O ile w kwestii tempa filmu i jego rozmachu idzie całkiem nieźle, to warstwa dialogowa niemal całkowicie przepadła 6
Jędrzej Czernecki łyknął bakcyla boksu. W PRL-u chłopak mógłby zrobić błyskotliwą karierę. Towarzysz Edward Gierek lubi sport i docenia olimpijczyków. Im powodzi się wspaniale na tle zwykłych obywateli. Jędrzej mimo to wie, że prawdziwy sukces można odnieść tylko na Zachodzie. Tam jednak drzwi dla przybłędów zza żelaznej kurtyny są zamknięte. „Czy Maria Skłodowska dostała dwa noble za to, że siedziała na dupie w Polsce?” - pyta pięściarz swoją dziewczynę. Kasia przystaje na ryzykowną ucieczkę. W Londynie para znajdzie się w położeniu równym swoim rodakom. Tu nikt za darmo nic nie zaoferuje. Wręcz przeciwnie. Życzliwy z pozoru Polak okradnie naiwnych przybyszów z jego dawnej ojczyzny. Jędrzej chciałby kontynuować bokserską karierę, ale nie posiada odpowiednich rekomendacji. Same umiejętności nie wystarczą. Jędrzej przekona się o tym boleśnie podczas pierwszego, spontanicznego sparingu z miejscowym championem. „Cash? Czego on chce?” - upewnia się u lepiej zorientowanej językowo Kaśki napalony na międzynarodową karierę Jędrzej. Chłopak właśnie zebrał soczysty wycisk na londyńskim ringu. Zaraz potem zagadnął niedoszłego pogromcę brytyjskich pięściarzy tajemniczy gość, który oferuje ustawioną walkę z mistrzami w zamian za sute wynagrodzenie. Jędrzej jednak nie przyjechał tu, by coś pozorować.
„Zapierdalałam na dwa etaty, żebyś ty mógł walić w worek.” - wyrzuca mężowi Katarzyna. Małżonkowie wylądowali w podrzędnym hotelu dla imigrantów. Pracę otrzymała tylko żona. Mąż honorowo odrzucił propozycję „ustawek”. Gdy jednak bieda zapukała do związku Czerneckich, Jędrzej podejmuje szemrane wyzwanie. Walkę z mistrzem stajni managera Nicki’ego Presley’a polski pięściarz jednak spektakularnie wygra, czym doprowadzi do furii ulicznego naganiacza. Presley zaś wielkodusznie zaangażuje ambitnego wojownika. Odtąd jego status nabiera gwiazdorskich kształtów. Bokserowi rodzi się dziecko, w małżeństwie trwa idylla. Do pełni szczęścia brakuje Jędrzejowi jedynie wiary, że tym razem to jego walki nie będą ustawiane. „Kolejne rękawice bokserskie?” - narzeka syn Czerneckich. Maluch jest szykowany na następcę sportowego rodu. Sam się do kontynuowania pasji realizowanej przez ojca i dziadka jakoś nie kwapi. Schedę po tacie uniósł na razie tylko Jędrzej. Sukces wymaga od niego jednak wielu wyrzeczeń i etycznych kompromisów.
Bokser zdradza spore zadatki na dobre kino rozrywkowe. Za jego scenariusz zabrał się zagraniczny duet Mitja Okorn i Lucas Coleman. Wykwit tej współpracy daje niestety tylko połowiczną satysfakcję. O ile w kwestii tempa filmu i jego rozmachu idzie całkiem nieźle, to warstwa dialogowa niemal całkowicie przepadła. Można wręcz odnieść wrażenie, iż odpowiedzialni za jej układanie autorzy siedli bezradnie nad tekstem, a gdy nie umieli wypełnić go atrakcyjną treścią, w miejsca wątpliwe wstawiali wulgaryzmy. Takimi epatuje większość scen potencjalnie wartych i możliwych do uratowania. Eryk Kulm zaś w roli wiodącej wykazał, że kapitał zebrany przy realizacji spektakularnie udanego „Filipa” można w sposób nonszalancki roztrwonić. Aktor bodaj postawił sobie za honor, by ze szkoły aktorskiej wrócić do młodzieżowego kółka teatralnego, porzucając bez sensu po drodze dorobek i talent. Na tym polu dzielnie sekunduje Kulmowi Adrianna Chlebicka jako Katarzyna. Nogę w futrynę tym, którzy chcieliby pogrzebać nośny impet filmu „Bokser” wstawili na szczęście Adam Woronowicz i Eryk Lubos. Ten ostatni został z nieznanych przyczyn komicznie ucharakteryzowany. Jednak zestawem już nieraz przećwiczonych bokserskich, groźnych min Lubos wytargał bohatersko za uszy produkcję w reżyserii Mitji Okorna z zaplecza amatorskiego do ligi zawodowej. Niestety, tylko na zasadach mocno warunkowych i naciąganych.
„Muszę przyznać, że pana argumenty są powalające.” - mówi któryś z managerów na widok Jędrzeja „lutującego w dynię” bez dania racji innego impresaria. Ta okoliczność nie może się w filmie Bokser oczywiście obyć bez zwyczajowego potoku bluzgów. Twórcy filmu nie zakładali chyba, że dynamiczną opowieść o sportowym wyczynie da się zrealizować abstrahując od języka podwórkowej lumpenferajny. Może dlatego ich bardzo długie dzieło sprawia wrażenie dojmującej tęsknoty za cenzurą doby PRL-u, która zapewne wyczyściłaby scenariusz ze zbędnych konwulsji językowych, nakazała stylistyczne poprawki, a następnie z powodzeniem wysłałaby film wraz z jego twórcami na prestiżowy międzynarodowy festiwal.