W powtarzalności tyle nieprzewidywalności - dekonstruująca wiele w gatunku komedi iromantyczna zeswatana z sci-fi i zbalansowanym multikolorowym portretem pokolenia hedonizmu i ucieczki. 8
Czy można coś jeszcze wycisnąć z koncepcji dnia świstaka? Być skazanym na wolność... Palm Springs w swojej ryzykownej hybrydzie komedii absurdu zeswatanego z groteską i szczyptą fantasy opowiada o nieustających wakacjach, które w pewnym momencie zaczynając mieć wydźwięk negatywny. Bez wstrzemięźliwości, zamiast porannego budzika z dźwiękiem otwieranego piwa w bardzo nieprzyziemnym koncepcie opowiada o bardzo przyziemnych bolączkach naszego pokolenia – skutkach ubocznych hedonizmu i nihilizmu. Daje tyle samo frajdy poprzez swoją wyobraźnię narracyjną nie oszczędzając naszych mięśni od śmiechu i umiejętnie to parując z wygrzewającym się w słońcu, na początku ogrzewającym, a potem parzącym poczuciem wypalenia i powtarzalności poprzez sięganie do ekstremum doświadczeń. Doskonałe wejście filmowe w 2021 rok, korepetycje z urozmaicania sobie pandemicznego dnia komedią absolutną z delikatnym farszem refleksji, że Big Lebowski na kodach to jednak ucieczka i oszustwo nie tylko innych, ale i samego siebie. Zabawa i myślenie.
Nasz bohater Nyles jest gościem na ślubie, jak się okazuję jeden z wielu razy. Tego samego ślubu, tego samego dnia. Wpadł w pętlę czasową, która doprowadziła do sytuacji, przeżywania codzienne tych samych wydarzeń. Jutro to jest cały czas dzisiaj. Nyles od rana pije piwo, wymyśla przeróżne rozrywki, urozmaica sobie te dni, gubiąc rachubę i wiedząc, że wszystko co zrobi, na drugi dzień nie będzie miało znaczenia. Do jego świata niekończącego się de ja vu trafia również Sarah, inna uczestniczka ceremonii ślubnej, siostra panny młodej. Zdezorientowana, biega przez długi czas (właściwie jeden dzień) na początku z wielkimi oczami, powtarzając "What the fuck". Przechodzi różne etapy próbując zrozumieć. Na początku wypiera tę sytuację, później podejmuje decyzje podkręcania atrakcji każdego dnia, odgrywania różnych scenariuszy razem z chętnym na przygody Nylesem bez reperkusji. Jednak w pewnym momencie afirmowanie chwili przestaje być dla Sarah satysfakcjonujące, bo ich relacja się rozwija, zmienia, a rzeczywistość nie, dalej tkwią w tym samym dniu. Ich kaskaderskie pomysły są jednak działaniem cały czas bez ciągu dalszego. Ich relacja się rozwija, ale w warunkach, gdzie każdy dzień nieważne, jak niepodobny, jest jednak tym samym. Szczęście jako substancja z wielu składników nie może tak wyglądać, nie da się go w pełni doświadczyć w takich okolicznościach.
Palm Springs to intensywne, niegaszące silnika doświadczenie pełne urwisowania w upalny dzień bez końca, z nienapastliwą kontestacją. Można to oglądać po prostu jako bardzo zuchwała komedia z wielkim temperamentem, ale jednocześnie pod tonami błyskotliwych dialogów i komediowych scen Palm Springs jest tak samo, jak i filmem pokusą, tak i w pewnym momencie przekleństwem oraz ostrzeżeniem. Brak konsekwencji przy podejmowaniu decyzji, bo ludzie nie będą pamiętać, daje ogromne pole manewru i wolności, ale w dłuższej perspektywie tak naprawdę zniewala, a trasa się kończy. Dlatego możliwość dzielenia tego z drugą osobą podnosi wartość tych momentów, wybija z bierności, ale też uświadamia, że uczucia i emocje oraz sytuacje doświadczane w pojedynkę tracą na wartości, kiedy nie mają ciągu dalszego, są jednoosobowe, a ich właściciel samotny. Ta nietykalność staje się pułapką, bo też każdy dotyk i słowa są tymczasowe, ulotne, nie trzeba się z nich rozliczać, ale też nikt ich więcej nie pamięta. Nic się nie zepsuje, ale też nic się nie zbuduje. Ta cała warstewka rozgrzewająco od słońca obrazu dudeismu, dystansu, jest też wyparciem i pokazaniem pokolenia ludzi, którzy utknęli w życiu bez otarć, konfrontacji, odpowiedzialności za kogokolwiek i w pewnym momencie czują nijakość. To przekleństwo wolności. Możesz robić co chcesz, ale w pewnym momencie już osiągasz limit.
Natomiast film nie zaczyna mieć wątpliwości. Ewoluuje zgrabnie, budując niejednoznaczną relację, gdzie charyzma lub sprawczość nie jest przypisana jednej płci. Ta współpraca dwójki bohaterów też pokazuje, że to wcale nie mężczyźni objaśniają kobietom świat, że stanięcie naprzeciw codzienności poprzez zawód nią i nieumiejętność radzenia sobie z negatywnymi momentami, z których łatwo się wypisać w dniu świstaka, może budzić strach i po to jest ta druga osoba, by proza życia nie brzmiała jak wyrok, czy jakaś proteza uczuć i emocji. Nieprzewidywalność, która zależy również i od niej i innych, a on musi ją przyjmować i reagować, a nie poczekać do następnego, tego samego dnia jest wielkim wyzwaniem.
Palm Springs udowadnia, że można w wypoczynkowej, relaksacyjnej przestrzeni zrozumieć brak sensu takiej egzystencji, podając to nie w gorzkiej i dramatycznej, czy nihilistycznej scenerii oraz narracji, a wymieszać w świetnym koncepcie niepróbującej się przypodobać każdemu komedii, kina okazjonalnie, bez klisz i krzywdzącej wzniosłości romantycznego. Palm Springs to duży powiew świeżości w gatunku komedii zaangażowanej z destrukcją prostych relacji damsko-męskich, ze sporą fantazją, która potrafi balansować wielkie poczucie humoru i refleksje. Nie mniej od tego co nieznane, bardziej boimy się czasami, że życie stanie się w pewnym momencie przewidywalne i jednoznaczne.
Palm Springs to multikolorowa historia ciągnąca do niekończącej się uciechy, w której we dwójkę podejmuje się wyzwanie i to jest największa odwaga - sprawić, by codzienność była niecodzienna. I dodaje za Salvadorem Dali, że można wolności nie cierpieć, bo zmusza do dokonywania wyborów.
Ma w sobie wszystko czego potrzebuje kandydat do najprzyjemniejszego filmu roku. Wyborna rozrywka. Synonim słowa 'enjoy'.