Ojciec – Adam Miauczyński jest kulturoznawcą i alkoholikiem. Od kilku lat – niepijącym, leczącym się, trzeźwiejącym alkoholikiem. Film zaczyna się, gdy Adam pyta swojego ukochanego syna, Sylwestra, co mu chciał powiedzieć. Syn zwierza się, że kiedyś, pod koniec jego – Ojca – picia, on – Sylwek, jego syn – życzył mu śmierci i myślał, żeby go zabić. I opowiada, jak do tego doszło i co pamięta z ich wspólnego życia…

Eksplikacja reżyserska

U schyłku życia tylko z miłości będziemy rozliczani.

Św. Jan Od Krzyża

Pierwszym Powodem powstania filmu i jego głównym motywem osiowym są bolesne wspomnienia Sylwka - Syna o piciu jego Ojca - Adama.

Naprzemianlegle do tego - zaczyna się w Adamie odwijać taśma własnych wspomnień, tworzących - wraz z opowiadaniem Syna - listę największych strat i ran, zadanych przez picie - sobie i bliskim, listę będącą Drugim Powodem powstania filmu. Ze wspomnień Adama wynika jeszcze coś, co jest Trzecim Powodem i motywem filmu: czarna sztafeta pokoleń. Ojciec Adama też pił i Adam też się go bał i wstydził i - już jako chłopczyk - poprzysiągł sobie, że nie przysporzy nigdy takiego strachu i wstydu swojemu synowi.

A jednak... Zresztą - Ojciec Adama też to sobie w dzieciństwie przysięgał... Więc, czy można przerwać tą czarną sztafetę? Tę? Uprzedzę bieg zdarzeń i powiem coś, w co wierzę, a co jest Piątym i dla mnie najdonioślejszym Powodem powstania tego filmu: można. Można się wyrwać z obsesji picia. Można odzyskać utraconą kontrolę nad życiem. Można odzyskać miłość syna.

A co jest Czwartym Powodem i motywem filmu? Adama widzimy też jak wykłada o teatrze średniowiecznym, o misterium Męki Pańskiej. Gdy ktoś choruje na alkoholizm, choruje cała jego rodzina; wszyscy w niej odnoszą rany, alkohol zabija duchowość w chorym i w bliskich; ich życie przypomina dźwiganie krzyża, a Adam pod nim - pod brzemieniem swej choroby - ostatecznie upada. Ale... "Każdy z nas ma w pamięci przeżycie, które by mógł porównać z trzecim upadkiem Chrystusa. Kto wie, czy doświadczenie takiego zła nie było początkiem odrodzenia się."

"Upadł i wstał."

"Choćby grzechy wasze były jak szkarłat, nad śnieg wybieleją."

Adama i jego Syna ocala miłość. To miłość wysyła Syna, poranionego alkoholizmem ojca - na ratunek tacie. To miłość Adama do Syna jest pierwszym powodem, dla którego chce trzeźwieć. To ich miłość sprawia, że chcą trzeźwieć obaj.

Dlatego, mimo niesionego przez nałóg bezmiaru bólu i strat, jakim chcę - z całym rozmysłem - wstrząsnąć widzami filmu, kończę go, jak nigdy dotąd - zdecydowanie optymistycznie - wiarą w potęgę miłości i nadzieją na prawdziwe życie.

Marek Koterski

Motto

- Co robisz?

- Piję.

- Dlaczego pijesz?

- Żeby zapomnieć.

- O czym chcesz zapomnieć?

- Chcę zapomnieć, że się wstydzę.

- Czego się wstydzisz?

- Wstyd mi, że piję.

Wg Antoine de Saint-Exupery - "Mały Książę"

Nie czynię bowiem dobra, którego chcę, ale czynię to zło, którego nie chcę.

/Rz 7:19/ Z Listu św. Pawła do Rzymian.

O filmie

Vision Film Production zaprasza na najnowszy film w reżyserii Marka Koterskiego Wszyscy jesteśmy Chrystusami. To już siódme spotkanie z Adasiem Miauczyńskim. Po raz trzeci w tej roli zobaczymy Marka Kondrata, a w jego młodszym wydaniu Andrzeja Chyrę. Po raz trzeci także w roli syna, Sylwusia Miauczyńskiego zobaczymy Michała Koterskiego.

Jak mówi Marek Koterski, autor scenariusza i reżyser Wszyscy jesteśmy Chrystusami impulsem do pisania scenariusza był odnaleziony przez niego tekst XVI-wiecznego brazylijskiego anonima:

/We śnie szedłem brzegiem morza z Panem?

Oglądając na ekranie nieba

Całą przeszłość mego życia.

Po każdym z minionych dni

Zostawały na piasku dwa ślady - mój i Pana.

Czasem jednak widziałem tylko jeden ślad

Odciśnięty w najcięższych dniach mego życia.

/I rzekłem:/

"Panie, przyrzekłeś być zawsze ze mną: czemu zatem zostawiłeś mnie samego,

wtedy, gdy było mi tak ciężko?"

/Odrzekł Pan:/

"Wiesz synu, że cię kocham i nigdy cię nie opuściłem.

W te dni, gdy widziałeś tylko jeden ślad,

Ja niosłem ciebie na moich ramionach."

