Piszę, bo wszystko inne mniej lubię. Piszę w przerwach od fantazjowania o upiciu się z Billem Murrayem... albo odwrotnie.

Recenzja: Na skrzydłach orłów 0

Jeżeli szukacie kompilacji wszystkich motywów jakie trzeba użyć w kinie bohaterskim, z wojną i poświęceniem w tle, to obejrzyjcie Na skrzydłach orłów. Zapomniałam dodać, zrobionych z bufonadą, przypinających co pięć minut wręczanie kolejnego odznaczenia, chytrze udających takie nienarzucające się i codzienne. Znaczy, to kino myśli że jest chytre, ale tak naprawdę ma w ogóle problem z samodzielnym myśleniem.

Historia dotyczy wybitnego biegacza Erica Liddella, którego już na początku poznajemy jako wielkiego człowieka. Nikt nas nie wprowadza powoli w meandry jego doskonałości – wiemy że to osoba, która ma zaklepane sobie miejsce, już po 5 minutach, obok samego Boga. Lidella – nawet brzmi jak lidera. I też taką osobą jest. Wcześniej zasłynął jako wielki sportowiec, potem jednak rzuca nagle ten zawód i oddaje się misji pomagania chińskiej ludności w czasie nieustającej wojny. Wszystko to z poważną miną, której sam Superman, by się nie powstydził, a brakuje mu do tego tylko kostiumu. Zajmuje się nauką biednych dzieci. Dalej biegnie, tylko teraz walka nie jest o złoto, a o wolność.

Pamiętacie ten moment kiedy dowiadujecie, że większość czekolad nie ma w sobie czekolady? Tak samo sprawa się ma z Na skrzydłach orłów. Składnikiem tej produkcji rozpychającym się łokciami niezgrabnie, pseudo-poetycko, jest totalny obskurantyzm. To dzieło tak przewidywalne, zachowawcze, wyliczone na konkretne emocje i widowiskowe, bez grama subtelności, grubą kreską poprowadzone. Wszystko jest pisane wielkimi literami, nie ma żadnej czułości, są chwile liryczne, ale zostają potraktowane katapultą sztampy. To szkolne wykonanie biografii o nad-przeciętnym człowieku w sposób bardzo przeciętny.

Opowiadanie to ma też ogromny problem z wykorzystaniem potencjału historii i pomysłem, który nie skończyłby się w czasie trwania filmu. Historia naprawdę zaczyna się melodramatycznie, a te i tak blade kolory na początku, później jeszcze bardziej tracą na intensywności i kolorze. Niesamowicie zachowawcze i pełne komunałów dzieło, operuje zbliżeniami na przemęczoną poświęceniem twarz bohatera, na zmianie z wypowiadaniem przez niego słów, które czarują najgorszych zwyrodnialców i brzmią jak cytaty z Biblii, a przynajmniej reakcja na nie, jest jakby wypowiadał je sam Jezus. Inną metodą reżyserów, niby-pomysłem, a tak naprawdę kolejnym emocjonalny szantażem, jest narrację poprowadzić tak, by pokazać cierpienie ofiarą bohatera dziecięcego, ale czujemy smrodek strategii z daleka. Metafora o jego życiu

Dlatego też wojna pokazana w filmie Na skrzydłach orłów jest umniejszona, zinfantylizowana, z braku kreatywności, forsowana nieskutecznie w słowach. Jak obraz próbuje nas wprowadzić w obiecany nastrój, też jest nieudolnie i odtwórczo.

Na skrzydłach orłów jest kinem ciężkiego kalibru, ale w kontekście – ciężka broń, ociężała, a amunicji brak. Chce się odlecieć na orle z kina, jak najszybciej.

3/10

Zostań naszym królem wirtualnego pióra.
Dołacz do redakcji FDB

Komentarze 0

Skomentuj jako pierwszy.

Proszę czekać…