Francja, rok 1944. Desant wojsk amerykańskich ląduje u wybrzeży Normandii. Kapitan John Miller (Tom Hanks) dostaje rozkaz przeprowadzenia swojego oddziału za linię wroga. Ich celem staje się odszukanie żołnierza Jamesa Ryana (Matt Damon) i bezpieczne sprowadzenia go na tyły. Trzej bracia Ryana oddali życie za ojczyznę. Dowództwo, pragnąc oszczędzić matce bólu, nie chce dopuścić do śmierci jej ostatniego dziecka. Ośmiu ludzi wykonuje więc rozkaz i naraża swoje życie, by odszukać jednego człowieka. Po pewnym czasie biorący udział w misi zaczynają jednak wątpić w słuszność tej wyprawy...

Kompletowanie obsady

Pomimo łączącej ich przyjaźni Hanks i Spielberg nigdy wcześniej ze sobą nie współpracowali. Reżyser przyznaje, że mieli pewne obawy dotyczące ich wspólnej pracy, które na szczęście okazały się nieuzasadnione. "Byłem podekscytowany tym, że będziemy razem pracować" - mówi Spielberg. "Zawsze darzyłem Toma ogromnym szacunkiem, zarówno jako człowieka jak i aktora, a teraz to uczucie jeszcze się pogłębiło. Miał wiele celnych uwag dotyczących filmu i był całkowicie otwarty na moje pomysły dotyczące granej przez niego postaci. To było cudowne doświadczenie".

Hanks gra kapitana Johna Millera, tajemniczego oficera, dowodzącego oddziałem młodych żołnierzy w ryzykownej misji odnalezienia szeregowca Ryana. "Tak naprawdę nic o nim nie wiesz" - stwierdza Hanks. "Wiesz, że jest kapitanem, ale poza tym nawet jego ludzie nie wiedzą skąd pochodzi, co robi w życiu, jakie są jego motywacje... Myślę, że jako oficer musisz zdawać sobie sprawę, że posyłasz facetów na śmierć i musisz się przed tym jakoś bronić. Postać ta bardzo mnie zafrapowała nie często zdarza mi się grać człowieka tak tajemniczego".

Spielberg dodaje: "Jednym z wątków tej historii jest zagadka, kim jest Miller... i kim był?. Czy możemy zobaczyć jego drugie oblicze bez posługiwania się reminiscencjami i innymi tego typu "sztuczkami". To było duże wyzwanie".

Kapitan Miller jest postacią zagadkową nawet dla człowieka, który przez lata walczył u jego boku - sierżanta Horvatha zwanego Sarge. Grający go Tom Sizemore mówi: "Wydaje się, że Sarge wie o Millerze więcej niż inni, lecz tak nie jest. Tym niemniej chroni go i stara się, żeby wyszedł z tej wojny żywy".

O ile Horvath jest prawą ręką Millera, to cierniem u jego boku jest szeregowiec Reiben, dowcipniś z Nowego Jorku, który nie kryje swego oburzenia z powodu ryzykowania życia dla jakiegoś szeregowca. Obiecujący reżyser i scenarzysta Edward Burns dostał tę rolę, gdy Spielberg zobaczył go w jego nagrodzonym, debiutanckim filmie. "Obejrzałem Piwne rozmowy braci McMullen - mówi reżyser - i od razu widziałem Eddiego jako Reibena. Ma charakterystyczne dla ludzi z Brooklynu poczucie humoru".

"Kiedy czytałem dialogi Reibena pomyślałem, że grając tego faceta mogę się nieźle bawić" - mówi Burns, lecz szybko orientuje się, że słowo "bawić" musi być odebrane we właściwym kontekście.

"Ci faceci widzą naokoło tak dużo okropności, że czarny humor jest maską nałożoną na ich ból i strach. Myślę, że Reiben stara się jak może, by złagodzić trochę widoki, których jest świadkiem. Więc kiedy mówię 'bawić się", mam na myśli interesującą dla mnie jako aktora możliwość wyrażenia tego rodzaju emocji".

