety zdemoralizowane. To postać tragiczna, dokonująca życiowych wyborów wbrew sobie, pod presją czynników zewnętrznych. Jestem bardzo ciekawa erotyki, ściśle przecież związanej z Laurą. Ona jest kobietą - pomimo ogromnej namiętności - subtelną i chciałabym, aby sceny erotyczne z jej udziałem były również wysublimowane. Chciałabym też, aby nikt nie wątpił w miłość Cezarego do Laury. Ona odbija się w Cezarym jak w lustrze i przez to staje się pełniejsza.

- Brałaś udział w dwóch Festiwalach Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu.

- Na pierwszy dostałam się przypadkiem - namówili mnie przyjaciele, którzy byli również autorami tekstów moich piosenek. Otrzymałam wyróżnienie i na następny zostałam zaproszona jako laureatka wcześniejszej edycji. Zdobywszy kolejne wyróżnienie, wraz z kolegami nagraliśmy dla krakowskiego radia płytę, na której znalazły się śpiewane przez nas piosenki.

- Zdecydowałaś się na Laurę. Czy są jeszcze inne role, które chciałabyś zagrać?

- Nigdy się nad tym nie zastanawiałam. Gdybym była mężczyzną z pewnością wybór byłby łatwiejszy. Niemniej jednak - z samego choćby Szekspira - chciałabym zagrać Desdemonę i Kasię z "Poskromienia złośnicy" - to jest zresztą moja rola ze studiów. Od kobiet - aktorek uczę się wielu cennych rzeczy. W czasie studiów moją przewodniczką była Pani Maja Komorowska. Na ekranie jest to Diane Keaton. Marzę o stałej pracy w teatrze.

- Jakie uwagi miał reżyser do tworzonej przez Ciebie postaci?

- Zależało mu przede wszystkim na przeniesieniu emocji, współczesnych emocji. Ja z kolei chciałam odcisnąć na tej postaci własne piętno i myślę, że to mi się udało. Nie wiem, jak Laura zaistnieje w całym filmie, po montażu, ale kiedy po zdjęciach zapytałam reżysera, czy widzi tę postać, powiedział, że tak, a ja mu ufam.

- A Mateusz Damięcki, Pani filmowy partner?

- Mimo młodego wieku ma olbrzymią intuicję. Widać, że dojrzewa z bohaterem.

Rozmowa z Mateuszem Damięckim

- Przed rozpoczęciem zdjęć zdawałeś maturę. Czy miałeś jakieś egzaminacyjne przygody z "Przedwiośniem"?

- Żałuję, że nie, ponieważ "Przedwiośnie" znam już prawie na pamięć i liczyłem na to, że dostanę jakieś pytanie z tej lektury.

- Jak sądzisz, co zadecydowało, że Filip Bajon wybrał właśnie Ciebie do roli Cezarego Baryki?

- Dwukrotnie wziąłem udział w próbnych zdjęciach - raz był to typowy casting, za drugim razem już zdjęcia w bardzo wąskim gronie. Ja po prostu bardzo, bardzo chciałem zagrać tę rolę. Dawno niczego tak nie pragnąłem. W dodatku te wielkie chęci udało mi się zgrać z wielką mobilizacją. Wcześniej byłem na festiwalu filmowym w Berlinie, gdzie prezentowaliśmy rosyjski film z moim udziałem i czułem się w znakomitej formie psychicznej i fizycznej. Jak już zostałem zaproszony na drugie zdjęcia próbne, to wiedziałem, że tej szansy nie mogę zmarnować.

- Z czego wynikało to wielkie pragnienie, by zagrać Barykę - czy tylko z faktu, że to jest główna rola w dużej produkcji?

- Wszystko miało na to wpływ: postać, reżyser, Żeromski. Przyznam się, że za pierwszym razem z wielką niechęcią zabrałem się do lektury "Przedwiośnia". Te uczucia znane są prawie wszystkim uczniom zmuszanym do czytania obowiązkowych lektur. Dopiero kiedy zostałem zaproszony na pierwszy casting, przeczytałem tę książkę jeszcze dwukrotnie i ogromnie ją polubiłem.

- Co Ci się podoba w Cezarym Baryce jako bohaterze, którego grasz przed kamerą?

- Przede wszystkim to bardzo złożona postać. Pierwszy raz gram takiego bohatera, który pokazany jest na przestrzeni kilku lat i w tym czasie bardzo się zmienia, zdobywa olbrzymie życiowe doświadczenie, często popada ze skrajności w skrajność. A wiadomo, że jeśli bohater reprezentuje tak różne, skrajne postawy, to każdy znajdzie w nim takie cechy, z którymi może się identyfikować. Ja też mam w sobie coś z Baryki.

