Subiektywny RANKING serii "Karate Kid" - od najgorszego do najlepszego! 2
Seria "Karate Kid" to znacznie więcej niż tylko kino o sztukach walki. To wieloletnia opowieść o dorastaniu, pokonywaniu własnych słabości i odnajdywaniu mentora w świecie, który często nie daje drugiej szansy. Od premiery pierwszego filmu w 1984 roku minęły dekady, a mimo to duch tej historii wciąż rezonuje – nie tylko wśród widzów wychowanych na klasykach z lat 80., ale również wśród młodszych pokoleń, dla których serial Cobra Kai stał się ich pierwszym kontaktem z tym uniwersum. Na stworzenie kolejnego subiektywnego rankingu – tym razem serii "Karate Kid" – wpływ miała niedawno premiera kolejnego filmu z tej franczyzy, czyli Karate Kid: Legendy.

Strona 1 z 2
Na przestrzeni lat seria ewoluowała. Zmieniały się realia, bohaterowie, a nawet kontynenty. Jedno jednak pozostało niezmienne: to historia o młodych ludziach, którzy uczą się odwagi i charakteru pod okiem mistrzów z przeszłości. Nie wszystkie części okazały się równie udane. Niektóre z nich mocno się zestarzały, inne zyskały nową jakość dopiero po latach. Były też momenty, które trudno dziś traktować poważnie, ale nawet one są częścią tej opowieści. Opowowieści pełnej kontrastów, emocji i symboliki.
W tym SUBIEKTYWNYM RANKINGU przyglądam się produkcjom spod szyldu "Karate Kid" – od tych kultowych, przez zapomniane, aż po najnowsze próby ożywienia marki. Kolejność? Od najsłabszych do najlepszych.
Zapraszam Was również do przeczytania mojego SUBIEKTYWNEGO RANKINGU serii "Mission: Impossible". Wystarczy kliknąć TUTAJ.
MIEJSCE 7: KARATE KID III
Zdecydowanie najmniej lubiana przeze mnie część. Trzecia odsłona "Karate Kid" to dziwaczny miks absurdu i deja vu, w którym seria wyraźnie zaczyna tracić grunt pod nogami. Film porzuca emocjonalną głębię i rozwój postaci z poprzednich części na rzecz przerysowanego, niemal kreskówkowego złoczyńcy i kuriozalnego planu zemsty, który mógłby powstać tylko w laboratorium złych pomysłów Hollywood lat 80. Ralph Macchio wygląda na starszego od swojego mentora, a jego Daniel ponownie staje się irytującym nastolatkiem, jakby dwie wcześniejsze części w ogóle się nie wydarzyły. Zamiast wiarygodnej kontynuacji relacji mistrz–uczeń, dostajemy rozpad tej więzi i turniej, w którym mistrz świata musi stoczyć raptem jeden pojedynek. Ratują ten chaos jedynie klimatyczne zdjęcia i muzyka Billa Contiego, ale to za mało, by uratować film przed własną niepoważnością.
MIEJSCE 6: KARATE KID (2010)
Karate Kid z 2010 roku to remake, który ma kilka świeżych pomysłów, ale niestety gubi ducha oryginału. Zmiana scenerii na Chiny oraz Jackie Chan w roli mentora wnoszą coś nowego do tego świata, bowiem Mr. Han nie kopiuje Miyagiego, a jego dramatyczne tło robi wrażenie. Niestety, film cierpi przez długość (serio, 140 minut?!), nie do końca udaną obsadę młodzieżową (Jaden Smith to najgorszy aktor, który zagrał głównego bohatera i nie ma nawet jak z tym dyskutować) i dziwną decyzję, aby w filmie o karate uczyć kung-fu. Postać grana przez Smitha, czyli Dre bywa trudny do polubienia, a romantyczny wątek z Meiying wypada mało wiarygodnie – głównie przez wiek bohaterów.
Największym plusem filmu jest oczywiście Jackie Chan, który pokazuje, że potrafi grać poważnie i wzruszająco. Walki wyglądają nieźle, ale kamerowe sztuczki i finałowy "wężowy cios" wybijają film z realizmu. Całość jest niepotrzebnie rozwleczona, a tytuł wprowadza w błąd, ponieważ to "The Kung-Fu Kid" przebrane za kultowy brand. Ostatecznie to nie najgorsza, ale niestety wtórna produkcja, która sprawdzi się jako młodzieżowa bajka o dojrzewaniu, ale raczej nie zostanie z widzem na dłużej.
MIEJSCE 5: KARATE KID II
Co prawda Karate Kid II zmienia scenerię i zabiera nas do Okinawy, ale mimo wszystko nie potrafi uciec od cienia swojego poprzednika. Film rzuca światło na postać pana Miyagiego, dając mu ciekawszy wątek emocjonalny niż wcześniej. Jego powrót do rodzinnych stron i konfrontacja z dawnym przyjacielem to materiał na osobny, bardziej dojrzały spin-off. Niestety, film uparcie trzyma się Daniela, który nie przechodzi żadnej przemiany i powiela schematy z "jedynki" takie, jak nowa dziewczyna, lokalny osiłek, tajemna technika i finałowy pojedynek. Wszystko to wygląda jak odbitka na ksero, tylko że mniej wyraźna.
Największym problemem tej części jest jej nijakość. Konflikty wydają się wymuszone, dramaty płytkie, a rozwiązania zwyczajnie tanie. Walk jest mało, napięcia jeszcze mniej, a kulminacyjna scena to bardziej teatr niż karate. Relacja Miyagi–Daniel wciąż ma pewien urok, ale to za mało, by utrzymać ten film na nogach. Nie sposób nie odnieść wrażenia, że Karate Kid II to sequel, który istnieje tylko dlatego, że pierwszy film był sukcesem. I choć mogło być gorzej, to mogło też być znacznie lepiej.
Ja również zgadzam się w dużej mierze z tym rankingiem, zaznaczając, że wszystkiego nie widziałem. Jedynka jest dla mnie kultowa, zaś dwójka na Okinawie też mi się zawsze podobała i zawsze jak trafię lubię sobie odświeżyć.