Do ról pozostałych żołnierzy Millera twórcy wybrali młodych aktorów. Vin Diesel gra szer. Caparzo, upartego Nowojorczyka pochodzenia włoskiego o gołębim sercu, Giovanni Ribisi - Wade'a, przydzielonego do oddziału sanitariusza, Barry Pepper to szer. Jackson, często cytujący Biblię strzelec wyborowy z Tennessee, przekonany, że wystrzeliwanymi przez niego kulami kieruje sam Bóg, Adam Goldberg wcielił się w postać szer. Mellish, żydowskiego chłopaka z Yonkers, prowadzącego własną wojnę z nazistami.

Jedynym outsiderem w grupie jest kapral Upham, młody, pochłonięty czytaniem książek człowiek, przydzielony do oddziału Millera po śmierci ich tłumacza zabitego w dniu lądowania wojsk alianckich w Normandii. Jeremy Davies gra tu "rybę wyrzuconą z wody", który jak twierdzi Spielberg jest bardzo ważną postacią dramatu. "Upham nigdy nie był blisko działań wojennych, nigdy nie widział paniki i chaosu temu towarzyszących, reprezentuje więc widza kinowego, który wraz z nim podąża za Millerem i jego ludźmi".

Davies dodaje: "Nie podejrzewa nawet, że mógłby znaleźć się blisko pola bitwy, a co dopiero w samym jej środku - to określa go lepiej niż wszystko inne. To dla niego podróż, podczas której przechodzi ewolucję".

Uskrzydlony nominacją do Oscara za swą rolę w Buntowniku z wyboru Matt Damon gra centralną postać w misji oddziału Millera - szer. Jamesa Ryana. "Ryan stał się symbolem dla Millera i jego ludzi ponieważ jego powrót do domu jest jednocześnie ich powrotem" - komentuje Damon.

Przyjazd Damona na plan w momencie, gdy inni przebywali ze sobą już kilka tygodni przypominał nieco końcowe spotkanie Ryana z oddziałem Millera. "Żaden z nas nie wiedział, jak na siebie zareagujemy, co zresztą widać w filmie" - mówi Damon, dodając, że to Spielberg przełamał w końcu pierwsze lody. "Jestem szczęśliwy, że mogłem z nim pracować. Spielberg dokładnie wie, czego chce, a jego zadowolenie z osiągniętego efektu udziela się wszystkim. Angażujesz się w to, co robisz i czujesz się częścią całej ekipy".

W przeciwieństwie do aktorów z oddziału Millera, rola szeregowca Ryana nie wymagała od Damona, by przeszedł trening wojskowy. "Chciałbym, żeby tak było" - mówi. Jego koledzy z planu na pewno nie użyliby tego słowa.

Lądowanie

Największym pragnieniem Spielberga było możliwe wierne przedstawienie lądowania na plaży w Omaha. "To była rzeźnia - mówi reżyser. "Wszystko poszło źle. Od korpusów ekspedycyjnych, poprzez oddziały zwiadowcze, do bomb, które zazwyczaj nie trafiały w wyznaczony cel. Mając to na uwadze, nie chciałem niczego upiększać, próbowałem więc być tak brutalnie szczery, jak tylko mogłem".

Po opracowaniu wszystkich planów, po przygotowaniach i próbach, drobiazgowo przygotowany plan filmowy zaczynał żyć swoim własnym magicznym życiem. Kiedy Spielberg wołał "Akcja" aktorzy czuli się przeniesieni do miejsca wydarzeń sprzed połowy wieku.

"Skoku adrenaliny nie dało się porównać z żadnym doświadczeniem z wcześniejszych filmów, w których grałem" - wspomina Hanks. "Naokoło padali ludzie, wybuchały bomby i nie trudno było sobie wyobrazić, że to prawdziwa rzeż wywołana przez kule, moździerze i granaty. W niektórych scenach widać w naszych oczach strach i jest on prawdziwy, byliśmy autentycznie przerażeni.... a przecież wiedzieliśmy, że to tylko film".