- Co takiego?

- Nie chcę o tym mówić, bo mam nadzieję, że uda mi się to pokazać na ekranie i będzie to widoczne.

- Jaki będzie Cezary Baryka zagrany przez Mateusza Damięckiego?

- Będzie taki, jakim go opisał go Stefan Żeromski, zobaczył Filip Bajon, z dodatkiem tego, co ja miałem do powiedzenia o buncie, dojrzewaniu i prawach młodości. Po kilkudziesięciu dniach zdjęciowych mogę powiedzieć, że grając Barykę zyskałem ogromne doświadczenie i jestem bardziej świadomy kim jestem i dlaczego taki jestem.

- Który moment z życia Cezarego Baryki najbardziej podziałał na Twoją wyobraźnię?

- Jeszcze nie potrafię sobie wytłumaczyć dlaczego, ale najbardziej podoba mi się ten etap jego życia, w którym bierze udział w wojnie polsko - bolszewickiej. Już jest po dramatycznych przejściach i przemianie psychicznej, już dokonał się w nim pewien przełom ideologiczny. Z drugiej strony każdy okres z życia Baryki uważam za fascynującą historię i atrakcyjny materiał filmowy.

- Jakich wcześniej miałeś ulubionych bohaterów literackich lub filmowych?

- Moim ulubionym filmem był i jest "Rejs". Treść i ideę tego filmu zrozumiałem bardzo wcześnie - miałem wtedy dwanaście albo trzynaście lat. Oglądaliśmy ten film z moją o cztery lata młodszą siostrą i jednocześnie odgrywaliśmy poszczególne role, bo w pewnym momencie wiele kwestii znaliśmy już na pamięć.

- Realia "Rejsu" są chyba dla Ciebie bardzo egzotyczne?

- Dobrze znam historię Polski, w tym najnowszą.

- Kto był Twoim ulubionym ekranowym bohaterem?

- Przez wiele lat Indiana Jones. Bardzo chciałem przeżywać podobne przygody. Z czasem zrozumiałem, że takie zdarzenia nie są możliwe, ale pod wpływem pracy w filmie i teatrze zacząłem patrzeć na to nieco inaczej - jakie wspaniałe przygody miał Harrison Ford, grając Indianę Jonesa!

- Dużo dobrego pisze się i mówi o Twoim udziale w rosyjskim filmie "Ruski bunt", który był prezentowany w tym roku na festiwalu w Berlinie....

- Na razie to, co się pisze, zaczyna mnie powoli denerwować. Ktoś wymyślił, że jestem drugim Leonardo DiCaprio. Tak wyszło, że nasz film był pokazany w Berlinie zaraz przed "Niebiańską plażą". Dziennikarze to podchwycili i nawet raz napisali, że jestem rosyjskim Leonardo DiCaprio. Potem się poprawili i pisali "polski DiCaprio". Na początku było nawet przyjemnie. W festiwalowym centrum przede mną pozował do zdjęć Clooney, po mnie właśnie DiCaprio. Nawet mi się nie śniło, że przeżyję coś takiego.

- Co prawda "Ruski bunt" opowiada o zupełnie innych czasach i sprawach niż "Przedwiośnie", ale czy nie uważasz, że rosyjskie doświadczenie pomogło Ci w zagraniu Baryki?

- Na pewno. Poznałem Rosję z zupełnie innej strony. My niewiele wiemy na temat tego kraju, a moi koledzy nawet nie chcą uwierzyć w moje opowieści na temat Rosji. Oni wciąż kojarzą Rosję z czerwonymi sztandarami i obrzydliwym językiem, którego trzeba było uczyć się w szkole podstawowej. Uważają, że nie ma tam czego szukać. Ja wcześniej nie uczyłem się rosyjskiego i chyba to mi pomogło w polubieniu tego języka. Kiedy tam przyjechałem, na wszystko odpowiadałem "spasiba". Spędziłem w Rosji trzy miesiące i teraz całkiem dobrze potrafię porozumiewać się po rosyjsku. Ale nie o to chodzi - pokochałem ten język i tę kulturę.

- To ciekawa analogia, bo jako Mateusz Damięcki powróciłeś do Polski z zupełnie nową wiedzą o Rosji, tak jakTwój bohater, Cezary Baryka.

- Z tą różnicą, że Baryka poznał Rosję bolszewicką, zobaczył ją z najgorszej strony. Ale na pewno to doświadczenie powinno mi się przydać.

- W zawodzie aktorskim pracujesz od dziecka, bo to zawsze jest praca, nawet gdy się jest dzieckiem...

- Na początku, kiedy miałem dziesięć lat i zacząłem grać w filmie, to była świetna zabawa. Dość szybko jednak zrozumiałem, że to jest praca, z którą wiążą się pewne obowiązki.

