Animacji Christophera Jenkinsa nie można odmówić lekkości i poczucia humoru, lecz jako monolit sam film wykazuje nieco nieczytelne, choć w konsekwencji drugorzędne dla końcowego efektu intencje 6
„Trzeba sobie radzić” – taką zasadę wyznaje bezdomny kot, który ma to pozorne nieszczęście, że wpada pod koła samochodu prowadzonego przez młodą studentkę, przyszłą panią naukowiec. Rose jest tak pochłonięta rozmową telefoniczną, że nie zauważa zwierzaka przebiegającego jej drogę. Gdy samochód zahamuje, kot sam uda cierpiącego w wyniku niedoszłej kolizji. Rose oddaje poszkodowanego do kliniki dla zwierząt, ale po krótkiej refleksji zmienia zdanie i adoptuje go. W miarę wspólnej egzystencji pod jednym dachem oboje przywiązują się do siebie. Kot zostanie symbolicznie nazwany Beckettem. Nie będzie to łatwa relacja, bo Rose jest przyzwyczajona do życia w samotności, jej nowy współmieszkaniec ma z kolei złe nawyki. Gdy Beckett załatwi potrzeby fizjologiczne w donicy, Rose pożałuje decyzji o adopcji. Wkrótce jednak studentka przyzwyczai się do ekscentrycznego domownika.

Rose pracuje nad skomplikowanym zagadnieniem ratowania gatunku pszczół. W zadaniu wspomaga ją roztargniony wielbiciel – Larry. Beckett czuje się wyraźnie, choć bezpodstawnie, zazdrosny o życiowego partnera Rose. Misję naukową wspomaga profesor Craven. W rzeczywistości usiłuje on storpedować ją, bo ma na pieńku z pszczołami. W przeszłości go pokąsały w sytuacji intymnej i boleśnie upokarzającej. Craven ma więc powody, by życzyć jak najgorzej pszczelej rodzinie. Profesor wysyła dwóch osiłków, by rzucali kłody pod nogi Rose. Do stogu zmartwień, jakie ma dziewczyna, dochodzi niespodziewane zniknięcie Becketta. Rose odczuwa boleśnie jego stratę. Beckett tymczasem dostaje od losu szczególną szansę. Według prawidłowości i legend każdy kot ma dziewięć żyć. Beckett otrzyma miłą sercu nadzieję: będzie dalej egzystował na świecie, ale za każdym razem pod inną, zwierzęcą postacią. Zostanie zatem karaluchem, papugą, chomikiem. We wszystkich wcieleniach ciężko mu będzie przekonać byłą właścicielkę, iż jest on jej ulubionym, utraconym w niejasnych okolicznościach pupilem.
Był sobie kot składa się de facto z dwóch równoległych fabuł, które ostatecznie mają obowiązek spiąć się jedną pointą. Dla małoletniego widza to raczej nieistotne, czy tak się rzeczywiście stanie. Jeśli nie, nad całością zakręci nosem ewentualnie wybredny krytyk albo znużony asystą przy swoim dziecku rodzic. Animacji Christophera Jenkinsa nie można odmówić lekkości i poczucia humoru, lecz jako monolit sam film wykazuje nieco nieczytelne, choć w konsekwencji drugorzędne dla końcowego efektu intencje.

„Zmyłka – kobyłka!” – woła Beckett w chwilach dla siebie kłopotliwych. Sprytny kot a to zostanie zamknięty w pralce podczas odwirowania i cudownie z niej uwolniony, a to „o mały wąs” uniknie przejechania samochodem. Beckettowi zawsze się udawało, zatem gdy wyczerpał dziewięć szalonych, „regulaminowych” szans, musi odcierpieć swoje. Ale i wtedy radzi sobie „koncertowo”. Sam jednak nie jest wrażliwy na nieszczęście innych. Historia z reanimacją być może nauczy go pokory wobec życia dopiero w ostateczności. „Tadek Bolizadek”, czyli profesor pozornie wspierający badania naukowe Rose, cieszy się z niepowodzeń swojej uczennicy. Finał tych historii domaga się więc optymistycznych rozwiązań. Był sobie kot, jeżeli w ogóle ma jakieś ambicje pedagogiczne, podpowie, że cierpliwość i pokora są w życiu dobrymi doradcami. A co dopiero, gdy ma się tych wcieleń do dyspozycji ponad dziewięć.
Dziękujemy za seans sieci Cinema City