Plan lotu

6,5
Podczas lotu z Berlina do Nowego Jorku, na wysokości kilkunastu tysięcy metrów, Julia, 6-letnia córka Kyle Pratt (Foster), znika bez śladu. Ale czy istotnie? Nikt na pokładzie samolotu jej nie widział, i nikt nie wierzy Kyle, że dziewczynka leciała razem z nią. Osamotniona i zrozpaczona Kyle desperacko stara się zachować zdrowy rozsądek, może polegać tylko na sobie i rozwiązać zagadkę tajemniczego zniknięcia córki.

Cudowna Jodie, detektyw, pilot i stewardessy

Jeśli pochodzisz z Sheffield, to nie spodziewasz się, że będziesz kiedykolwiek pracować z kimś takim, jak Jodie Foster – półżartem twierdził Sean Bean, odtwórca roli kapitana Richa. A potem już całkiem serio dodawał: Jodie ma niesamowitą zdolność koncentracji, doskonale „czuje” kamerę – pewnie dlatego, że sama jest reżyserem. W scenie płaczu po prostu płacze, bez wysilonego udawania, czy gliceryny. Warto przy okazji wspomnieć, że rola kapitana Richa była dla Beana sporym stresem. Aktor jak ognia boi się latania, unika samolotów, jak tylko może. Przyznawał, że to, iż właśnie on zagrał doświadczonego pilota, było dość zabawne – z drugiej jednak strony, bardzo realistyczna dekoracja wprawiała go w niepokój. Potrzebny nam był aktor, który potrafiłby oddać siłę, ale i wahania Richa, który jest pełen dobrych intencji, lecz znalazł się w sytuacji, o jakiej milczą podręczniki – mówił Schwentke. – Nasz wybór padł na Seana, który, choć wystąpił w wielu filmach akcji, nigdy nie grał postaci jednowymiarowych.

Kapitan jest w trudnym położeniu. Sam jest ojcem, rozumie doskonale lęk Kyle, ale jest też podejrzliwy i doskonale pamięta, że jego głównym zadaniem jest zapewnić bezpieczeństwo pasażerom – mówił o swej roli Bean.

Peter Sarsgaard dodawał: Występowałem w filmie K-19, gdzie jednym z „bohaterów” była klaustrofobia. W przypadku „Planu lotu”, kamera bardzo często oddaje subiektywne spojrzenie bohaterki na całą tę dramatyczną sytuację. To rodzaj psychologicznego thrillera utrzymanego w słynnej tradycji hitchcockowskiej. Ta perspektywa stale się zmienia, następuje tu niespodzianka za niespodzianką. Jodie potrafiła wszystkie te zwroty akcji uwiarygodnić.

Foster chwaliła sobie współpracę z młodszym kolegą. Jest ujmujący i bardzo zabawny. Nie należy do aktorów, którzy bez ustanku analizują swoją rolę, co bywa nużące – mówiła gwiazda.

Sarsgaard zagrał rolę „podniebnego policjanta”, specjalnie wyszkolonego detektywa, czuwającego nad bezpieczeństwem lotu. Tacy ludzie pojawili się na pokładach samolotów po 11 września. Początkowo aktor nieco obawiał się, czy sprosta roli, także pod względem fizycznym. Wiele dały mi spotkania z ludźmi, którzy na co dzień wykonują taką pracę. Uświadomiłem sobie, że to ciężkie zadanie. Musisz mieć cały czas napiętą uwagę, być niezwykle dyskretnym i mieć autorytet. To także test na cierpliwość: w 99% przypadków po prostu nic się nie dzieje. Ale zawsze musisz być gotowy, by zareagować – stwierdził aktor.

W prawdziwym życiu Peter jest wytrawnym graczem w szachy – komentował reżyser. – Nasz bohater też jest w pewnym sensie takim szachistą. A jednocześnie człowiekiem, który wiele godzin spędził na czekaniu. Nic więc dziwnego, że gdy coś się zaczyna dziać, reaguje chwilami gwałtownie.

W rolach stewardess pojawiły się Erika Christensen (Traffic), jako ufająca opowieści Kyle Fiona, oraz australijska aktorka Kate Beahan (Chopper) jako nieufna Stephanie. Moja babcia była stewardessą, moi dziadkowie i matka wykonywali zawód pilota, więc mnóstwo informacji na temat specyfiki tych profesji miałam niejako z pierwszej ręki – śmiała się Christensen. – Pierwszą zasadą jest być gotowym na wszystko. Mimo tradycji rodzinnych, młoda aktorka przeszła intensywne szkolenie pod okiem pracowników lotnictwa. Podobnie postąpiła także Beahan, która zagrała o wiele bardziej sceptyczną Stephanie, skontrastowaną z postacią Fiony, impulsywnej i uczuciowej dziewczyny, która odbywa dopiero swój drugi międzynarodowy lot.