Edward Burns dodaje: "Cieszę się, że dzień inwazji w Normandii kręciliśmy na początku ponieważ zmieniło to sposób w jaki traktowaliśmy każdą następną scenę. Nikt z nas nie był przygotowany na takie okropności, naprawdę zrozumieliśmy, co musieli czuć faceci, którzy przeżywali to naprawdę".

"Przebywanie tego dnia na łodziach przypływających na irlandzkie wybrzeże pozwoliło mi pojąć, czym było to wtedy dla tych mężczyzn" - mówi Barry Pepper. "Moje myśli zaczęły błądzić i bezwiednie myślałem o tym, jak bardzo musieli się oni bać. Byli zmęczeni i przemoczeni, a kiedy wyszli z łodzi i zobaczyli naokoło swych konających kumpli, mogli tylko przepłynąć lub przeczołgać się obok nich".

"Cud tego dnia polegał na tym, że w całym chaosie inwazji, kiedy głównodowodzący byli daleko a większość planów wzięła w łeb, szeregowcy i oficerowie średniej rangi przejęli inicjatywę i w obliczu największego ryzyka zrobili to, co należało" - mówi scenarzysta Robert Rodat.

Historyk i autor Stephen E. Ambrose, ktory napisał wiele książek na ten temat, m.in. uznaną za najbardziej wiarygodną "D-Day: June 6, 1944; The climatic Battle of World War II" był konsultantem historycznym filmu. "Film ten - mówi - oddaje w pełni obraz tamtych dni. Jest on bez wątpienia najwierniejszym i najbardziej realistycznym opisem wojny na ekranie jaki kiedykolwiek widziałem, chodzi tu nie tylko o sceny batalistyczne, lecz przede wszystkim o wygląd aktorów, sposób ich gry, poruszania się, mówienia, ukazywania swych sympatii lub antypatii - dokładnie tak, jak robili to ich rówieśnicy w 1944 roku".

Na planie

Odtworzenie działań sił alianckich w Normandii było dla Spielberga i jego ekipy największym wyzwaniem. Dużym problemem było znalezienie właściwego miejsca. Plaża, na której faktycznie miała miejsce inwazja jest nie tylko terenem chronionym, ale przez lata zmieniło się również jej ukształtowanie. Podczas tygodni poszukiwań scenograf Tom Sanders i jego ekipa zbadali plaże we Francji, Anglii i Irlandii. Idealny fragment linii brzegowej został w końcu znaleziony w Irlandii. Przypominał brzeg Normandii zarówno kolorem piasku jak i linią nadbrzeżnego urwiska.

Sanders i jego ludzie przekształcili irlandzkie wybrzeże w niemieckie umocnienia obronne wyposażone w zasieki. Na plaży wybudowano niski wał z kamieni i piasku zwieńczony drutem kolczastym. Na szczycie urwiska wzniesiono bunkry, z których Niemcy zasypywali plażę gradem pocisków z broni maszynowych.

Jednym z bardziej skomplikowanych zadań producenta Iana Bryce'a było odnalezienie sprawnych łodzi desantowych czasów II Wojny Światowej, zwanych "łodziami Higginsa".

"Mięliśmy mnóstwo czołgów i innych pojazdów, ale kłopot sprawiło nam zdobycie łodzi desantowych. Kilka odnaleziono w Anglii, dwie w Szkocji, większość jednak znaleźliśmy w Palm Springs w Kalifornii" - opowiada Bryce. Łodzie zostały przewiezione do Anglii i odnowione dla potrzeb filmu. Inwazja wymagała uczestnictwa wielu żołnierzy, a kiedy ich się potrzebuje należy zwrócić się do armii. Armia Irlandii dostarczyła 750 żołnierzy do ról statystów. Wielu z nich było już doświadczonymi aktorami ponieważ brali udział w zdjęciach do Braveheart - Waleczne Serce Mela Gibsona.

