Przede wszystkim styl... 6
Pokuta wykorzystuje wszystkim dobrze znane schematy z setek innych melodramatów - dwoje ludzi tworzy tymczasowy związek przerwany w bolesny sposób, po czym spotykają się po kilku latach i żyją dłuuugo i szczęśliwie...
Idąc na ten film oczekiwałem prawdopodobnie tego samego co 99,9% osób, czyli łzawego melodramatu sprezentowanego nam przez Hollywood z okazji Dnia Świętego Walentego. Nie powiem, że zawiodłem się kompletnie. Film okazał się zupełnie inny od moich oczekiwań - posiada swój styl i klasę, tylko szkoda, że wszystkie swe zalety odkrywa dopiero podczas fenomenalnej wręcz końcówki...
Bohaterką opowieści jest trzynastoletnia Briony Tallis - obiecująca młoda pisarka, jednak jej pierwsza sztuka furory nie robi - brak zaangażowania ze strony aktorów. Zdołowana Briony swoje zainteresowanie lokuje więc w przypadkowo zobaczonych scenach między jej siostrą Cecylią i Robbim - ogrodnikiem. Sceny w rzeczywistości są całkowicie niewinne, jednak w oczach młodej pisarki rosną do rangi zboczeń seksualnych (ach, to angielskie wychowanie przedwojenne...). Więc łatwo się domyślić, co sobie wyobraziła, gdy była świadkiem naprawdę niedwuznacznych scen w bibliotece z udziałem zakochanych. Gdy Robbie zostaje oskarżony o gwałt, 13-latka nie boi się zaświadczyć o jego winie... Chwilę potem akcja filmu zaczyna przeskakiwać o kilka lat do przodu i do tyłu - obserwujemy jak Robbie z więzienia trafia na II wojnę światową, potem jego spotkanie z ukochaną, które nastąpiło parę miesięcy wcześniej...
Cała opowieść toczy się stałym rytmem, bez większych zaskoczeń - jest tu mnóstwo powtórzeń, np.: widzimy jak Briona podgląda swoją siostrę, a dopiero potem zostaje wyjaśnione, co tam tak naprawdę zaszło. Ze scen w pamięci zostaje przede wszystkim ewakuacja żołnierzy z Dunkierki – po prostu mistrzostwo świata! Jedno, niezwykle długie ujecie przedstawia chaos wojny w jej uspokojonej wersji - zamiast strzelania widzimy najróżniejsze sceny: chór żołnierzy, likwidacja chorych koni, ludzi cieszących się z powrotu do domu... Gdzieś tam odbywają się ćwiczenia, tam ktoś krzyczy, obok przejedzie kilku generałów na koniach. Obraz jest niesamowicie żywy, pełen pastelowych barw robi niesamowite wrażenie na widzu - wielkie brawa dla operatorów za synchronizację tego chaosu...
O ile do warstwy technicznej filmu nie mogę mieć żadnych zastrzeżeń, to do aktorstwa muszę się przyczepić - siła napędowa tego filmu, czyli Keira Knightley może i jest ładna, ale talentu aktorskiego w niej za grosz - tak beznamiętnie wypowiedzianych kwestii nie słyszałem w kinie od dawna. Z kolei James McAvoy, który za dużo nie pokazał w Ostatnim królu Szkocji to tu wypada całkiem przyzwoicie - miny odpowiednie, gesty również, zwłaszcza tych parę wykonanych podczas posiłku zaraz po wstąpieniu do wojska - nie wiem, jak to możliwe ale tymi paroma ruchami nad talerzem przekonał mnie, iż naprawdę żałuje braku kontaktu ze swoją ukochaną...
Muszę również wspomnieć o zakończeniu, które zdecydowało o mojej ocenie tego filmu - niezwykle zagrana postać starszej Briony spowiada się ze swej pokuty...
Ogólne wrażenia po seansie są jak najbardziej pozytywne - co z tego, że aktorsko film nie zachwyca - ten obraz ma swój styl, nieco przeszkadza niewykorzystany potencjał jaki na pewno można było lepiej wykorzystać, ale po co psioczyć. No i nie można zapominać o genialnej sekwencji ewakuacji żołnierzy... Mimo wszystko warto zobaczyć ten film, chociażby dla tej jednej sceny...
dobry film i gra aktorska taki dramacik polecam