Oczywiście bardzo ważną sprawą był wybór dziewczynki, która miała zagrać Julie, sześcioletnią córkę Kyle. Choć przez wielką część akcji jest nieobecna na ekranie, reżyser był zdania, że we wstępnej części filmu musi zrobić mocne wrażenie na widowni. Marlene Lawston, siedmioletnia debiutantka, wywiązała się – zdaniem twórców filmu – z powierzonego jej trudnego zadania znakomicie. Marlene pochodzi z Nowego Jorku, jej ojciec jest policjantem, matka prawniczką. W wieku czterech lat zaczęła śpiewać i tańczyć, ma na koncie występy w reklamówkach, między innymi kanału filmowego „Nickelodeon”, pojawiła się też w słynnym programie „Saturday Night Live”.

Dobry reżyser to taki, który tworzy na czas seansu kompletny świat, w który można uwierzyć. Robiliśmy wszystko, by taki film powstał – mówił Schwentke. I podkreślał, że jedną z najważniejszych osób na planie, która pomogła osiągnąć ten cel, była Jodie Foster.

Wiedziałem oczywiście, ze to wybitna aktorka – podsumował swą pracę z aktorką reżyser. – Ale i tak byłem zdumiony. Bo Jodie jest zdumiewająca! Potrafi w niezrównany sposób oddać emocje postaci, jej bogate życie wewnętrzne. W dodatku, choćby powtarzała tę samą linijkę tekstu wiele razy, brzmi to zawsze tak świeżo, jakby wypowiadała ją po raz pierwszy. Taka umiejętność jest doprawdy

Kobieta na skraju załamania nerwowego

Pierwsze szkice scenariusza powstały jeszcze przed 11 września 2001 r., zanim wprowadzono dodatkowe środki bezpieczeństwa na lotniskach i w samolotach. Producenci filmu nie ukrywali jednak, że atmosfera zagrożenia, wręcz paranoi, jaka pojawiła się w związku z atakiem terrorystów, wpłynęła na ostateczny kształt „Planu lotu”.

Brian Grazer, producent tak słynnych filmów jak 8. mila, Piękny umysł, czy Człowiek ringu, już dawno zwrócił uwagę na ten tekst. Wykorzystanie bogatej scenerii potężnego jumbo jeta bardzo go pociągało, także dlatego, że dostrzegł szansę na realizację nie tylko sugestywnego dreszczowca, ale i na opowiedzenie historii – według jego słów – całkowicie realnej, powodującej silny emocjonalny odzew; opowieści o żalu i stracie. Scenarzysta filmu Peter A. Dowling tak tłumaczył swe intencje: Wyjściowy pomysł – zrozpaczony rodzic poszukuje na pokładzie samolotu zaginionego dziecka – można rozwinąć w bardzo różnych kierunkach. To może być rzecz o nadprzyrodzonych zjawiskach, albo o pojawieniu się Obcych, halucynacyjna fantazja albo też bardzo realistyczny thriller z zachowaniem reguły prawdopodobieństwa ekranowych wydarzeń. Ja wybrałem tę ostatnią drogę. To było trudne wyzwanie, ale zawsze fascynowały mnie tego typu filmy: wymagające precyzyjnej fabuły i maksymalnego wykorzystania zamkniętego miejsca akcji.

Scenariusz powstał początkowo z myślą o tym, by główną rolę zagrał mężczyzna, ale gdy zainteresowała się nim Jodie Foster, dokonano daleko idących przeróbek tekstu. Gdy zdecydowaliśmy się na tę zmianę, poczuliśmy ulgę – wspominał reżyser Robert Schwentke. – Moim zdaniem, główna postać zyskała na wiarygodności i głębi. Grazer był wielkim entuzjastą obsadzenia Foster w głównej roli. Jodie jest po prostu wymarzoną aktorką, by zagrać tego typu bohaterkę, ponieważ ma wielką zdolność wzbudzania empatii widowni, na jej losie nam naprawdę zależy, jej uczucia macierzyńskie są całkowicie wiarygodne, a jej siła w obliczu wielkiej próby nie ulega wątpliwości – mówił.

