Piszę, bo wszystko inne mniej lubię. Piszę w przerwach od fantazjowania o upiciu się z Billem Murrayem... albo odwrotnie.

Recenzja: Kraina wielkiego nieba 1

Mały wielki film, gdzie każdy niuans jest ważny, a prawdziwe dramaty nie są histeryczne, a przewiercają widza swoją wnikliwością i nieprzewidywalnością. Z takim epicentrum rodzinnej dysfunkcji i czułym spojrzeniem na złożoność przyczyn jej rozkładu mamy do czynienia w Krainie wielkiego nieba. Wielkie Nieba, to wielkie kino!

Wchodzimy do skromnego mieszkania amerykańskiej klasy średniej. Obserwujemy ewolucje małych sprzeczek w coraz głośniejszą wojnę domową. Jerry traci pracę, po raz kolejny, jak dowiadujemy się z opowiadań. Jest to dosyć wymowna utrata pokazująca mu palcem, gdzie jest jego miejsce w tym łańcuchu pokarmowym. Głowa rodziny nie może tego znieść. Jest to dla niego dotkliwa porażka, na którą reaguje zatrudnieniem się przy gaszeniu pożarów. Ta decyzja sprawia, że nie ma go z rodziną przez kilka miesięcy. W ciągu tego czasu zajdzie wiele zmian. Janette pozornie szybko próbuje przyjąć postawę rozsądnej kobiety i zagospodarować życie dla siebie i ich syna Joego, którego perspektywa jaką podzielamy podkreśla tylko pokraczność działań dorosłych wokół niego. Janette jak gdyby zbroi się na samotną przyszłość. Jednak jej niezależność od męża ciągnie za sobą zależność od innego mężczyzny – taką ma pulę możliwości. Jej walka obiera ją z pewnych wartości oraz godności, a ich syna z wyobrażeń o udanej rodzinie. Do tego decyzja ojca – walka z żywiołem niszczącym naturę łatwiejszą od walki z żywiołem niszczącym rodzinę. Mężczyzna woli gasić ogień w lasach niż w własnym domu. Wymowne. Nie potrafi wskrzesić i rozpalić takowego wśród ich trójki. Widzimy gorzki obraz trzech much w słoiku, które odbijają się od ścian. White trashe uderzające o sufit z nadzieją przebicia się przez niego.

Paul Dano skromnie, ale jakże wymownie pokazuje ewoluujące nieporozumienie w rodzinie, mnogość czynników się na to składającą oraz jak wyżej użyte słowo „nadzieja” powoli ulatuje. Ile potworów może się chować za każdym niepozornym domkiem z białym płotkiem. W stylu i nastroju z filmu Drogi do szczęścia pokazuje rozdeptanych rewolucjonistów, którzy marzą. Bez chwili wytchnienia, na najwyższych emocjonalnych rejestrach, przeszywająco obserwujemy, jak docierają do ślepych uliczek. Jak piraci drogowi jadą po to szczęście potrącając po drodze najbliższych. Wygodne życia czy kochające serca? Czemu trzeba wybrać? Bez wzniosłości i melodramatu zadane zostaje to pytanie w Krainie wielkiego nieba.

Problemem w ich historii jest też to, że bohaterowie nie upatrują tego majestatycznego szczęścia w sobie. Nie widzą źródła radości w rodzinie. Myślą o czymś co jest ponad nimi, a irytacja i frustracja pogłębiona przez to niedosięganie rozbudza w nich egoizm, odsuwa uwagę od walki w odrestaurowanie na nowo potrzaskanej i porysowanej rodziny. Nie ma już na to sił. To zmęczenie sobą i niemoc doskonale obserwuje reżyser. Banalny temat, tak niebanalnie podjęty, bo z cierpliwością i fokusem na ludzkie odruchy, impulsy budujące trajektorię relacji. Jak ludzie próbują dominować nad drugimi, przytłumić ich potrzeby własnymi. Do tego czuć tutaj mocno puls Blue Valentine i nieoczywisty temperament z W kręgu miłości. Tylko jeszcze powszedniej i przez to jeszcze piękniej. Powściągliwość i taka mądrość w debiucie to zjawisko do zbadania niemal dla archeologa, tak rzadko mająca miejsce.

Spójna warstwa wizualna doskonale komunikuje się z nieprzegadaną narracją. Mamy miejski pejzaż kłamliwie poukładany i niby obyczajowy, a tak naprawdę zagracony przygnębieniem i obojętnością. Niezwykle określający nastrój, który łatwo na pierwszy rzut oka przegapić. Niektóre kadry mają w sobie ducha i myśl Edwarda Hoppera. Chwilami to martwa natura, chociaż są to postaci żywe. I te niekończące się, rozdzierające serce widza, nieustane oczekiwanie…

Kraina wielkiego nieba to kino oszczędne, ale nieoszczędzające widza. Film, który podpala długi lont dynamitu. Tylko po wybuchu jest dalej stagnacja i odgrywanie na zgliszczach codzienności. Codzienności – czarnego charakteru w tym pięknym i przenikliwym filmie.

Moja ocena: 9/10

Zostań naszym królem wirtualnego pióra.
Dołacz do redakcji FDB

Komentarze 2

ZSGifMan

Carey i Jake wyglądają niesamowicie zwyczajnie na tej fotce, aż trudno uwierzyć, że to oni.

Naturalizm to główny składnik doprowadzający film do tak wysokiego poziomu i doskonale współpracujący ze scenariuszem. :-)

Proszę czekać…