- Ludzie z podobnymi doświadczeniami mówią często o utracie dzieciństwa.

- Mnie to nie dotyczy. Mam dziewiętnaście lat i postanowiłem, że swoją przyszłość w jakimś stopniu zwiążę z zawodem aktorskim. Chciałbym kiedyś spróbować sił w teatrze. Dlatego praca już w bardzo młodym wieku nie jest dla mnie czasem straconym. Zdobyłem niezbędne doświadczenie. Wiem, że będzie mi dużo łatwiej niż osobie, która dopiero zacznie pracować w tym zawodzie.

- Czy rozważałeś alternatywę w stosunku do zawodu aktorskiego?

- Zasadnicza służba wojskowa!

- Należysz do znanego aktorskiego klanu. Czy irytuje Cię przypominanie tego faktu?

- Na pewno nie - zresztą nie mam się czego wstydzić. Z drugiej jednak strony wszyscy przypominają mi, że jest to trudny zawód - raz się jest popularnym i gra się dużo, raz nie. I tak naprawdę tylko moja babcia, też aktorka (Irena Górska), która niedawno wydała swoje wspomnienia, jest jedyną osobą w naszym domu, która nie przyjmuje do wiadomości faktu, że mógłbym być kimś innym niż aktorem. Ale jeśli ktoś sobie wyobraża, że cokolwiek osiągnę tylko dlatego, że należę do tej właśnie rodziny, niech się głęboko zastanowi. Dzięki samemu nazwisku wiele się w życiu nie osiągnie.

- Jak układała się współpraca z reżyserem?

- Dużo ze mną rozmawiał. Ale nie były to rozmowy o technice: jak mam się uśmiechnąć, gdzie stanąć, którędy przejść. Filipa bardziej interesuje efekt na ekranie niż środki artystyczne, którymi się go osiąga. Kiedy słyszałem: "koniec zdjęć" - oznaczało, że zaakceptował to, co dzisiaj zagrałem. Ze mną rozmawiał tak, jakby mi tłumaczył postać, którą gram. Podczas tych rozmów dowiedziałem się najwięcej o Baryce. Codziennie było to coś nowego - ta postać wciąż się zmienia, rozwija. Nasze dialogi często bardziej przypominały tzw. rozmowy o życiu niż dyskusję między aktorem a reżyserem.

- W Baku poznałeś aktorów grających przyjaciół Baryki. Zdaje się, że stali się oni również przyjaciółmi Mateusza Damięckiego.

- Spotkałem tam swoich rówieśników: trójkę Azerów i Rosjanina. Grali czterech przyjaciół: Rosjanina, Azera, Ormianina i Żyda. Po kilku dniach pracy okazało się, że doskonale się ze sobą czujemy i chociaż mówimy w odmiennych językach i jesteśmy bardzo różni, to jesteśmy też bardzo do siebie podobni. I stało się tak, jak opisywał to Żeromski - nie była ważna narodowość, kraj, z którego pochodzimy. Kiedy rozmawiałem z Ramilem, Emilem czy Saszą najważniejsze było to, że się doskonale rozumiemy.

- Miałeś więcej szczęścia niż Baryka?

- Wynika z tego, że tak. Ja jedynie mogę nie być pewny, czy te bakijskie znajomości przetrwają. Jemu w Baku przyjaciół zabiera rewolucja i pogromy narodowościowe, a on sam namówiony przez ojca wyjeżdża z Baku. W Polsce sam wybiera sobie nowych przyjaciół i sam przez siebie ich traci.

- Gdybyś jeszcze raz miał podjąć decyzję, czy zagrać Cezarego Barykę w filmie Filipa Bajona, zrobiłbyś to po raz drugi?

- Oczywiście! To pół roku pracy nad "Przedwiośniem" to była jedna z piękniejszych rzeczy, która przydarzyła mi się w życiu.

- Gdybyś miał zachęcić widzów do pójścia na "Przedwiośnie", powiedziałbyś...

- Idźcie do kina nie tylko na opowieść o buncie, dorastaniu, poszukiwaniu ideałów, miłości, ale idźcie też zobaczyć film, który da wam wyobrażenie początku wieku. W "Przedwiośniu" można zobaczyć świat "przywrócony do życia" przez naszą ekipę.

Rozmowa z Piotrem Gąsowskim

- Jaki był Pana pierwszy kontakt z "Przedwiośniem"?

