Miłość w Nowym Jorku 2000

Całkiem znośne romasidło, fabuła trochę przesadzona, ale nawet miło się ogląda. Nie jestem do końca pewny, czy już kiedyś go nie widziałem przypadkiem, zapewne tak, lecz średnio z pamięcią i pewności brak.
Rok 2000… przełomowy i pamiętam tę palmę pt. "Year 2K", tutaj jednak skupili się tylko na wyciskaniu łez i w sumie przemianie głównego bohatera. I tak lekkoduch oraz skrajnie nieodpowiedzialny hulaka staje się nagle, no w sumie to nie nagle tylko pod wpływem pewnych wydarzeń w czasie, więc staje się on odpowiedzialnym i kochającym facetem walczącym o zdrowie i życie swojej ukochanej. Nawet pojawiająca się córka sprzed lat nie jest w stanie tego zachwiać, ba! Nawet wspiera tatusia i mu pomaga zamiast być na niego zła i mieć pretensje o porzucenie przez lata samej sobie! W tej roli piękna i niesamowita Vera Farmiga! Ach, jakaż ona była śliczna w tym filmie, te oczy, to spojrzenie, ta twarz, ten magnetyzm… Gdybym to ja ją zobaczył wtedy te prawie 20 lat temu, to jak nic bym wpadł jak… śliwka w kompot! ;D
Całkiem niezły film, śmiało można oglądać.