Powstał przejmujący film o zmaganiu wrażliwego, inteligentnego człowieka i jego rodziny z chorobą alkoholową. Ale to także pełna nadziei opowieść o ocaleniu przez miłość ojcowsko - synowską. To pierwszy film Marka Koterskiego z tak wyraźnym optymistycznym przesłaniem. Zdaniem reżysera - nadszedł czas na uczucia pozytywne.

"Skoro wszyscy jesteśmy sędziami, wszyscy jesteśmy winni - jedni wobec drugich, wszyscy jesteśmy Chrystusami na nasz obrzydliwy sposób,

wszyscy kolejno ukrzyżowani" - Albert Camus

Rozmowa z Andrzejem Chyrą

Pamięta Pan swoje pierwsze wrażenia po przeczytaniu scenariusza?

Była to niesamowita lektura. Zwykle scenariusze są po prostu zapisem pewnych zdarzeń, dialogów. W tym było coś więcej. Autor miał bardzo wyraźnie sprecyzowaną wizję tego co i jak chce przekazać. Czuć było pełną świadomość formy filmu, który ma powstać. Czułem, że to nie będzie zwykła praca.

To mobilizuje?

I zaciekawia. Scenariusz wydał mi się bardzo głęboki, przenikliwy, ale i dowcipny, czasem potwornie śmieszny. Pokazywał i demistyfikował wszystkie alkoholowe mity i wprost powiedział, że alkoholizm to jest choroba, a nie żart. Marek Koterski w każdym filmie destyluje jakiś problem, jakieś kompleksy. Tym razem wydestylował problem alkoholowy. Bardzo precyzyjnie i bezwzględnie.

Kiedy czytałem scenariusz, to myślałem przede wszystkim, żeby tylko tego nie zepsuć. Żebyśmy wszyscy nie zepsuli tego, co Marek napisał.

Pomogły w tym próby przed zdjęciami?

Próby, to jest specyfika pracy u Marka. Ale to nie są takie próby jak w teatrze, kiedy coś się próbuje, ustala i zamyka. U Marka dużo rozmawia się o scenariuszu, czyta się go. Oczywiście są też próby sytuacyjne, ale nie po to by wyuczyć się czegoś i zafiksować, raczej by uświadomić jakiś problem, określić temat sceny. To jest takie nakłuwanie scenariusza. Po to, żeby świadomie wejść na plan. Marek nie improwizuje na planie, jak to jest w modzie. Koncentruje pomysły swoje, operatora, aktorów, żeby osiągnąć maksymalną siłę rażenia. Poza tym Marek Koterski sam pokazuje wiele rzeczy, po to, żeby coś lepiej wyjaśnić. Odgrywa Adasia Miauczyńskiego i inne postaci, żeby odsłonić sens, zaznaczyć akcenty.

Nie czuł Pan na sobie ciężaru poprzednich kreacji Adasiów?

Widziałem wszystkie filmy Marka Koterskiego, widziałem wszystkich Adasiów i czułem na sobie pewien ciężar. Ich formy. Myślę, że w jakiś sposób tej formie uległem. Na pewno nie chciałem naśladować, choć Czarek Pazura i Marek Kondrat w swoich Adasiach Miauczyńskich byli świetni. To, co pisze Marek tak determinuje, że siłą rzeczy trafiasz w jakieś koleiny. I tak jak poprzedni Adasie byli zdeterminowani przez scenariusze Marka, tak też było i tym razem.

Grał Pan wspólnie z Markiem Kondratem jedną postać. Czy przygotowywaliście się do tego?

Na nic się nie umawialiśmy. To była intuicja i reżyseria Marka Koterskiego. Ale muszę się przyznać, że raz w życiu mi się Marek Kondrat przyśnił. Że gramy razem w jakimś filmie, razem śpimy w jakimś domku, w górach chyba. W snach wszystko może się zdarzyć. Ale parę dni po tym śnie dostałem propozycję zagrania razem z nim jednej postaci. To sytuacja zupełnie jak z filmu Koterskiego. Coś się zamyka w ciągu logicznym, choć z drugiej strony jest zupełnie absurdalne.

Zagranie alkoholika było dla Pana dużym wyzwaniem?

Szczególnym. Jak się przyjrzeć kolejnym scenom, widać, że film rozpina się od skrajnego realizmu, przez groteskę, aż do slapsticku. To bardzo trudne i ryzykowne. To jest studium choroby, obserwowanie jej pod mikroskopem. Tylko, że Marek Koterski dodatkowo ten badany preparat czymś zabarwia. Dodaje trochę atramentu, trochę krwi i ten zarazek za każdym razem zupełnie inaczej wygląda i się zachowuje. Ulega deformacji i wyjaskrawieniu. To jest trudność. Ci, którzy grali pijaków, wiedzą, że to zadanie jest atrakcyjne tylko pozornie. W rzeczywistości jest niezwykle karkołomne i bardzo wielu się na nim wysypywało.

Pana zdaniem film jest optymistyczny?

Tak, bo bohater nie daje za wygraną, pomimo, że jest mu bardzo trudno i wiele wskazuje na to, że mu się nie powiedzie. Ten film jest też swoistą terapią. Odsłania wszystkie maski i słabości alkoholika. Bezczelnie obnaża to wszystko. I mówi, że uczucia - miłość, wiara są wartością nie do przecenienia.

Dużo groteski i żartów?

Nakręciliśmy wiele śmiesznych scen. Ale wiele z nich nie znalazło się w ostatecznej wersji filmu, żeby zachować pewną równowagę i nie popaść w kabaretowość.