- "Przedwiośnie" znam bardzo dobrze. I pewnie lepiej nawet niż przeciętny uczeń liceum. W roku 1981, kiedy byłem w czwartej klasie liceum, zobaczyłem przedstawienie Wojciecha Solarza, sceniczną adaptację "Przedwiośnia", które zrobiło to na mnie duże wrażenie i zainspirowało do napisania pracy maturalnej. W ramach zbierania materiałów przyjechałem do Warszawy, żeby zrobić wywiad z Wojciechem Solarzem i Adamem Hanuszkiewiczem. Rozmawialiśmy między innymi na temat granic adaptacji. Nadal uważam, że "Przedwiośnie" to jest wspaniała i ciekawa książka.

- Gdy otrzymał Pan propozycję zagrania w tym filmie...

- Bardzo się ucieszyłem. Ksiądz Nastek to jedna z najsympatyczniejszych postaci w filmie. Typowy przedstawiciel ówczesnego polskiego ziemiaństwa. Żyje mu się całkiem nieźle na utrzymaniu rodziny Hipolita. Trochę dostaje z datków wiernych. Stać go nawet na wyjściową sutannę, co mu Hipolit wypomina. Ksiądz Nastek też lubi dobrze wypić, pożartować, dobrze zjeść. W dużo mniejszym stopniu zajmują go obowiązki.

- A jak radził sobie z rolą Mateusz?

- Mateusz ma przede wszystkim niezwykłą intuicję. Do tego jest wrażliwy i ma dużo pokory. Lubi słuchać, czeka na uwagi. Nie wszyscy aktorzy to lubią. Ja mu strasznie zazdroszczę, że dostał taką rolę w tym wieku. Wróżę mu wielką przyszłość.

- Nie pierwszy raz spotyka się Pan z Filipem Bajonem?

- Moja pierwsza przygoda z filmem zaczęła się prawie dwadzieścia lat temu w Poznaniu w filmie Filipa Bajona "Limuzyna Daimler-Benz". Podczas wakacji dowiedziałem się od kolegów, że kręcą film i wszelkimi sposobami starałem się dostać na plan. W rezultacie udało mi się i zagrałem uczniaka. Była to trzecioplanowa rola, ale strasznie byłem z tego dumny. Wiedziałem, że chcę być aktorem. No i po prawie dwudziestu latach dostałem od Filipa propozycję zagrania księdza Nastka.

- Jak wyglądała współpraca z reżyserem na planie?

- Filip niewiele mówił. Chyba tylko wtedy, gdy coś mu się nie podobało. Ale mimo to czułem wyraźnie, że mnie prowadzi. To daje duży komfort. Poza tym Filip jest bardzo otwarty na propozycje, pozwala ryzykować.

- Czy warto teraz ekranizować "Przedwiośnie"?

- Na dobre kino i na dobrą literaturę zawsze jest czas.

Rozmowa z Ulą Grabowską

- Jak trafiłaś do "Przedwiośnia"?

- To było na trzy dni przed odbiorem mojego spektaklu dyplomowego. W zespole kolegów, z którymi przygotowywałam przedstawienie dyplomowe, panowała już nerwowa atmosfera, więc gdy dowiedziałam się o castingu, z początku nie chciałam się zgodzić na "opuszczenie posterunku" nawet na pół dnia. Zdecydowałam się dopiero po przyzwoleniu Jana Peszka, który powiedział, że jeśli się chce, to wszystko można pogodzić i że on osobiście nie widzi przeszkód. Pojechałam, zagrałam, wróciłam i... dowiedziałam się, że zagram Karolinę. Najpierw była wielka radość, że dostałam rolę, potem - poczucie olbrzymiej odpowiedzialności.

- Jesteś świeżo upieczoną absolwentką Szkoły Teatralnej w Krakowie. Chciałabyś się z tym miejscem związać na stałe?

- Pochodzę z Krakowa, tam mieszkam i pracuję w Teatrze Bagatela. Na drugim roku debiutowałam w przedstawieniu reżyserowanym przez panią Barbarę Sass. Po tym debiucie otrzymałam propozycję dwuletniego angażu i stypendium.

- Jak odbierasz postać graną przez siebie w "Przedwiośniu"?

- Karolina jest młoda, otwarta, żywa, pełna energii i wdzięku. Już nie dziewczynka, a jeszcze nie kobieta. Myślę, że jest jak zupełnie współczesna nastolatka, pełna obaw przed życiem, jak i nadziei w nim pokładanych. Czeka ją wiele trudnych przeżyć: pierwsza wielka miłość i pierwszy wielki zawód miłosny. Wiele jej cech odnajduję w sobie, muszę je tylko wydobyć

- Jak wyglądała współpraca z reżyserem?

- Niewiele mówił. To były raczej sugestie. W pewnym momencie zrozumiałam, że to są słowa-klucze, które wskazują kierunek. Dostałam od niego duży margines swobody. Wtedy jest szansa, by pokazać emocje.

