"Brzydcy" to nieudana adaptacja z kiepską fabułą, słabym aktorstwem i tandetnymi efektami. Przesłanie o konsumpcjonizmie i idealnym wizerunku jest podane łopatologicznie i nie wzbudza refleksji. 2
Film Brzydcy, oparty na popularnej książce Scotta Westerfelda, to przykład na to, jak można zaprzepaścić potencjał zarówno książkowego pierwowzoru, jak i gatunku młodzieżowego science fiction. Platforma Netflix, która stała się domem dla wielu adaptacji, tym razem wyprodukowała film, który z trudem można oglądać, a jego przesłanie jest tak nachalne, że staje się wręcz komiczne.
Już sama fabuła budzi wątpliwości. Film opowiada o dystopijnym świecie, w którym wszyscy nastolatkowie, po ukończeniu 16. roku życia, przechodzą operację upiększającą, aby osiągnąć idealny wygląd. W założeniu ma to być krytyka konsumpcjonizmu, obsesji na punkcie wizerunku oraz bezmyślnego podążania za ideałami piękna, ale niestety cała konstrukcja fabularna przypomina nieudolnie zlepioną kalkę z innych, lepiej zrealizowanych filmów, takich jak Igrzyska Śmierci czy Więzień Labiryntu. Co gorsza, Brzydcy zdaje się nie rozumieć, dlaczego tamte produkcje zdobyły popularność – tu zamiast pasjonującej akcji i przemyślanej fabuły mamy mdłą, moralizującą opowiastkę, która jest równie płaska, co świat, w którym operacja upiększająca rzekomo rozwiązuje wszystkie problemy.
To, co mogło być inteligentną krytyką współczesnych trendów, staje się w filmie tak absurdalne, że widz może jedynie się śmiać. Konsumpcjonizm i bezrefleksyjność mas? Owszem, ale czy trzeba to podkreślać w każdej scenie z siłą młota pneumatycznego? Idealny wygląd jako zagrożenie dla indywidualności? Tak, to istotny problem, lecz przedstawiony w sposób tak łopatologiczny, że film przypomina lekcję socjologii dla gimnazjalistów. Przesłanie Brzydkich nie tylko nie zachęca do myślenia, ale wręcz odpycha od jakiejkolwiek głębszej refleksji.
Aktorstwo? Fatalne to za delikatne słowo, bo tu każdy gra tak, jakby stracił prawo jazdy na emocje. Obsada, która z założenia powinna emanować energią i charyzmą, prezentuje się tu apatycznie i nijako. Postaci są tak papierowe, że nawet najlepszy aktor miałby problem z nadaniem im życia, ale to, co widzimy na ekranie, to dramat w najgorszym wydaniu. Główna bohaterka, niby rewolucja, niby bunt, a wygląda, jakby tekst miała w uchu i go nie czaiła. Zero pasji, zero ognia, wszystko sztuczne jak plastikowe twarze Ślicznych. Reszta obsady nie radzi sobie lepiej – wszyscy grają tak, jakby nie mogli się doczekać zakończenia zdjęć, a ich ekspresja ogranicza się do jednej, góra dwóch emocji.
Scenariusz to prawdziwy pokaz banałów. Dialogi brzmią, jakby zostały wygenerowane przez algorytm piszący na podstawie utartych schematów, a nie rękę prawdziwego scenarzysty. Brakuje tu nie tylko głębi, ale i jakiejkolwiek spójności fabularnej. Postaci mechanicznie przemieszczają się po ścieżkach wyznaczonych przez scenariusz, a każda próba zbudowania napięcia czy emocji kończy się kompletną porażką. Nie ma tu miejsca na rozwój bohaterów, a każdy nowy wątek sprawia wrażenie taniego zapychacza, który tylko przedłuża cierpienie widza.
Efekty specjalne? Tu niestety też nie ma powodów do pochwał. To jeden z tych przypadków, gdzie na kilometr czuć sztuczność komputerowej obróbki. Zamiast wciągać widza w futurystyczny świat, efekty przypominają grę komputerową z lat 2000 – i to bynajmniej nie z najwyższej półki. Każda scena akcji, każdy futurystyczny krajobraz jest tak przeładowany tanim CGI, że trudno tu mówić o jakimkolwiek realizmie. Zamiast zachwycać, efekty wywołują raczej zażenowanie, a widz ma wrażenie, że ogląda demo technologiczne sprzed kilkunastu lat, a nie pełnometrażowy film z 2024 roku.
Podsumowując, Brzydcy to kolejna nieudana adaptacja, która nie potrafi nawet w połowie dorównać swoim pierwowzorom z gatunku młodzieżowego science fiction. Film próbuje wysunąć ważne przesłanie, ale robi to w tak nieudolny sposób, że zamiast wzbudzać refleksję, budzi tylko politowanie. Słabe aktorstwo, przewidywalna fabuła, źle napisany scenariusz i tandetne efekty specjalne sprawiają, że Brzydcy to produkcja, którą można jedynie wyśmiać, a potem szybko zapomnieć. Jeśli szukacie inteligentnego kina młodzieżowego – trzymajcie się od tego filmu z daleka.