Aprowizacja i przygotowanie kostiumów dla tak wielu statystów mogłoby się przerodzić w logistyczny koszmar, gdyby nie zastosowanie systemu określonego jako "maszyna do wyrobu kiełbas" - opracowanego wcześniej dla potrzeb "Braveheart" przez producenta Kevina De La Noy'a. Statyści zostali podzieleni na piętnaście pięćdziesięcioosobowych grup, karmionych, ubieranych i przygotowywanych do zdjęć w ustalonej kolejności. Grupy kończyły dzień zdjęciowy przechodząc przez ten proces w odwrotnej kolejności. System ten działał jak przysłowiowa dobrze naoliwiona maszyna.

Mundury z okresu II Wojny Światowej nie zachowały się do dnia dzisiejszego. Kostiumolog Joanna Johnston musiała przygotować ponad trzy tysiące kopii autentycznych mundurów dla aktorów i statystów. Udało jej się też znaleźć firmę, która dostarczyła buty dla żołnierzy piechoty amerykańskiej w 1944 roku i zamówić dwa tysiące par butów wykonanych według tego samego wzoru. Następnie wszystkie mundury i obuwie musiały być poddane procesowi starzenia, tak aby wyglądały na podniszczone.

Pomimo, że gatunek filmu nie pozwalał jej na dużą swobodę działania, Johnston znalazła sposób na to, by oddać specyficzne cechy postaci noszących mundury. Powściągliwość kapitana Millera jest podkreślona hełm opadający mu na oczy. Mundur Reibana oddaje osobowość człowieka łamiącego wszelkie zasady, podczas gdy uniform Jacksona ukazuje żołnierza zawsze gotowego do działania z bronią przygotowaną do strzału w razie potrzeby.

Noszenie mundurów było głębokim przeżyciem dla ekipy przybyłej z obozu treningowego. Diesel wspomina: " Wszystkie nasze przygotowania były niczym w porównaniu z uczuciem, którego doznajesz kiedy masz na sobie mundur. Przebywanie na plaży, obok pływających łodzi Higginsa... - to zapierało dech. Mogłem sobie wtedy wyobrazić, jak czuli się żołnierze na plaży Omaha ponad pięćdziesiąt lat temu".

W każdym filmie wojennym karabiny są nieodłącznym dodatkiem do munduru. Specjalista od uzbrojenia - Simon Atherton przez trzy miesiące gromadził i rekonstruował dwa tysiące sztuk broni dla potrzeb filmu. Wraz ze swoimi ludźmi codzienne sprawdzał też, czy karabiny nie są zanieczyszczone piaskiem i gruzem, co mogłoby spowodować zapchanie luf i sprawić, że użycie ich stałoby się niebezpieczne.

Bezpieczeństwo było podstawową sprawą dla Spielberga i całej ekipy produkcyjnej. Mając to na uwadze koordynator efektów specjalnych Neil Corbould ściśle współpracował z reżyserem i nadzorującym kaskaderów Simonem Cranem, starając się tak ustawić aktorów i kaskaderów, aby byli bezpieczni w czasie eksplozji. Trwające wiele tygodni próby miały każdemu zapewnić bezpieczeństwo. "Steven jest bardzo ostrożny" - mówi Corbould. "Musieliśmy zgłaszać mu każdą naszą wątpliwość i był szczęśliwy, że mógł zmienić coś w filmie lub usunąć przyczynę zagrożenia, by tylko nic nikomu się nie stało".

Chcąc przedstawić film w sposób jak najbardziej realistyczny, Spielberg przygotował się jak do filmu dokumentalnego. Przed zdjęciami nie korzystał nigdy ze scenopisu, za to często używał kamery ręcznej. "W ten sposób mogłem przedstawić różne sytuacje, tak jak robi to operator idący z żołnierzami do walki" - mówi.

By oddać nastrój charakterystyczny nie tylko dla tej historii, lecz także dla okresu w jakim ma ona miejsce, Spielberg zwrócił się do operatora Janusza Kamińskiego. "Od początku wiedzieliśmy obaj, że film nie ma wyglądać jak ekstrawagancki obraz w technikolorze opisujący wydarzenia z II Wojny Światowej, lecz przypominać ma kolorowy materiał dokumentalny z lat czterdziestych" - mówi Spielberg.

