Piszę, bo wszystko inne mniej lubię. Piszę w przerwach od fantazjowania o upiciu się z Billem Murrayem... albo odwrotnie.

Recenzja: Nazywam się Cukinia 0

Naprawdę szwendają się jeszcze po tym świecie animacje, które udowadniają, że obraz wytworzony może być o wiele bardziej realistyczny, nasączony emocjami i refleksją od dokumentalistyki czy hiperrealizmu. Klejone, nie znaczy zmyślone i tak też jest w przypadku Nazywam się cukinia. To animacja bardzo tradycyjna, mówiąca rzeczy okrutne o świecie, ale potem chwytająca w ramiona i krzycząca głośno: razem to przetrwamy.

Naszym bohaterem jest młody chłopiec o imieniu Cukinia. Ojca nie ma, a mama praktykuje ignorowanie istnienia syna na poczet telenoweli w telewizji, kiedy Cukinia zaczepia się o kolejne puszki po piwie mamy. Pewnego dnia, w wyniku niefortunnych okoliczności nasz samotny chłopiec zostaje naprawdę sam – mam ginie w wypadku. W związku z tym trafia do sierocińca. Mamy tam przekrój najróżniejszych dziecięcych osobowości, a każda z nich ma swoją cechę charakterystyczną, którą zapamiętujemy natychmiast. Jedna dziewczynka za każdym razem, jak ktoś przyjeżdża pod budynek krzyczy: mama. Rudzielce udaje szefa bandy, chociaż szybko mu to przechodzi. Kolejny podopieczny mówi wszystko wprost, z dzecięcą szerością, której możemy mu tylko pozazdrościć. Wielkie i samotne oczy Cukini, stają się jeszcze większe, ale pojawia się w nich błysk, kiedy do sierocińca trafia nowa osoba – Kamila. Cukinia zakochuje się w niej od razu. To dziarska i odważna dziewczynka, którą ciotka chce zabrać, by sama skorzystać finansowo na opiece dziecka.

Jeden z małych bohaterów mówi – Wszyscy jesteśmy niekochani. My się jednak zakochujemy w nich od razu, a oni ze sobą tworzą równie paczkę pełną dziwności i ekscentryzmów, ale zaprzeczającą pierwszemu zdaniu, z urokiem Małej Miss. Do tego reżyser ani razu nie infanytlizuje naszych bohaterów, nie cacka się z nimi, a mały nie znaczy, nieważny. Niektóre kwestie przez nich wypowiedziane zmuszają do refleksji, inne powodują karuzelę śmiechu – to nie są tylko dzieciaki, to osobowości brane całkowicie na poważnie.

Jest jeszcze w tej historii policjant, który jest głęboko zapatrzony w Cukinie i samotny, więc w pewnym momencie postanawia go adoptować… Kamilę również. Niczym w Moonrise Kingdom, stróż prawa, którego dzieciaki oblewają wodą, czuje się równie niekochany, jak one. Wśród tego wszystkiego kwitnie niewinnie uczucie pomiędzy Cukinią, a Kamilą, gdzie nawet w jednej sekwencji kładą się na śniegu, jak bohaterowie Eternal Sunshine.

Obraz jest soczysty od wrażliwości doprawionej umiejętnie ironią, sarkazmem i dystansem. Reżyser wykorzystuje wszystko co najlepsze w animacji, tworzy tekst również obrazem (a nie gadaniem) i doskonale przerysowuje pewne cechy fizyczne oraz rzeczywistość – tak naprawdę wiele to o niej mówi. To filtr kamery samotnego odmieńca, a nie niewinna historyjka w bezie umorusana.

Niesamowity urok i charyzma filmu Nazywam się cukinia tkwi nie tylko w oczywistej hipnozie pięknem konstrukcji estetycznej obrazu, ale dzięki subtelności, detalom i nie używaniu zdrobnień, mimo dominacji bohaterów dziecięcych. Bo to bajka głęboko zatopiona w świecie realnym zilustrowana wielką wyobraźnią.

Ocena:8/10

Zostań naszym królem wirtualnego pióra.
Dołacz do redakcji FDB

Komentarze 0

Skomentuj jako pierwszy.

Proszę czekać…