Idzie nawalony bohater, sika w ogródku, rozmawia z psem i jest śmiesznie. Wchodzi do domu i znajduje matkę, która upadła i złamała sobie biodro. Leży od paru godzin w kuchni. Poważniejemy. Za chwilę matka trafia do szpitala, czyli jest lepiej. Jednak bohater nie potrafi jej pogłaskać po głowie, bo jest zawstydzony, więc idzie się z kolegami napić, żartują, jest zabawnie. Potem okazuje się, że matka umarła. Niby się śmiejesz, ale co chwila coś ten śmiech stopuje. Film pokazuje, że ta zabawa, to nie jest żadna zabawa. Że to nic śmiesznego. Jak życie alkoholika.

Podobno przy pracy nad filmem nawet pogoda wam sprzyjała.

To był duży film, więc mieliśmy bardzo napięty kalendarz, liczył się każdy moment. Jechaliśmy samochodem na zdjęcia w plenerze - dużo ludzi - wykład ze studentami w parku. Jedziemy, a tu totalna ulewa. Niebo zaciągnięte chmurami. Marek Koterski mówi, że jak dojedziemy, przestanie padać. Wszyscy oczywiście sobie tego życzymy, ale nikt tak naprawdę w to nie wierzy. Dojeżdżamy na plan i spadają ostatnie krople. Przestaje padać!

Być może jest w nas chęć do mitologizowania rzeczywistości, ale może to opatrzność czuwa i pozwala, żeby coś ważnego mogło się zdarzyć.

Rozmowa z Markiem Kondratem

Po Dniu świra był pan utrudzony Adasiem Miauczyńskim. Jak przebiegał proces dojrzewania do kolejnego z nim spotkania?

Adasia miałem dosyć już po jego narodzinach, czyli po Domu wariatów 23 lata temu. Dlatego przekazałem go najpierw Wojtkowi Wysockiemu, potem Michałowi Roli, potem Czarkowi Pazurze na dwa wydania, aż wreszcie do niego wróciłem. Też nie bez strachu. Dla mnie to nie jest postać filmowa, to nie jest zwykłe zmaganie się z bohaterem, który przychodzi do mnie z kolejnym scenariuszem Marka. To jest taki leśmianowski garb, który Koterski we mnie odkrył. Przyniósł scenariusz Domu wariatów i powiedział, że napisał go z myślą o mnie. Kiedy go przeczytałem, to pomyślałem, że jakiś czort albo anioł mnie nawiedził. Skąd on może wiedzieć tyle o mnie, o moim życiu, wrażliwości, dzieciństwie. Nigdy nikomu tego nie mówiłem, a to w scenariuszu było. Musiał upłynąć jakiś czas, żebym sobie uświadomił, że w losie Adasia Miauczyńskiego jest zawarty los wielu ludzi. Nie ma dnia, żeby mnie ktoś na ulicy nie zaczepiał o Adasia Miauczyńskiego. To mi pozwoliło uświadomić sobie, że ten bohater jest pomieszczony w nas wszystkich, jest pod skórą Polaka. Obojętnie jakie jest jego wydanie. Na tym polega geniusz Koterskiego, na tym polega jego absolutna indywidualność. Uważam go za największą indywidualność filmu polskiego.

Dlaczego Adaś tak bardzo trafia do widza?

Bo widz czuje absolutną szczerość wypowiedzi. Bohater jest pisany z pierwszej ręki. To przeżycia człowieka wrażliwego, dopiero potem artysty, który nadaje mu wymiar sztuki. Widz jest zaopatrzony w bezpieczną strefę sztuki, kreacji. Bo to jest kreacja. Marek używa swojego języka, który jest czytelny dziś dla ludzi i jest przez nich cytowany. Pracownik wykonujący u mnie w domu podłogę, mówi "Panie Marku, na poniedziałek to będzie gotowe. Czekam na znak, sygnał". Pytam "Dlaczego pan tak mówi". "A my wszyscy tak mówimy". Wracałem niedawno z nart. Zatrzymałem się na stacji benzynowej w Niemczech. Podchodzi do mnie czterech Polaków i każdy z nich wyciąga zza pazuchy kasetę z Dniem świra i proszą o autograf. "Wy to przypadkiem macie?" pytam. "Nie, wozimy ze sobą. My tym filmem żyjemy." To jest coś fenomenalnego.

A przecież mamy do czynienia z niezwykle skromną opowieścią - tam nie ma zapasu zdarzeń, tam nie ma typowych przygód filmowych. Trudno przewidzieć każdą następną scenę. To jest absolutna zasługa twórcza tego niezwykle skromnego człowieka, który jak każdy wielki artysta ogranicza swoją opowieść do tego, co jest mu absolutnie najbliższe, czego jest pewien. Z tego rozpościera się opowiadanie dla każdego. Bo czy bohater jest nauczycielem, czy jest dotknięty chorobą alkoholową, czy też przyznaje się do zamiany wielkiego uczucia na drobne przygody erotyczne, to każdy z nas przenika te losy ze swoim życiem. Tylko Marek odkrywa nasze tajemne przestrzenie wyobraźni, umysłu i serca. Łącznie z takimi najbardziej podłymi dla człowieka, które obnażają naszą samotność, konflikt ze światem, nieumiejętność komunikowania się z innymi ludźmi, poniżenie. Znam to na podstawie spotkań z rodakami. Oni czują bliskość tej postaci, jej losów, bliskość przeżycia wynikająca z tego, że poruszamy się po tej szerokości geograficznej, że wychodzimy z tych domów i chodzimy do tej pracy. Tu właśnie.

