Redaktor na FDB.pl oraz innych portalach filmowych. Pisze, czyta, ogląda i śpi. Przyłapany, gdy w urzędzie w rubryczce "imię ojca" próbował wpisać Petera Greenawaya.

RECENZJA: Czerwony żółw 1

Woda i wiatr, osamotniona wyspa i słaby rozbitek. Michael Dudok de Wit to fetyszysta animowanej natury – już w roku 2000 otrzymał swojego pierwszego Oscara za film Ojciec i córka, a na tegorocznej Gali rozdania prestiżowych statuetek jego Czerwony żółw dotarł niemal równie wysoko. Nic zresztą dziwnego – dobór barw, tekstur, wierne odtworzenie fizycznych aspektów przyrody, takich jak wiatr czy cień, wszystko to składa się na animowany, bezpretensjonalny wiersz. To niema uczta do kontemplacji, precyzyjnie oddająca każdy z odgłosów natury – również natury człowieka.

Gdyby Daniel Defoe pisał wiersze, z pewnością tak wyglądałyby jego Przygody Robinsona Crusoe. W dobie krzywych obrazków wyświetlanych przez komercyjne kanały telewizyjne oraz globalnego monopolu na kinowe animacje, ustanowionego przez studio Walta Disneya, produkcja taka jak Czerwony żółw niesie ze sobą długo oczekiwany powiew świeżości. Owszem, jest to kolejna konfrontacja człowieka z naturą, jednak tym razem ma ona charakter tak czysto symboliczny, jak jeszcze nigdy dotąd. Mimo stałości przyrody, twórcy perfekcyjnie wydobywają z niej każdą odmianę emocji, nie uciekając przy tym w trywialne kalki pokroju burzy czy słońca wyłaniającego się zza chmury. W Czerwonym żółwiu to przyroda wyraża, a zarazem uwodzi człowieka – nawet w bardzo dosłownym znaczeniu.

Pod wizualnym płaszczem wspaniałej animacji, kryją się jednak pokłady smutku. Czerwony żółw w gruncie jest przenikliwą historią samotności, braku jakichkolwiek bodźców ze strony drugiego człowieka. Interesujące jest, że filmy coraz częściej sięgają po pewien rodzaj wizualizacji wspomnień i odczuć, stawiają kilka wariantów tej samej historii apatycznego bohatera – tak było z La la landem oraz Porto. Do podobnych refleksji prowokują pewne motywy animacji Michaela Dudoka de Wita. Stąd też bierze się permanentna cisza obrazu, mimo korespondujących emocji.

Po odkryciu kolejnych płaszczyzn, jest to niesamowicie opowiedziana historia pewnej rodziny. Postępujące stopnie inicjacji, fizycznego i empirycznego rozwoju ukazane są poprzez szczegółowo wyróżnione wydarzenia – ich mniej lub bardziej symboliczny charakter podkreślony zostaje stonowanymi lokacjami, realnymi, a mimo to zapierającymi dech w piersiach. Wyspa to nie wyimaginowany raj rodem z reklam soków z owoców tropikalnych – znajdującej się tam faunie i florze znacznie bliżej do wyobrażenia miejsca ciepłego i bezpiecznego. Twórca zastosował też kilka chwytów celujących w mniej wysublimowanego odbiorcę – kraby na plaży służą wyłącznie przykuciu uwagi widza, a pierwsze sceny z dzieckiem nieco negatywnie wyróżniają się na tle filmu swoją „słodkością” (lecz na pewno nie „lukrowością”).

Pod dyskursywną skorupą żółwia kryje się znaczna głębia opowiadanej historii. Animacja Michaela Dudoka de Wita to film przyrodniczy i humanistyczny, budowany poprzez parabolę i klasyczne ciepło domowego ogniska; mądry i skromny – a ponad wszystko wizualny i empiryczny. Świat animowanej natury jeszcze długo nie powtórzy skromnego dzieła wielkiego animatora. Na równi z Nazywam się Cukinia – nominacja do Oscara była w pełni zasłużona (szczególnie mając wśród konkurencji Vaianę z podobnymi, lecz znacznie gorszymi krajobrazami).

Moja ocena: 7/10

Zostań naszym królem wirtualnego pióra.
Dołacz do redakcji FDB

Komentarze 0

Skomentuj jako pierwszy.

Proszę czekać…