Kiedy w końcu nadchodzi wyczekiwany punkt kulminacyjny, lądujemy na kanapie z lekkim łoskotem! 7
Rzadko kiedy bywam tak przyjemnie, dogłębnie zszokowana czymkolwiek, jak tym zniewalająco dobrze zagranym, odważnie dziwacznym serialem „Co kryją jej oczy?” - adaptacją bestsellerowej powieści Sary Pinborough z 2017 roku o tym samym tytule. Produkcja showrunnera Steve'a Lightfoota, który napisał cztery z sześciu odcinków serialu (pozostałe dwa napisała Angela LaManna, która pracowała z Lightfootem przy serialach „Hannibal” i „The Punisher”) z pewnością zadowoli większość fanów książki, a tych którzy po raz pierwszy obcują z tą historią jednakowo mocno do ekranu przyciągnie jej obsada, wyważone tempo i cała garść zwrotów akcji mniej lub bardziej typowych dla tego gatunku. Mniej więcej w połowie, thriller, który zacząłeś pomału rozpracowywać, staje się czymś zupełnie innym – jeśli wytrwasz przy nim po zmianie owej konwencji czeka cię rozkosznie intrygujący finał. Pierwowzór literacki był nawet sprzedawany w towarzystwie hashtagu #WTFThatEnding, obiecującego przynajmniej jeden plot twist, którego czytelnicy nie będą w stanie przewidzieć. Zakładam jednak, że to zakończenie nie zadziała równie mocno na wszystkich: wymaga stanowczego przesunięcia granic niewiary w zupełnie innym kierunku niż to, czego normalnie wymaga od nas owy gatunek. Lightfoot, LaManna i reżyser serialu Erik Richter Strand zaprojektowali to wszystko z tak dużą świadomością, a obsada z tak dużą łatwością sprostała wymaganiom narracji, że będziesz pod wrażeniem, nawet jeśli po drodze szczerze ją znienawidzisz.
Podobnie jak wiele cieszących się popularnością powieści autorstwa Pauli Hawkins z ostatnich kilku lat („Dziewczyna z pociągu”, której kinowa adaptacja z Emily Blunt pojawiłą się w 2016 roku) i Liane Moriarty, której „Wielkie kłamstewka” były wielkim hitem od HBO, „Co kryją jej oczy?” opowiada o niewierności, własnej tożsamości i sposobach, w jakie zdradzamy samych siebie i swoich bliskich. Jest w tym urzekający blask, jak to często bywa w tego typu opowieściach, a gładka patyna bogactwa i prestiżu przesiąknięta brytyjską estetyką nosi na sobie rysy nasilającego się poczucie lęku i obsesji. Chociaż istnieją namacalne, istotne różnice między głównymi postaciami pod względem klasy i statusu społecznego, łączą ich punkty wspólne przybierające postać nocnych lęków, somnambulizmu i wielu innych życiowych dramatów - wspólne poczucie nieustannej walki zdaje się być fundamentem ich wzajemnych relacji.
Fabuła serialu rozgrywa się w Londynie. Dzień po tym, jak samotna matka Louise (Simona Brown) dzieli gorący pocałunek z klasycznie przystojnym Szkotem, którego spotyka w barze, pojawia się w swojej pracy tylko po to, by odkryć, że bezimienny przystojniak z pubu to właściwie David (Tom Bateman), psychiatra i jej nowy szef. Ups! Po chwilach niezręczności, ustalają, że nic takiego się nie stało i muszą stanąć na wysokości zadania jak prawdziwi dorośli… ale prawda jest taka, że David i Louise po prostu nie mogą przestać o sobie myśleć. Niedługo potem Louise rozpoczyna z mężczyzną płomienny romans, jednocześnie niespodziewanie zaprzyjaźniając się z jego intrygującą żoną Adele (Eve Hewson) – oczywiście próbując utrzymać obie relacje w tajemnicy. Związek Adele i Davida jest sielankowy tylko z pozoru, naznaczony, jak się zdaje, niegdysiejszym pobytem kobiety w szpitalu psychiatrycznym i jej niezwykle zażyłą przyjaźnią z innym przebywającym tam pacjentem Robem (Robert Aramayo), którego widzimy tylko w retrospekcjach. Louise grzęźnie w tym osobliwym trójkącie - coraz bardziej zafascynowana Davidem, który jest miły, opiekuńczy i autorytatywny, i coraz bardziej oczarowana Adele, od której bije tajemnicze ciepło i blask – aby niedługo później zostać całkowicie wciągnięta w pokręcone życie małżeństwa. Bowiem z każdym odcinkiem dowiadujemy się coraz więcej o mrocznej przeszłości nieszczęśliwej pary. Nie zdradzając niczego, powiedzmy, że pewne „właściwości” serialu wykraczających poza to, co normalnie można zdefiniować jako rzeczywiste.