Pan ma w sobie Adasia?

Ta postać narosła na mnie. Czuję w sobie dzisiaj dwie postaci. Nie jestem Adasiem Miauczyńskim. Mój los jest zupełnie inny uchodzę za człowieka szczęśliwego, dostatnie żyjącego, bez takiego konfliktu życiowego, obdarzonego łatwością komunikowania się z innymi ludźmi. A jednak on we mnie jest. Marek za każdym razem przysyła mi scenariusz, czy mam grać w filmie czy nie. I za każdym razem odczuwałem ból przeżycia, ponieważ żadnej roli z blisko 100, które odegrałem, nie odczuwałem takiego stresu, ucisku w żołądku. Już wiedziałem, że ten drugi we mnie istniejący zaczyna przejmować pewne przestrzenie mojego organizmu, zaczyna toczyć swoją krew. Dlatego tak się broniłem. Dlatego rozwijałem swoją drogę inaczej. Po Domu wariatów, kiedy przyszedł scenariusz Życia wewnętrznego powiedziałem Markowi, że nie chcę.

Czego się Pan obawiał?

Bałem się różnych rzeczy. To było związane z przeżyciami z Domu wariatów, one były bardzo dojmujące i to w takim organizmie, który wówczas szukał dla siebie drogi. Nie tworzyłem konkretnych planów, ale wiedziałem, że nie mogę się zrosnąć z tym bohaterem. Pomyślałem sobie też, jako rodzaj usprawiedliwienia, że dobrze będzie dla tej postaci, jeśli Adaś Miauczyński będzie miał różne twarze. Będzie bardziej uniwersalny, łatwiej będzie docierał do innych ludzi.

Do Dnia świra wracałem z wielkim strachem próbując wpierw go zrzucić na innych. Bałem się tego spotkania, tego scenariusza. Marek zawsze zaopatrywał te moje bojaźnie w rodzaj komentarza dla mnie niezwykle kąśliwy. "Jak wolisz z pistolecikiem biegać po planie, to twoja sprawa, ale może pora się skrwawić." I rzeczywiście to jest słowo idealne. To jest pot i krew za każdym razem.

Co Pan czuł oglądając ten film?

Siedząc w pustej sali doznałem uczuć, których wcześniej nie przeżywałem, zwłaszcza w filmie. Jestem dość zaimpregnowany na przekaz religijny. Nigdy go w instytucji kościoła nie odebrałem. Ta metafizyka jest mi obca. Nikt z urzędników Pana Boga na ziemi nie umiał jej opowiedzieć. Tymczasem patrzę na ekran i po pierwsze nie oglądam go jak aktor biorący udział w tym zdarzeniu. Nie ma mnie tam. Jest mi to kompletnie obojętne. Widzę Andrzeja Chyrę, młodsze wydanie Adasia i widzę w nim siebie. Nagle jakimś nadludzkim zdarzeniem stajemy się podobni do siebie. Przecież nie mamy tych samych cech. Co nas upodabnia? Nie wiem jak to nazwać. Los tego bohatera? Jego głębokie przeżycie, które widzę na ekranie, i które odbieram jako widz. Nie jestem dotknięty tym, czym dotknięty jest bohater, ale czuję, jakbym przeżywał własne życie, z całą jego ułomnością, z konfliktem, który w sobie mam. Nie odkryłem go w sobie wcześniej, on został tutaj nazwany. I przeżyty przeze mnie w sposób szokujący. Jestem skłonny do przeżyć emocjonalnych, ale to się zdarza niezwykle rzadko. Wstyd się przyznać, ale ja płakałem przez dużą część tego filmu. Znając Marka, jego twórczość, tego bohatera, grając go nie po raz pierwszy, jestem kompletnie nieodporny. Jestem mu wdzięczny za to przeżycie.

Opowiada Pan o tym, jak o zdarzeniu magicznym.

Bo ono jest magiczne. Jestem człowiekiem dosyć pewnie kroczącym przez życie. Nie jestem wolny od zadawania sobie pytań na pewne fundamentalne sprawy. Dotychczas nie znajdowałem na nie odpowiedzi. Nie chcę powiedzieć, że je znalazłem tutaj, ale pewne rzeczy mi się niezwykle uprościły. Jeżeli w pijackiej iluminacji widzę postać Chrystusa rozpiętego na krzyżu i to w takiej wersji "koterskiej", prostej, bez aureoli. Co widzę? Coś, co tak nieumiejętnie do nas dociera, co zostało z mojego punktu widzenia, przez kościół w złej formie zawłaszczone. Widzę to opowiedziane w sposób prosty i przez to wzniosły. Że to żywy człowiek. Dzisiaj mam pełną świadomość jego obecności na ziemi w swoim czasie. Z całym nieszczęściem tej obecności, a zatem z tym wszystkim co jest przynależne każdemu człowiekowi czy sobie zdaje z tego sprawę czy nie. Czas naszego pobytu na ziemi jest czasem straszliwego cierpienia fizycznego i psychicznego, starzenia się, przechodzenia kolei losów. Podpieranie się optymizmem jest doraźnym krzykiem duszy człowieka, by znaleźć w tym jakiś sens. Tak więc jeśli przez niewidocznego ojca zesłany na ziemie jego syn przeżywa cierpienie fizyczne i psychiczne, to prawdopodobnie po to, żeby to współprzeżyć ze swoimi współtowarzyszami losu. Zostawia nam jedno przesłanie - przesłanie miłości, które dzisiaj mojemu bohaterowi i jego następcy, daje wskazanie jedyne możliwe do przeżycia. Żeby nie umrzeć przedwcześnie i przeżyć to wszystko co trzeba - miłość i wiarę w nią. Po tym filmie wiara w Boga jest dla mnie wiarą w miłość. To jest rodzaj odkupienia, doznanie wielkie i właściwie podstawowe, jakiego doświadczam poprzez ten film. Dla mnie to nie jest film o alkoholu, ani o przeżyciach człowieka pijącego. Dla mnie to jest zdarzenie metafizyczne o głębokim, duchowym przekazie.