Kaminski zdjął powłokę przeciwodblaskową z obiektywu kamery, co sprawiło,że stała się ona bardziej zbliżona do tych używanych w latach czterdziestych. "Bez niej światło rozpraszało się dookoła dając wrażenie bardziej miękkiego" - wyjaśnia. Operator osiągnął końcowy efekt poprzez poddanie negatywu procesowi monochromatyzacji.

Inną techniką zastosowaną w filmie było użycie 90. czy nawet 45. stopniowej migawki w kamerze w scenach walk w przeciwieństwie do stosowanych obecnie 180. stopniowych. Kamiński wyjaśnia: "W ten sposób ruchy aktorów stały się mniej płynne, a eksplozje bardziej wyraziste".

Przed zdjęciami

"Jak znaleźć przyzwoitość w piekle wojny?" - pyta reżyser Steven Spielberg. "To był paradoks, który zwrócił moją uwagę w scenariuszu".

Scenarzysta Robert Rodat zgadza się z tym. "To film o przyzwoitości i o tym, co wspólnego ma patriotyzm z odpowiedzialnością człowieka w stosunku do rodziny, sąsiadów i do tych, którzy walczą obok ciebie w armii".

Dwa wydarzenia w ciągu czterech ostatnich lat były inspiracją do powstania scenariusza filmu: 50. rocznica lądowania aliantów w Normandii i narodziny drugiego syna Rodata. On sam wspomina: "O Dniu D. napisano wiele książek, jedną z nich właśnie czytałem, gdy urodził się mój syn. Przez większość roku mieszkałem w małym miasteczku New Hampshire, gdzie codziennie rano spacerowałem z dzieckiem w wózku. Na skwerze stoi pomnik ku czci mieszkańców miasteczka, którzy polegli w walkach począwszy od rewolucji amerykańskiej. Niemal w każdej wojnie powtarzają się nazwiska braci, którzy zginęli na polu bitwy. Sama myśl o tym, że tracisz syna na wojnie jest bolesna, myśl o stracie więcej niż jednego dziecka jest niepojęta".

Rodat przyniósł zarys scenariusza do producenta Marka Gordona, który wspomina: "Kiedy Robert przedstawił mi swój pomysł natychmiast się nim zainteresowałem. Miałem przed sobą głęboko ludzki dramat z ekscytującymi elementami akcji".

Przez następny rok Rodat wraz z Gordonem i ze swym partnerem z Mutual Film Company - Gary Levinsohnem pracował nad scenariuszem. Następnie pokazali go aktorowi, którego od początku widzieli w roli głównej - Tomowi Hanksowi. "Byliśmy poruszeni jego entuzjazmem - mówi Levinsohn.

"Zawsze fascynowała mnie II Wojna Światowa" - mówi Hanks - "Ciągle szukam książek i innych materiałów opisujących wojnę nie tylko z wojskowego punktu widzenia, lecz przede wszystkim jako głęboko ludzkie doświadczenie. Taki jest właśnie film "Szeregowiec Ryan" - z jednej strony jest to kino wielkiej przygody, z drugiej przejmujący ludzki dramat".

Scenariusz pokazano również Stevenowi Spielbergowi, którego zainteresowanie tą epoką było widoczne w wielu jego filmach. "Akcja prawie połowy filmów, które reżyserowałem rozgrywa się w latach 30 - tych i 40 - tych" - mówi. "Drugim lub trzecim filmem, który nakręciłem jeszcze jako nastolatek był "Escape to Nowhere" - film sensacyjny z czasów II Wojny Światowej. Dorastałem oglądając takie filmy, miały na mnie niezwykły wpływ".

Realizacja

Po opuszczeniu Irlandii ekipa przeniosła się do Anglii, by tam kręcić pozostałe zdjęcia. Opuszczone lotnisko w Hatfield, w hrabstwie Hertfordshire, jakieś 45 minut drogi na północ od Londynu służyło jako obóz dla twórców filmu. Budynki stały się biurami i miejscem pracy, a duże tereny porośnięte trawą idealnym miejscem dla scenografa. To właśnie tu Tom Sanders i jego drużyna zbudowali zbombardowaną francuską wioskę wraz z mostem znajdującym się nad rzeką.