- Ile w Karolinie będzie Uli Grabowskiej?

- Chcę dać tej postaci całą siebie. Ufam, że pan Bajon pomógł mi ją tak ukształtować, żeby niczego nie przerysować.

- Masz swoich ulubionych aktorów?

- Uwielbiam Jessikę Lange. Podziwiam jej ekspresję i profesjonalizm.

- A rolę, którą chciałabyś zagrać?

- Jestem zadowolona z ról, które gram. Na razie największym moim skarbem jest młodość, nie chcę z nią walczyć, dopóki trwa. A w przyszłości - chyba osobę chorą psychicznie. Fascynuje mnie droga, jaką przebywa człowiek, który popada w obłęd i ta, którą musi pokonać, by z niego wyjść.

Rozmowa ze Sławomirem Rogowskim

- Skąd pomysł ekranizacji powieści Stefana Żeromskiego?

- W kwietniu 1999 roku, w "Polityce" ukazał się artykuł zawierający sondę przeprowadzoną w środowisku filmowym pod hasłem "Co by Pan tu jeszcze sfilmował?". Przeczytałem tam wypowiedź Filipa Bajona, który uważał, że spośród klasyki narodowej należy jeszcze sfilmować "Przedwiośnie" Stefana Żeromskiego. Potem, kiedy się spotkaliśmy, spytałem go, czy tylko uważa, że należy taki film zrobić, czy chciałby to zrobić. Filip odpowiedział, że może napisać scenariusz... i zaczęła się współpraca. Szybko okazało się, że scenariusz był bardzo atrakcyjny. Uznaliśmy wspólnie, że najlepszym producentem byłby ktoś młody i dynamiczny. Złożyliśmy propozycję Dariuszowi Jabłońskiemu. Prawie jednocześnie, pod koniec maja 1999 roku, do Agencji Filmowej wpłynął scenariusz serialu Wiesława Myśliwskiego, znany był już scenariusz Jacka Bromskiego dla Andrzeja Wajdy oraz Wojciecha Solarza, który w latach 70. dokonał adaptacji "Przedwiośnia" dla Teatru Telewizji. Ostatecznie, po zaakceptowaniu wersji serialu - w listopadzie 1999 roku - rozpoczęły się prace przygotowawcze mające na celu skierowanie filmu do produkcji. Wiadomo było, że telewizja jest zainteresowana serialem, natomiast by wyprodukować i film i serial potrzebni byli dodatkowi partnerzy. Nasze starania o rozpoczęcie współpracy z Kredyt Bankiem, Komitetem Kinematografii i CANAL + zakończyły się sukcesem.

- Towarzyszy Pan realizacji filmu od pierwszego klapsa. Jakie są Pana wrażenia z planu filmowego?

- Cała nasza trójka (Filip Bajon, Dariusz Jabłoński i ja) uważała, że film musi pokazać Cezarego Barykę jako człowieka zbuntowanego, miotanego przez historię, szukającego swojego adresu w życiu. Mam nadzieję, że taki będzie Baryka. Najważniejsza w tym filmie jest perspektywa, z jakiej ukazany jest ten młody człowiek - ma prawo do niepokoju i do poszukiwań. Bunt jest jego metodą poznawania świata. Mam nadzieję, że młodzi ludzie właśnie takie treści odnajdą na ekranie. Uważałem i uważam nadal, a trwająca pięć miesięcy "przygoda" z "Przedwiośniem" to potwierdza, że film ten powinien zrobić reżyser, który nie jest obciążony polskim kompleksem narodowo - wyzwoleńczym, ale ktoś taki jak Filip, którego interesują losy polskiego inteligenta w XX wieku, który chce i potrafi pokazać portret formacji polskiej inteligencji przechodzącej od etosu ziemiańsko - narodowego do roli, którą pełni ona współcześnie.

- Czy jakieś wydarzenie z planu szczególnie utkwiło Panu w pamięci?

- Kiedy przyjechałem na plan i spytałem Bartka Prokopowicza: "Stary, jak idzie?", usłyszałem w odpowiedzi ulubione słowo piosenkarki Kayah na literę "z"...

- Co zaliczyłby Pan do największych osiągnięć ekipy?

- Dziś niewątpliwym osiągnięciem jest to, że bez przekroczenia budżetu i złamania harmonogramu realizacja "Przedwiośnia" doszła do końca. To w polskiej produkcji filmowej rzadko się zdarza.