Rozmowa z Michałem Koterskim

Wiedziałeś od początku, że będziesz grał syna Adasia?

Nie, ale od początku spodziewałem się, że ojciec mi tę rolę zaproponuje. Chciał jednak, żebym startował w zdjęciach próbnych. Bo nie jestem zawodowym aktorem i to by było nieprofesjonalne podejście - syn reżysera od razu dostaje rolę. Ojciec chciał sprawdzić też innych aktorów. Ale producent się uparł, że żadne zdjęcia próbne, że mam być ja. I tak się stało.

Obawiałeś się stanąć u boku profesjonalnych aktorów z pierwszej półki?

Oczywiście. Nie mam takiego warsztatu jak oni. Tego się bałem najbardziej. Mam dysleksję, dysgrafię, ciężko mi się uczy tekstu. W Dniu świra grałem małą rólkę, ale we Wszyscy jesteśmy Chrystusami to było coś zupełnie innego.

I jak poszło?

Dużo się nauczyłem od Marka Kondrata. Jestem mu za to bardzo wdzięczny. I ojcu za cierpliwość. Realizacja filmu była dla mnie bardzo trudna. Na przykład przez 10 dni zdjęciowych od rana do wieczora kręciliśmy rozmowy z Markiem Kondratem przy stole. To był dla mnie bardzo duży ciężar do uniesienia. Ta cała ekipa filmowa, duży stres, kiedy musisz się przed tymi ludźmi w pewnym sensie obnażyć. Bardzo mi w tym pomógł ojciec, zresztą cała ekipa była opiekuńcza. Marek Kondrat brał na siebie wszystkie techniczne sprawy i mówił, żebym się tym nie martwił. Kiedy już nie wytrzymywałem psychicznie, rozbawiał mnie, opowiadał różne pierdoły, które na tamten czas były mi bardzo potrzebne.

Zaakceptowałeś swoją rolę na ekranie?

Przy wcześniejszych filmach nie mogłem na siebie na ekranie patrzeć. W Dniu świra nie oglądałem scen ze sobą. A w tym filmie mogę. Akceptuję swój występ, chociaż był dla mnie dosyć trudny i dużo mnie kosztował. Bałem się, że będę w filmie odstawał od profesjonalnych aktorów, że będę najsłabszy i mnie zjedzą. Ale po projekcji mam poczucie, że godnie dotrzymuję kroku aktorom. Oczywiście mogłem zrobić to lepiej, ale nie jest źle.

Wciągnęło cię aktorstwo?

Nigdy nie było to moim marzeniem. Ojciec od dawna proponował mi role w swoich filmach, ale ja nie chciałem. Mama powtarzała "nie rób tego, bo skończysz tak jak ojciec". Tak naprawdę od zawsze chciałem zostać piłkarzem, ale się nie udało.

Wystąpiłeś jednak w kilku filmach.

Zaczęło się od Ajlawiu. Zdecydowałem się na ten film, bo byłem wtedy w liceum i fajnie było poszpanować. Tylko dlatego. Był jeszcze mały występ w Superprodukcji i serialu Zaginiona. No i Dzień świra. Tam moja rola nie była znowu taka duża, ale zdziwiło mnie, że stałem się rozpoznawalny. Do dziś mnie ludzie zaczepiają. Ale wszystkie te role traktowałem jak przygodę, a nie początek kariery aktorskiej. Teraz właściwie mogę powiedzieć, że spodobało mi się to występowanie w filmach. Nie uważam się za aktora, ale obawiam się, żeby nie brano mnie do ról młodego ćpunka. Chciałbym zagrać kogoś dojrzałego, jakąś zupełnie odmienną rolę.

A reklama?

Miałem jakiś czas temu niesamowitą akcję z reklamą. Znajomy znajomego zadzwonił, że jest casting do reklamy, ale to właściwie tylko formalność, że jak chcę, to mogę zagrać. Bardzo atrakcyjna propozycja. Płacili duże pieniądze. Tylko nie dosłyszałem czego to ma być reklama i strasznie się na to napaliłem. Okazało się jednak, że to reklama piwa. I powstał dylemat. Za te pieniądze rozwiązałbym wiele swoich problemów. Z drugiej strony nie wyobrażałem sobie jak mogę wystąpić w reklamie piwa, biorąc udział w takim ważnym i osobistym filmie. Kto by uwierzył w jego prawdziwość, gdybym przed seansem reklamował piwo. Jednak miałem rozterki, bo ta kasa by mi naprawdę pomogła. Dzwoniłem do ojca, ale go nie było. Ktoś z góry próbuje nas w takich sytuacjach. Jak już podjąłem decyzję i odmówiłem występu w reklamie, najważniejsze było to, co powiedział mój ojciec. Sprawiłem mu swoją decyzją wielką radość. Był dumny i się wzruszył. To była najfajniejsza nagroda.