Pracując dosłownie od podstaw ekipa zaczęła od wykopania rzeki i skonstruowania wokół niej zniszczonego przez wojnę miasta. Sanders najpierw zbudował trójwymiarowe modele miast, które zwiedzał przygotowując się do filmu. Później używając noży symulował zniszczenia od bomb, dopóki nie osiągnął zamierzonego efektu, który mógł zreprodukować w dużej skali. Używając modeli Sanders zajął się projektowaniem zakątków i dróg, z których Spielberg mógłby filmować pod różnym kątem. Przy ostrożnym i dokładnym projektowaniu jedno miejsce mogło służyć do kręcenia dwóch ważnych sekwencji walk wojennych w dwóch różnych częściach miasteczka.

Ekspertyza wojskowa Dale'a Dye'a jeszcze raz okazała się być bardzo pomocna przy filmowaniu sceny finałowej - powstał realistyczny plan walki, do którego Spielberg dodał swoją własną wizję.

W Anglii zdjęcia kręcone były na polu pszenicy w Marlborough, które stało się farmą rodziny Ryanów w stanie Iowa i w Thame Park w Oxfordshire, gdzie m.in. filmowano scenę potyczki oddziału Millera z niemieckimi żołnierzami.

Kiedy wszyscy powrócili do Los Angeles rozpoczął się proces montażu, nad którym czuwał długoletni współpracownik Spielberga - montażysta Michael Kahn.

Integralną częścią filmu jest muzyka. Kompozytor John Williams dyrygował cenioną Boston Symphony Orchestra i Tanglewood Festival Chorus podczas nagrywania muzyki do filmu. Williams i Spielberg wspólnie zdecydowali, które sceny powinny mieć tło muzyczne. Wędrówka Millera i jego oddziałów ilustrowana jest muzyką płynącą w długich sekwencjach, po których następują ujęcia w ogóle jej pozbawione. Na zakończenie filmu wybrany został "Hymn to the Fallen" z rytmicznymi uderzeniami w bębny.

Spielberg wyjaśnia, że był bardzo poruszony kiedy słyszał muzykę po raz pierwszy i wyobrażał sobie widzów siedzących w ciemności i słuchających jej. "Myślę, że to bardzo ważne pokazać publiczności, że ci zwykli śmiertelnicy byli w pewnym sensie powołani do tego rodzaju poświęcenia" - mówi Hanks. "A my w ten właśnie sposób służyliśmy im, nie poprzez lekcję historii, lecz zwykłego człowieczeństwa".

Autor Stephen Ambrose mówi: "Poszukiwanie szer. Ryana jest fikcją, lecz taką, która bardziej przybliża prawdę niż ją redukuje. Wszystko w tej historii jest w największym stopniu autentyczne: ubrania, broń, język, związki między mężczyznami, którzy razem walczą i między nowo przybyłymi, między oficerami i szeregowcami. Film dokładnie oddaje każdy niuans. To są ci sami mężczyźni, z którymi przez 30 lat przeprowadzałem wywiady, a później opisywałem ich w "D - Day" i "Citizen Soldiers".

"Robienie filmu o wojnie nie było dla mnie przyjemnością" - mówi Spielberg. "Ojciec dużo mi opowiadał o wojnie, zawsze podkreślając jak bardzo jest ona okrutna. To, co starałem się robić w filmie to przybliżyć jej wygląd, dźwięki a nawet zapach".

Trening wojskowy

By przekształcić grupę aktorów we wiarygodny oddział wojskowy, twórcy filmu poprosili o pomoc byłego kapitana amerykańskiej piechoty morskiej - Dale'a Dye, który pomimo przejścia na emeryturę nadal był oddany armii.