Streszczenie filmowych dziejów Cezarego Baryki

Ten pressbook może zdradzać kluczowe elementy filmu

Akcja filmu rozpoczyna się w Baku "najpiękniejszej miejscowości - oazie naftowej pustyni, (...) w zatoce Półwyspu Apszerońskiego, woniejącej od kwiatów i roślinności Południa, gdzie przejrzyste morze szmerem napełniało cienie nadbrzeżnych gajów". Tu mieszały się wpływy, kultura i klimat całego świata, za sprawą rozlicznej rzeszy ludzi, których ze wszystkich stron zwabiła nafta. Otoczone szybami Baku było bowiem największym zagłębiem naftowym przełomu wieków. W tym idyllicznym niemal mieście żyje kilku przyjaciół. Jak na kosmopolityczne Baku przystało, każdy innej narodowości, kultury i religii. Jednym z nich jest Cezary Baryka, Polak z pochodzenia, któremu polskość kojarzy się tylko z westchnieniami matki, tęskniącej za odległymi Siedlcami oraz ze starą książeczką o bohaterskich dokonaniach przodków - polskich powstańców. Nic nie stoi na przeszkodzie przyjaźni Polaka z Azerem, Ormianinem, Żydem i Rosjaninem. Seweryn Baryka, ojciec Cezarego, szanowany inżynier wielkiej kompanii naftowej, dotychczas bogacący się wraz z firmą, pewnego dnia dostaje wezwanie na manewry. Wybucha Pierwsza Wojna Światowa, ojciec nie wraca. Rozpada się nie tylko szczęśliwy dom Cezarego, rozpada się cały uporządkowany świat. Paradoksalnie, dla Cezarego oznacza to moment uzyskania całkowitej swobody. Kompanii naftowej, która zatrudnia Seweryna Barykę, nie udaje się uzyskać zwolnienia z wojska jednego z najlepszych inżynierów ze względu na jego polskie pochodzenie. Wypłaca jednak regularnie pensję rodzinie Baryków. W ramach zadośćuczynienia udostępnia też synowi inżyniera Baryki jedną z nowości technicznych początku wieku - samolot. Cezary uczy się latać. W tym samym czasie zakochuje się w Aidzie - prześlicznej Ormiance. Najpiękniejsze chwile czystego i wspaniałego uczucia młodzi zakochani przeżywają na Płonącej Górze, gdzie ogień płonie od 1000 lat i w przestworzach nad Baku dzięki samolotowi kompanii naftowej. Podczas jednego z lotów nad zatoką Morza Kaspijskiego, zatoką tysiąca wież naftowych, pojawia się nowy, obcy element - ciężarówka pełna ludzi z czerwonymi sztandarami wjeżdżająca do centrum miasta. Tak do Baku wkracza rewolucja bolszewicka. Cezary wraz ze swoimi kolegami daje się oczarować tej eksplozji wolności. Naruszone wyjazdem ojca więzy Cezarego z dotychczasowym światem pękają na dobre. Chłopak przestaje chodzić do szkoły.

Wraz z wkroczeniem rewolucji w życie Baku wkrada się także ponura historia. Pojawiają się konflikty narodowościowe, które oddzielają też Cezarego od jego ukochanej. W nowych, rewolucyjnych warunkach miłość Ormianki i Polaka przestaje być możliwa. To samo dzieje się z przyjaźnią. Pochodzenie, narodowość, religia zaczynają stanowić bariery nie do przekroczenia. Zagłada starego świata oznacza również tragiczny koniec przyjaźni. Dawny przyjaciel okazuje się donosicielem, aresztuje jego matkę za udzielenie schronienia arystokratce. Matka Cezarego, skazana na ciężkie roboty, umiera z wycieńczenia... Konflikty narodowościowe w wielonarodowym Azerbejdżanie osiągają apogeum. Ormianie mordują Azerów. Ci z pomocą Turków biorą krwawy odwet. Polskie pochodzenie ratuje życie Cezaremu. Turcy zatrudniają go do kopania grobów. Wśród zmasakrowanych ciał Cezary rozpoznaje ukochaną Aidę. Wszystko to oznacza tragiczny koniec miłości, młodości i naiwnej wiary w życie. Cudem uratowany z zawieruchy wojennej ojciec przekonuje Cezarego do wyjazdu z Baku. Pierwszy etap podróży wiedzie do Moskwy. Tam ojciec wyznaje, że celem ich wędrówki jest Polska. Nie w smak to Cezaremu, który urodzony i wychowany w Baku, mówi tylko po rosyjsku i nie odczuwa żadnych związków z ojczyzną rodziców, nie czuje się Polakiem. Wówczas ojciec roztacza przed nim wspaniałą wizję Polski "szklanych domów", kraju powszechnej szczęśliwości, w którym panuje ład i porządek, a sprawiedliwie zorganizowane państwo zapewnia wszystkim obywatelom równość, gdzie nie ma nędzy i niedostatku. Wycieńczenie i ciężkie warunki podróży kładą kres ziemskiej wędrówce Seweryna Baryki. Zgodnie z danym ojcu słowem, Cezary samotnie kontynuuje podróż do Warszawy. Pociąg dojeżdża do granicy. Tysiące podróżnych ze wszystkich stron rozległego imperium, objuczonych bagażami, tobołkami, zawiniątkami, ze wzruszeniem i łzami w oczach, czym prędzej ruszają biegiem w stronę granicy. Nareszcie Polska. Jest w tej scenie coś, czego Cezary pojąć nie może, ale porywa go to, wzrusza i daje do myślenia. Natomiast tam, po drugiej stronie granicy zastaje świat, jakiego się nie spodziewał. Zamiast szklanych domów - marne obejścia, biedni ludzie, taplające się w błocie dzieciaki, żydowskie kramiki...

