Redwood

3,5
Chory na białaczkę chłopak – Josh, dowiaduje się od swego managera – Nika, że dzika przyroda National Park „Reed Wood” kryje w sobie bestię, o nadprzyrodzonej, uzdrawiającej sile, która zadziała tylko pod jednym warunkiem, na jej ołtarzu trzeba poświęcić życie ukochanej osoby.
Piszę, bo wszystko inne mniej lubię. Piszę w przerwach od fantazjowania o upiciu się z Billem Murrayem... albo odwrotnie.

To prostacki, bez pomysłu, niczym na szybko zrobiony horror, który straszy nas tylko tym, że mógłby być kontynuowany. 3

Nic tak nie wykańcza, jak ciężka praca nad oryginalnym, nie łaszącym się do tendencyjnych metod i cudzych pomysłów, hororrem, który ma na celu coś więcej, niż nas wystraszyć (albo chociaż to zrobić porządnie). Jednak są rzeczy bardziej męczące. RedWood, który nawet dosłownie jest z pomysłem i przedstawieniem w lesie. Wie, co zawsze się robi w takich filmach, załatwia nam bohaterów, którzy są przeciętnie inteligentni, dlatego ich błędy są irracjonalne, a to niezbędne by wprowadzić sytuacją anormalną. Jednak ta tutaj powstała, w ogóle nie straszy, nie ma pomysłu na siebie, jest nieskuteczna i chimeryczna od początku do końca. Ten film nie stawia żadnych wyzwań ani sobie ani widzowi.

Redwood (2017) - Tatjana Nardone, Mike Beckingham

Opowieść, o czym jest film, można by przekopiować z niejednej recenzji o horrorze, jaką przyszło mi poczynić. Dwójka zakochanych wyrusza na camping, w celu odreagowania i odpoczynku. Powoli odsłania się przed nami więcej kulis dotyczących ich historii. On jest chory na białaczkę i nawet ma zacząć się robić straszniej, bo nasi bohaterowie zboczyli OCZYWIŚCIE z bezpiecznego szlaku, o którym w kółko mówiono, że jest niebezpieczny, ale nikt nie chciał wyjaśnić konkretnie dlaczego. Nasza para nie sprzecza się z zaleceniami do momentu, kiedy chłopak wpada na doskonały pomysł – można nadrobić cały dzień drogi idąc na skróty. Skrócić tak można chyba nie drogę, a życie…

Opis filmu sprzedaje jeden mikroskopijny kawałek tekstyliów oryginalności w tym powszednim materiale produkcyjnym. RedWood jest oparty na nieskomplikowanym schemacie, gdzie od początku mamy zostawione ślady, które wydają naszych bohaterów i to, o czym będzie historia. Horror niczym się nie wyróżnia i nie wygląda szczególnie na żadnym poziomie: subtelne sugestie o niebezpieczeństwie lasu, który od początku wiemy, że posiada w sobie coś przerażającego. Jednak oswoimy to, dopóki się pojawi, taką dynamikę ma produkcja. Na dodatek to, co się pojawia, jest zrobione tak enigmatycznie, ale nie dla efektu, a bardziej wywołuje wrażenie, jakby wynikało z luki wyobraźni i finansowej. Do tego mamy film nafaszerowany nieustannym pingpongiem nastrojowym. Prostym odbijaniem piłeczki. Ona szlocha, on ją pociesza. On jest załamany, ona go wspiera na duchu. Do tego, to wszystko łączy się z dialogami o białaczce bohatera, przez które spore dawki kiczu wpływają nam do uszu, jak niechciana woda na basenie.

Redwood (2017) - Mike Beckingham

Wszystko jest zrobionej tutaj mało zgrabnie, bardzo pobieżnie, dlatego chwilami zbliżamy się bardziej do wniosku, że pokazywana jest nam parodia horroru, a nie horror. Scenariusz, jak zupka instant, pomysły jak resztki po cudzym posiłku, a aura przedstawionego nam obrazu wystudzona i w ogóle niewiążąca nas emocjonalnie ani ze sobą samą ani z bohaterami. Jedyne czego się można bać w tym filmie, to pojawienia się pomysłu na jego kontynuacje.

0 z 1 osoba uznało tę recenzję za pomocną.
Czy ta recenzja była pomocna? Tak Nie
Komentarze do filmu 0
Skomentuj jako pierwszy.
Więcej informacji

Ogólne

Czy wiesz, że?

  • Ciekawostki
  • Wpadki
  • Pressbooki
  • Powiązane
  • Ścieżka dźwiękowa

Pozostałe

Proszę czekać…