Dlaczego Wszyscy jesteśmy Chrystusami jest dla ciebie ważnym filmem?

Po pierwsze, bo porusza temat alkoholizmu. Niby się o tym wszędzie dużo mówi, ale w filmie przedstawione jest sedno tego problemu. Film pokazuje alkoholizm jako chorobę, a nie patologię. Pokazuje jak człowiek chory, uzależniony rani najbliższą mu osobę. I to są ludzie z tak zwanego dobrego domu, a nie margines. Rzadko mówi się o tym, że alkoholizm występuje w każdym środowisku. Po drugie to sprawa narkotyków. Ja w podstawówce nawet nie wiedziałem co to jest marihuana. Teraz czasem widzę jak dosłownie maluchy już ćpają. Na MTV lecą teledyski, gdzie młodzi ludzie palą jointy, walą kokę, handlują, mordują. Dziś wyznacznikiem bycia cool w szkole jest to, że masz szerokie gacie i palisz trawkę, albo handlujesz. Może ten temat jest w filmie poboczny, ale ważne, że jest poruszony i pokazuje, ile można przez narkotyki stracić. Chciałbym napisać scenariusz, już właściwie zacząłem, o młodym człowieku, który przeżywa fascynację takim środowiskiem. Zaczyna od palenia marihuany, a kończy niestety tragicznie.

Wszyscy jesteśmy Chrystusami ma inny koniec.

To kolejny powód, dla którego ten film jest dla mnie ważny. Daje nadzieję. Okazuje się, że ta choroba nie musi skończyć się tragicznie. Można z tego wyjść. Kieślowski pod koniec życia powiedział, że kiedyś wierzył, że film jest w stanie coś zmienić, a teraz już w to nie wierzy. A ja myślę, że film jest w stanie coś zmienić. Wiadomo, że to pewnie będzie drobny krok, nie rewolucja. I ten film to może być dla wielu ludzi początek drogi do lepszego.

Masz obawy przed premierą?

Obawiam się tylko jednego, że ludzie zaczną grzebać w moim życiu prywatnym.

Streszczenie

- Chciałeś mi coś powiedzieć synuniu? - odważył się spytać Ojciec.

- Życzyłem ci śmierci. - wyjawił Syn Ojcu.

Ojciec - Adam Miauczyński /55/ jest kulturoznawcą i alkoholikiem. Od kilku lat - niepijącym, leczącym się, trzeźwiejącym alkoholikiem.

Film zaczyna się, gdy Adam pyta swojego ukochanego Syna Sylwestra /20/, co mu chciał powiedzieć. Syn zwierza się, że kiedyś, pod koniec jego - Ojca - picia, on - Sylwek, jego syn - życzył mu śmierci i myślał, żeby go zabić. I opowiada, jak do tego doszło i co pamięta z ich wspólnego życia.

A pamięta tylko jego - Ojca - picie i swój strach.

Jak pijany Adam wciąż próbował wychodzić ze swego pokoju a Mama Sylwka, czyli żona Adama - Beata - wciąż go tam wpychała wśród walk i ujadania, więc mały Sylwuś bał się wracać do domu i modlił się, żeby tylko tata - Adam - nie wychodził od siebie. Jak Adam odlał się pod drzwiami sąsiadki i Beata dźgnęła go nożem a Sylwuś wstydził się przez tatę pijaka wychodzić do kolegów...

Wraz z bolesnym wspominaniem Syna o piciu Ojca, zaczyna się w Adamie odwijać taśma własnych wspomnień. Ojciec Adama też pił i Adam też się go bał

i wstydził i - już jako chłopczyk - poprzysiągł sobie, że nie przysporzy nigdy takiego strachu i wstydu swojemu synowi. A jednak...

Przecież Adam boleśnie pamięta swe poniżające próby z alkoholem - już w dzieciństwie i - degradujące - w dorosłości: jak po pijaku poznał Beatę; jak się przez picie ożenił i na ślub przyszedł prosto z izby wytrzeźwień; jak skopał żonę w ciąży, bo nie chciała jej usunąć; jak próbowała otruć gazem siebie, jego i dziecko; jak on sam omal nie zginął pijany na torach i jak porąbał po pijaku wigilijną choinkę na oczach struchlałego Sylwusia. Jak przez upicie nie dotarł do Papieża z pielgrzymką w intencji niepicia, chociaż byli już w Rzymie. I jak się przez picie rozwiódł. Jak omal nie udusił po pijaku matki i jak ją opuścił - dla picia - w godzinie śmierci.

Zresztą, Ojciec Adama też sobie w dzieciństwie przysięgał... nie pić jak jego ojciec - podobnie, jak Adam sobie.

Tymczasem Syn wspomina dalej, jak Adam go opuścił w dzieciństwie, upijając się zamiast czekać na niego u dentysty; jak się poranił po pijaku i obwiniał o to jego - Sylwka; jak tygodniami nie wychodził pijany z pokoju; jak nie odpowiadał na listy z apelami o niepicie, wsuwane pod drzwi; jak pił nadal po szpitalnych odtruciach...