Zgodnie z wolą ojca, dociera do Warszawy. Odnajduje Szymona Gajowca, jednego z bardzo ważnych ministrów w rządzie Odrodzonej Rzeczypospolitej. Gajowiec jest dawnym przyjacielem jego ojca. Cezary dostaje u niego pracę i zdaje egzaminy na Uniwersytet. Nawiązuje nowe znajomości, między innymi poznaje Hipolita Wielosławskiego. W nowym kręgu znajomych Cezarego znowu znajdują się przedstawiciele różnych wyznań i narodowości. Każdy ma inne poglądy na świat. Początek stabilizacji państwa polskiego, które niedawno odzyskało niepodległość, zostaje brutalnie przerwany przez podchodzącą do miasta nawałę bolszewicką. Tym razem Cezary, za namową kolegów, wstępuje do polskiej armii, co nie przeszkadza paru osobom znającym jego przeszłość posądzać go o sympatie bolszewickie. Podczas wielkiej bitwy polsko - bolszewickiej Cezary z narażeniem życia wynosi spod ostrzału rannego Hipolita. Po wojnie Hipolit, wdzięczny za uratowanie życia, zabiera Cezarego do swojego majątku w Nawłoci. Cezary powoli, acz z upodobaniem zanurza się w rodzinne życie typowego polskiego dworu, niewinne flirty nabierają mocniejszych barw. Trzy kobiety obdarzają Cezarego uczuciem: Karolina - czysty i niewinny, pszenicznego włosa podlotek; Wandzia mocno rozchwiana emocjonalnie, obdarzona talentem muzycznym, dorastająca w domu bogatych krewnych oraz Laura, emanująca erotyzmem, młoda wdowa z sąsiedniego dworku. Baryka nie potrafi wybrać. Wydaje się, że jego serce podbija Laura, która wprowadza Cezarego w "dorosły" świat zmysłów i namiętności. W tym czasie zazdrosna o względy Cezarego Wandzia truje swoją domniemaną rywalkę - Karolinę. Cezary, na którego spada odpowiedzialność za tę bezsensowną śmierć, w odruchu rozpaczy szuka ratunku u Laury. Spotyka tam jednak jej oficjalnego adoratora i narzeczonego. Dochodzi do rękoczynów. Załamany Cezary szuka spokoju w innej posiadłości Wielosławskich - dworku w Chłodku. Ostatecznie odtrąca jednak pomoc Hipolita i samodzielnie postanawia szukać własnej drogi.

Ciężkim, trzeźwiącym doświadczeniem jest kontakt z "realnym" życiem. Baryka przygląda się z bliska biedzie, zaczyna rozumieć dramat życiowy ubogich. Jego cały dobytek też ogranicza się do jednej, cudem ocalałej książki. Zabrany do Warszawy przez Szymona Gajowca, znajduje w jego domu zdjęcie, takie samo, jakiemu niegdyś z nostalgią przyglądała się matka. Rozumie wówczas, że rzekomy przyjaciel ojca był tak naprawdę wielką, niespełnioną miłością matki. Fakt, że dotychczas utrzymywano to przed nim w tajemnicy stanowi przyczynę kolejnego rozstania - tym razem z Gajowcem. Cezary wraca się do przyjaciół ze studiów. Za namową jednego z nich uczestniczy w spotkaniu robotniczym. W akcie protestu przeciwko niesprawiedliwości społecznej, robotnicy przygotowują marsz na Belweder - dla nich symbol opresji i niesprawiedliwości, a jednocześnie młodej i niedoświadczonej polskiej państwowości. Cezary, jedyny z obecnych, który doświadczył rewolucji na własnej skórze i którego doświadczenie to pozbawiło złudzeń, dzieli się swoimi wątpliwościami. Przyznając rację robotniczym żądaniom, neguje rewolucję jako właściwy środek prowadzący do celu. Żegnany gwizdami, opuszcza zgromadzenie. Przychodzi jednak pod Belweder, gdzie spotyka swojego byłego protektora, również dyskretnie obserwującego przebieg wydarzeń. Rozumie wówczas, że niegdysiejszy romantyk i idealista pełni funkcję ministra spraw wewnętrznych. Podczas dramatycznej rozmowy Cezary wyrzuca całemu pokoleniu Gajowca obłudę, konformizm i hipokryzję. Z całym swoim dobytkiem, przekazywaną z pokolenia na pokolenie książką, samotnie rusza na Belweder....

