Piszę, bo wszystko inne mniej lubię. Piszę w przerwach od fantazjowania o upiciu się z Billem Murrayem... albo odwrotnie.

Recenzja: Maria Skłodowska - Curie 0

Wielkie życiorysy, wielkich postaci, prawdziwych postaci, są często prawdziwie nieudaną robotą filmową. Albo kują pomnik, trzymają się linii prostej i się tremują. Ta sama obawa towarzyszyć mogła przy okazji filmu Maria Skłodowska – Curie. Stało się inaczej. Jest subtelnie, wręcz chwilami organoleptycznie, a jednocześnie silnie i kobieco – feminizm w nieprzerysowanej postaci, nie oddzielający umysłu od ciała kobiety. Film wspina się na jeszcze jeden szczyt filmowy z małymi poślizgami, ale osiąga go – poetycko opowiada biografię i nie powoduje spięcia. Dlatego, że do głosu dochodzą też inne gatunki filmowe opowiadane zgrabnym, francuskim językiem filmowym.

Historia Marii – uznanej chemiczki na naszych oczach zaczyna się od momentu, kiedy już dostała pierwszego Nobla, rodzi dziecko i wraz z mężem Pierrem, mieszkają niemalże w laboratorium, dokonując pierwszych prób leczenia nowotworu radem. Niezależnie, na ile mamy wiedzy pozafilmowej, nikt nam nie będzie opowiadał niezrozumiałych reakcji chemicznych prócz tej, która zachodzi w mózgu i dotyczy zakochania. Historia jest opowiadana tak, że Maria to Mania, to nie tylko chemiczka, ale kobieta silna również po godzinach pracy, całodobowo mainfestująca swój opór i pasję. Nie samą chemią Skłodowska żyła… chwilami. Brak trzymania się kurczowo jej w jednym aspekcie pozwala twórczyni zrobić z tego o wiele ciekawszy i autorski film z wartościami artystycznymi, a nie wyłącznie edukacyjnymi poprawnościami. Często też mamy wrażenie, że widzimy jej oczami, to intymna podróż.

Ten film jest spełniony z powodu podjętego ryzyka opowiadania o bohaterce przez Marie Noelle w innym charakterze, niż szkolny wykład o dwukrotnej noblistce. Jest tutaj dużo miłości, namiętności i pożądania, ale nie tylko do nauki i odkrywania. Również do drugiego człowieka. Na tym polu film wygrywa – nie stąpa na paluszkach wokół postaci uczonej, a tańczy rozpustnie, pokazując ją kroczącą bez butów wśród zrzeszenia naukowców, poruszającej się na rowerze, a jednocześnie zajmującej się rodziną i uważającą, że bez męża jej badania to nie to samo. Samotność to nie samodzielność, feminizm to nie despotyzm.

Maria Skłodowska-Curie to zdecydowanie nie lekcja biograficzna, a szaleństwo, żar i ogień na ekranie, bez potrzeby tworzenia skandalu, z doskonale zanurzającymi nas w osobisty świat Marii zdjęciami Michała Englerta. Cudownie ornamentuje odrębność i wyjątkowość świata naszej bohaterki. Jej inne spojrzenie na rzeczywistość, wprowadza nas w trans odkrywania nowych lądów, nie tylko w teorii, ale i praktyce.

Recenzja: 7,5

Zostań naszym królem wirtualnego pióra.
Dołacz do redakcji FDB

Komentarze 0

Skomentuj jako pierwszy.

Proszę czekać…