Podobnego zdania była gwiazda filmu. Już przy pierwszej lekturze odebrałam ten tekst bardzo osobiście. Bo przecież dotykał on także moich głębokich lęków, znanych z pewnością każdemu rodzicowi. Na chwilę się odwracasz i twoje dziecko znika. Jesteś bezradny, a jednocześnie masz świadomość, że tylko ty możesz je uratować przed niebezpieczeństwem.

Aktorka wspominała, że ma podobne doświadczenia. Zdarzyło mi się to dwa razy. Raz zgubił mi się dwunastoletni siostrzeniec w paryskim metrze. To na szczęście bardzo bystry chłopak, więc gdy stwierdził, że mnie przy nim nie ma, nie wpadł w panikę, tylko wysiadł na kolejnej stacji i czekał na mnie. Tak więc, to nie był taki najstraszniejszy koszmar. Za drugim razem było znacznie gorzej. Byłam z moim trzyletnim synem w Legolandzie, i tłum wychodzących ludzi nas rozdzielił. Mały nagle stracił mnie z oczu i okropnie się przestraszył. Do dziś doskonale to pamięta. Ja zresztą również! Co do mnie, to w dzieciństwie często się gubiłam. Była nas czwórka i gdy szliśmy gdzieś razem, mama zawsze mówiła: Jeśli się zgubicie – spotykamy się w umówionym miejscu. Byliśmy ruchliwi i lubiliśmy się gubić. Gdy już się nam znudziło, wracaliśmy na miejsce spotkania.

Foster zdecydowała się na udział w filmie dość szybko. Szczerze mówiąc, w pierwszej wersji scenariusza było coś, co nie do końca mnie przekonywało. Mężczyzna nie popada w aż tak głęboką desperację i ból w podobnej sytuacji, nie traci do tego stopnia zimnej krwi, by mógł uchodzić za szalonego. Po prostu w męskim tradycyjnym podejściu do dzieci nie mieści się tak bardzo widoczna na zewnątrz emocjonalna reakcja.

Foster podkreślała, że szczególnie silne wrażenie zrobił na niej jeden z punktów zwrotnych w scenariuszu. Stan uczuć Kyle przypomina przerażającą spiralę: ciągle jest gorzej i gorzej – nikt nie widział dziecka, ludzie zaczynają podejrzewać, że mają do czynienia z osobą z poważnymi zaburzeniami psychicznymi, a ona to wyczuwa. Wreszcie bohaterka zaczyna sama siebie podejrzewać o utratę zmysłów. Być może Julie zmarła, a ja nie chcę tego przyjąć do wiadomości – tak właśnie zaczyna myśleć. A potem przychodzi krótki błysk, moment olśnienia: nie, to nieprawda, moja córka żyje, jestem tego pewna. I od tej przełomowej, doskonale ukazanej chwili, Kyle zmienia się w istotę działającą na podobieństwo robota zaprogramowanego w jednym celu: odnalezienia Julie. Już wiemy, że nic nie będzie mogło jej powstrzymać.

Aktorka zdaje sobie sprawę, iż zdarzało się jej popełniać błędy w wyborze filmów, w których występowała. Jednak zawsze kierowała się wewnętrznym przekonaniem. No cóż, nigdy nie potrafiłam rozczulać się nad losem Marsjan. Moją domeną były próby oddania prawdziwych i skomplikowanych emocji – żartowała. – Ten film przypomina mi nieco Nell czy Sommersby, ponieważ opowiada o stanie umysłu, który mnie zawsze intrygował. Możesz stracić kontrolę nad sobą, zagubić swoje świadome „ja”, ponieważ twoja podświadomość to potężna siła, która bierze cię we władanie.

