Piszę, bo wszystko inne mniej lubię. Piszę w przerwach od fantazjowania o upiciu się z Billem Murrayem... albo odwrotnie.

RECENZJA: Małżeńskie porachunki 2

Ktoś kiedyś mądry powiedział, że film może przesadzać, nie posiadać moralności, czy godności – bo kino jest na wolności. Jak nie przypilnowane dziecko, które może nabroić albo zrobić coś kreatywnego bez strofowania. Tak też niegrzecznie, ale z uzasadnieniem swoich wybryków, zachowuje się film Małżeńskie porachunki..

Naszymi bohaterami jest duet budowlańców, którzy chcą najmniej się narobić i najwięcej zarobić. Na swój sposób sympatyzujemy z nimi, gdyż ich komfort finansowy uzyskany częściowo tylko legalnie, jest mało tutaj ważny. Ib i Edward mają ten sam problem ze swoimi żonami – brakuje im seksu – o czym mówią bez grama wstydu i ze wszelkimi szczegółami. Nie chcą przesiadywać nocami na stronach porno a nie wyzbędą się swoich potrzeb seksualnych, których znudzone nimi żony, spełniać nie chcą. Te natomiast chodzą na salsę, chcą być świadomymi i niezależnymi kobietami, które jednak żyją w domach zbudowanych przez ich mężów i czują się lepsze dzięki wszystkim błyskotkom, które mogą za ich pieniądze kupić. Z obu stron na kilometr czuć hipokryzje. Koledzy z pracy i poza nią nie dawno przestali komplementować i przyglądać się swoim żonom. One też zachwalają nieustannie swojego instruktora salsy i nie ukrywają rozczarowania mężami. Do ich żyć wprowadziła się monotonia, a ta gorsza jak się okaże jest nawet od śmierci…

Panowie w jednym z pijackich wieczorów, użalając się nad swoim życiem, decydują się ich pozbyć – wynajmują płatnego mordercę. Przez internet, z szemranej strony, więc nie wiadomo czego się spodziewać. Właściwie kiedy trzeźwieją, to rozwiązanie zabójstwa wydaje im się jednak irracjonalne, ale jest już za późno. Igor Ladpolny pijany chronicznie (nietrzeźwiejący) pojawia się w ich życiu, by odebrać życie ich żonom. Kobiety w surrealistyczny sposób dowiadują się o planach mężów (z którego oni sami chcą się wycofać), więc planują ze swojej strony odwet.

Małżeńskie porachunki to rytmicznie rozegrana groteskowa komedia omyłek, która udowadnia że Skandynawia w czarną komedię potrafi. Ten film bez oporów, skrajnie niepoprawnie i łobuzersko wychyla się poza feerie fantasmagorycznych przygód i robi udany skok na ciekawe refleksje. Pokazuje do czego może doprowadzić brak porozumienia między ludźmi oraz impulsywne działanie. Jest to przerysowana terapia szokowa dla małżeństw tkwiących w kryzysie. Niekoniecznie jest tutaj przedstawiona głupota jeden do jednego, chociaż nasi bohaterowie nie grzeszą mądrością i są wręcz skonstruowani ze smakiem braci Coen. Desperacji potrafi odebrać rozum.

To jest kino, które z jednej strony doskonale gra w zasady wybranego gatunku, quasi kryminału nawet, ale robi z widzem rzecz bardzo ciekawą: śmieszą nas rzeczy, które nie są w prawdziwym świecie zabawne. Jak mówi jedna z bohaterek w restauracji, czy nikt z nas nigdy nie myśli o potrąceniu kogoś, zrobieniu krzywdy? I tutaj jest clue udanej sztuki filmowej. Świat w cudzysłów, wnioski mniej.

Idąc tropem braku świętości w filmie, można napisać, że ostatecznie podczas seansu zakopanie topora wojennego i zwłok idzie ze sobą w parze. Żeby usmażyć jajecznicę trzeba rozbić kilka jajek. To film tak poprawny w narracji i fabule, a jednocześnie niepoprawny i niewychowany. Niech żyje obłęd, by osiągnąć mądrość!

Ocena: 7/10

Zostań naszym królem wirtualnego pióra.
Dołacz do redakcji FDB

Komentarze 0

Skomentuj jako pierwszy.

Proszę czekać…