"Wierzę w to, że jest coś, co łączy kobiety i mężczyzn walczących dla swego kraju i aby to w pełni zrozumieć aktorzy ich grający powinni doświadczyć rygoru, który jest udziałem prawdziwych żołnierzy" - mówi Dye. "Więc na ile tylko mogłem, wprowadziłem aktorów w ten styl życia: wziąłem ich na pole, kazałem jeść konserwy, czołgać się i spać w błocie, brudzie i zimnie... Mam nadzieję, że moja praca nie poszła na marne, i że nabrali oni wyobrażenia, jakim poświeceniem jest służenie w armii swojemu krajowi".

Dye i jego ekipa z Warriors Inc. zabrali Toma Hanksa, Toma Sizemore'a, Edwarda Burnsa, Jeremy'ego Daviesa, Vina Diesela, Barry'ego Peppera, Giovanniego Ribisi i Adama Goldberga do obozu treningowego. Od początku Dye nie pozwalał im zapomnieć, po co tu są, wołając ich imionami postaci, które mieli grać i wpajając im reguły wojskowe. W sumie spędzili dziesięć dni na treningu, składającego się z musztry, ćwiczeń indywidualnych i grupowych, nauce żargonu z czasów II Wojny światowej i oddawania honorów.

"Pod koniec byliśmy wyszkoleni we wszystkim i czuliśmy się jak autentyczni żołnierze" - mówi Diesel. "Wiedzieliśmy też jak trzymać broń. Umiałem rozebrać i złożyć M - 1 z zawiązanymi oczami, tak jakbym robił to w ciemności. To było duże przeżycie"

Ostatnie pięć dni treningu aktorzy spędzili w polu - mieszkając w namiotach i jedząc wojskową żywność - na testach na wytrzymałość psychiczną i fizyczną. Aktorzy podejrzewali, że Dey ma wpływ również na panującą pogodę; padający pierwszego dnia zimny deszcz zamienił ziemię w błoto.

Goldberg żartuje: "Jeśli możesz wyobrazić sobie Stanisławskiego biegającego po obozowym polu - to właśnie tak wyglądało. Chcieliśmy, czy nie, musieliśmy się dostosować. Jedyne, co mogłem zrobić, to zamknąć się i myśleć, że jestem żołnierzem. Ale na końcu wyszło to na dobre i nam i filmowi".

"Bardzo się staraliśmy wczuć w swoje role, lecz przebywanie w obozie było przeżyciem nie do opisania" - mówi Ribisi. "Byliśmy przemoczeni do suchej nitki, przemierzaliśmy pieszo pięć mil dziennie mając na plecach ekwipunek ważący czterdzieści funtów, spaliśmy po trzy godziny na dobę ... tylko, że to nie był sen, bo trzęśliśmy się z zimna w namiotach. Mimo wszystko miało to głęboki sens".

"Nie chciałem tego robić" - mówi Sizemore - "Myślałem sobie: jeżeli mam grać żołnierza, dlaczego muszę nim być? Lecz w obozie zmieniłem zdanie. Nauczyłem się, że w wojsku samemu nie zrobisz nic. Zawsze działasz w zespole. Jeśli facet obok ciebie ma ciężki dzień - nie może nieść wojskowego ekwipunku lub źle się czuje - po prostu zatrzymujesz się i pomagasz mu. To nas bardzo zbliżyło; kiedy skończyliśmy zdjęcia czuliśmy się bardzo ze sobą związani".

Hanks dodaje: "Graliśmy zmęczonych i przygnębionych żołnierzy, którzy chcieli wrócić do domu. Nie sadzę, byśmy mogli w pełni oddać te uczucia bez doświadczeń, przez które przeszliśmy dzięki Dayle'owi Dye'owi. Mam wrażenie, że starał się on utwierdzić nas w przekonaniu, iż człowiek zdolny jest do przekroczenia granic własnych możliwości. Należy się jedynie zdecydować na zrobienie tego kroku. To jest właśnie sytuacja, w której znaleźli się żołnierze podczas inwazji w Normandii".

Więcej informacji

Proszę czekać…