Foster nie obawia się przerw w pracy, ani tego, że po trzyletniej przerwie po Azylu (podczas której zagrała tylko małą rolę w Bardzo długich zaręczynach), znowu pojawia się w thrillerze. Przerwy w pracy tłumaczy dwojako. Po pierwsze, przypomina gorzką i doskonale znaną w Hollywood prawdę, że ciekawych ról dla aktorek po czterdziestce jest po prostu bardzo mało. Po drugie przyznaje, że nie walczy o nie tak mocno jak kiedyś, bo nie musi nikomu, a przede wszystkim sobie, niczego udowadniać. Woli poświęcić się dzieciom, towarzyszyć ich dorastaniu. System pracy: cztery miesiące intensywnych występów raz na trzy lata – jak twierdzi – całkiem jej odpowiada. A thriller, według Foster, może być bardzo inteligentnym gatunkiem filmowym. Jestem aktorką, której kariera jest związana z filmami głównego nurtu. Jako widz czekam na filmy niezależne, jako reżyser też robię filmy, nie obliczone na wielką publiczność. Jednak jako aktorka bez wątpienia należę do mainstreamu. Problem polega na tym, że trudno znaleźć dziś filmy, które byłyby komercyjnie nośne, a jednocześnie dawały do myślenia, czy głębiej poruszały. Staram się wybierać takie właśnie projekty. Ponieważ angażuję się bardzo mocno w to, co robię, muszę w to wierzyć. Wiem, że jest wielu aktorów, którzy tak nie postępują. Chylę przed nimi czoła, ale ja bym tak nie potrafiła. Biznes filmowy się zmienił. Lata siedemdziesiąte, kiedy debiutowałam, to był złoty okres amerykańskiego kina. Powstawało wtedy naprawdę sporo filmów, w których chodziło przede wszystkim o to, by coś ważnego przekazać. Teraz jest inaczej. W wielu filmach kamera wyczynia dziwaczne rzeczy i nie dzieje się oprócz tego nic specjalnie ciekawego. Ale jedno się nie zmieniło: jeśli chcesz coś naprawdę ważnego powiedzieć, pewnie ci się uda, chociaż nie będzie łatwo. Podobnie jak w przypadku thrillera „Azyl”, w tym filmie spodobało mi się to, że akcja rozgrywa się w zamkniętej przestrzeni – tu we wnętrzu jumbo jeta. Myślę, że najciekawsze w filmach wcale nie są pełne przepychu dekoracje, czy zapierające dech pejzaże – najważniejsze jest to, co można zobaczyć w czyichś oczach, emocjonalna prawda.

Z Foster zgadzał się reżyser. Moje doświadczenia wskazują na to, że ostre ograniczenia co do miejsca, czy czasu akcji, są bardzo często korzystne. Paradoksalnie wzmagają pracę wyobraźni, zmuszają do większej inwencji i do poszukiwania nowych, precyzyjnych rozwiązań scenariuszowych i inscenizacyjnych.

Labirynt w samolocie

Na potrzeby filmu zbudowano dekoracje dwupokładowego jumbo jeta, nazwanego E-474, fikcyjnej linii lotniczej Aalto Airlines, który odbywa swój dziewiczy lot. Taki samolot nie istnieje w rzeczywistości, ale podobno większość rozwiązań technicznych skopiowano z samolotu, który ma wejść do produkcji w przyszłym roku. W studiu w Los Angeles zbudowano w ciągu 16 tygodni dekorację przedstawiającą wnętrze maszyny. W zdjęciach brało udział każdorazowo ponad 300 statystów, grających pasażerów. Dobrani oni byli pod względem statusu majątkowego i pochodzenia, jak uczestnicy prawdziwych lotów.

Ogromną pracę wykonał scenograf Alec Hammond. Jego zadaniem było stworzyć takie wnętrze samolotu, które odpowiadałoby koncepcji reżysera. A Schwentke chciał, by każdy element wyglądał realistycznie, a zarazem by widz odnosił takie wrażenie, jak podczas wyjątkowo długiego lotu: uwięzienia we śnie, dziwnej nierealności otoczenia. W tym celu Hammond skopiował wygląd dziesiątków luksusowych samolotów, często zmieniając drobne lub poważniejsze detale, by osiągnąć pożądany efekt. Natomiast operator Florian Ballhaus opracował specjalne techniki używania światła w niektórych bardzo ciasnych pomieszczeniach. Zadbano też o to, by można było podziwiać realistyczną sylwetkę lecącego fikcyjnego samolotu. Za pomocą modelu i komputerowych technik dokonali tego specjaliści od efektów specjalnych – Rob Hodgson i Henric Nieminem.

Kręcono także w Long Beach, w małym porcie lotniczym na pustyni Mojave oraz dwa tygodnie w Berlinie i trzy dni w Lipsku, gdzie ekipie udostępniono nowy, jeszcze nie używany nowoczesny port lotniczy.

