Panu już dziękuję, Panie Rambo 5
Gdy byłem małych chłopcem pod koniec lat 80-tych, wolna chata u kolegi, magnetowid marki SANYO, kolorowy TV i któraś tam kopia filmu Rambo, kilka dni później Rambo II. Siedzieliśmy z kumplami zapatrzeni jak sroka w gnat. Po paru latach miałem okazję przypomnieć sobie te filmy dzięki telewizji oraz DVD i pierwsze wrażenia nie uległy zmianie, a filmy nabrały nowego wymiaru.
Dwadzieścia lat minęło i pojawiła się czwarta część przygód weterana z Wietnamu. Czwarta i od razu piszę, że mam nadzieję iż ostatnia, choć pojawiły się informacje o planowanej części piątej (ło matko). Niby wszystko takie samo jak w poprzednich filmach o Rambo, ale jednak to nie to. John Rambo postarzał się znacznie i przybrał jakby na wadze (choć nie koniecznie przybyło mu masy mięśniowej). Największej metamorfozie uległa twarz odtwarzającego tytułową rolę Sylvestra Stallone. Rambo wygląda jakby od czasu trzeciej części przygód poddawał się kuracji odmładzającej wsadzając głowę do ula, a może po prostu zapatrzył się w swojego kolegę po fachu niejakiego pana Rourke (nie ujmując talentu temu drugiemu). Wygląd to nie wszystko – wiem, ale nie zmienia to faktu, że reszta, czyli aktorstwo też nie wypada za dobrze. Sly mimiką twarzy przypomina wojownika zaklętej kamiennej chińskiej armii. Groźne spojrzenie, lekko znudzone i nic więcej. Co prawda w poprzednich częściach cyklu też nie popisywał się aktorskimi umiejętnościami, ale przynajmniej czuło się, że bohaterem miotają jakieś emocje. W czwartej części Stallone nie okazuje żadnych emocji. Kamienna twarz nie zmącona najlżejszym grymasem, nawet gdy zostaje postrzelony to znak firmowy bohatera filmu. Oj byłbym niesprawiedliwym, gdybym nie wspomniał, że od czasu do czasu Sly wydaje z siebie ryki niczym ranny łoś. Pozostali aktorzy zgrabnie dopasowali się do poziomu kreacji głównego bohatera, więc nie mam sensu marnować na nich membran klawiatury.
Fabuła jest banalna i naciągana jak guma w majtkach babuni. Zaczyna się nawet dość ciekawie, gdyż podstawą jest problem eksterminacji ludności w Kambodży. Dalej jest już to tylko pretekstem to pokazania krwawej rozwałki w wykonaniu praktycznie wszystkich. Krew leje się strumieniami, a kończyny i korpusy fruwają w powietrzu, aż miło. Według mnie autorzy przesadzili z ilością hektolitrów krwi, które przelewają się przez ekran. Wygląda to tak jakby te efekty miały przesłonić luki i nielogiczności scenariusza, a kilka jest. Chociażby to skąd John Rambo wziął się nagle w Kambodży.
Jeżeli ktoś chce niech ogląda, ale ostrzegam czwarta odsłona cyklu jest najsłabsza. Poza efektami specjalnymi nie ma nic, a przede wszystkim nie ma klimatu, który czuło się oglądając poprzednie części. Jak mawiają nasi sąsiedzi: to se nie vrati Panie Havranek.
Nie ma się co silić na intrygi i zwroty akcji żeby zrobić dobry film akcji. Takich filmów już się nie kręci.