Zdjęcia w Baku i Nawłoci

Zdjęcia w Baku

Na przełomie października i listopada 2000 roku w pełnej stuletnich szybów naftowych i zamieszkałej obecnie przez ponad 1,8 mln ludzi stolicy Azerbejdżanu - Baku - nakręcono około 20% wszystkich zdjęć do "Przedwiośnia". Filip Bajon rozwinął wątek młodzieńczej przyjaźni Cezarego Baryki z Żydem Jaszą (Ramil Azimow), Azerem Tachirem (Elnur Gusejnow), Rosjaninem Saszą (Sasza Karpienko) i Ormianinem Wartanem (Emil Łahirow). Specjalnie na potrzeby filmu wymyślił Cezaremu pierwszą wielką miłość. Po długich poszukiwaniach w roli pięknej Aidy postanowiono obsadzić Rosjankę - Asiel Awyłową. Castingiem do tych ról oraz wyborem ponad 1000 statystów, z ramienia polskiego producenta, zajmował się azerski reżyser Rafig Alijew. W Baku nakręcono jedną z największych scen filmu - scenę wkroczenia rewolucji do miasta. Zdjęcia były realizowane na placu Dwojga Wrót. Tłum prowadził jadący na ciężarówce Komisarz (Robert Gonera). Wśród rewolucjonistów byli marynarze i robotnicy trzymąjcy w rękach transparenty i czerwone flagi. Scenę tę trzeba było wielokrotnie powtarzać, a Robert Gonera stracił głos na planie filmowym. W odległości około 70 km od Baku, w pobliżu wyspy Artiom, w ciągu trzech tygodni zbudowano stary port morski, gdzie w ramach robót publicznych pracowała matka Baryki (Krystyna Janda). Scenę pogrzebu nakręcono na cmentarzu muzułmańskim, na potrzeby filmu przerobionym na katolicki. Natomiast na jednym ze wzgórz znajdujących się już poza miastem, na tzw. Płonącej Górze, sfilmowano scenę romantycznego spotkania Cezarego z Ormianką Aidą. W Baku zrealizowano jeszcze scenę, w której Cezary i jego przyjaciele podglądają piękne żony Sulejmana oraz scenę, w której młody Baryka bije po twarzy dyrektora szkoły, używając w tym celu jego szpicruty.Cała ekipa filmowa była zachwycona pobytem w Baku. "Tu niebo i ziemia zamieniły się kolorami" - wspomina operator Bartek Prokopowicz. Mateusz Damięcki dodaje: "Jestem przekonany, że po obejrzeniu filmu Polacy będą postrzegać Baku jako piękne, niezwykłe miasto".

Romantyczna Nawłoć: Trzy kobiety Cezarego Baryki

Po przybyciu do Nawłoci, posiadłości rodu Wielosławskich, Cezary Baryka wpada w niekończący się wir romansów z: Laurą (Małgorzata Lewińska), Karoliną (Urszula Grabowska) i Wandą (Karolina Gruszka). Każda z nich pociąga go w inny sposób. "Szaleńcza miłość Wandy do Baryki przypomina obłąkańczy taniec namiętności. Taka miłość pociąga za sobą uczucie chorobliwej zazdrości, nie pozwala na kompromisy. Nieodwzajemniona - staje się naprawdę groźna" - mówi Karolina Gruszka. "Karolina jest młoda, otwarta, żywa, pełna energii i wdzięku. Myślę, że jest zupełnie jak współczesna nastolatka. Pełna obaw przed życiem, jak i nadziei w nim pokładanych. Czeka ją wiele trudnych przeżyć: pierwsza wielka miłość i pierwszy wielki zawód miłosny" - opowiada Urszula Grabowska. "Laura jest kobietą dojrzałą mimo swoich 23 lat. Jest to postać tragiczna. Dokonuje życiowych wyborów wbrew sobie, pod presją czynników zewnętrznych. Chciałabym, aby nikt nie wątpił w jej miłość do Cezarego" - tak charakteryzuje graną przez siebie postać Małgorzata Lewińska.

Więcej informacji

Proszę czekać…