Tak, to wszystko Adam pamięta i to, jak go wyrzucili z pracy na Uniwerku, bo upił się ze studentami na zajęciach o misteriach Męki Pańskiej a potem obrzygał dziekana.

I otchłań kolejnych pobytów w izbie wytrzeźwień.

Ale czy Sylwek nie pamięta, jak Adam chodził z nim do lekarzy?! Wynajdywał mu szkoły?! Jeździł z nim na wszystkie wakacje - w zimie i w lecie?!

Nie, Sylwek pamięta tylko jak tato pił.

I wreszcie Syn wspomina najboleśniejsze - jak Adam opuścił go w okresie matury, choć przyrzekał, że z nim będzie. A czy Syn nie pamięta jak to Adam chodził do nauczycieli i wychowawców i przygotowywał się z nim razem do matury?! Nie, tylko to, jak tu pił tygodniami i on Sylwek przyjechał go ratować, choć sam już brał narkotyki a mama mówiła, żeby dał tacie zdechnąć:

- Lepiej by zdechł to byłby spokój

- Ja muszę jechać i go uratować... mu pomóc.

- Ale to nie ty przecież możesz mu pomóc! Sam pomocy potrzebujesz pomocy.

- Chcę chociaż spróbować.

I syn był tu przy nim - ojcu, wciąż zapitym i - choć to wtedy życzył mu śmierci, a nawet chciał go zabić - czuł, że musi ojca uratować i dotrwał do chwili, gdy Adam sam podjął decyzję o trzeźwieniu i leczeniu, porażony nagłym wyobrażeniem takiej rozmowy syna z kolegami:

- A co twój stary robi?

- Nie żyje.

- Na co umarł.

- Zapił się zwariował umarł.

I ta wizja jest przełomem dla Adasia:

"Nie chcę żeby tak musiał odpowiadać! Nie mogę mu tego zrobić! Nie zdoła

z takim piętnem żyć i być szczęśliwy! Nie uwierzy, że się może cokolwiek udać..."

I to go podrywa ku życiu. A jego przykład - Syna.

I oto teraz siedzą naprzeciw siebie - wolni już od przymusu picia i brania:

- Chcę żebyś o jednym wiedział, synuniu.

- No?

- Miałeś prawo życzyć mi śmierci.

- Tak po prostu? To nic złego? - Syn jakby pierwszy raz w życiu dostrzegł Ojca.

- Miałeś masz prawo mnie nienawidzić.

Syn kręci głową z niedowierzaniem i smutną zadumą:

- Co za ulga. A kochać cię mogę?

- Możesz. A ja ciebie?

- Spoko. Przecież mnie kochasz.

- Kocham.

Marek Koterski

Sylwetki

Marek Koterski (scenariusz, reżyseria)

Reżyser filmowy i teatralny, dramaturg i scenarzysta, reżyseruje wyłącznie swoje teksty. Mieszka w Warszawie. Urodził się w 1942 roku w Krakowie, ale czuje się wychowankiem Wrocławia, gdzie - szkoły i Uniwersytet, i pierwsza miłość. Jest absolwentem polonistyki, z którą równolegle studiował również historię sztuki. W roku '66 pierwszy zakręt: wyjeżdża, za swą pierwszą miłością do Warszawy i uczęszcza przez rok na ASP do pracowni malarstwa Eugeniusza Eibischa. W roku '67 - drugi zakręt: zdaje i dostaje się na reżyserię w łódzkiej filmówce. W '71 kończy ją, a w '77 broni na niej dyplomu z wyróżnieniem. Literacko debiutuje opowiadaniem o śmierci Zbyszka Cybulskiego "Zaczerpnąć dłonią". Jest autorem kilkunastu filmów średnio- i krótkometrażowych. Dom wariatów - pierwszy film fabularny z pamiętnymi rolami Tadeusza Łomnickiego i Marka Kondrata, zostaje uznany za debiut roku 1984 i nagrodzony przez krytykę. Dwa lata później powstaje Życie wewnętrzne. Film zdobywa Lwy Gdańskie - Nagrodę Główną za reżyserię na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych i Syrenkę Warszawską - nagrodę Krytyki Filmowej za najlepszy film 1987 roku. W warszawskim Teatrze Współczesnym reżyseruje przedstawienie swojej sztuki pod tym samym tytułem, grane blisko 200 razy. Rok później realizuje dla teatru TV swoją sztukę o narkomanach - "Społeczność" - z Jerzym Stuhrem w roli głównej. Zrealizowany następnie film Porno staje się najbardziej kasowym filmem roku 1990 gromadząc w kinach ponad milion widzów. W roku 1992 w Teatrze Współczesnym we Wrocławiu realizuje przedstawienie swojej sztuki "Nienawidzę", nagrodzone na Festiwalu Małych Form w Szczecinie. W 1996 roku kręci kolejny film - Nic śmiesznego oraz realizuje, w Teatrze Dramatycznym w Warszawie - przedstawienie swojej sztuki "Zęby". Kolejna sztuka - "Kocham" ukazuje się w Dialogu w roku 1997, a w 1998 roku ukazuje się w nim "Nas troje". W marcu 1998 roku oddaje - w warszawskim Teatrze Ateneum - premierę autorskiego przedstawienia swojej sztuki "Dom Wariatów", tym razem z Gustawem Holoubkiem w roli Ojca. W `99 na ekrany wchodzi jego film Ajlawju. W tym samym roku jego sztuka "Dzień Świra" zdobywa jedną z głównych nagród w konkursie Teatru Telewizji i ukazuje się w Dialogu we wrześniu 2000.