Foster chwaliła sobie współpracę ze Schwentkem. On myśli obrazami i doskonale wie, co chce osiągnąć. Potrafi jasno to wytłumaczyć. Był zawsze świetnie przygotowany. Poza tym, jest ujmujący. Jego żona przynosiła mu jedzenie na plan, dzięki czemu Robert zawsze miał przy sobie cukierki, którymi częstował innych. Jeśli wymagał czegoś trudnego, po prostu chciało się to dla niego zrobić. To reżyser, który doskonale potrafi słuchać – ma własne zdanie, ale nie lekceważy opinii innych. Nie potrzebował, by umocnić swój autorytet, być najgłośniejszą osobą w pomieszczeniu, co często się reżyserom zdarza. Doskonale rozumiem rolę reżysera, bo sama przecież stałam po drugiej stronie kamery. Reżyser jest ojcowską figurą – w pewnym sensie to ojciec i matka dla całej ekipy. To nie jest łatwe i nie każdy to potrafi. Musi wzbudzać ufność i ufać innym. Oczywiście, czasem myślałam sobie, że inaczej ustawiłabym kamerę albo zastosowałabym inne rozwiązanie. Ale pamiętałam, że jestem tu aktorką. Sztuka polega na tym, by wyrazić swoją opinię, ale bez powodowania konfliktów. Myślę, że całkiem nieźle nam poszło.

Reżyser jako strateg

Gdy Billy Ray dopracował już na zlecenie producentów scenariusz Dowlinga, kładąc nacisk na jego psychologiczne prawdopodobieństwo i napięte relacje bohaterki z innymi uczestnikami lotu, przyszedł czas na wybór reżysera. Grazer swoim zwyczajem zaryzykował i zrezygnował tym razem z usług doświadczonych hollywoodzkich specjalistów od thrillerów. Zdecydował się zatrudnić młodego niemieckiego realizatora, Roberta Schwentke. Producenta zachwycił jego film Tatoo. Robert doskonale wie, jak przestraszyć ludzi, jak bezbłędnie poprowadzić akcję od kulminacji do kulminacji. Byłem też pewny, że jest wystarczająco zdolny, by przekroczyć ramy gatunku – uzasadniał producent swoją decyzję.

Niemiecki reżyser Robert Schwentke uznawany jest za kontynuatora tradycji Alfreda Hitchcocka. Swych zainteresowań dowiódł jako scenarzysta kryminalnego serialu Tatort, czy porównywanym do utworów Davida Finchera posępnym thrillerem „Tatoo”, który otworzył mu drogę do kariery w USA. Schwentke nie zaprzecza, że twórcę „Psychozy” darzy wielkim podziwem. To prawdziwy mistrz, wiele z jego filmów można oglądać wielokrotnie kadr po kadrze, podziwiając ich precyzję i zawsze znajdując w nich coś nowego – mówił. – Nasz film jest swoistym hołdem dla klasycznego dokonania Hitchcocka: „Starsza pani znika”. To był człowiek, który doskonale wiedział, jak sterować publicznością, jak pokierować jej uwagą. W tym sensie jestem – jak wielu – jego wielkim dłużnikiem. Ale oczywiście podczas kręcenia filmu starałem się nie myśleć o szczegółach jego utworów, ani o rozwiązaniach, jakie stosował. Tylko główna zasada postępowania – przykucie uwagi przyszłych widzów – była podobna. Jak twierdzą współpracownicy niemieckiego reżysera, jego metoda pracy jest zbliżona do hitchcockowskiej. Schwentke, tak jak jego idol, kręci precyzyjny film „w głowie”, rozplanowując każde ujęcie, niemalże każdy kadr. Szczególnie ważne było to w przypadku „Planu lotu” – opowiadał. – Musieliśmy przecież zbudować bardzo dokładną dekorację. Potem byłoby za późno na daleko posunięte korekty i przeróbki. Dlatego właściwie każdy ruch kamery był zaplanowany wcześniej i musiał być logiczny z punktu widzenia rozwoju akcji. Zamiarem twórców „Planu lotu” było maksymalne wykorzystanie scenerii, zaskakiwanie widza widokiem kolejnych pomieszczeń, przy jednoczesnym zachowaniu całkowitej wiarygodności. To było jak taniec na linie.

Równie ważny był psychologiczny aspekt opowiadanej historii. Oczywiście, chodziło nam o historię pełną zwrotów akcji i zaskoczeń – tłumaczył Schwentke. – Jednak kluczową sprawą była postać Kyle. Nie poznajemy przyczyny śmierci jej męża, ale widzimy, w jakim stanie psychicznym jest ta kobieta. Z pewnością traci kontakt z rzeczywistością. Pytanie tylko, na ile. I to była oś dramaturgiczna filmu.

Więcej informacji

Ogólne

Czy wiesz, że?

Pozostałe

Proszę czekać…