Piszę, bo wszystko inne mniej lubię. Piszę w przerwach od fantazjowania o upiciu się z Billem Murrayem... albo odwrotnie.

RECENZJA: Miłość aż po ślub 0

Jeżeli potrzebujecie rasowej komedii romantycznej, która nie powoduje cukrzycy, ale też nie wywoła żadnego zaskoczenia i zrobi trochę zamieszania na ekranie i spełnia podstawowe potrzeby najczystszej rozrywki w kinie, to doskonałym trafem będzie Miłość aż po ślub. To pełna raz skutecznych, raz mniej, żartów, historia o niepanowaniu nad swoimi uczuciami, zrobiona z energią i urodą, ale przez większość czasu grzecznie siedząca w swoim gatunku. Na szczęście nie tak ulizana, czasami bardzo udolnie roztrzepana.

Juliette to niezależna i silna kobieta, która nie ma zamiaru mieć mężczyzny na stałe, ale o ironio właśnie jej praca temu hołduje – zajmuje się organizacją ślubów. Podczas jednej ze swoich nocnych przygód, balu przebierańców jako Wonder Woman poznaje Supermana – Mathiasa i to bardzo dokładnie… kiedy już są znowu ubrani, daje mu swoją wizytówkę, mimo że ten nie zabiegał ani o jej względy przy barze ani o to co się stało później – to ona sobie go tego wieczoru wybrała. Nie wiedziała jednak, że będzie okazja spędzić z nim jeszcze wiele momentów, jednak nie takich jakie sobie wyobrażała.

Alexia – dziewczyna Mathiasa – na drugi dzień w jego ubraniu znajduje tę wizytówkę i scena zazdrości jednak zamienia się w skrajność – ta jest przekonana że zepsuła niespodziankę zaręczyn. Wynika to z tego, że Juliette dała mu swój numer telefonu na służbowej kartce – czyli oferującej organizacje ślubów. Mathias brnie w to i przytakuje ukochanej. Bardzo długo jest pewny swojej miłości do niej i odczytuje to jako znak. Potem trafiają do Julietty, no i jak się wszyscy domyślamy rozpoczyna się cyrk, a pewność Mathiasa, co do narzeczonej, zaczyna słabnąć. Julietta ma zorganizować ślub mężczyzny, z którym się przespała, a żeby było jeszcze bardziej dziwacznie i wariacko, to Alexia jest jej „koleżanką” sprzed lat, a przynajmniej tak obie to nazywają. Naprawdę nasza bohaterka była prześladowana, wyzywana od grubasek, a w domu było biednie, samotna mama inwestowała najwięcej w alkohol.

Oczywiście wszelkie wątki unikania poważnego zobowiązania z powodu traum z dzieciństwa – brak ojca, buduje brak zaufania do jakiegokolwiek mężczyzny w przyszłości, czy z drugiej strony – walka o bycie kimś więcej niż żoną i matką, zostają podane jako przekąski, które giną pod naporem głównego dania – czyli komediowego i romantycznego charakteru filmu – niewymagającego.

Film nie wpada w żadne pretensjonalne tarapaty, po prostu się nie wychyla i nie posiada większych ambicji. Jest zadowolony z tego, czym jest, a i zadowolony będzie ten kto feel good movie z pazurkiem poszukuje.

Ocena: 5,5/10

Zostań naszym królem wirtualnego pióra.
Dołacz do redakcji FDB

Komentarze 0

Skomentuj jako pierwszy.

Proszę czekać…