Niestety nieskuteczna i bardzo toporna powtórka z rozrywki 4
Parafrazując myśl dotyczącą robienia kolejnych części pewnych tytułów: „Jeżeli coś jest dobre, to po co to psuć.” Owe zdanie wypowiadane ustami bohaterów filmu Książę w Nowym Jorku 2 miało być jednym z tych prześmiewczych, z dystansem do siebie, a jest raczej niestety w punkt podsumowaniem, tego co się w drugiej części kultowej dla wielu w konwencji baśni odważnej komedii wydarzyło. To produkcja, która jest kliszą samej siebie, przeszczepioną jedynie na XXI wiek, w o wiele gorszej formie komediowej bazującej na powtarzalności i stereotypach, ma ambicje rzucić z lekkością i gracją refleksję o zmianach pokoleniowych, braku równości płciowej w rządach królów i odrzuceniu tradycji, kiedy kogoś stygmatyzuje. Niestety jest nieskuteczna w ujęciu tematu, jak i sposobie przedstawienia. 1:1, wszystko dosłowne, a błyskotliwość pierwszej części pojawia się tutaj w śladowych ilościach. Nawet dla największej wyznawcy filmu nie pomoże załatanie tak wielu dziur sentymentem. Król jest nagi.
Król Akeedm rządzi królestwem Zamundy, jednak nie posiada męskiego dziedzica tronu. W wyniku przygód z jego przeszłości, których może dokładnie nie pamiętać poprzez ich intensywność, okazuje się, że gdzieś tam, w Queens jest jego syn. Lavelle jest zagubionym chłopakiem, szukającym swojej drogi życiowej, czującym, że jego kolor skóry i uprzedzenia determinują i sterują często tym, co się dzieje w jego życiu i wprowadzają ograniczenia. Kiedy pojawia się w jego progu człowiek w koronie, brzmi to jak jakiś nonsens albo ktoś go próbuje wkręcić. Jednak chwilę później Lavelle nie wacha się, gdyż nie robiąc nic, może być kimś. To bardzo kuszące, ale nie wie ile ograniczeń, tak naprawdę wiążę paradoskalnie z przywilejem bycie królem. Jak jego życie zostanie przebudowane i w jak politycznych grach będzie uczestniczył. Zobaczy też świat pełen irracjonalnych dla niego zasad, które ograniczają kobiety, swobodę i duszą ludzie, naturalne potrzeby w imię niekomunikatywnych dekretów.
Książę w Nowym Jorku 2 jest daleko, daleko, daleko, nie tylko latami od pierwszej części, ale jakością i wyobraźnią, może być istotny dla naprawdę wielkich wyznawców, ale trzeba przymknąć oko na wiele absurdów, ktore nie mieszczą się w żadnej komediowej konwencji. Umowność świata przedstawionego dosyć szybko uwiera swoją nieskutecznością i nie usprawiedliwia wątłości scenariusza oraz ogromnej niewiarygodności żaden cudzysłów. Tym bardziej, że jeżeli wiarygodność ma być tutaj sprawą drugorzędną, to w pierwszym rzędzie w takim razie stoi poczucie humoru. A te jest bardzo anemiczne, wtórne, mało błyskotliwe i naprawdę zbudowane na bardzo mało brawurowym, udającym przebojowe i nieuznające żadnych świętości.
Pojawia się tutaj przebłysk, by zabrać głos, między jednym gagiem, a drugim na temat tradycji wykluczającej kobiety i przedmiotowo je traktujące z trochę wysłaniem komunikatu, że młode pokolenie na to nie wyraża zgody. Mogłaby to być ciekawa opcja z zaangażowaniem tematu ignorancji przez "dziadersów" oraz odrzucenia przywilejów przez mężczyzn z tytułu płci. Tylko, że nie ma na to pary ani wyobraźni, proponuje oczywistości.
Niestety film nie broni się również akorstwem. Eddie Murphy na jednej, dwóch minach chodzi od ściany do ściany, a młoda kadra bohaterów jest dosyć toporna - nie mają za bardzo też z czego grać, to jest tak jodnoznaczne. Nawet dla wielu znany z "Rockefeller Plaza 30" kultowy Tracy Morgan ze swoją charyzmą i charakterystyczną grą tutaj jakoś czasami zabłyśnie, ale dosyć krótkometrażowo. Bez żadnego ryzykanctwa ani opowieścią ani bohaterami.
Książę w Nowym Jorku 2 daje sporą obietnicę, kiedy patrzymy na twarze, do których niektórzy wracają do dzisiaj. Niestety nie potrafi nic z tym zrobić, z wielkim zaufaniem jakie ma od widza i powtarza totalnie nic nie znaczący ani w refleksji ani w komedii scenariusz sprzed kilkunastu lat, tylko książę jest teraz królem. To nie jest niestety powtórka z rozrywki.
Daleko tej części do pierwszej ale ogólnie miło się ogląda