Tym, co w „Co kryją jej oczy?” prawdziwie satysfakcjonuje jest pozwalanie własnym bohaterom na podejmowanie najgorszych możliwych decyzji i błędów, nawet kiedy krzyczysz w stronę ekranu, aby tego nie robili oraz przeciąganie każdego plot twistu do ostatniej możliwej chwili, do ostatniego celnego mniej lub bardzie strzału. Jedyną wskazówką, że poza całym wachlarzem przeróżnych ludzkich relacji może tu dziać się coś niecodziennego, jest praca kamery, która niekiedy zdaje się unosić w powietrzu rejestrując przebieg wydarzeń…jak gdyby sama doświadczała czegoś poza własnym „ciałem”. „Co kryją jej oczy?” jest piękny i spójny wizualnie, a Strand stawia na niespieszne, ale intensywne budowanie napięcia poprzez chociażby powolne ujęcia uporządkowanej ceglanej struktury starej, omszałej studni. Zejście obiektywu kamery w ciemność nieustannie rodziło moje pytania o to, co może czaić się na jej dnie. Wizja korytarza, przez który Louise biegnie w swoim koszmarze, ścigając swojego synka, podczas gdy ściany po obu stronach pulsują i oddychają również przyprawiała mnie o dreszcze.
Jak już wspomniałam wcześniej, obsada aktorska staje na wysokości zadania - Brown jako nieszczęsna bohaterka, wciągnięta w macki meduz dwóch zdradziecko magnetycznych osobowości; Bateman jako szczerze okropny mąż i równie kiepski psychiatra; Hewson jako enigmatyczna, znudzona gospodyni domowa szukająca nowych form aktywności w miejscu zamieszkania. Hewson jest szczególni dobra, gdy historia powoli uchyla rąbka tajemnicy, ujawniając nieco więcej informacji o przeszłości jej bohaterki. Kolejną zaletą serialu jest jego wiarygodność w budowaniu charakterologii postaci poprzez znajome i prawdopodobne motywacje bohaterów. W ciągu tych sześciu odcinków, które zawierają liczne retrospekcje i pejzaże snów, stają oni w centrum coraz to dziwniejszych zdarzeń, ale owe motywacje są wciąż rozpoznawalne w swojej uniwersalności – każdy, niezależnie od klasy społecznej, chce być kochany, mieć dom, żyć wygodnie i zapewnić bezpieczeństwo swoim bliskim.
Podsumowując całokształt, 75% serialu stanowi standardowa intryga, melodramat i różnej maści relacje międzyludzkie, które są wzmocnione poprzez uzależnienie historii od metafizycznego budowania świata przedstawionego, a w szczególności pomysłu zabawy i manipulacji własną podświadomością. W pewnych momentach „Co kryją jej oczy?” jest z pewnością nieco banalny, jeśli chodzi o posługiwanie się retrospekcją i głównymi „odsłonami” fabularnymi, z których spora część nie jest ani zaskakująca, ani rozczarowująca. Przez większość czasu twoja wyobraźnia prawdopodobnie wykreuje pewne rozwiązania, które w znacznym stopniu przerosną rzeczywiste powody, dla których David i Adele dotarli do miejsca w ich małżeństwie, w którym obecnie się znajdują – więc kiedy w końcu nadchodzi wyczekiwany punkt kulminacyjny, lądujemy na kanapie z lekkim łoskotem. Możesz polubić wyjątkowo odważne zakończenie lub równie dobrze możesz je znienawidzić, ale jestem pewna, że tak czy inaczej będziesz o nim mówić, a serial wielokrotnie przeplatać się będzie w twoich myślach na długo po zakończeniu seansu.
Ocena zapewne ulegnie zmianie, mimo, że jestem po obejrzeniu całości. Niby "logicznie" trzyma się kupy, ale jest też przy tym cholernie przekombinowane.