W październiku tegoż roku Studio Teatralne TV2 emituje jego autorski spektakl "Nas troje". Na podstawie tej sztuki oraz innych tekstów powstał scenariusz filmu fabularnego Dzień świra. Film ten zdobył Złote Lwy na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni w 2002 roku i zgromadził w kinach ponad 400 tysięczną widownię.

Wszyscy jesteśmy Chrystusami jest jego najnowszym filmem.

Edward Kłosiński (zdjęcia)

Wybitny polski operator. Ukończył Wydział Operatorski PWSTiF w Łodzi. Autor zdjęć do kilkudziesięciu filmów. Pracował z najwybitniejszymi polskimi reżyserami, m.in.: z Krzysztofem Zanussim (Iluminacja, Barwy ochronne, Życie za życie. Maksymilian Kolbe, Życie jako śmiertelna choroba przenoszona drogą płciową, Suplement, Persona non grata), z Andrzejem Wajdą (Ziemia obiecana, Człowiek z marmuru, Bez znieczulenia, Panny z wilka, Człowiek z żelaza, Kronika wypadków miłosnych), z Krzysztofem Kieślowskim (Dekalog 2, Trzy kolory: Biały), z Jerzym Stuhrem (Tydzień z życia mężczyzny, Pogoda na jutro).

Marek Kondrat (Adaś Miauczyński, Ja 55)

Aktor filmowy, teatralny, reżyser filmowy, wykładowca. Zdobywca wielu nagród, w tym Super Wiktora dla najpopularniejszego aktora telewizyjnego, Złotych Kaczek dla najlepszego polskiego aktora za rok 1996, 2002, nagrody za debiut reżyserski na festiwalu w Gdyni (Prawo ojca). Roman z Zaklętych rewirów, Adaś Miauczyński z Domu wariatów, Olo z Psów, Halski z Ekstradycji, tytułowy Pułkownik Kwiatkowski, Hrabia z Pana Tadeusza, Heller z Weisera, Adamczyk w Pieniądze to nie wszystko, Stary z Trzeciego. Za rolę Adasia Miauczyńskiego w Dniu świra nagrodzony na festiwalu w Gdyni oraz Orłem - Polską Nagrodą Filmową.

Andrzej Chyra (Adaś Miauczyński, Ja 33)

Aktor filmowy i teatralny. W 1987 roku ukończył wydział aktorski, a w 1994 reżyserię w PWST w Warszawie. Na ekranie zadebiutował w filmie Kolejność uczuć Radosława Piwowarskiego. Rok później wyreżyserował na scenie warszawskiego Teatru Stara Prochownia sztukę "Z dziejów alkoholizmu w Polsce". Popularność oraz nagrodę dla najlepszego aktora na festiwalu w Gdyni oraz Orła, Polską Nagrodę Filmową zdobył dzięki roli Gerarda w filmie Dług Krzysztofa Krauzego. Niezapomniane kreacje stworzył m.in. w filmach: Kallafiorr Jacka Borcucha, Wiedźmin Marka Brodzkiego, Powiedz to, Gabi Rolanda Rowińskiego, Symetria Konrada Niewolskiego, Zmruż oczy Andrzeja Jakimowskiego, Tulipany Jacka Borcucha, Persona non grata Krzysztofa Zanussiego. Za rolę w filmie Komornik Feliksa Falka otrzymał Orła, Polską Nagrodę Filmową oraz nagrodę za pierwszoplanową rolę męską na festiwalu w Gdyni. Na premierę czeka m.in. S@motność w sieci Witolda Adamka na podstawie powieści Janusza Wiśniewskiego.

Michał Koterski (Sylwuś Miauczyński, Syn)

Ma 26 lat. Przez rok studiował marketing i zarządzanie. Obecnie jest na trzecim roku produkcji filmowej w Katowicach. Po raz pierwszy na ekranie pojawił się jako syn Adama Miauczyńskiego w filmie Ajlawiu, partnerując Cezaremu Pazurze. Po raz drugi, tym razem z Markiem Kondratem stworzyli duet ojciec - syn w Dniu świra. Nie zamierza zostać aktorem, choć zagrał także w Superprodukcji Juliusza Machulskiego, serialu Zaginiona Andrzeja Kostenko. Przygotowuje się do roli w nowym serialu w reżyserii Anny Jadowskiej.

Janina Traczykówna (Matka)

Aktorka teatralna i filmowa. Barbara w "Barbarze i Janie" (1964 r.), Michalina Ostrzeńska w Nocach i dniach (1977 r.). Jako matka Adasia Miuczyńskiego wystąpiła już w Dniu świra. Za tę rolę otrzymała nominację do Orła, Polskiej Nagrody Filmowej.

Małgorzata Bogdańska (Żona)

Od blisko 20 lat aktorka Teatru Ochoty w Warszawie. Zagrała m.in. w filmach: "Alabama", "..jestem przeciw, Sztuce kochania, Zwolnionych z życia, Balandze oraz serialach Dom, 40-latek. 20 lat później. W roli żony Adasia Miauczyńskiego występuje po raz pierwszy.

Więcej informacji

Proszę czekać…