To prostacki, bez pomysłu, niczym na szybko zrobiony horror, który straszy nas tylko tym, że mógłby być kontynuowany. 3
Nic tak nie wykańcza, jak ciężka praca nad oryginalnym, nie łaszącym się do tendencyjnych metod i cudzych pomysłów, hororrem, który ma na celu coś więcej, niż nas wystraszyć (albo chociaż to zrobić porządnie). Jednak są rzeczy bardziej męczące. RedWood, który nawet dosłownie jest z pomysłem i przedstawieniem w lesie. Wie, co zawsze się robi w takich filmach, załatwia nam bohaterów, którzy są przeciętnie inteligentni, dlatego ich błędy są irracjonalne, a to niezbędne by wprowadzić sytuacją anormalną. Jednak ta tutaj powstała, w ogóle nie straszy, nie ma pomysłu na siebie, jest nieskuteczna i chimeryczna od początku do końca. Ten film nie stawia żadnych wyzwań ani sobie ani widzowi.
Opowieść, o czym jest film, można by przekopiować z niejednej recenzji o horrorze, jaką przyszło mi poczynić. Dwójka zakochanych wyrusza na camping, w celu odreagowania i odpoczynku. Powoli odsłania się przed nami więcej kulis dotyczących ich historii. On jest chory na białaczkę i nawet ma zacząć się robić straszniej, bo nasi bohaterowie zboczyli OCZYWIŚCIE z bezpiecznego szlaku, o którym w kółko mówiono, że jest niebezpieczny, ale nikt nie chciał wyjaśnić konkretnie dlaczego. Nasza para nie sprzecza się z zaleceniami do momentu, kiedy chłopak wpada na doskonały pomysł – można nadrobić cały dzień drogi idąc na skróty. Skrócić tak można chyba nie drogę, a życie…
Opis filmu sprzedaje jeden mikroskopijny kawałek tekstyliów oryginalności w tym powszednim materiale produkcyjnym. RedWood jest oparty na nieskomplikowanym schemacie, gdzie od początku mamy zostawione ślady, które wydają naszych bohaterów i to, o czym będzie historia. Horror niczym się nie wyróżnia i nie wygląda szczególnie na żadnym poziomie: subtelne sugestie o niebezpieczeństwie lasu, który od początku wiemy, że posiada w sobie coś przerażającego. Jednak oswoimy to, dopóki się pojawi, taką dynamikę ma produkcja. Na dodatek to, co się pojawia, jest zrobione tak enigmatycznie, ale nie dla efektu, a bardziej wywołuje wrażenie, jakby wynikało z luki wyobraźni i finansowej. Do tego mamy film nafaszerowany nieustannym pingpongiem nastrojowym. Prostym odbijaniem piłeczki. Ona szlocha, on ją pociesza. On jest załamany, ona go wspiera na duchu. Do tego, to wszystko łączy się z dialogami o białaczce bohatera, przez które spore dawki kiczu wpływają nam do uszu, jak niechciana woda na basenie.
Wszystko jest zrobionej tutaj mało zgrabnie, bardzo pobieżnie, dlatego chwilami zbliżamy się bardziej do wniosku, że pokazywana jest nam parodia horroru, a nie horror. Scenariusz, jak zupka instant, pomysły jak resztki po cudzym posiłku, a aura przedstawionego nam obrazu wystudzona i w ogóle niewiążąca nas emocjonalnie ani ze sobą samą ani z bohaterami. Jedyne czego się można bać w tym filmie, to pojawienia się pomysłu na jego kontynuacje.